Rozdział Dwunasty

Siedziałem na tarasie za domem. W ręku trzymałem kubek z letnią już herbatą, którą zrobiłem sobie po powrocie do domu. Obecnie było około godziny jedenastej. Moja mama jeszcze spała, miała wolne z uwagi na to, że źle się czuła i dostała chorobowe. Nie chciałem jej budzić ani nie chciałem żeby się przemęczała, więc ogarnąłem trochę dom i wyszedłem na taras żeby pomyśleć. Siedziałem tam już około czterdzieści minut. Pogoda była przyjemna. Nie było ani za ciepło, ani za zimno. Wsłuchiwałem się w odgłosy natury... i samochodów. Starałem się jednak ignorować zgiełk uliczny i skupić się na aspektach przyrody, takich jak ćwierkanie ptaków, szum liści, czy też ujadanie psa sąsiadów. Słysząc jego szczekanie przypomniała mi się Molly, która odeszła od nas jakiś czas temu. Bardzo za nią tęskniłem. Była moją przyjaciółką od dziecka... ale każdego trzeba z czasem pożegnać, prawda?

- Luke, kiedy wróciłeś? - usłyszałem za sobą głos mamy

- O, Dzień dobry mamo, jak się czujesz? - powiedziałem po czym wstałem z miejsca i pocałowałem ją w policzek na przywitanie.

- Już lepiej, ale nadal czuję jak pęka mi głowa

- Zrobię ci herbaty, a ty wejdź do środka jak się źle czujesz

- Świerze powietrze dobrze mi zrobi - powiedziała z uśmiechem i usiadła na krześle, które stało na tarasie.

   Siedziałem na przeciwko mamy. Miałem zamknięte oczy, lecz czułem że mi się przygląda. Nie powiem... nie czułem się zbyt komfortowo. W takich chwilach czułem się jak na przesłuchaniach. Nie lubię tego uczucia, i nie znam osoby, która je lubi.

- Czemu mi się tak przyglądasz? - spytałem w końcu

- Nie mogę popatrzeć na własne dziecko? - no tak, typowe słowa rodziców

- Nie jestem już dzieckiem, mamo - powiedziałem z uśmiechem i poprawiłem włosy

- Dla mnie zawsze będziesz moim małym Lukiem, lubiącym pingwiny - uśmiechnęła się - pamiętam jak przez bite pół roku marudziłeś, że chcesz onesie pingwina

- Byłem wtedy mały...

- Luke... miałeś wtedy osiemnaście lat

- Może i tak... ale to nie zmienia faktu, że...

- Już nie filozofuj - przerwała mi - gdzie byłeś całą noc?

- Wiesz... byłem na spotkaniu z Michaelem...

- Byliście na randce?! - wykrzyknęła podkreślając ostatnie słowo

- Jakiej tam randce... zwykłe spotkanie po latach - uśmiechnąłem się lekko

- Nie oszukujmy się Luke... oboje dobrze wiemy, że traktujesz to jak randkę

Czasami przeraża mnie to, jak ona mnie dobrze zna. Mam czasem wrażenie, że zna mnie lepiej niż ja sam znam siebie.

*

- Troye... Troye... - mówiłam cicho szturchając chłopaka w bok - Troye, wstawaj w końcu

- Co jest? - wymruczał ledwo słyszalnym głosem, tłumionym poduszką

- Musimy iść do szkoły, jest już - spojrzałam na wyświetlacz w telefonie - o cholera, Troye jest po jedenastej, czyli to już trzecia lekcja a nas nie ma. Wstawaj!

- Skoro to trzecia lekcja to nie ma sensu iść na pozostałe - Usiadł na łóżku i przetarł oczy - zostańmy u mnie, albo idźmy w jakieś fajne miejsce. Zanim się ogarniemy będzie dwunasta, jak nie wpół do trzynastej, czyli to będzie czwarta lekcja, jak nie prawie piąta. To bez sensu. - przeczesał swoje blond włosy palcami

- To się rozgadałeś i namęczyłeś...

- Wyższa matma

- Właśnie! Matma! Przecież Liz nas uczy matmy, a bynajmniej mnie. Zorientuje się, że...

- Nie masz dzisiaj matmy - powiedział pod nosem, na co ja powoli skinęłam głową potwierdzając jego słowa - nie masz więc się o co martwić - uśmiechnął się.

Przyznałam mu racje po czym wzięłam swoje rzeczy i poszłam się ogarnąć do łazienki.

   Siedzieliśmy w kuchni gdzie robiliśmy naleśniki. Troye wpadł na świetny pomysł zrobienia takiego śniadania jak na filmach... pominął tylko jeden szczegół. Nie żyjemy w filmie, a na żywo wygląda to przeważnie do kitu, jeśli nie jesteś na gastronomii. Nie dość, że nie wyglądało to tak jak było to przewidziane w  umyśle blondyna... to oczywiście musiał coś wybrudzić. Tylko nie siebie, ani nie kuchnie. Tylko mnie, a dokładniej moją bluzkę. I nie byłoby w tym nic złego... gdyby nie to że była biała, a dżem z jagód ciężko zmyć.

- Przepraszam no.. skąd mogłem wiedzieć, że cię wybrudzę - powiedział opierając się o framugę 

- To było do przewidzenia - wywróciłam teatralnie oczami

- To czemu mi nie przeszkodziłaś?

- Bo wtedy wyglądałaby jeszcze gorzej - przerwałam starając się z całej siły zetrzeć plamę z bluzki - no wodą  się nie da. Kurwa. Nie żebym się przejmowała... ale jak mnie ktoś zobaczy z czerwoną czy tam fioletową plamą na brzuchu, to pomyśli że mnie ktoś postrzelił.

- Dobra, wiem do czego zmierzasz - chłopak zniknął za drzwiami po czym pojawił się w nich z powrotem z materiałem w rękach - łap - powiedział i rzucił we mnie rzeczą.

- Jak mam to ubrać, to może byś wyszedł

- A w...

- Nie denerwuj mnie - przerwałam mu

Chłopak uniósł ręce w geście poddania się i wyszedł przymykając drzwi. Zdjęłam z siebie białą koszulkę i założyłam tą, którą przyniósł mi Troye. Była niebiesko-zielona z palmami. Z obserwacji doszłam do wniosku, że to jego ulubiona koszulka gdyż potrafił nosić ją z... może nawet dwa tygodnie?

Przejrzałam się w lustrze. Koszulka blondyna sięgała mi prawie do kolan. Takie są uroki kiedy masz chłopaka, któremu sięgasz ledwo do ramienia. Poprawiłam jeszcze trochę włosy i poszłam do pokoju chłopaka. Usiadłam obok niego i chwyciłam pad do konsoli.

***

Dzień w pracy kiedy idziesz na późniejszą godzinę jest jeszcze bardziej do dupy niż normalny dzień w pracy. Dzień dłuży ci się niesamowicie, każda minuta wydaje się, że trwa godzinę co sprawia że masz dość po pierwszych pięciu minutach. Plus tych godzin był jednak taki, że nie miałem zawalonego całego czasu, bo ruch jak i polecenia były mniejsze, a dodatkowo niedaleko był Will. Chłopak zawsze przychodził na późniejszą godzinę do pracy, przez co musiał często zostawać dłużej, a to skutkowało częstymi niespóźnieniami na nasze spotkania, lub kompletne ich odwoływanie.

Kręciłem się na obrotowym krześle i pisałem SMSy z Calumem. Chłopak napisał, że chyba znalazł sobie dziewczynę. Mówi to już czwarty raz. Nie w tym tygodniu co prawda, ale w ciągu dwóch tygodni. W zeszłym miał dwie i w tym ma teraz drugą. O dziwo, to nie on miał zazwyczaj złamane serce, tylko one, albo - co się rzadko zdarzało - nie miał nikt.

' Wpadniesz po pracy? ' - spytał Calum poprzez wiadomość

' Nie dzisiaj, błagam. Miałem cholernie ciężką i źle przespaną noc ' - odpisałem i przyłożyłem dłoń do czoła

' Co takiego robiłeś? Nagrywałeś sex taśmę z Willem? xDD

' Bardzo śmieszę. Byłem na plaży z Hemmingsem'

' Ooo... randka? :D

' Gówno, nie randka. Po prostu spotkanie'

' Ta, jasne. Oboje wiemy, że to była randka'

' Zamknij się. Chodzę z Willem'

' Ale kochasz Hemmingsa'

' Wcale nie'

' Stara miłość nie rdzewieje'

Nie odpisałem już nic. Nie ma sensu kłócić się z idiotą. Chcesz być miły, i zapraszasz swojego byłego na spotkanie, a tu ci będą wciskać, że to randka. To nie była randka do cholery.

Spojrzałem na zegar w telefonie. Już prawie siedemnasta. El, pewnie jest u Hemmingsów i robi lekcje, Luke pomaga Eli... jak zawsze, Ashton odbiera Tobyego ze szkoły, Bry jest w pracy, Calum jest na randce ze swoją ręką... każdy spędza świetnie czas, a ja? A ja siedzę w pracy i bawię się w karuzelę na krześle obrotowym przez co pewnie wyglądam jak pół debil. 

Nagle naszła mnie myśl. Wyjąłem telefon.

Do: Will♥

' Chodź na chwilę do mojego miejsca pracy :) '

Czekając na SMSa od chłopaka stukałem palcem w ekran. Will nigdy nie odpisywał od razu.

- Co jest? - usłyszałem głos chłopaka i zamykanie drzwi.

- Tęskniłem za tobą - powiedziałem wstając z fotela i podchodząc do niego - i to bardzo - złączyłem nasze usta

- Michael... - odsunął się powoli - wiem co masz na myśli.. ale... jesteśmy w pracy... w każdej chwili ktoś może.. - przerwałem mu pocałunkiem

- Nie bój się o to. Przecież nie jesteś cykorem - powiedziałem cicho

- A co jak twoja córka tu wejdzie? Przecież często do ciebie przychodzi

- Pewnie siedzi w domu i się uczy - zacząłem całować chłopaka po szyi

- Dobra, wygrałeś... - powiedział z uśmiechem

*

- To wspaniale Luke! W końcu będzie jak za dawych czasów! - krzyknął Ashton przez telefon

- Jesteś pewien że możesz rozmawiać? - spytałem

- Jestem pewien - powiedział obojętnie - może jedź do niego, pogadaj o tej randce i może dojdziecie do porozumienia

- To nie była... - przerwałem wiedząc że i tak go nie przekonam - po za tym, Michael jest w pracy

- To do niego jedź, co za problem?

- Duży. Nie chcę mu przeszkadzać.

- Nie będziesz mu przeszkadzał. Nie ty.

- Wolę jechać po El

- To gdzie ona jest?

- U Troya... muszę kończyć. Pa. - rozłączyłem się.

Zacząłem chodzić po pokoju. Jechać do Michaela i z nim pogadać, czy jechać po El, żeby upewnić się że jest wszystko ok? Cholera... sam nie wiem... do Michaela mam bliżej, ale El... cholera! W sumie to mogę z nim chyba pogadać kiedykolwiek, prawda?

   Po dłuższej chwili namysłu postanowiłem.

- Mamo, wychodzę! - krzyknąłem i wyszedłem z domu.

_______

I LOVE YOU ALL xx ~Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: