Rozdział 16

Wykończenie świątyń Bóstwa zajęło nam jeszcze kilka tygodni. Ściany zostały odbudowane, postawiono zupełnie nowy dach. Wymieniono spękaną podłogę, a na końcu wniesiono meble, dywany, liczne obrazy i gobeliny oraz wazony pełne kwiatów. Do niewielkiego oczka wodnego, które na życzenie Kuu wybudowano w samym środku świątyni, wpuszczono karpie koi.

Wieść o wyzwoleniu Bóstwa rozniosła się po całym królestwie i spotkała się z wieloma skrajnymi reakcjami ze strony poddanych. Gdy otworzyliśmy bramy zamku, by wpuścić przybyłych na audiencję, na której miałem wysłuchać ich żali, kolejka była tak długa, jak jeszcze nigdy. Gwardziści rozdawali czekającym wodę i chleb, powtarzając im, iż król z pewnością nie przyjmie dzisiaj wszystkich, ale oni uparcie stali wpierw w słońcu, następnie w deszczu aż do późnej nocy. Nie odprawiłem nikogo, wysłuchałem każdego poddanego, jednak chociaż wielu z nich przybyło tego dnia, by wyrazić swoje obawy i niezadowolenie, kiedy ich spojrzenia padały na siedzące u mego lewego boku Bóstwo, ich miny się zmieniały. Wiedziałem, jak to jest zobaczyć go po raz pierwszy.

Kuu leniwie wylegiwał się na szezlongu, w śnieżnobiałej szacie, obsypany srebrzystą biżuterią, a jego w większości białe włosy spływały z granatowego materiału leżanki aż na ziemię niczym wodospad. Leniwie zajadał się różnorakimi owocami i orzechami, pozwalając moim poddanych zachwycać się jego boskością. Nie odezwał się do nikogo, nie reagował na żadne zaczepki, po prostu był, trwał u mojego boku i pozwalał mi rozmawiać z moim ludem.

W dzień, kiedy oficjalnie świątynia została odnowiona i była gotowa na przyjęcie wiernych w następną Pełnię, udaliśmy się tam nocą z Kuu. Jego włosy przecinało raptem pojedyncze pasmo włosów, zapowiadając jutrzejszy Nów, który jak każdy poprzedni zamierzał spędzić poza murami zamku i wrócić przed świtem. Miał na sobie czarną szatę (ich kolory zwykle dobierał adekwatnie do faz Księżyca), a włosy upiął szpilą z wilcem. Nie zakładał więcej biżuterii, ponieważ dzisiaj miałem mieć go tylko dla siebie. Zaczęliśmy spacerować wśród kamiennych ścian o dużych oknach, przez które wpadało delikatne światło niewielkiego sierpa Księżyca. Z okolic oczka wodnego dochodziło ciche pluskanie, w oddali słyszałem grę świerszczy i śpiewające żaby, a wszystko to w akompaniamencie szumiących traw.

– Podoba ci się? – zapytałem już któryś raz. Zadawałem to pytanie za każdym razem, jak wspólnie sprawdzaliśmy postępy budowy.

Kuu zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się delikatnie. Nic nie odpowiedział, ale widziałem w jego ciemnych oczach, iż jest zadowolony. Minęliśmy oczko wodne, w którym podczas pełni miało odbijać się lico Księżyca, i udaliśmy się na tyły świątyni, gdzie Bóstwo miało przestrzeń do odpoczynku. Była to komnata z niewielkim dość płytkim wgłębieniem w podłodze, które bardzo niesłusznie początkowo uznałem za brodzik. Teraz wypełniał je ogromny materac i liczne poduszki, wśród których Bóstwo przed zniewoleniem oddawało się cielesnym uciechom z wieloma kochankami, których przyjmował podczas Pełni.

Okno z tego pomieszczenia wychodziło na jezioro, którego spokojna tafla pasowała do dzisiejszej nocy. Zdawało się, że poza naszą dwójką świat nie istnieje.

– Dziękuję – Kuu odezwał się pierwszy raz od chwili, w której opuściliśmy zamek. – Zrobiłeś dla mnie tak wiele, chociaż wcale nie musiałeś. Mogłeś podnieść tamten bat i powielić tradycję twoich przodków.

– Nie żałuję – wyznałem. – Cieszę się, że zakończyłem tamten etap historii, że zacząłem zupełnie nowy...

– Historia lubi się powtarzać – przerwał mi. – Już kiedyś byłem czczony i skończyłem w niewoli. Być może i tym razem zatoczy to koło. Tego jeszcze nie wiem.

– Z pewnością nie za moich rządów. Nie pozwolę na to, byś znowu został zamknięty w celi.

Jego uśmiech się poszerzył.

– Powiedz mi, Amadeusie, co mam ci dać? – zapytał dość niespodziewanie.

Zmarszczyłem lekko brwi.

– Chyba nie rozumiem.

– Ofiarowałeś mi tę wspaniałą świątynię, czego pragniesz w zamian od swojego Bóstwa?

– Kuu... Nie zrobiłem tego, by o coś prosić. Chciałem cię uszczęśliwić. Po prostu.

– Jestem szczęśliwy – odpowiedział, a moje serce zadrżało. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostałem coś bezinteresownie. Przywykłem do tego, że spłacam każdą złożoną mi ofiarę.

– To nie jest ofiara. To prezent, którego się nie spłaca. Twoje szczęście jest wystarczającą zapłatą.

Po tych słowach zapanowało milczenie, które pozwoliło nam cieszyć się muzyką natury, dobiegającą znad jeziora. Kuu wpatrywał się prosto w moje oczy, a kąciki jego ust wciąż były delikatnie wygięte ku górze w cieniu uśmiechu, który nie potrafił całkowicie zniknąć z jego pięknej twarzy. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, ciesząc się z tego, że wspólnie dotarliśmy do tego miejsca. Nasza przyszłość z pewnością zapowiadała się ciekawie.

Kuu poruszył się pierwszy. Sięgnął do włosów po długą szpilę i wyciągnął ją jednym sprawnym ruchem. Jego czarne włosy opadły kaskadą na plecy i ramiona, kiedy on zaczął podziwiać główkę w kształcie wilca pierzastego, który tak bardzo swoim kształtem przypominał gwiazdę. Jego uśmiech subtelnie się powiększył, gdy ponownie na mnie spojrzał.

– Nigdy tego nie robiłem – wyznał, zerkając na mnie z lekkim onieśmieleniem. Gdyby jego policzki mogły spłynąć rumieńcem, teraz z pewnością miałby kolor czerwonych róż. – Pozwól, że teraz ja ofiaruję ci coś bezinteresownie.

– Nie musisz – zapewniłem go.

– Chcę tego, Amadeusie – odparł. – Pragnę dać ci coś, co wywoła twoje szczęście.

Nie musiał mi tłumaczyć, co miał na myśli, ponieważ domyśliłem się tego od razu. Zbliżył się do mnie, pokonując dzielącą nas odległość raptem trzema krokami, a nim wykonał ostatni z nich, jego czarna szata ześlizgnęła się na ziemię, odsłaniając porcelanową skórę.

– Weź mnie – szepnął w moje wargi. – Weź mnie tak, jakbym to ja był twoim kochankiem, a nie ty moim. Tej nocy to ja należę do ciebie.

Ta jedna deklaracja całkowicie mi wystarczyła. Chwyciłem jego wąską talię i przycisnąłem mocno do siebie, jednocześnie napierając wargami na jego wargi. Zaczęliśmy się całować mokro i zachłannie, jakbyśmy nie pragnęli niczego więcej, prócz spijania pocałunków ze swoich ust. Kuu rozbierał mnie powoli, łaskocząc moją odsłaniającą się skórę długimi włosami. Rozdzielaliśmy usta tylko na krótkie chwile, w których potrzebowałem zaczerpnąć powietrza, a wtedy on zerkał na mnie spod ciemnych rzęs z prawdziwym zafascynowaniem. Jakby dopiero co odkrył, iż ludzie potrzebują tlenu do życia.

Materace były miękkie. Ułożyliśmy się w poprzek wgłębienia, odrzucając na bok niepotrzebne poduszki. Tylko jedną z nich podłożyłem Kuu pod biodra, by lepiej dopasować jego ciało do mojego. Przycisnąłem go mocno do łóżka, na którym poruszał się lekko z każdym moim pchnięciem. Czarne włosy rozsypały się po białej pościeli, dłonie obejmowały mnie czule, a oczy przyglądały się uważnie. Jego ciało pracowało razem z moim, jednak porcelanowa skóra nie pokryła się potem, a oddech Kuu nawet na chwilę nie przyśpieszył. Zaczerpywał powietrza tylko po to, by wyszeptać moje imię.

Kiedy ciepło zaczęło kumulować się w dole moje brzucha, przysunąłem się do jego warg. Musnął je w czułym, bardzo delikatnym pocałunku, zanim wyszeptał:

– Jest cały twój.

Wbiłem palce w materac i krzyknąłem cicho, nie potrafiąc zapanować nad sobą, kiedy całe moje ciało owładnęła najprawdziwsza rozkosz. Wszystkie mięśnie się spięły, by po chwili się rozluźnić i zwiotczeć po wysiłku fizycznym zakończonym słodkim orgazmem. Moim pierwszym, który nie został skradziony przez Bóstwo. Teraz w pełni potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak chętnie okradał mnie z niego przy każdej pełni.

Rozgrzany i wilgotny od potu opadłem całym ciałem na zupełnie suche i chłodne ciało Bóstwa. Wtuliłem twarz w jego szyję, a on zaczął przeczesywać palcami moje włosy. Nie kazał mi się odsunąć, nie kazał mi nas rozdzielić, pozwolił mi trwać i jeszcze przez chwilę po prostu cieszyć się jego bliskością.

– Kocham cię – wyszeptałem w jego szyję i przysiągłbym, iż zadrżał w reakcji na mój gorący oddech.

– Amadeusie – odszepnął, więc odsunąłem się lekko od niego, byśmy mogli nawiązać kontakt wzrokowy. – Ludzie bardzo łatwo się we mnie zakochują, tak do tej pory myślałem. Myślałem, że jesteś po prostu kolejny. Taki już mój boski urok. Jednak teraz myślę, że nigdy tak naprawdę nie byłem kochany, ponieważ nikt nigdy dotąd nie zrobił dla mnie czegoś bezinteresownie.

– Są różne rodzaje miłości – odpowiedziałem mu i znowu spojrzał na mnie w ten sposób. Jakbym to ja fascynował go bardziej niż on mnie. – Być może do tej pory byłeś kochany jako Bóstwo. A ja pokochałem cię jako człowieka.

– Nie jestem człowiekiem. Ja tylko wyglądam i porozumiewam się jak człowiek. Nie ma we mnie nic ludzkiego.

– Nie każdy człowiek posiada człowieczeństwo, a mimo to wciąż są ludzie, którzy go kochają.

– Jeśli miłość polega na dawaniu czegoś bezinteresownie, ponieważ szczęście tej osoby daje szczęście też tobie i po prostu chcesz ją uszczęśliwiać, być może jednak jestem zdolny do miłości – wyszeptał.

– To za mało na miłość, ale brzmi jak dobry początek – odpowiedziałem, czując, jakby moje serce miało zaraz rozpuścić się niczym płatek śniegu na słońcu. – Chciałbym nauczyć cię kochać.

Ostrożnie wstałem z Kuu i usiadłem na materacu obok niego, a przyjemny chłód otoczył moje ciało. Zerknąłem na Bóstwo, które nie ruszyło się z miejsca, wciąż leżąc z czarnymi włosami rozsypanymi dookoła porcelanowego ciała.

– Podobało mi się – wyznał. – Myślałem, że bez odebrania ci orgazmu nie będzie mi się podobało. Podobało mi się patrzenie na ciebie i dotykanie cię. Możemy... Czasem bez Pełni...

– Czy tobie właśnie zabrakło słów? – zaśmiałem się cicho, ostrożnie sięgając do jego dłoni. Pozwolił mi bawić się swoimi palcami.

– Nie, nie brakuje mi słów. Po prostu nie sądziłem, że kiedykolwiek postanowię powiedzieć coś takiego – odpowiedział, a na jego twarzy również pojawił się uśmiech. – Chyba za długo przebywam w ludzkiej formie. Chyba jeszcze nigdy tak długo się nie zmieniałem.

– Masz... jakieś limity?

– Nie... Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Myślałem, że ty wiesz wszystko.

Pierwszy raz, od chwili, w której opuściliśmy zamek, jego uśmiech zupełnie zniknął mu z twarzy. Powoli i z gracją godną Bóstwa podniósł się do siadu, by nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.

– A co, jeśli nie wiem wielu rzeczy, Amadeusie? – zapytał tak cicho, iż jego głos mógłby równie dobrze być szumem trawy. – Co, jeśli od tysięcy lat jedynie błądzę w świetle Księżyca i uczę się działania tego świata zupełnie sam?

– Każdy się rodzi, nie wiedząc nic...

– Ja się nie urodziłem, ja po prostu zacząłem istnieć.

– Chcesz mi o tym opowiedzieć? – zapytałem niepewnie.

Wtedy coś się zmieniło. Kuu zupełnie nagle wstał zupełnie wyprostowany, a z jego twarzy zniknęły wszelkie emocje. Kiedy na mnie spojrzał, z powrotem stał się Bóstwem tak odległym, jak sam Księżyc.

– Zapomnij o tym, co mówiłem, Amadeusie. – Jego głos był łagodny, ale jednocześnie bardzo stanowczy. – To tylko głupie gdybanie, które i tak nie ma sensu. Istniałem tysiące lat przed tobą i będę istniał jeszcze przez tysiące lat, kiedy po tobie zostanie jedynie proch. Jesteś raptem jednym mrugnięciem w moim życiu.

Ta nagła zmiana w jego zachowaniu tak mnie zaskoczyła, iż nie byłem w stanie mu odpowiedzieć. W milczeniu przyglądałem się, jak sięga po porzuconą szatę i nasuwa ją na blade ciało, a następnie kieruje się ku wyjściu. Zatrzymał się jednak w progu drzwi, by zerknąć na mnie przez ramię.

– Wrócę po Nowiu, nim słońce rozpocznie nowy dzień.

Po tych słowach po prostu odszedł, zostawiając szpilę z wilcem, jakby na pamiątkę tej nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top