Rozdział 5

Pewnego dnia matka zaprosiła mnie na popołudniową herbatę. Była to ostatnia rzecz, na którą miałem ochotę, jednak nie wypadało jej odmówić. Od rana siedziałem nad stosem papierów, przeglądając je w towarzystwie Tuomasa, aby spróbować doszukać się nieprawidłowości w raportach od lorda Pekka, który posiadał ziemie na południu królestwa. Kilka dni temu otrzymałem donos, że ów lord zataja swój rzeczywisty zysk na sprzedaży zbóż, aby płacić mniejsze podatki. Król oczywiście nie powinien zajmować się tak przyziemnym zajęciem, jak samodzielne przeglądanie raportów, jednak lord Pekka miał znaczące wpływy wśród uczonych i doradców, a donos na niego był ściśle tajny, dlatego wolałem nie angażować do tego osób trzecich.

Byłem tylko ja oraz Tuomas, któremu musiałem nauczyć się ufać. Rok młodszy mężczyzna był dobrze obeznany z prawem i wyglądał na szczerze zaintrygowanego przeglądanymi przez siebie raportami. W przeciwieństwie do mnie.

Moje myśli wciąż uciekały od nakreślonych na pergaminie liter i podążały do tajnej celi pod zamkiem. Nie odwiedziłem Bóstwa już od wielu nocy, a blasku Księżyca unikałem jak ognia. Zastanawiałem się, czy myślał o mnie, czy się martwił, czy mnie oczekiwał, czy również się zastanawiał, gdzie zniknąłem. Ciągnęło mnie do niego z każdą nocą coraz bardziej, a Księżyc na niebie był już prawie idealnie okrągły. Jednak pamiętałem słowa szalonego szamana.

Nie chciałem w nie wierzyć, ponieważ Kuu był taki piękny, taki delikatny, taki nieziemski. Nie rozumiałem, jak można podejrzewać go o bycie niebezpiecznym, kiedy jego ciało zdawało się takie kruche. Zapewne zignorowałbym ostrzeżenia szaleńca, jednak...

Kal powiedział, że mój ojciec również się go bał. Zestarzał się szybko i umarł młodo. Jeśli naprawdę przebywanie przy Bóstwie było temu winne, powinienem ograniczyć z nim kontakty jedynie do Nowiu.

Dlatego z całych sił starałem się być cierpliwym i czekać. Jeszcze tylko pół miesiąca i znowu będę mógł go zobaczyć. Pół miesiąca to nie tak długo, prawda? Zwłaszcza dla niego.

Gdy nadeszła pora, aby udać się na popołudniową herbatę do matki, pożegnałem się z Tuomasem i ruszyłem prosto do jej komnaty. Było to spore pomieszczenie we wschodnim skrzydle zamku, z którego rozpościerał się piękny widok na ogród, o który tak bardzo lubiła dbać. Matkę zastałem na szezlongu. Wpatrywała się portret swój i ojca z dniu ich ślubu. Oboje wtedy byli jeszcze młodzi. Przywitałem się z nią i ucałowałem czule dłoń matki, która gestem zachęciła mnie, abym usiadł przy stoliku.

Dopiero kiedy służba nalała nam do filiżanek importowanej herbaty, a następnie opuściła komnatę na rozkaz matki, zrozumiałem, że za jej zaproszeniem krył się podstęp.

– Amadeusie – wymówiła moje imię takim tonem, jakiego użyła, gdy byłem jeszcze dzieckiem i zachowałem się w nieodpowiedni sposób. – Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?

Poczułem nerwowy ścisk w żołądku.

– Nic takiego nie przychodzi mi do głowy.

Westchnęła i upiła łyk herbaty.

– Doprawdy? – dopytała, a ja pozwoliłem sobie w odpowiedzi skinąć głową. – Wysłałam wczoraj Mabel do medyczki, aby sprawdziła, czy nie spodziewa się ona dziecka.

– Po jednej wspólnej nocy...

– Medyczka powiedziała, że jej ciało jest nietknięte. Wasze małżeństwo nie zostało skonsumowane, Amadeusie. Dlaczego?

Tym razem to ja westchnąłem.

Nie potrafiłem spojrzeć matce w oczy, ponieważ wiedziałem, że zobaczę w nich rozczarowanie. Właśnie dlatego utkwiłem spojrzenie w błękitnym niebie za oknem, na którym leniwie unosiły się białe chmury.

– Gdy na nią patrzę, widzę w niej tylko małą dziewczynkę sprzed lat – wyznałem.

– Mabel ma już piętnaście lat, jest dorosłą kobietą.

– Wiem, matko. Mimo wszystko jest wciąż bardzo młoda.

– To dobrze. Życzę jej, by wydała na świat liczne i silne potomstwo.

– Uważam, że powinniśmy się z tym wstrzymać.

– Na co chcesz czekać, Amadeusie? – Po jej głosie rozpoznałem, że się zdenerwowała. – Potrzebujemy sojuszu, który zapewnia to małżeństwo, potrzebujesz syna, by utwierdzić swoją pozycję jako króla, a przede wszystkim królestwo potrzebuje następcy tronu. Wiesz, jak działa klątwa rzucona na naszą rodzinę, na ciebie, Amadeusie. Nie prosto będzie ci spłodzić potomka. Im dłużej jesteś królem, tym szybciej pędzisz w stronę śmierci, nie możesz sobie pozwolić na czekanie. Bo ty nie masz czasu.

Rozpłakała się, a ja nie mogłem ignorować jej łez. Była moją matką i najbliższą rodziną. W końcu na nią spojrzałem i zdecydowałem się podejść bliżej. Klęknąłem przed nią i z szacunkiem ująłem obydwie dłonie.

– Wybacz mi, że jestem powodem twoich łez – szepnąłem. – Dzisiejszą noc spędzę z Mabel i w końcu skonsumujemy nasze małżeństwo. Nie musisz się tym martwić.

☾⋆

Złożenie matce obietnicy było znacznie łatwiejsze niż jej spełnienie. Nakazałem służbie poinformować moją żonę, iż będę jej oczekiwał dzisiejszej nocy w mojej sypialni, a sam udałem się do kąpieli. Starannie oczyściłem ciało z codziennego brudu, aby nie wprawiać żony w dyskomfort. Nie śpieszyło mi się w drodze powrotnej, jakbym wolnym krokiem mógł odwlekać nadejście nocy w nieskończoność, jednak czasu nie dało się zatrzymać. W końcu nadszedł moment, kiedy próg mojej komnaty przekroczyła poślubiona mi dziewczyna i obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem.

– Ucieszyłam się z twojego zaproszenia – powiedziała, gdy tylko zostaliśmy sami. – Zdecydowanie zbyt rzadko się widujemy, a chciałabym cię lepiej poznać.

– Wiesz, dlaczego cię dzisiaj zaprosiłem – szepnąłem.

– Wiem, rozmawiałam z królową. Wydawała się bardzo przejęta, ale ja nie podzielam jej obaw. Jestem gotowa skonsumować nasze małżeństwo, ale jestem też w stanie cierpliwie zaczekać, aż uznasz, iż nadszedł odpowiedni moment.

Podszedłem do niej, a ona ze śmiałością patrzyła mi w oczy. Była piękna i niewątpliwie była również mądra. Powinienem być wdzięczny za taką żoną, powinienem pozwolić jej nosić pod sercem przyszłego następcę tronu, ale jednak...

Czułem, jak Księżyc mnie wołał.

Pochyliłem się nad Mabel, a ona zamknęła oczy, wyczekując pocałunku. Nie dotarłem do jej warg, nawet nie zmierzałem ku nim. Z czułością pocałowałem czoło żony, która westchnęła cicho jakby z rozczarowaniem.

– Co robię źle? – zapytała cicho. – Jak mogę sprawić, żebyś mnie zapragnął?

– Pragnę, byś stała u mojego boku. Pragnę, byś była moją królową. Pragnę mieć w tobie przyjaciółkę.

– Czy jest inna kobieta?

– Nie. Jesteś jedyna.

– Więc dzisiaj się tym zadowolę. Proszę, tylko byś nie kazał mi czekać wiecznie.

– Dziękuję. Zostań, proszę, na noc.

– Królowa i tak się dowie, że nie spędziliśmy jej wspólnie.

– Wiem, przyjmę jej złość na siebie. Zostań dzisiaj tu ze mną.

– Z tobą? – powtórzyła. – Wiem, że znowu znikniesz nocą.

Odwróciłem się, by spojrzeć prosto na wiszący na granatowym niebie Księżyc. Jego blask wpadał do komnaty, jakby mówił mi „w końcu cię odnalazłem, Amadeusie". Wiedziałem, że Mabel miała rację. Tej nocy nie byłem w stanie dłużej się mu opierać. Wołał mnie zdecydowanie zbyt głośno.

– Proszę jedynie o wybaczenie – odparłem w końcu, a dziewczyna westchnęła ciężko, jednak nic już nie powiedziała.

Podszedłem do okna, by pozwolić otulić się srebrzystej poświacie. Wziąłem głębszy oddech, jakbym chciał odetchnąć Księżycem, i zacząłem przyglądać się własnej skórze, która zdawała się dzisiaj taka blada. Słyszałem, jak Mabel kładzie się do snu. Weszła do mojego łoża i nakryła się kołdrą. W pomieszczeniu panowała całkowita cisza, którą zakłócały jedynie nasze oddechy, aż w końcu dziewczyna zasnęła. Odczekałem jeszcze chwilę, zanim pozwoliłem sobie się oddalić.

Dzisiaj co prawda zamierzałem odwiedzić Bóstwo z pustymi rękoma, ale to nie oznaczało, że nic dla niego nie miałem. Wręcz przeciwnie, udało mi się zdobyć coś bardzo cennego, za co została mi obiecana nagroda. Po drodze nie natknąłem się na żadnego żołnierza ani służącą, zamek wręcz tonął w ciszy. Jedynie moje szybkie kroki odbijały się od zimnych ścian. W końcu dotarłem na miejsce i wręcz zbiegłem po niknących w ciemności schodach, aż w końcu moje podeszwy natrafiły na nadmorski piasek.

Serce biło mi jak oszalałe, gdy oczy z utęsknieniem odnalazły Bóstwo. Czekał na mnie. Od razu nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a on obdarzył mnie delikatnym uśmiechem. Jego długie włosy były prawie całkowicie srebrne niczym sam Księżyc. Jedynie jedno cienkie pasemko wciąż pozostawało czarne. Był piękniejszy, niż gdy go ostatnio widziałem.

– Witaj, Amadeusie – przywitał się ze mną pierwszy, kiedy otwierałem celę.

– Witaj – odpowiedziałem, podchodząc do niego nieśpiesznie.

– Coś zmieniło się w tobie – spostrzegł. – W twoim nastawieniu.

– Wybacz, że tak długo kazałem na siebie czekać.

– Długo to pojęcie względne. Cieszę się jednak, że znowu się widzimy, tylko... – urwał na chwilę i znowu się uśmiechnął, a moje serce zadrżało. – Nie przyniosłeś ze sobą daru. Czyżbyś nie oczekiwał dzisiaj ode mnie nagrody?

– Wręcz przeciwnie – odparłem i wstrzymałem na chwilę oddech, kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. – Oczekuję, że należycie mnie dzisiaj wynagrodzisz, Kuu.

Zamknął oczy i odchylił głowę, a wszystkie kosmyki długich włosów zsunęły się z jego ramion i zawisły wzdłuż pleców. Uśmiechnął się, tak szczerze i szeroko jak nigdy dotąd. I był jeszcze piękniejszy, choć zdawało się, iż było to niemożliwe.

– Jak dawno nie słyszałem tego imienia – westchnął. – Jak miło je znowu usłyszeć. Przywodzi wiele wspomnień, czczono mnie pod nim na północy. W miejscu, gdzie przez kilka miesięcy Księżyc nieprzerwanie panuje na niebie, a ziemię spowija srebrzysty puch.

– Nie ma tam dnia? – zdziwiłem się.

– Jest, ale nie zawsze. Tam dni i noce są inne niż tutaj.

– Brzmi niesamowicie.

– I jest takie. Ten świat i żyjące na nim istoty są niesamowite. Bardzo je sobie upodobałem.

– Poznałem jedno z twoich imion, więc zgodnie z obietnicą, chciałbym zostać wynagrodzony. Czy sam mogę wybrać moją nagrodę, czy...

– Jutro jest Pełnia – przerwał mi i odwrócił się przodem do Księżyca, którego blask jakby czule otulił jego twarz. – Wynagrodzę cię najszczodrzej, jak mogę, ponieważ ciebie również sobie upodobałem, Amadeusie.

Poczułem, jak rumieńce oblewają moje policzki na te słowa, a serce na kilka sekund gubi rytm, jakby zapomniało, jak powinno poprawnie bić.

– Nów i Pełnia są swoimi przeciwieństwami – Kuu kontynuował. – Podczas Nowiu Księżyc jest najsłabszy. Podobnie jest z ludźmi, wy też jesteście najsłabsi na początku i u kresu życia. Pełnia jest jego zenitem. Kwieciem waszych dni, pełnią waszych sił. Moja moc również osiąga swój szczyt podczas Pełni. To jeden z powodów, dla którego tak bardzo lubię możliwości ludzkiego ciała, i bardzo ubolewam nad tym, iż jestem ograniczony jedynie do jednej nocy w miesiącu.

– Co chcesz mi przez to powiedzieć?

– Twoją nagrodą jest rada, Amadeusie. – Spojrzał na mnie. – Jako Księżycowe Bóstwo bardzo pragnę, byś odwiedził mnie jutrzejszej nocy podczas Pełni. Jednak jako twój dłużnik radzę ci, byś pod żadnym pozorem tego nie robił. Decyzja należy do ciebie, choć nie będzie ona prosta. Księżyc i tak cię woła, a podczas Pełni jego przyciąganie będzie silniejsze, niż możesz to sobie wyobrazić.

– Dlaczego mam pod żadnym pozorem nie odwiedzać cię jutro? – zapytałem, czując nieprzyjemną suchość w gardle.

Jednak Kuu już mi nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie i znowu obrócił twarz ku Księżycowi.

☾⋆

Nie kłamał. Już po południu, gdy słońce nawet nie skończyło swojej wędrówki po niebie, poczułem to. Mrowienie pod skórą i wołanie Księżyca. Był niczym wąż, oplatający się wokół mojego ciała, krępujący moje ruchy i odbierający mi oddech. Czułem, że doprowadza mnie do obłędu, że staję się większym szaleńcem niż szaman.

Wyszedłem z sali audiencyjnej w połowie posiedzenia z doradcami i lordami. Nie zaszczyciłem ich ani jednym słowem wyjaśnienia, ale słyszałem, jak Tuomas wiernie podąża za mną. Wyszedłem na zamkowe błonia i prześledziłem wzrokiem niebo.

Był tam.

Blady, ledwie widoczny, ale był. Wisiał nisko nad horyzontem, leniwie wyłaniając się znad koron drzew. Wciąż był słaby, wciąż był przyćmiony przez słońce, a i tak działał na mnie tak mocno, iż nie potrafiłem myśleć o niczym innym niż Kuu. Jego blada skóra, srebrzyste włosy, których dzisiaj zapewne nie skalało już żadne czarne pasmo, ciemne malunki na jego plecach, błyszczące oczy i hipnotyzujący uśmiech. Potrzeba zobaczenia go była bardziej doskwierająca niż głód czy pragnienie.

– Nie czuję się najlepiej – odezwałem się do Tuomasa, wracając pośpiesznie do zamku. – Przekaż wszystkim, że wracam do swojej komnaty i nie chcę już dzisiaj nikogo widzieć.

– Oczywiście, Wasza Wysokość.

☾⋆

Gdy tylko zamknąłem drzwi do mojej komnaty, zasłoniłem wszystkie okna i usiadłem w kącie na podłodze, próbując schować się przed Księżycem. Chociaż jego blask nie wdzierał się do wnętrza i nie był w stanie mnie odnaleźć, czułem go. Czułem, że tam jest, że jest coraz wyżej, że staje się coraz silniejszy. Wołał mnie dzisiaj tak głośno, jak nigdy, nawet zasłonięcie uszu nie pomagało. On był pod moją skórą, był we mnie, a ja byłem jak jego marionetka, którą pociągał za sznurki. Chciał mnie, pragnął mnie, przywoływał, jakbym należał do niego.

To było jak patrzenie na nieskazitelnie czysty górski potok, umierając z pragnienia, ale nie mogąc się z niego napić. Chciałem się napić, chciałem ugasić pragnienie, chciałem poczuć, jak chłód wody spływa wzdłuż mojego gardła.

Nawet nie spostrzegłem, kiedy zacząłem boleśnie drapać paznokciami posadzkę. Jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Westchnąłem ciężko i przeczesałem palcami włosy, czując, jak zimny pot spływa mi wzdłuż karku.

Ta noc dopiero się zaczęła, a ja nie miałem już sił.

– Kuu – szepnąłem, ale ten szept był niczym krzyk. Zawołałem go, przywołałem go, chociaż nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.

Jedno z okien do komnaty otworzyło się z hukiem, a do wnętrza wpadł zimny, nocny wiatr. Rozwiał zasłony i przyjemnie podrażnił moją skórę. Na dworze było już całkowicie ciemno, więc długie srebrzyste smugi światła ułożyły się na posadzce, jakby mnie szukały. Jednak nie były w stanie mnie dosięgnąć. Nie tam, gdzie się przed nimi skryłem.

– Kuu – powtórzyłem, a wiatr znowu przybrał na sile. Zasłony zatrzepotały głośno.

Wbiłem wzrok w skrawek podłogi, gdzie w zasięgu mojej ręki układał się blask Księżyca. Moje serce zabiło szybciej, boleśniej, gdy sunąłem dłonią po ziemi, aż w końcu pozwoliłem, by srebrzyste światło otuliło się wokół moich palców. To było wręcz jak fizyczny dotyk.

Poderwałem się z podłogi, niezdarnie, niczym żebrak proszący zamożnego panicza o jedzenie. Na czworaka wpadłem w smugę światła, klęknąłem i wystawiłem twarz ku Księżycowi. Przysiągłbym, iż się ucieszył. Ucieszył się, że mnie widzi.

– Kuu – wyszeptałem czule niczym imię kochanka.

Wstałem z klęczek i wypadłem z komnaty na korytarz, na którym minąłem się ze służbą, która właśnie niosła mi kolację. Coś do mnie mówili, ale ich głosy pozostawały zniekształcone. W pewnym momencie zacząłem biec, podeszwy moich oficerek tupały głośno o zamkowe posadzki, gdy pokonywałem dobrze mi znaną drogę. W końcu dopadłem wejścia do ukrytej w podziemiach celi, zamknąłem za sobą drzwi i zbiegłem po stromych schodach, nie bacząc na nic. Zdawało mi się, że minęła cała wieczność, nim w końcu dotarłem do piasku i odnalazłem spojrzeniem tego, który mnie wołał.

Był nagi, skryty w wodzie do pasa i stał do mnie tyłem. Jego srebrzyste włosy opadały wzdłuż pleców, a ich końce unosiły się na niewielkich falach. Odsłaniały częściowo plecy, na których znajdowały się malunki faz Księżyca, a chociaż zwykle były czarne, dzisiaj świeciły się niczym sam Księżyc. To był najpiękniejszy widok, jaki dane było mi ujrzeć przez całe moje życie.

Nie odrywając wzroku od Kuu, otworzyłem celę i zostawiając ją otwartą na oścież, ruszyłem do niego. Nie odzywał się, nie odwracał, zdawał się nie przejmować moją obecnością, ale jakże było to błędne wrażenie. Nawet nie zdjąłem butów, gdy dosięgnęły ich pierwsze nadmorskie fale. Brnąłem dalej, pozwalając zimnej wodzie wsiąkać w nogawki moich spodni i sięgać krawędzi koszuli. Mokre bufiaste rękawy przykleiły mi się do rąk.

– Kuu – szepnąłem, gdy znajdowałem się na tyle blisko, iż blask bijący z jego tatuaży mienił się na mojej mokrej skórze.

Dopiero teraz obrócił głowę i zerknął na mnie kątem oka. Jego dotąd czarne tęczówki również lśniły niczym dwa Księżyce. Były wręcz hipnotyzujące, nie byłem w stanie oderwać od nich wzroku.

– Wiem, że miałem nie przychodzić, jednak... wołałeś mnie zbyt głośno. Wzywałeś mnie, więc oto jestem – powiedziałem, nie mając śmiałości, by chociażby drgnąć.

Uśmiechnął się, delikatnie i tajemniczo. Tak, jak tylko on potrafił.

– Przybyłeś do Księżycowego Bóstwa podczas Pełni z pustymi rękoma? – zapytał, ale w jego głosie nie było złości.

– Wybacz.

– Nie, Amadeusie. Chcę ofiary – mówiąc to, odwrócił się do mnie przodem i sięgnął dłonią do mojej twarzy. Jego palce były zimne od morskiej wody, ale i tak sprawiły mi przyjemność, gdy przesunęły się wzdłuż mojego policzka i zatrzymały na szyi.

– Co mogę ci ofiarować?

– Co chcesz mi ofiarować? – poprawił mnie, wpatrując się lśniącymi oczami prosto w moje oczy, które potrafiły widzieć tylko jego.

Wiedziałem, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź.

– Proszę – wyszeptałem. – Pozwól mi ofiarować ci siebie.

Znowu się uśmiechnął.

– Przyjmuję twoją ofiarę – odpowiedział i chwycił moją twarz w obydwie dłonie.

Opuściłem powieki, spodziewając się, iż znowu wydrze oddech z moich płuc, jak uczynił to podczas Nowiu. Jakież było moje zdziwienie, gdy wyczułem na wargach miękkie wargi Bóstwa. Westchnąłem, z zaskoczenia otwierając oczy i chwytając Kuu za nadgarstki. Nie odsunąłem się jednak, pozwalając mu pogłębić pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top