♣ sedecim

Chciałabym Was o coś spytać. Kto czyta HI dla seksu, a kto dla fabuły, czyli nadchodzącego buntu opętanych? Tak, wrednie zaczynam, ale co poradzić. Zauważyłam, że każdy rozdział, gdzie jest coś +18, ma ponad 15 komentarzy. Teraz obecne rozdziały mają mniej niż 10. Czyta to ponad 50 osób. O co kaman? Tak nudno? Akcja się rozkręca. Nie dam rady wsadzić wszystkiego w jeden rozdział, przepraszam.

Coś, co jest bardzo ważne i pomaga mi przy kolejnych rozdziałach, to znanie Waszych opinii. Proszę. Cokolwiek.


Ocknęłam się z głębokiego, wspaniałego snu na dźwięk huku. Poderwałam się gwałtownie, klnąc pod nosem i przecierając oczy pięściami. Byłam śpiąca, pozbawiona energii, która normalnie by we mnie buzowała jak szalona, gdyby nie zaistniałe okoliczności. Czyli ten pierdolony inkwizytor, przez którego moje spotkania z Zaynem są utrudnione.

Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Kiedy złapałam za klamkę, zostały gwałtownie otworzone przez kogoś z korytarza. W ostatniej chwili odskoczyłam. Spojrzałam już rozbudzona i zirytowana na Azama.

- Czego chcesz? - warknęłam. Nie na niego liczyłam.

- Wsadzić - odparł, szczerząc zęby.

- Chyba w kącie miałam pułapkę na szczury, chcesz?

Rany, no. Mogłam być dla niego wredna. Chciałam spać. I drażniły mnie takie odzywki. Gdyby ktoś to mówił tuż przed seksem... no i byłby to Zayn... przeżyłabym.

- No proszę - rzuciła Eve. Co? - Nic, nic.

- Ubierz sweter i chodź - powiedział Azam, krzywiąc się przez moje słowa o pułapce. - No chodź - powtórzył zniecierpliwiony, kiedy jedynie uniosłam brew. - Zebranie.

Zebranie. Już widzę, jak to będzie wyglądać. Z rosnącą irytacją złapałam bluzę i naciągnęłam na siebie, po czym związałam włosy w kucyk. Azam wycelował dłonią w moje łóżko, na którym pojawiłam się... ja. Otworzyłam szerzej oczy, jednocześnie zafascynowana i zszokowana realnością złudzenia. Dotknęłam niepewnie samej siebie, słysząc jednocześnie ciche burczenie Azama. To na łóżku było cholernie prawdziwe. Mój nos naprawdę tak wygląda? I NIE MAM TYCH PIEGÓW. Chyba.

Odsunęłam się, żeby się nie zagapić. W końcu pierwszy raz mogłam zobaczyć siebie tak, tak widzą mnie inni. Nie ma tragedii. Azam, chyba nieco rozdrażniony moim tempem, klepnął mnie w tyłek, kiedy przechodziłam przez drzwi. Wycelowałam w niego palca, wkurwiona jak nie wiem, co.

- Jeszcze raz, a dostaniesz w jaja.

Obróciłam się z rozmachem. Moje długie blond włosy przyłożyły mu w nos. I dobrze. Uśmiechnęłam się zadowolona. A potem spojrzałam w bok i zamarłam.

- Hallam? - Zamachałam mu przed twarzą. - Hej, człowieku!

Strażnik stał na korytarzu tak, jakby coś go zamroziło. Jedna noga była wyciągnięta, jakby miał robić właśnie krok. Jego twarz była nieruchoma. Jedna brew była zmarszczona. Szare oczy patrzyły obojętnie w głąb korytarza. Obejrzałam go uważnie, naprawdę zaciekawiona. Dlaczego ja tak nie mogę? Eve?

- Jak będziesz chciała coś podpalić, mów - odezwała się demonica. Och, bardzo chętnie.

Uśmiechnęłam się szeroko i zamachałam jeszcze raz przed oczami Hallama. Nie drgnęły. Haha.

- Jest zamrożony - powiedział Azam. - Ta część korytarza taka jest. Kamery nie działają. Ale trochę mi brakuje energii, więc rusz się.

- I będzie tak, jakby nie minęła tu nawet sekunda? - zapytałam.

- Tak. A teraz śmigiem migiem.

Pobiegłam przyciemnionym korytarzem w stronę schodów. Po ustawieniu księżyca na niebie zgadywałam, że była druga w nocy. Przed trzecią. Po chwili biegu dogonił mnie Azam i złapał za rękę, po czym zaciągnął za jasną kolumnę.

- Cii. - Zatkał mi usta, kiedy chciałam warknąć.

Schowaliśmy się za nią. Ostrożnie wyjrzałam, ale po chwili schowałam się z powrotem. Ponury strażnik z gwardii inkwizytora przeszedł obok nas, nieświadomy tego, że dwójka potężnych opętanych stoi może dwa metry od niego. Azam trzymał ręce po obu stronach mojego ciała. I stał bardzo, bardzo blisko. Ciepło promieniujące od niego sprawiało, że było mi aż gorąco. Dodatkowo coś mnie uwierało. Coś długiego i twardego szturchało moją nogę.

- Azam, zabierz tę latarkę - syknęłam cicho.

- Jaką latarkę?

- Tę, która dźga mnie w nogę, kretynie.

- Ale... to nie jest latarka - odpowiedział zdezorientowany.

- W takim razie co to... o kuurwa. - Boże, jaka ja jestem czasem głupia. Przylgnęłam do kolumny, odsuwając się od niego jak najdalej i krzywiąc. Azam zachichotał cicho.

Cholera, przez głowę przemknęła mi idiotyczna myśl. Ciekawe, czy ma podobny rozmiar do Zayna. Po tym, co szturchało moją nogę wiedziałam, że okruszkiem nie był.

Nie, stop, Marsali. Nie myśl o czymś takim.

- Kretynka - zakpił, nachylając się do mojego ucha. Podskoczyłam, czując ciepło.

- Idziemy, zboczeńcu.

- Będziesz musiała mi się odwdzięczyć.

- Nauczę cię jogi i zrobisz sobie loda.

Poszliśmy cicho korytarzem - ja usatysfakcjonowana z ciszy i obrażony Azam - i w końcu dotarliśmy do schodów. Zeszliśmy z nich prędko. Przy okazji prawie z nich spadłam, bo przez wszechobecną ciemność nie mogłam dokładnie dostrzec stopni. Zerknęłam w bok i zobaczyłam, że na jego czole perli się pot.

- Wszystko ok? - zapytałam. Nie z troski, co to, to nie.

- Tak - wymamrotał. - Utrzymywanie tu próżni czasowej jest cholernie ciężkie. Pośpiesz się.

Szybko dobiegliśmy do wyjścia, mijając kilku nieruchomych strażników.

- Do kaplicy.

Puściliśmy się biegiem w stronę miejsca, gdzie ostatnio pieprzyłam się z Zaynem. Na samą myśl o tym zrobiło mi się ciepło. Weszliśmy do środka, a ja od razu wpadłam na kogoś, kto stał przy drzwiach. Mój nos uderzył w twardy tors, pachnący czymś... męskim. Nie chodziło mi tu o żel czy perfumy, ale charakterystyczny i unikalny dla każdego zapach. A ten akurat znałam doskonale.

Zayn złapał za moje ramiona.

- Uważaj, mała.

Ulżyło mi, że to był on.

- Powiedziałabym, że mała jest twoja pała, ale skłamałabym - szepnęłam.

Zayn zachichotał i pociągnął za mój łokieć, prowadząc mnie za sobą. Stanęliśmy przy jednej z kolumn. Mieliśmy stamtąd dobry widok na miejsce, gdzie niedawno... wymienialiśmy się energią. Czyli na duży ołtarz.

A na ten ołtarz, pozbawiony wszelkich znaków chrześcijańskich i pomalowany krwią - nie pytałam, czyją - wspinał się Azam. Stał dumnie na środku, kiedy wszyscy podchodzili bliżej.

- Bracia, siostry... - zaczął. Wzniosłam oczy. - Dziś nastąpi... początek końca. Końca tego miejsca. To tu my i nasze demony byliśmy gnębieni, torturowani i mordowani.

Niektórzy zrobili zaskoczone miny.

- Tak! - mówił Azam. - Pamięta ktoś małego Jima? Słodki rudzielec. Jego demon nie wyszedł przy egzorcyzmach, więc zabili chłopca, a ciało zanurzyli w wodzie święconej z dodatkiem... czego? Skąd biorą moc, by nas pokonywać? Ilu nosicieli już zginęło przez tę moc?

Rozejrzałam się. Wszyscy byli jak oczarowani.

- Nazywają nas splugawionymi - splunął kuzyn Zayna. - Gardzą nami. Ale jednocześnie boją się nas. Dlatego pojawił się tu inkwizytor. Bo on niby wyzwoli nas, ludzi? - Wybuchnął szyderczym śmiechem, a reszta mu zawtórowała. Uśmiechnęłam się krzywo. - Inkwizytor szczyci się niezwykle brutalnymi metodami tortur. Chce wypędzić istoty, które czynią nas potężnymi. Kim byliście przedtem? Dziećmi, które wiele wycierpiały od życia śmiertelnego. Ktoś przez swoją wyjątkowość, jaką dają nam lokatorzy, był gwałcony - jedna dziewczyna zadygotała, a Azam pogładził ją po policzku - inny wykorzystywany przez rodzinę - jeden ze staruszków kiwnął głową i warknął - a inny został sam, w obcym miejscu, po narodzeniu.

Wszelkie ślady rozbawienia znikły z mojej twarzy, kiedy Azam skierował na mnie swoje oczy. Prześwietlał mnie wzrokiem przez sekundę, a potem spojrzał na resztę, ale nawet ta sekunda wystarczyła, bym zadrżała. Poczułam bolesny ucisk na sercu, które zaczęło szybko bić. Pulsująca w żyłach krew sprawiała, że nie słyszałam nic poza tym łomotem. Dzikim dudnieniem serca.

Skąd wiedział? Skąd on to wiedział?

- Jest potężny, umie wiele - powiedziała Eve.

Nie chciałam, żeby ktokolwiek używał swojej mocy, by odkryć moją przeszłość. Starałam się o niej zapomnieć. I dobrze mi szło. Do teraz.

Poczułam dotyk na ręce. Zayn patrzył na mnie z troską widoczną w miodowych oczach. Rany, jego rzęsy.

- Chcesz wyjść? - zapytał. Kiwnęłam słabo głową.

Cicho wyszliśmy, olewając głosy innych, które zlewały się w jedno. Nie zwrócili na nas uwagi, zapatrzeni w Azama. Nie miałam siły ani ochoty myśleć o tym, dlaczego właśnie on został "przywódcą".

- Wszystko ok? - zapytał cicho Zayn. Odeszliśmy kawałek, podchodząc do oddalonych o kilkanaście metrów drzew. Tu kamery nie sięgały.

- Średnio - mruknęłam. Usiadłam na zwalonym, umieszczonym jakby idealnie tak, by inne drzewo mnie zasłoniło.

Zayn usiadł obok mnie po turecku i oparł brodę na splecionych dłoniach. Światło księżyca rozświetlało jego kruczoczarne włosy i sprawiało, że długie rzęsy rzucały cienie na policzki, które były pokryte krótkim zarostem. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Mierzył mnie uważnym spojrzeniem, które mnie... peszyło. Zaczęłam dziwnie się czuć w jego obecności. To nie było niemiłe uczucie. Ale jednak to było coś obcego.

- Widziałem - odezwał się Zayn.

- Co?

- Twoją reakcję na słowa Azama.

Odwróciłam wzrok. Miałam ochotę wstać, przyłożyć Zaynowi, a potem odejść.

- Spokojnie. - Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej dłoni. Nawet nie zauważyłam, że wbijałam sobie palce w przedramiona. Powoli je puściłam.

Zayn uśmiechnął się lekko i odchylił, kładąc głowę na wyższej gałęzi. Jak na poduszce.

- Chodź tu - polecił. Potem, nie czekając na jakiekolwiek słowo z mojej strony, pociągnął za moją rękę, przez co wylądowałam na jego piersi. Objął mnie ramionami. - Dobrze, że nie ma zimna.

- Mhm - mruknęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową i wdychając jego zapach.

Nie wiedziałam, jak opisać to uczucie. Uczucie, które odczuwałam przy Zaynie jakiś czas. Przed przybyciem inkwizytora codziennie mieliśmy schadzki. Nie od razu się do siebie dobieraliśmy. To nie polegało na tym. Rozmawialiśmy. Czułam niesamowite ciepło, kiedy to robiliśmy. Potrafiliśmy zacząć jakiś temat, rozwinąć i pogłębić go tak, że wychodziły wszystkie różnice w naszych opiniach, co doprowadzało do zażartych dyskusji. Wtedy jedno z nas uciszało drugiego pocałunkiem. A potem wiadomo.

- Umarła wkrótce po twoim narodzeniu - powiedział cicho Zayn, a ja poczułam wibracje pod policzkiem.

- Co? - Chciałam się od niego odsunąć, ale objął mnie mocniej.

- Widzę to - szepnął. - Kiedy cię... dotykam, a ty jesteś zrelaksowana, widzę to, co jest w tobie.

Uniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego oczy. Zalane czernią przemieszaną z dziwną purpurą. Nie było tam źrenicy, ale wiedziałam i czułam, że przeszywał mnie spojrzeniem. Zamknęłam swoje oczy.

- Tak - szepnęłam. - Urodziła mnie, odeszła, a potem znalezioną ją martwą. Skoczyła z klifu. - Zamrugałam, odpędzając łzy. Nienawidziłam płakać i nie robiłam tego.

- Nie płacz. Nie chciała cię zostawić - powiedział pocieszająco Zayn.

- Co możesz o tym wiedzieć? Wyczytujesz, więc jesteś mądry? - warknęłam, podnosząc się z jego piersi.

- Nie, Marsali. Rozumiem cię...

- Jak mi kiedyś powiedziałeś, twoje życie było spokojne. Masz gdzieś w świecie rodzinę i przyjaciół. Ja nie mam nikogo. Moja matka urodziła mnie w wieku siedemnastu lat. Prawdopodobnie jestem dzieckiem z wpadki, więc nie wiem, kim jest mój ojciec. Całe szesnaście lat mieszkałam w przyklasztornym domu dziecka, gdzie nie pasowałam, a moimi jedynymi przyjaciółmi były zwierzęta. Bo one jako jedyne akceptowały moją inność. Zostałam opętana i po roku od tego trafiłam tu. I tu też nie umiem się wpasować. Dwa lata zajęło mi to, aby jakoś tu żyć. Nie możesz mnie zrozumieć! Nie umiesz!

Chciałam wstać i odejść, ale Zayn mi na to nie pozwolił. Usiadł i posadził mnie na swoich kolanach, tuląc mocno, a ja uświadomiłam sobie z przerażeniem, że zaczęłam krzyczeć i płakać. Szlochałam w ramię Zayna jak popierdolona. Kiedy ja ostatnio płakałam? I czy ja kiedykolwiek płakałam?

- Ciii - szeptał Zayn, gładząc mnie po plecach.

- Kiedy on... powiedział o tym... - Łapałam powietrze.

Nie wiem, jak długo tam siedzieliśmy. Ja powoli się uspokajałam, a Zayn przez ten czas jedynie trzymał mnie w ramionach. Nie mówił mi, że wszystko będzie dobrze, bo tego nie wiedzieliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, jaki będzie nasz los.

- Jeśli komuś powiesz... - Odsunęłam się i wytarłam oczy, a potem nos chusteczką, którą dał mi Zayn - zabiję cię. Powoli i okrutnie.

- Nie wątpię, mazgaju. - Zayn uśmiechnął się krzywo i pocałował mnie w czerwony nos.

Pogładziłam go po drapiących policzkach. On przyciągnął mnie do siebie, całując delikatnie. Oplotłam jego szyję ramionami i zamknęłam oczy, poddając się jego ciepłu i sile.

Bluza Zayna szybko znalazła miejsce na mchu. Ja sama położyłam się na niej. A Zayn na mnie. Całował mnie po szyi, sunąc gorącymi dłońmi po ciele, zostawiając elektryzujące ślady. Większość moich ubrań po chwili zniknęła, tak samo, jak Zayna. Pewne palce zsunęły moją bieliznę i bawiły moją kobiecością, a pełne wargi całowały moje, pochłaniając moje jęki.

Odetchnęłam głęboko, kiedy w końcu mnie wypełnił. Objęłam go nogami w pasie i ramionami, gładząc palcami jego plecy, których mięśnie rytmicznie poruszały się razem z jego pchnięciami. Moje palce gładziły. Gładziły, nie drapały. Dziś było inaczej. Trzy miesiące do Dualnej Pełni. Owładnięta spełnieniem wygięłam się w łuk, słysząc nad sobą ciężki oddech Zayna. Mój wzrok mimowolnie spoczął na niebie.

Wielki księżyc był jak zwiastun czegoś złego.

- Zayn - jęknęłam, kiedy pchnął znacznie mocniej.

- Wybacz - sapnął.

- Nie mam czego. - Pocałowałam go mocno, przygryzając jego wargę, kiedy doprowadził mnie na szczyt. W tym samym momencie poczułam, jak on sam dochodzi.

***

Owinęłam się kołdrą, grzejąc się nią po powrocie do celi. Zamknęłam oczy, nadal czując na sobie dłonie i usta Zayna. Uśmiechnęłam się leniwie. Nie wytrzymam bez niego za długo.

- Zakochujesz się - powiedziała cicho Eve. - I dobrze.


Dlaczego dobrze? Jakieś teorie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top