Rozdział Siedemnasty

Dzisiaj idę na ten koncert z Arzayleą. Jednak... biorę ze sobą jeszcze Michaela... mam nadzieję, że Arzaylea się nie obrazi... pewnie też weźmie swoich znajomych czy coś.

Stanąłem przed otwartą szafą i zacząłem wpatrywać się, w ubrania, które się w niej znajdowały. Parę koszul, koszulek, tank topów, trzy pary takich samych spodni... no.. to czas dokonać przeglądu ubrać. Czas.. Start!

  Ok. Czarno-Czerwona flanelowa koszula, pod to tank top. Czarne spodnie i trampki, bransoletki i beanie do 'ozdoby' i bajobongo. Teraz tylko czekać na Michaela, i  możemy iść.

Nie minęło nawet dziesięć minut, a w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Nie zdążyłem nawet wyjść z pokoju, a moja mama już stała przy wejściu i zapraszała gościa do środka. Kiedy zobaczyłem chłopaka... moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Michael miał na sobie koszulę w czarno-biało-szarą kratę. Miał odpięty jeden guzik, ten od kołnierza. Miał czarne spodnie i trampki, a jego nadgarstek zdobiło parę bransoletek. Wpatrywałem się w niego jak w obraz, a kiedy przeczesał włosy palcami... no błagam. Myślałem, że tam umrę.

- Luke... Luke... - usłyszałem cichy głos chłopaka. Zamrugałem szybko parę razy - żyjesz? 

- Ja... no tak - powiedziałem lekko potrząsając głową i patrząc na moją mamę. Śmiała się cicho, i myślała, że tego nie zauważę.. co za kobieta.. - idziemy - powiedziałem dość głośno i stanowczo, po czym chwyciłem chłopaka za nadgarstek i wyszliśmy z domu.

Podjechaliśmy pod arenę i poszliśmy na miejsce gdzie miałem spotkać się z Arzayleą. Była tam. Jednak nie wyglądała na specjalnie zadowoloną. Podszedłem do dziewczyny i przywitałem się z nią. Myślałem, że Michael powtórzy moją czynność, on jednak stał za mną i rozglądał się na boki. Arzaylea nawet na niego nie spojrzała. Staliśmy jakiś czas w ciszy.. jednak nie tej ciszy, która jest często między mną i Michaelem. Obecna cisza była bardzo niekomfortowa.

- Kto to? - odezwała się dziewczyna, pokazując na Michaela gdy szliśmy już do kolejki aby wejść na arenę.

- To mój przyjaciel, Michael. Znacie się już.. - powiedziałem lekko niepewnie.

- Na prawdę? Hm..  być może, mam kiepską pamięć do twarzy - zachichotała dziewczyna i uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem

Michael cały czas był cicho. Prawie wcale się nie odzywał. Jedyne co mówił, to pytał się mnie czy chcę coś ze sklepu, a ja zawsze odpowiadałem to samo. On jednak mimo wszystko przynosił mi piwo, czy inny alkohol.

Jednak pewnego razu... nie wrócił... po prostu poszedł do barku i.. nie wrócił, a wątpię aby nie mógł się do nas dostać... bałem się o niego.

*

Jechałem w stronę domu Caluma. Do miejsca docelowego zostało może.. z dziesięć minut. Wiem, że zachowałem się trochę jak dziewczyna, która strzeliła focha, lub dostała okres, ale nie chciałem m przeszkadzać w randce, szczególnie, że ta kobieta raczej za mną nie przepada.. i ave maria.

  Wysiadłem z autobusu. Dzięki bogu, dom Hooda nie znajdował się bardzo daleko od przystanku, więc po chwili stałem pod jego drzwiami. Zapukałem do drzwi, mając nadzieję, że ten kretyn jeszcze nie śpi.. chociaż... El u niego jest, więc.. może chociaż ona otworzy..

Pukałem do drzwi chłopaka przez jakiś czas, a towarzyszyły mi przy tym wibracje mojego telefonu. 

- Calum, Ty parówo, otwórz mi do cholery! - krzyknąłem uderzając z całej siły pięścią w drzwi, które po chwili otworzyły się.

- Jezu, stary, spokojnie - powiedział Calum pokazując mi gestem dłoni abym wszedł do środka

- Co tak długo? Waliłeś sobie, czy co?

- Blisko - zaśmiał się

- To znaczy?

- Srałem

- A... dobrze wiedzieć..

- Sam pytałeś  - zaśmiał się znowu - a ty... nie miałeś być na koncercie z Hemmingsem?

- Miałem, i byłem.. ale nie chciałem mu wadzić w randce

- No jak poszedłeś to z randki nici

- To nie  była randka ze mną, ty kretynie

- Spokojnie. Uspokój się... pamiętasz co ci zawsze poprawiało nastrój, jak byliśmy małymi gówniarzami?

- Ym... picie?

- Nie... to było później. Chodzi mi o przedział wiekowy od trzech do siedmiu lat

- Nie wiem, nie pamiętam

- Gra w łapki! Dalej stary, dajesz - chłopak uniósł ręce lekko do góry, na co ja uniosłem brew w pytającym geście - ugh, no patrz - uniósł moje ręce i zaczął uderzać w moje dłonie swoimi - dalej Mikey, wiem, że ci to pomoże

- Nie mam pięciu lat

- W papierach nie, ale mentalnie już tak - uśmiechnął się, co po dłuższym czasie odwzajemniłem, i zacząłem z  nim 'grać'

Po dłuższej chwili, faktycznie się odstresowałem. Calum jest głupi, ale zna się na mnie jak mało kto. Usiadłem na kanapie i oparłem się głową o oparcie lekko wzdychając.

- Michael, ja wiem, że ci się nie podoba to, że Luke jest na randce, bo go kochasz ale..

- Co? Nie kocham go! - przerwałem mu piszcząc 

- Kłamiesz.. jak kłamiesz lub jesteś nerwowy to piszczysz albo przygryzasz wargę

- Wcale nie piszczę!

- Piszczysz! - urwał - Mikey.. przyznaj się do swoich uczuć... nie kochasz Willa.. kochasz Hemmingsa, inaczej by cię nie odrzuciło to, że jest na 'randce' - zapadła cisza...

- kocham go... - szepnąłem

- Którego? 

- Obu....

__________

Hej Kochani
Przepraszam że tak długo nic nie było... i że ten rodział nie jest tak dobry jak miał być ale... napisałam go bo miałam pomysł i czas... inna sprawa, że wykonanie chujowe.. kolejny będzie lepszy. Obiecuję xx
PS: I LOVE YOU ALL xx ~Haia_Miia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: