♣ septemdecim

Rozdział 17 z okazji Mikołajek, jeeej! :D Krótki, ale to nie święta XD

I jestem Wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna za odzew pod 16. Tak zajebiście wdzięczna. Kocham Was ♥ 

A wytłuszczonym w tekście jest odpowiedź na pytanie z 16. ♥


- Zakochujesz się - powiedziała cicho Eve. - I dobrze.

Słowa mojej lokatorki dały mi wiele do myślenia. Powiedziała je, kiedy zasypiałam. Ale na moją prośbę o wytłumaczenie ich jedynie sprawiła, że zasnęłam w ułamku sekundy. I byłam pewna, że sny, które rzadko miewam, były jej sprawką.

W śnie, który miałam tej nocy, stałam pomiędzy drzewami w niesamowicie pięknym ogrodzie. Na jasnej skórze czułam delikatne promienie słońca, słyszałam świergot wśród gałęzi i czułam słabiutki, ciepły wiatr. Miałam na sobie sukienkę, w której czułam się dziwnie. W życiu nie miałam na sobie czegoś takiego. Delikatny, zwiewny materiał koloru białego. I z wyhaftowanym srebrną nitką wzorkiem na brzegu luźnej, sięgającej kolan spódnicy. Moje włosy były lekko upięte z tyłu, a kiedy dotknęłam spinki, ze zgrozą wyczułam także kwiaty wplecione między kosmyki.

Rozejrzałam się po ogrodzie. Nie wiedziałam, co to było za miejsce. Było piękne. Nierealne. Idealne krzewy, piękne pnie drzew, harmonijność. W oddali widziałam rzekę. Piła z niej zgrabna sarna. Obok niej stał lew, ocierający się delikatnie o nią. Nie robił jej nic złego. Co tu jest grane?

Usłyszałam za sobą śmiech. Obróciłam się po to, by zobaczyć... Zayna. Miał na sobie luźne, jasne spodnie i białą koszulę, które kontrastowały z ciemną cerą. Włosy były długawe i rozwiane przez wietrzyk. Był boso, a, co zauważyłam dopiero teraz, ja również. Patrzyłam, jak Zayn z wyszczerzonymi, białymi zębami pewnie do mnie podchodzi i obejmuje mnie w pasie ramionami, przyciągając pewnie, silnie do siebie. Zderzyłam się z jego klatką piersiową.

- Wyglądasz pięknie - powiedział, uśmiechając się szeroko i gładząc mój policzek.

- Zayn... - Uśmiechnęłam się do niego niepewnie. Byłam naprawdę zaskoczona tym, co się dzieje. - Co tu...

- Ciii. Jest dobrze.

To mnie zdezorientowało. Nie cierpiałam sytuacji, w których nie wiedziałam, o co chodzi, dlatego ich unikałam. A tu sama mnie wciągnęła i nie chce wypuścić.

- To sen - powiedziałam poważnie. - Tylko sen.

- Zostańmy tu - poprosił mnie Zayn. - Proszę.

Jego głos przybrał błagalną nutę. W miodowych oczach widziałam obawę. Obawę przed tym, co miało nadejść.

- Ja...

Jego dłonie błądziły gwałtownie po mojej talii i plecach, przyciągając mnie do siebie.

- Nikt cię nie skrzywdzi - obiecał mi hardo Zayn. - Obiecuję.

- Marsali. - Odwróciłam się, słysząc inny głos dobiegający zza moich pleców. Był bardzo znajomy. Jakbym kiedyś go słyszała, ale on uległ małej zmianie.

Za mną stałam... ja. W błękitnej sukience, z włosami spiętymi w warkocza.

- Kochanie - uśmiechnęła się moja kopia.

Ona nie była moją kopią. Rozpoznałam to od razu po innych oczach. Były fiołkowe.

- M... mama? - zapytałam z niedowierzaniem. Ona posłała mi szeroki uśmiech, a ja miałam ochotę od niej uciec. Ale chciałam też do niej podejść i ją objąć. Chciałam spytać, dlaczego mnie zostawiła.

- Nie ma tak łatwo! - dobiegł nas nagle wściekły krzyk.

Ja, gniewny Zayn i spokojna mama spojrzeliśmy jednocześnie na wodę, skąd słyszeliśmy głos. Tyłem do nas stała wysoka, szczupła kobieta o ciemnych włosach sięgających ramion. Stała w czerwonej szacie po pas w wodzie i blokowała drogę... ciemności. Odważnie wyciągała ręce w stronę fali czerni, która zalewała tamtą część ogrodu, podpalając każdą piękną roślinę. I krzyczała w obcym mi języku.

Ogród płonął. A ogień pędził w naszą stronę.

- Zayn! - krzyknęłam, kiedy odciągał mnie od pożogi.

- On tam jest! - huknął Zayn. - Zabije wszystkich!

- Tak skończy się Bóg - zabrzmiał niski, przerażający głos. - Tak skończy się wszystko.

Z krzykiem poderwałam się z łóżka i złapałam za serce.

- Eve? - zapytałam drżąco. Otarłam pot z czoła.

- Nie miałam nad tym kontroli. Ja jedynie stworzyłam wam krajobraz. To wszystko było poza moją władzą.

- Jak to?

Eve westchnęła z żalem.

- On nie chce miłości. Nie ma dla niego takiego uczucia. Dla niego liczy się jedynie pożądanie i zemsta. A ja kieruję cię w stronę uczucia.

- Ale dlaczego? - spytałam jej cicho. - Dlaczego uważasz miłość za dobrą? Ona czyni słabym.

- Miłość czyni cię człowiekiem. Pokazuje, że mimo mnie w sobie wciąż masz jeszcze człowieczeństwo - szepnęła. - Nie chcę, abyś stała się potworem. Ja... też kiedyś byłam człowiekiem. Kochałam Adama. Teraz nie czuję tego, co kiedyś. Ale nie chcę, żebyś stała się taka, jak ja. Jeśli się uda, będziesz miała normalne życie. Dobre.

- Nie zakochuję się - zaoponowałam.

Eve parsknęła szyderczo.

- Widzę więcej niż ty, Marsali. Zakochujesz się. Ciesz się z takiego uczucia. Nie z siły demona ani wolności. Jeszcze będziesz mieć... względnie normalne, bo w końcu twoje, życie.

- A jeśli nie chcę? - Miałam wątpliwości co do jej słów. - Jeśli wolę to, co teraz?

- Pociąga cię moja potęga. Ale bez niej szybko wrócisz do normy. Hallam idzie, ubieraj się, bo masz odpytanko u egzorcysty. - Smutny ton Eve nabrał beztroskiego wydźwięku.

Posłusznie wstałam z łóżka i ubrałam na siebie bluzę. Zaraz dostanę nowe ubranie, umyję się i będę udawać, że mój demon jest taki a taki.

Zaniedbano moje wizyty. Nie narzekałam. Nie lubiłam tam chodzić. Po chwili, zgodnie z tym, co powiedziała Eve, pojawił się Hallam i zabrał mnie do łazienki, dając mi przy okazji nowe ubrania. Czarne getry, luźną bluzę i trampki. Jak zawsze. Lepsze od tej sukienki ze snu, moim jakże skromnym zdaniem. Kiedy myłam zęby, przypomniałam sobie o pewnej rzeczy z mojego snu. A mianowicie o ogrodzie.

Eve? Co to był za ogród?

- Ach - zaśmiała się słodko. Za słodko jak na demona. To pokazało, że rzeczywiście była kiedyś człowiekiem. - Eden. Zapamiętałam każdy szczegół. Tęsknię za nim czasem.

***

Przechodziłam spacerkiem przez korytarz z Hallamem u boku. Nie miałam najmniejszej ochoty iść na pogaduszki z kapłanem, który rzekomo miał ze mnie wyrzucić Eve. I dobrze mu szło. Kaszl kaszl.

Spojrzałam w górę i przeczytałam napis nad łukiem.

Ardua prima via est. Pierwsza droga trudną jest.

Tak, jak nic zgadzam się z tymi słowami. Przypomniałam sobie dom dziecka. Pierwsza - i w sumie - jedyna droga, jaką znałam, to bycie nikim w domu dziecka. Wredne, złośliwe stworzenie, które potrafiło zniszczyć połowę zabawek dla zabawy. Dziwaczka, która potrafiła czarować zwierzęta. Swego czasu potrafiłam chodzić w nocy po lesie, prowadząc za sobą kota, kilka leśnych żyjątek i węża. Belzebuba. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.

- Chodź - powiedział Hallam. - Chyba się zagapiłaś.

Gwałtownie drgnęłam, kiedy machnął mi dłonią przed twarzą. Kiwnęłam słabo głową i poszłam za nim. Za załomem korytarza nagle zobaczyliśmy Zayna ze swoim strażnikiem. Ten drugi przywitał się krótko z Hallamem, a pierwszy mrugnął do mnie. Prychnęłam i przewróciłam oczami, starając się zignorować dziwne uczucie wewnątrz mnie. Eve mruknęła coś do siebie, rozbawiona.

Potem poszłam ze swoim strażnikiem do gabinetu. Leniwie usiadłam na krześle, a ksiądz uśmiechnął się do mnie spokojnie.

- Witaj, Marsali.

- Cześć - rzuciłam. Zacisnął na sekundę szczękę. Nie lubił braku szacunku. I dlatego ubolewał nad tym, że stara się mnie "wyleczyć".

- Jak się masz? - zapytał nerwowo.

- Super - odparłam wesoło. I nie kłamałam. Byłam pewna energii, najedzona i widziałam Zayna... co?

Eve wybuchnęła śmiechem, kiedy ja starałam się zachować powagę mimo wewnętrznego bałaganu. Nie zakochiwałam się. Nie ma mowy.

Nie.

Tak?

Nie.

- Powiedz mi... - zaczął nieco zachęcony ksiądz, ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi.

- Mam nadzieję, że sobie będziesz bardziej radzić, albo znajdziemy kogoś na twoje miejsce - warknął ktoś.

- Nie odwracaj się - powiedziała Eve. A ja oczywiście się odwróciłam.

I to był mój błąd. Spojrzałam prosto w dziwne, zimne oczy inkwizytora. A on na widok mojej twarzy skamieniał. Patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top