Rozdział 18
Moje życie przemieniło się w koszmar. Noc, która miała odmienić los Kuu i na powrót uczynić z niego Bóstwo, które będzie czczone przez tysiące ludzi, została nazwana Nocą Krwawego Księżyca, a sam Kuu stał się demonem, którego lud Vellamo zaczął się obawiać. Już następnego dnia pod zamkiem zaczęły gromadzić się tłumy ludzi, wznoszących do mnie prośby, bym zniewolił Księżycowego Demona i ochronił poddanych przed jego niszczycielską siłą. Dwa dni później, zaczęli przybywać również ludzie spoza stolicy, a już tydzień później nie było możliwości wydostania się z zamku przez tysiące przerażonych mężczyzn, którzy prosząc mnie o zniewolenie Bóstwa, chcieli zapewnić bezpieczeństwo swoim rodzinom.
Nie miałem wyboru.
Krata celi się zamknęła, a Kuu nie stawiał oporów. Sam domyślił się, iż jego zniewolenie stało się konieczne. Nie kazał nam prowadzić się siłą do podziemi. Wrócił do swojego wieloletniego więzienia, usiadł na świeżo zaścielonym łożu i wbił wzrok w niebo za niewielkim oknem. Wraz z hukiem zamykanej kraty ciszę wypełnił trzask mojego pękającego serca. Obiecywał mu, że tu nie wróci, a teraz w dłoniach ściskałem klucz do jego celi.
Informacja o ponownym zniewoleniu Bóstwa obiegła stolicę, a następnie całe Vellamo. Ludzie zaczęli świętować, a Księżyc na niebie niknąć. Tuomas, który za swoją zdradę był gotowy zapłacić życiem, został wygnany z zamku i stał się wybawcą ludu. Nagle jego ojciec uznał go za największą chlubę rodu i zaczął zbierać oferty matrymonialne. Oczywiście nie tylko oni byli szczęśliwi z obrotu spraw. Moja matka również odetchnęła za ulgą, gdy Kuu z powrotem został zamknięty za kratami. Nawet Mabel zaczęła patrzeć na mnie bardziej przychylnym wzrokiem, chociaż wciąż się do mnie nie odzywała.
Nie była jedyną milczącą osobą w zamku. Chociaż odwiedzałem Kuu każdej nocy, chociaż przynosiłem mu tace pełne jego ulubionych przysmaków, nie odzywał się do mnie, nie patrzył na mnie, nie przyjmował ofiar. Każdej nocy przynosiłem mu świeże owoce i wynosiłem wczorajsze, których nawet nie tknął.
W końcu nadeszła noc, kiedy jego włosy stały się całe czarne. Tej nocy nie przyniosłem ze sobą żadnej ofiary. Nieśpiesznie pokonałem strome schody, aż w końcu podeszwy moich butów natrafiły na piasek. Morze było dzisiaj równie czarne co niebo pozbawione Księżyca. Wnętrze celi oświetlała pojedyncza pochodnia, a długie cienie tańczyły niespokojnie przez silny wiatr. Zatrzymałem się przy prętach i spojrzałem na Kuu. Siedział na brzegu i rysował palcem po piasku, a dół jego granatowej szaty nasiąknięty był morską wodą. Nie miał na sobie diademu, który ode mnie dostał, chociaż nie wiedziałem, co z nim zrobił. Jednej nocy po prostu zniknął z jego głowy i przepadł. Nie zdziwiłbym się, gdyby leżał już na dnie morza.
Czułem, jakbym miał pęknąć na pół tak samo, jak moje serce, kiedy stałem tak przez ciągnące się w nieskończoność minuty i po prostu się mu przyglądałem. Nie chciałem robić tego, co powinienem był zrobić już dawno temu na samym początku. Gdybym nie był taki słaby, na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. Powinienem podczas pierwszego Nowiu sięgnąć po bat, którego rączkę właśnie układałem w swojej dłoni.
Klucz obrócił się w zamku z trzaskiem, a drzwi kraty zaskrzypiały cicho. Długie rzemienie sunęły się po piasku, pozostawiając podłużne ślady tuż obok śladów moich stóp. Gdy zatrzymałem się za Kuu, czekałem, aż na mnie spojrzy, aż powie coś, aż zareaguje na to, co za chwilę miałem uczynić. Jednak on tego nie zrobił. Był jak to nierozumne zwierzę, które nawet nie zdawało sobie sprawy z nadciągającego zagrożenia, a to było jeszcze gorsze.
Zamknąłem oczy, ponieważ nie chciałem na to patrzeć, i uniosłem bat nad głowę. Powinienem teraz go opuścić, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem się do tego zmusić, bez względu na to, jak bardzo inni tego ode mnie oczekiwali. Gdy otworzyłem oczy, wiedziałem już, iż będzie to noc, która zapoczątkuje koniec świata. Księżyc się nie odrodzi i wszystkim nam przyjdzie zginąć. A to wszystko z mojej winy. Amadeus, najgorszy król Vellamo, który doprowadził do zagłady całej ludzkości. Przynajmniej, kiedy już wszyscy umrzemy, nikt nie będzie o mnie pamiętał.
Upadłem na kolana, które wbiły się w nadmorski piasek, a bat upadł obok mnie, zwijając się niczym wąż. Łzy przecięły moje policzki.
– Odejdź – wykrztusiłem z siebie. – Krata jest otwarta. Zabij mnie i ucieknij stad. Błagam! Ulituj się nade mną i mnie zabij.
Ręka Bóstwa znieruchomiała, a niedokończony obrazek zmyła morska fala. Trwał w bezruchu jeszcze przez chwilę, nim w końcu na mnie spojrzał. Jego czarne oczy zdawały się równie ciemne co noc pozbawiona Księżyca. Moim ciałem wstrząsnął szloch, gdy w końcu po tylu dniach zasłużyłem sobie na spojrzenie Kuu, nawet jeśli jego oczy miały być ostatnią rzeczą, jaką zobaczę przed śmiercią.
– Wolisz umrzeć, niż zmusić mnie do odrodzenia Księżyca? – zapytał tak cicho, iż jego głos prawie zlał się z szumem fal.
– Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić – wyznałem. – Nie zasłużyłeś na zamknięcie w celi. Nienawidzę siebie za to, że złamałem daną ci obietnicę i cię tu zamknąłem.
Kuu odwrócił ode mnie wzrok, łamiąc mi serce kolejny raz. Byłem pewien, że to koniec, że nawet prośba śmierci nie zostanie wysłuchana przez moje Bóstwo, że już nie spojrzy na mnie do końca świata. Jednak byłem w ogromnym błędzie, o czym przekonałem się chwilę później.
– Chciałbym umieć płakać – wyznał, wracając do kreślenia malunków palcem na mokrym piasku. – To niesprawiedliwe, że jestem zdolny cierpieć, ale nie jestem w stanie stworzyć łez.
– Nie śmiem prosić, byś wybaczył mi, jednak proszę, byś wybaczył moim ludziom. Kieruje nimi strach.
– Chciałem cię ochronić.
– Wiem, dlatego błagam. Weź moje życie w zamian za odrodzenie Księżyca. To moja ofiara.
Kuu zaśmiał się krótko, jednak nie był to radosny śmiech. To był śmiech pełen rozpaczy, na jaki mógłby zdobyć się szaleniec, któremu cierpienie odebrało zdrowe zmysły.
– Dlaczego ludzie są tacy naiwni? Amadeusie, dlaczego? – Spojrzał na mnie i wiedziałem, że gdyby był zdolny do płaczu, jego porcelanowe policzki właśnie pokryłyby łzy.
– Kuu – wyszeptałem, nie wiedząc, co powinienem mu odpowiedzieć.
– Widziałeś, czym jestem, a mimo to...
– Nie boję się ciebie – przerwałem mu. – Przestraszyłem się za pierwszy razem, ale wiem, że nie zrobiłbyś mi krzywdy.
Jego piękna twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Jednak znowu nie było nic radosnego w tym geście. Uśmiechał się, ponieważ nie potrafił płakać.
– Nie, Amadeusie... Jestem stworzony z pyłu i blasku Księżyca. Widziałeś to wiele raz – mówiąc to, wyrwał sobie włosa z głowy, który od razu rozsypał się, zamieniając w srebrzysty pył. – Widzisz, ale nie dociera to do ciebie.
– Nie rozumiem... Jesteś Księżycowym Bóstwem, więc...
– Jestem niczym, Amadeusie. Odpadkiem, który zamiast krążyć bez celu po niebie, spadł na tę planetę.
– Nie rozumiem...
– Bo nie chcesz zrozumieć, bo od tysięcy lat ludzkość wierzy w jedno moje absurdalne kłamstwo – znowu się zaśmiał. – Nie odradzam Księżyca, Amadeusie. To kłamstwo. Gdy do Ziemi nie dociera blask Księżyca, zaczynam umierać, nie dotrwałbym do następnej nocy. Dlatego co miesiąc okradam was z życia. Robię to, bo inaczej zmieniłbym się w kupkę księżycowego pyłu i przestał istnieć.
Wpatrywałem się w jego czarne oczy, a chociaż słyszałem każdego słowo Kuu, nie byłem w stanie ich zrozumieć. Liczne księgi przeczyły wszystkiemu, co właśnie mi powiedział.
– Ale Nów... – wykrztusiłem z siebie. – Nie ma Księżyca na niebie.
– Jest, tylko go nie widzicie. To ja umieram co Nowiu, to ja muszę się odrodzić, wymyśliłem to kłamstwo o Księżycu, żebyście sami co miesiąc szli do mnie jak owieczki na rzeź. Ciebie również okradłem z życia.
Poderwałem się z klęczek, a mokry piasek przykleił się do moich spodni. Teraz patrzyłem na Kuu z góry. Nagle zaczął wydawać mi się taki kruchy, jakby mocniejszy dotyk mógł sprawić, że naprawdę się rozsypie i zmieni w księżycowy pył.
– Czyli... Księżyc nie umrze...? Wzejdzie jutro jak każdej innej nocy?
– Tak.
– A ty?
– Nim słońce zdąży wzejść, prawdopodobnie będę już tylko kupką pyłu. Nie mam pewności, nigdy jeszcze nie przestawałem istnieć – odpowiedział, na powrót odzyskując spokój w głosie.
– Więc weź moje życie – prawie krzyknąłem, prowokując w ten sposób Kuu, by na mnie spojrzał. – Odrodź siebie tak samo, jak co miesiąc do tej pory.
– Czy ty słyszysz siebie? – zapytał z niedowierzaniem, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Okłamywałem cię, wykorzystałem, skrzywdziłem, a ty mimo to chcesz oddać mi część swojego życia?
Podszedłem do niego, moje buty zostały otoczone morską wodą, która wdarła się do środka, ale nie zamierzałem się tym przejmować. Uklęknąłem tuż przed Kuu, pozwalając, by fale zmoczyły mi ubrania, i niepewnie sięgnąłem dłonią do jego pięknej twarzy.
– Czy nie mówiłem ci już, że cię kocham? – zapytałem, odpowiadając w ten sposób na jego pytanie.
– Ponieważ wierzyłeś, że jestem Księżycowym Bóstwem – powiedział, wpatrując mi się prosto w oczy. – Nie jestem nim. Chociaż jestem zależny od Księżyca, dla niego nic nie znaczę. Jestem tylko księżycowym kamieniem, który od tysięcy lat korzysta z jego magii i żyje, okradając innych z życia. Zwykłym pyłem, który jest niczym naczynie przybierające kształt na wzór tego, czym je wypełnisz.
Zamknąłem oczy na dłuższą chwilę, powtarzając sobie w głowie jego słowa. Jednak nie ważne, ile razy wybrzmiewały one w moim wnętrzu, mimo żalu i strachu miłość do Kuu trwała tam niezmieniona. Ponieważ wcale nie kochałem go za to, że był Księżycowym Bóstwem.
Kiedy otworzyłem oczy, ponownie nawiązałem z nim kontakt wzrokowy.
– Kocham cię – szepnąłem. – Co mam zrobić, by móc zatrzymać cię przy sobie? Powiedziałeś, że jestem dla ciebie niczym jedno mrugnięcie. Jeśli chcesz przestać istnieć, zrób to, ale najpierw, błagam, mrugnij dla mnie jeszcze ten jeden raz.
Oczy Kuu zalśniły, jakby naprawdę miały zaraz zajść łzami. Uśmiechnął się do mnie niepewnie, a jego cierpienie zdawało się mniejsze.
– Mógłbym pójść na pewien kompromis... – szepnął.
– Wszystko, czego tylko zechcesz.
~~~
Tylko takie małe przypomnienie, że w sobotę widzimy się w już ostatnim rozdziale!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top