♣ triginta duorum

kfa kfa, zbiórka kaczuszek, baaaczność! :v

Uwaga, dużo dialogów.
Nie pogniewam się o opinię na temat rozdziału. Coś więcej niż "super, czekam na next" (;
Z góry odpowiadam na pytanie "Kiedy następny" - nie wiem. XD


Hallam szybko podniósł się z krzesła, krzywiąc się z powodu nagłego napływu światła. Prawie zapomniałam, że był ode mnie sporo wyższy. Nacisnęłam na wyłącznik, gasząc światło, jednak po chwili zaświeciłam je znowu. Nie lubiłam rozmawiać z kimś w ciemności. Wolałam widzieć rozmówcę. Było mi zwyczajnie łatwiej zobaczyć emocje na jego twarzy i w oczach.

— Musisz się tym bawić? — fuknął Hallam.

— Tak — odparłam obojętnie. — Co ty tu robisz?

Hallam opuścił ręce i zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Uniósł brew. Cholera, prawą. Też ją unosiłam, kiedy byłam wobec kogoś sceptyczna. Oczy... cholera, teraz, kiedy już znałam prawdę, niektóre rzeczy wydawały mi się tak oczywiste.

— Myślałem, że bardziej się ucieszysz na widok kochanego strażnika — powiedział sarkastycznie.

— Tylko strażnika? — spytałam zjadliwie. — A może kogoś więcej? Nie cieszę się zbyt, wiesz?

Hallam przewrócił oczami.

— Nie chcesz porozmawiać? Mam kilka informacji, które będziesz chciała poznać.

— Nie wiem, czy będą prawdziwe. — Nawet nie drgnęłam, kiedy do mnie podszedł.

— Siadaj.

Prychnęłam, kiedy usłyszałam to polecenie. Jednak jedno groźne spojrzenie wystarczyło, abym grzecznie poszła w kierunku łóżka i usiadła, opierając się wygodnie na poduszce. Hallam cicho przesunął krzesło i usiadł na nim okrakiem. Mierzył mnie uważnym spojrzeniem.

— Schudłaś — powiedział cicho. — I zmarniałaś.

— Kto to mówi — odparłam zaczepnie. Miałam tu rację i Hallam dobrze o tym wiedział. 

Kiedy mu się przyjrzałam dokładniej, mogłam w końcu zauważyć, jakie zaszły w nim zmiany. Długo go nie widziałam. Wciąż był duży i silny, lecz wyglądał smuklej. Na twarzy pojawiły się nowe zmarszczki. Worki pod oczami były ciemniejsze niż kiedyś. Krótkie włosy były bardziej siwe. Zaciskał palce na oparciu i nerwowo stukał paznokciem o drewno. W końcu westchnął.

— Okej, pytaj. 

Zastanowiłam się przez chwilę. Chciałam zadać tak wiele pytań. Nie wiedziałam, od którego zacząć. Od Fiony, inkwizytora, mnie samej czy samego ośrodka...

— Jakim cudem pojawiłam się na tym świecie?

— Biologia, Marsali. — Hallam wykrzywił kącik ust. 

— Kurwa, nie spodziewałam się — prychnęłam.

Strażnik zmarszczył brwi.

— Nie klnij — pouczył mnie. Kilka lat za późno, staruszku.

Spokój — rzuciła Eve. — Niektórych okoliczności nie znam, pytaj, o co tylko możesz.

— No więc... — Odkaszlnęłam. — Kim byłeś dla Ruthvena i Fiony, to jest mojej... matki? — Powiedziałam to słowo z wahaniem. Nic nie czułam do Fiony. Może i mnie urodziła, ale była dla mnie obcą osobą.

 Hallam uśmiechnął się słabo.

— Fiona, córka Tremaine'a Ruthvena. I twoja matka. On, jej ojciec, kochający, był kiedyś urzędnikiem od spraw demonów. Pod władzą papieża. Wiedział dużo o demonach, jednak był od papierkowej roboty. Mimo to jego rodzina dostała ochronę. Wiesz, niektórzy opętani szaleją i za krzywdy innych... braci, mszczą się na rodzinach egzorcystów i ich pomocników. Każdy, kto miał kontakt z egzorcystami, aktami, był pod okiem straży. I dla ich bezpieczeństwa, i po to, aby milczeli. 

— I ty dostałeś ich.

— Tak. Jako młodszy strażnik, zaledwie dwudziestoparoletni, dostałem pod opiekę urzędnika, jego żonę i młodą córkę. Mieszkali w Szkocji. Nie narzekałem. 

— Nie? — zdziwiłam się. — Z tym monstrum? On jest okropny.

— Nie był taki. — Hallam pokręcił głową z poważną miną. — Śmierć żony i zaginięcie córki, które zakończyło się tragicznie, tak na niego wpłynęły. 

— Jak?

— Ruthven był dość sztywny, temu nie zaprzeczę. Jednak miał rodzinę, kochał ją i cieszył się życiem.

— Sztywno — zakpiłam. Hallam wykrzywił kąciki ust.

— Tak. Jednak pewnego dnia stało się coś. Pomagał w jakiejś akcji. Fiona miała wtedy... bodajże piętnaście lat. Dostarczył ekipie egzorcystów kilka informacji, a demony się o tym dowiedziały. Opętani, którzy przebywali na wolności, mieli go na oku.

Gdybym była zwykłym człowiekiem, wzdrygnęłabym się z przerażenia, słysząc to. W końcu... no, zwykła rodzinka zagrożona rzezią. Brzmiało strasznie. Jednak jedynie uniosłam jedną brew.

— Szukali słabego punktu, żeby zranić Ruthvena. Chcieli uderzyć tak, by zniszczyć go. Według nich był słabym ogniwem, dzięki któremu mogą dostać się do środka organizacji, która ich tępi. Jego żona była porządną osobą, którą niełatwo było wykiwać. I wybrali Fionę.

— Opętali ją? — spytałam zaskoczona. Czyżby zaczęła się wyjaśniać tajemnica ciemności, która tkwiła w mojej duszy od dzieciństwa?

— Nie. — Hallam pokręcił głową. — Opętali mnie. Miałem jej pilnować. Miała wtedy siedemnaście lat. A ja prawie trzydzieści.

Patrzyłam beznamiętnie na strażnika, a w głowie miałam totalny chaos. Jasny szlag, tego się totalnie nie spodziewałam.

— Zgwałciłeś Fionę? — wyszeptałam.

— Boże broń! — Hallama wyraźne zirytowało to podejrzenie. —Nigdy bym nie skrzywdził tej dziewczyny. W każdym razie... nie świadomie. Była najsłodszą istotą, jaką można było spotkać na świecie. Masz to po niej.

Widziałam w jego oczach cień starannie skrywanych uczuć.

— W takim razie jak się pojawiłam?

Hallam przygryzł wargę. Wyraźnie się wahał, czy mi to powiedzieć, przez co miałam obawy.

— Rytuał — powiedział w końcu. — Fiona była delikatną osobą, którą można było wezwać. Wiesz, na odległość opętany potrafił powiedzieć do jej umysłu, aby gdzieś poszła, a ona to robiła. Wyszła którejś nocy. A ja, jako strażnik, widziałem to na kamerach i poszedłem za nią. Nie mogłem jej dogonić. Złapałem ją na szczycie wzgórza. Byli tam opętani. Ja... — Hallam stał się blady, mówił z trudem — nie mogłem nic zrobić. W ciągu kilku sekund wstąpił we mnie demon, którego nigdy nie poznałem. To była Krwawa Pełnia. Czerwień zalewała cały widok. Fiona była pod wpływem opętanego i księżyca. 

— I tam właśnie komórka jajowa i plemnik...

— Przestań, Marsali — warknął Hallam. — Śmiejesz się z tego?

— Wyglądam na szczęśliwą? — zapytałam gniewnie. — Powstałam ze związku bez jakiejkolwiek miłości, przez zwykłe opętanie! Bo nosiciele chcieli się zemścić! Co tam się odpierdoliło?!

— Tam już nie chodziło tylko o zemstę — wyszeptał strażnik. — Chcieli więcej. Potrzebowali istoty, która będzie mogła pomóc im w zniszczeniu każdego łowcy opętanych.

 Zamarłam. Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści, nagle widząc wyraźnie to, kim miałam być. W końcu poznałam prawdę. Uświadomiłam sobie cel mojego przyjścia na świat. Nic w moim życiu nie było przypadkowe. Nic.

— Dlatego mówili, że jestem ważną personą — wyszeptałam pobladłymi wargami. — Do tego jestem potrzebna. Azam, ja... Zayn... arcydemony, które dokonają zniszczenia.

— Tak. Urodziłaś się po to, by stać się nosicielką arcydemona. Gdybyś była chłopcem... mógłby w ciebie wstąpić sam Lucyfer. Przez twoją płeć było to niemożliwe. Jesteś jednym z najsilniejszych ogniw. Bez ciebie pokonanie egzorcystów będzie dla demonów i ich nosicieli niemożliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top