Rozdział Czwarty
Siedziałam w pokoju i słuchałam płyty Green Day. Z jednej strony mnie to relaksowało, a z drugiej trochę bardziej dobijało. Pokłóciłam się z Troyem, z tatą i jeszcze na domiar złego siedział u nas ten cały Will. Mam go dość. Pewnie znowu wystawił tatę i zżerały go wyrzuty sumienia, więc przyszedł się przymilić. Inaczej by go tu nie było.
Nie lubiłam dużej ilości osób. W sumie, to nie lubiłam prawie całej mojej szkoły. Tolerowałam tylko moje dwie przyjaciółki, Mię i Aby, mojego przyjaciela,Jamesa, mojego chłopaka Troya i jego przyjaciela, Carla. Lubiłam jeszcze Liz, która uczyła nas matmy ( nadal nie wierzę, że jeszcze jest nauczycielką ) i moją panią od angielskiego, panią Carter. Te osoby były na prawdę w porządku, inne jednak... uh, skoda o nich wspominać. Oczywiście był jeszcze szereg osób, które mi po prostu nie przeszkadzały i miałam je gdzieś, ale nie było ich dużo. Większości osób po prostu nie trawiłam. Nie lubiłam z nimi przebywać, czy chociaż na nich patrzeć, ale Will był jedną z tych osób których nienawidziłam. Nie lubiłam wszystkiego co z nim związane... po za moim ojcem.
Śpiewałam cicho ' Wake me up when september ends ' podkręcając regulator głośności prawie na maksa. Usiadłam na parapecie i wyjrzałam przez okno. Widok nie był specjalnie ciekawy zważywszy na to, że na przeciwko mojego okna był dom naszej sąsiadki, pani Elv, i jedyne co mogłam podziwiać to jej wywieszone pranie. Spojrzałam, więc w górę. Na niebo. Było ciemne i przejrzyste, więc można było na nim dostrzec gwizdy... a może satelity... nigdy nie wiadomo co ukrywa się w rozległej przestrzeni... można przecież wypowiadać życzenie do gwiazdy, która jest tylko i wyłącznie satelitą. Nie jest niczym pięknym, niczym nadzwyczajnym. Jest po prostu wytworem człowieka, czymś co stworzyliśmy my. Coś co można łatwo skopiować. Łatwo zachwycać się nieznanym... gorzej kiedy pozna się co kryje się tam naprawdę... nie jestem pewna czy moi rówieśnicy mają takie przemyślenia i błyskotliwe myśli, ale wiem, że wychowanie się na muzyce zespołu takiego jakim jest All Time Low... to coś wspaniałego.
Zeskoczyłam z parapetu i wygrzebałam z szafy plecak, do którego chciałam spakować swoje rzeczy. Zaczęłam już wrzucać do niego koszulkę, bluzę, bieliznę i spodnie kiedy drzwi mojego pokoju się otworzyły. Spojrzałam w ich stronę i zobaczyłam tatę. Wyłączyłam więc muzykę i wróciłam do układania w plecaku swoich rzeczy.
- El.. czy ty chcesz uciec z domu? - zapytał zatroskany
- Nie... - powiedziałam cicho zapinając plecak
- Jak to nie? Kiedy miałaś zamiar powiedzieć mi, że chcesz gdzieś wyjść?
- Nie wiem, ale jaka to ma być ucieczka z domu? Po prostu idę do Ashtona i Bry - powiedziałam i zarzuciłam jedno ramiączko plecaka na bark - ale jak już przyszedłeś to możesz mi dać kasę na autobus
- El.. nie dam ci. Zobacz która jest godzina. Nie będziesz do nich chodzić o tak później porze
- Bry powiedziała, że mogę przyjść kiedy będzie taka potrzeba czy kiedy będę chciała, a chcę i jest taka potrzeba, więc.. dasz mi kasę na busa?
- Nie... mogę cię zawieść, jak już musisz...
- Nie. Chcę jechać sama. Nie mam już czterech lat. Wiem gdzie mieszkają i dam sobie sama radę - przewróciłam teatralnie oczami wiążąc buty
- El... - zaczął ale przepchnęłam się pomiędzy nim a drzwiami i zaczęłam zbiegać po schodach. - El, wracaj! - usłyszałam za sobą kiedy wyszłam z domu
- Będę u Bry i Ashtona. Nie umrę po drodze - rzuciłam i zamknęłam drzwi frontowe.
Szłam chodnikiem rozglądając się na boki. Miałam jak zawsze dziwne wrażenie, że ktoś za mną idzie, co jak zawsze było kompletną bzdurą, bo jedyne osoby, które około dwudziestej trzeciej wychodziły z domów to ludzie wyprowadzający psy albo wracający czy też idący na dyskotekę.
Ja jednak nie kierowałam się ani na dyskotekę ani do Bry i Ashtona. Owszem, musiałam później do nich iść, bo zadawałam sobie sprawę, że tata będzie dzwonił i pytał się gdzie jestem i co robię.
Szłam już od dwudziestu minut. Drogę oświetlały mi latarnie, chociaż niektóre w ogóle się nie zapaliły lub gasły po jakimś czasie jakby ktoś lub coś zabierało im energię. Czas umilała mi muzyka All Time Low, która rozbrzmiewała w moich słuchawkach. Usiadłam na chwilę na ławce żeby spojrzeć na to co mnie otacza. Na przeciwko mnie była kolejna ławka, a za nią krzewy, krzaki, trawa i drzewa. Uniosłam wzrok wpatrując się w niebo. Mój wzrok zawiesił się na jednym, najjaśniejszym punkcie.
- Chcę żeby było... żeby było jak dawniej - powiedziałam szeptem, po czym usłyszałam pierwsze słowa piosenki Satelite - no tak... wypowiadając życzenie do gwiazdy, która jest tylko satelitą... - powiedziałam po czym westchnęłam i wstałam z ławki.
*
Kiedy doszłam pod dom Hemmingsów było za dziesięć dwudziesta trzecia. Widząc, że w kuchni pali się jeszcze światło uśmiechnęłam się, bo zdałam sobie sprawę, że nie będę musiała nikogo budzić.
Przeszłam przez jak zawsze otwartą furkę i stanęłam przed drzwiami. Nieśmiało nadusiłam dzwonek i spuściłam wzrok czekając aż ktoś mi otworzy. Nie musiałam jednak długo czekać, bo po niecałych dwóch minutach stała przede mną zdziwiona Liz, która mimo wszystko obdarowała mnie promiennym uśmiechem i zaprosiła do środka.
- Napijesz się czegoś? - spytała kiedy znalazłyśmy się w kuchni. Przecząco pokręciłam głową - to było pytanie retoryczne. Dobrze wiesz, że i tak zaraz dam ci herbatę - powiedziała z uśmiecham, który odwzajemniłam - co cię do nas sprowadza?
- Ja... ja tylko na chwilę. Szłam do Ashtona i Bry, i uznałam, że wpadnę -powiedziałam nie chcąc sprawiać wrażenia kłamcy.
- Oh, ale przecież stąd jest do nich dalej - odpowiedziała zamyślona
- Tak, wiem. - powiedziałam z uśmiechem - ale spacer dobrze mi zrobi - dodałam.
- Ciężki dzień?
- Troszeczkę... - przytaknęłam. Nagle przypomniało mi się, że chciałam pogadać z Lukiem - a.. jest Luke? - spytałam niepewnie.
- Tak, jest.. - powiedziała cicho - Luke! El, przyszła! - krzyknęła stając w progu kuchni
Uśmiechnęłam się do kobiety, która podała mi herbatę w jednym z moich ulubionych kubków w tym domu.
- Luke, ile można czekać?! - krzyknęła do syna, który jeszcze nie zaszczycił nas swoją obecnością.
Po około dziesięciu minutach Luke wyszedł z pokoju.
- Chodź, tu - powiedziała twardo Liz
- Chwila, idę do łazienki - rzucił i znowu zniknął
Liz westchnęła i pokręciła głową.
- Jak sądzę jest do wasza sprawa, więc nie będę się wtrącać i pójdę do siebie - oznajmiła chowając kubek po mojej herbacie do szafki - jednak jeśli chodzi o niego - kiwnęła głową na wyjście z kuchni - i Michaela, to uważam, że dobrze by było żeby się zeszli - uśmiechnęła się
- Też tak uważam - uśmiechnęłam się smutno
Liz pocałowała mnie w czubek głowy i wyszła z kuchni, do której po chwili wszedł Luke i pogłaskał mnie po głowie.
- Nie tymi rękoma, co? - rzuciłam z obrzydzeniem i wzdrygnęłam się
- O co ci chodzi? - spytał zdziwiony
- Domyślam się co nimi przed chwilą robiłeś w swoim pokoju - prychnęłam i spojrzałam na niego
- Ale je przed chwilą myłe... czy ty nie jesteś za młoda na takie myśli i stwierdzenia? - zaśmiał się
- Po części wychowywał mnie Calum... - powiedziałam jakby to była odpowiedź na zadane pytanie
Luke zaśmiał się i rzucił szybkie ' no tak' po czym dokładnie mi się przyjrzał przez co poczułam się niekomfortowo.
- Co? - spytałam lekko zirytowana
- Jak ty wyrosłaś... - uśmiechnął się smutno, a w jego oczach można było dostrzec pojedyncze łzy, które się w nich zbierały - zmienił ci się kolor włosów... są brązowe
- Co nie, że wyrosłam? Nawet mam cycki - zaśmiałam się. Luke również. Znowu zaczął mi się przyglądać - spotkaj się z tatą - powiedziałam szybko
- El... on nie chce ze mną gadać
- Ale on za tobą tęskni. ja też. I mam dość Willa. Działa mi na nerwy i jest niemiły. - stwierdziłam
- Kto to Will?
- To... chłopak taty. Są razem może od miesiąca... nie wiem dokładnie. Nawet nie wiem jak się poznali... - nastała cisza. Luke wpatrywał się w stół, a ja w niego - spotkaj się z nim... proszę... przyjdź do nas i z nim pogadaj... widzę jak za tobą tęskni - przerwałam tą niezręczną chwilę - czasem jak śpi to przytula wasze wspólne zdjęcie...
Na to Luke podniósł wzrok na mnie, a w jego oczach widać było nadzieję
- Dobrze. - powiedział - przyjdę do was. Nie wiem kiedy ale przyjdę - uśmiechnął się, co ja odwzajemniłam. Poderwałam się ze swojego miejsca i rzuciłam się mu na szyję szepcząc ' dziękuję' - spokojnie El - zaśmiał się
- Dobra, jak już wszystko mniej więcej obgadane to będę już lecieć. Muszę dojść do Ashtona i Bry przed północą, a dużo czasu nie mam - zaśmiałam się
- Zawiozę cię - powiedział Luke wychodząc z kuchni.
*
Zanim opuściłam dom Hemmingsów musiałam pożegnać się milion razy z Liz i zapewnić ją, że niczego mi nie trzeba. Teraz siedziałam z Lukiem w jego samochodzie i śpiewałam razem z nim piosenkę Green Day.
Jazda samochodem do domu Irwinów była o wiele szybsza i przyjemniejsza od pójścia tam z buta i to samemu. Kiedy byliśmy już pod domem pożegnałam się z Lukiem uściskiem i wysiadłam z samochodu. Fakt, że w salonie było ciemno trochę mnie zdziwił i za razem przestraszył, bo to znaczy że będę musiała ich budzić.
Podeszłam do drzwi frontowych i zadzwoniłam dzwonkiem. Starłam na progu i śpiewałam sobie po cichu najróżniejsze piosenki jakie tylko wpadły mi do głowy, aż nagle ( tak po dziesięciu minutach ) drzwi otworzyły się, a w progu mieszkania stała Bryana, która na pierwszy rzut oka wydawała się być zła, ale kiedy mi się przyjrzała wyglądała jakby cały zły nastrój z niej wyparował. Niemalże wciągnęła mnie do domu i zamknęła za mną drzwi. Zaprowadziła mnie do salonu gdzie obie usiadłyśmy na kanapie.
- El.. co się stało? - odezwała się pierwszy raz odkąd mnie zobaczyła
- Pokłóciłam się z tatą... znaczy tak nie do końca ale jest nieprzyjemna atmosfera w domu
-Oh.. powiedziałaś mu o Troyu, i źle to zniósł... prawda?
- Nie... nic mu nie powiedziałam, po za tym... z Troyem też się pokłóciłam, a u taty jeszcze był Will... uh... to nie był dobry dzień, Bry. Jesteś bardzo zła, że się Wam wprosiłam? - spytałam z lekka przestraszona
- Ależ skąd - uśmiechnęła się i przytuliła mnie - zaraz wykopiemy Ashtona na kanapę, a ty przyjdziesz do naszej sypialni, opowiesz mi o wszystkim co się dzisiaj stało i pójdziemy spać, tak? - mówiła trochę jak do małego dziecka ale obecnie miałam to gdzieś. Sama rozmowa z nią poprawiała mi zawsze humor. Tata i Ashton maja rację. Bry to anioł, nie kobieta - to chodź, wstawimy wodę na herbatę i idziemy wykopać Ashtona.
Jak powiedziała. Tak zrobiła. Wykopała Ashtona do salonu, gdzie musiał spać dzięki mojej wizycie, a ona i ja siedziałyśmy w sypialni jej i Asha, i rozmawiałyśmy.
- Więc... o co poszło z Troyem? - spytała po czym upiła łyk herbaty
- W sumie.. to głównie o to, że znowu cały czas zadaje się z tą szmatą, Emmą - powiedziałam po czym westchnęłam
- Nie możesz tak o niej mówić - powiedziała Bry i odstawiła kubek
- Właśnie, że mogę. Troye to mój chłopak, nie jej, więc niech go zostawi w spokoju, a nie się ciągle wokół niego kręci i niby ma jakieś wielce ważne sprawy - prychnęłam - po za tym często zabiera mu bluzy i w nich chodzi, a wygląda w nich źle. To mniej więcej tak jakby teraz ktoś zaczął ci odbijać Ashtona - zamyśliłam się - chociaż... Ashton nie jest debilem i by cię nie zostawił - stwierdziłam i upiłam łyk ciepłego napoju
- Ale, może to tylko przyjaźń. Wiesz... są różne przyjaźnie - uśmiechnęła się
- Ale od przyjaźni blisko do miłości - stwierdziłam
- Bliżej do nienawiści, za to od nienawiści jest jeden mały kroczek do miłości
- Chyba nie rozumiem
- Jeśli kogoś nienawidzisz, nie musisz go dobrze znać. Wystarczy że osadzasz go po pozorach, po plotkach czy po tym jaki jest w stosunku do ciebie - przerwała i napiła się herbaty - ale nigdy nie wiesz czemu ta osoba jest dla ciebie przykładowo.. chamska, czy też dlaczego cię obgaduje. Może to być spowodowane tym, że nie umie inaczej wyrażać uczuć... oczywiście nie zawsze tak jest ale czasem tak bywa - urwała - za to... jeśli się z kimś przyjaźnisz wystarczy jeden mały błąd. Jedno źle wypowiedziane słowo o tej osobie do innej, i już możesz mieć wroga w choćby twoim najlepszym przyjacielu - słuchałam jej uważnie. Uwielbiałam kiedy opowiadała mi różne swoje... i nie tylko swoje przemyślenia.. - rozumiesz? - spytała, a ja twierdząco skinęłam głową - możesz więc zawsze mieć nadzieję, że coś im się popsuje... ja takiej nadziei nie mam bo to krzywda ludzka, ale ty możesz mieć - zaśmiała sie cicho
- Czyli... Will może być dla mnie chamski bo mnie lubi? - spytałam nagle
- Will to inny tym człowieka. On jest chamski z natury... - urwała - może pójdziemy już spać, co? Nie chcę żebyś się bardziej denerwowała - uśmiechnęła się, co ja odwzajemniłam i skinęłam tylko głową.
Przebrałam moje czarne rurki na luźny dres i położyłam się obok Bryany.
- Dobranoc Bry - powiedziałam cicho
- Dobranoc El - odpowiedziała i zgasiła lampkę nocną, stojącą obok' jej części' łóżka.
Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy czekając aż nadejdzie sen. W między czasie myślałam jak powiedzieć tacie o Troyeu. Bałam się jego reakcji.
_________
To chyba najdłuższy rozdział jaki do tej pory tu napisałam i powiem Wam szczerze, że mi się podoba.
A Wy co sądzicie o przedstawianiu tego wszystkiego też z perspektywy El?
Miłego Dnia Skarby xx
PS: I Love You All xoxo ~Haia_Miia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top