♣ viginti trium

Zasadniczym elementem mojego życia, który będzie tam chyba na zawsze, są wredne pobudki. Rzadko budziłam się sama o dowolnej porze. W domu dziecka zawsze budziła nas głośna kołatka siostry przełożonej. Jako że byłam już wtedy małym diabłem i łaziłam w nocy po lesie, nie byłam wyspana. Trzy lata z Eve sprawiły, że leniwe leżenie w łóżku nie było możliwe, bo demonica, kiedy chciała mojej porządnej pobudki, z lubością dopuszczała do mnie wrzaski potępionych ludzi przebywających w piekle. Dwa lata w ośrodku opętanych nauczyły mnie, że w dowolny dzień do pokoju może wejść Hallam i obudzić mnie dość ostro, by zaprowadzić na egzorcyzmy, które i tak nie działały.

I przysięgam na własną potępioną duszę, że inkwizytor zostanie przeze mnie rozerwany na strzępy za to, że przerwał mi sen, budząc bardzo, bardzo nieprzyjemnie. Zerwanie ze mnie kołdry i oblanie wodą - na szczęście zwykłą - nie jest przyjemne, wiedziałam z doświadczenia, które przyszło tego ranka.

- Co tu się dzieje, do kurwy? - wrzasnęłam, łapiąc powietrze. Zaraz umrę na hipotermię. Odgarnęłam mokre włosy z twarzy, patrząc na inkwizytora morderczym spojrzeniem. Eve była tak wściekła jak ja, bo moje oczy zdążyła zalać czerń.

- Co ty tu robisz? - zapytał mnie Ruthven.

- No nie wiem, pewnie śpię!

- Powinnaś być teraz w celi w lochach - odparł. Kiwnął na swojego strażnika, który odsunął się. Trzymał w rękach puste wiadro. Wbiłam wzrok w jego twarz, zapamiętując go na przyszłość. Ten miał cały czas obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach mignęła niepewność.

- Ale jestem tutaj. - Wycisnęłam wodę z włosów i koszulki na podłogę. - I zostanę. Cela mnie nie złamie.

- Może nie cela. Ale coś innego... - powiedział powoli inkwizytor, sięgając spokojnie do kieszeni. Mimowolnie się spięłam, co zauważył od razu. Na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech.

- Od czego tu jesteś? - spytałam go zimno. - Od pomocy nam? Ludziom? Bo nic nie robisz w tym kierunku. Rozmawiasz ze mną, nie moją lokatorką. I to ja czuję ból. Ja czuję wszystko. Ona może z łatwością się od tego odgrodzić.

W trakcie moich słów szyderstwo z twarzy Ruthvena zniknęło. Pojawił się smutek.

- I co? - zaśmiałam się drwiąco. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego. Musiałam podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Widzisz to? Nie jesteś...

Uderzył mnie. I to nie był Ruthven, ale ktoś inny.

To był jego strażnik. Rzucił wiadrem w bok i uderzył mnie pięścią w twarz. Zatoczyłam się do tyłu i prawie upadłam. A złapał mnie sam inkwizytor. Objął ramieniem i posadził na łóżku. Oszołomiona uderzeniem nawet nie zaprotestowałam. Mogłam jedynie patrzeć, co się dzieje.

- Czy wydałem ci takie polecenie? - Inkwizytor był wyższy od strażnika, który był wyraźnie zdenerwowany reakcją swojego pana.

- Ja... - wybełkotał.

- Czy pozwoliłem ci dotknąć jej chociaż palcem? - warknął inkwizytor. - Dostałeś jedno polecenie, wykonałeś je. Nie zagrażała ani mi, ani nikomu!

Eve w mojej głowie prychnęła. Miałam ochotę zrobić to samo. Dotknęłam oka, gdzie opuchlizna szybko się pojawiła, ale równie szybko znikała. Wczorajsze spotkanie z Zaynem dało dobre efekty.

- Musisz oszczędzać energię - pouczyła mnie Eve. - Nie wiadomo, jak często będzie okazja do spotkania z Zaynem.

- Wiem - mruknęłam.

- Odejdź - usłyszałam gniewny głos inkwizytora. - Zamień się miejscem z Robertem.

Kim był Robert?

- To jeden z robotników, którzy przekopują cały teren ośrodka w poszukiwaniu sacrum - mruknęła Eve. Uśmiechnęłam się złośliwie i dopilnowałam, by strażnik to zobaczył. Upadek z pozycji ochroniarza na pracownika fizycznego. Naprawdę smutne, chyba powinnam uronić łezkę. Jego oczy błysnęły gniewnie, ale nie protestował przeciwko poleceniu wydanemu przez swojego pana. Posłusznie wyszedł z mojej celi. Jak piesek. Pomachałam mu na pożegnanie.

Nie no, Eve, koniec złośliwości.

- Zachowujesz się jak dziecko - zauważył inkwizytor.

- Wiem. - Uśmiechnęłam się wesoło. - A jeśli cię to drażni, to mogę być jeszcze gorsza.

- Och, w to nie wątpię - odparł. - Znam to.

Uniosłam brew. Nie miałam bladego pojęcia, o co mu chodziło. A może miałam.

- Czyżbyś straciła język w ustach? - Inkwizytor był rozbawiony moim milczeniem. - Wysusz się i przebierz, potem coś zjedz. Za dwie godziny mój strażnik przyprowadzi cię do mnie.

- Po co? Czyżbyś coś odkrył?

- Owszem. Dwie godziny. Wtedy sobie wszystko wyjaśnimy, między innymi to, dlaczego przeprowadzono cię z lochów tu.

Po tych słowach inkwizytor wyszedł, a drugi strażnik poszedł zaraz za nim. Skrzywiłam się. Drażniło mnie to, że był w klasztorze i wypytywał tam. A teraz pewnie wie o mnie znacznie więcej.

- I to jest wystarczającym powodem, żebyśmy przegrzebali jego pokój - powiedziała ostro Eve. - Twoja Geillis go zlokalizuje, a my się tam włamiemy. Azam albo Zayn ci pomogą. Mają największą moc.

- Dobra. - Wstałam. - Ogarnę się szybko. Geillis raczej będzie na stołówce. Lecimy.

Zabrałam ubrania, które jak zawsze leżały na krześle i wyszłam z celi. Ku mojemu zdziwieniu nie było tam Hallama. Stał tam drugi strażnik, który zawsze zastępował mojego właściwego, kiedy nie mógł tu być.

- Gdzie Hallam? - spytałam gniewnie.

- Nie ma go dziś - burknął strażnik. Nie lubił mnie. I czuł strach. Wciąż, po dwóch latach.

Wzruszyłam ramionami, co spotkało się z jego zaskoczeniem. Nie lubiłam być pilnowana przez kogoś innego od Hallama. I zawsze się awanturowałam. Ale dziś nie miałam ani czasu, ani ochoty. Dlatego bez protestu, choć zirytowana, poszłam do łazienki. Szybko się ubrałam i ogarnęłam. Potem skierowaliśmy się na stołówkę. Zabrałam pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w oko - zwykłe płatki - i poszłam do stolika, gdzie siedziała Geillis. Z Zaynem. Czyli Azam nadal był w lochach.

- No proszę, żyjesz - powiedziała trzynastolatka. Rude włosy miała związane z tyłu. Patrzyła na mnie z ciekawością. Nie skomentowała stanu moich ramion.

- Kto by się spodziewał? - Wzruszyłam ramionami. - Musisz coś robić.

- A dokładniej? - Nachyliła się do mnie.

- Muszę wiedzieć, gdzie inkwizytor ma wszystkie swoje rzeczy. Potrzebuję w nich pogrzebać.

- Kogo? - zakpiła dziewczynka.

- Jego samego.

- Do kolacji powinnam to mieć. Powodzenia we włamywaniu się tam.

- Jakoś sobie poradzę. Z tobą - zwróciłam się do Zayna, który wzruszył ramionami.

- Jasne, wykorzystuj mnie cały czas.

- Odezwał się - odparłam sarkastycznie.

Geillis zakaszlała teatralnie. Chyba nie podobał się jej temat, jaki został poruszony przy jedzeniu. 

- Ja tu jem. - Pokazała na swoje kanapki.

- Ok, ok. - Uniosłam dłonie do góry i zajęłam się swoim jedzeniem.

Zayn przysunął się do mnie.

- Jak niby ja mam ci pomóc? - syknął.

- Nie dam rady wejść tam niezauważona - wytłumaczyłam mu szybko. - Wiem, że znasz jakieś sztuczki.

W odpowiedzi Zayn uśmiechnął się tajemniczo. Czyli znał. Wspaniale. 

- Nawet nie wiesz, jakie.

To zabrzmiało tak dwuznacznie.

Geillis westchnęła, słysząc naszą rozmowę. Skończyła swoje jedzenie i wstała.

- Do wieczora - szepnęła. Spojrzała na mnie porozumiewawczo, a ja skinęłam głową, uśmiechając się leniwie. Do wieczora będę mogła planować, jak skopać inkwizytorowi tyłek. Razem z Zaynem.

Do wieczora. Miałam nadzieję, że go dożyję. Bo za godzinę czekała mnie niezła rozmowa z moim możliwym tatusiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top