Gdzie oni są?
ZANiM CZKAWKA POKAZAŁ WSZYSTKIM SZCZERBATKA; BERK; GODZINA 12:36; 299 GODZIN I 54
MINUTY DO ##?##
W jednej chwili Pyskacz opowiadał o sposobie na zabicie Grongiela. A w następnej już go nie było. Zniknął. Bez żadnego ,,puff". Bez rozbłysku. Bez wybuchu.
Czkawka stał z tyłu grupy pod ścianą. Patrzył na podłogę, ale myślami błądził gdzieś daleko. Był ze Szczerbatkiem na plaży, z koszem ryb, śmiali się i szykowali do pierwszego lotu tego dnia. Przez chwilę młody Haddock myślał, że tylko sobie wyobraził zniknięcie nauczyciela. Przez chwilę miał wrażenie, że śni na jawie. Spojrzał na Śledzika, który stał obok niego, ale jednak trochę z przodu.
- Widziałeś to? - zapytał Czkawka. Ale chłopak tylko patrzył tam, gdzie Pyskacz stał pare chwil temu.
- Eee, gdzie jest pan Pyskacz? - zadał pytanie Sączysmark.
- Musiał wyjść... - zawahał się Śledzik.
- No nie, on zrobił: puff. - bez wachania rzucił Mieczyk ilustrując ten gest palcami. Tylko tych czterech chłopców składało się na "męską grupę nauczania". Trzy dziewczyny: Heather (nie pytajcie skąd się tu wzięła ~autorka), Szpadka i Astrid uczyły się gdzie indziej i z kimś innym.
- On nie mógł zniknąć. Takie rzeczy się NIE ZDARZAJĄ rozumiesz? - naciskał Smark. Wtedy usłyszeli tupot trzech par nóg biegnących po kamieniu. Zaraz ich oczom ukazała się Astrid Hofferson, Heather i Szpadka. Gdy tylko czarnowłosa przyjaciółka (prawdopodobnie jedyna przyjaciółka) Czkawki i Szpadka znalazły się w środku, Astrid ignorując zejście zeskoczyła między kratami areny tak, jak to robili Wikingowie gdy coś nie grało na niej podczas walki.
Wylądowała na twardej posadzce z taką lekkością z jaką Czkawka zszedłby z krawężnika. Gdy tylko blondynka o niebieskich oczach zaczęła się zbliżać, serce Czkawki zabiło szybciej. Mógłby się w nią tak wpatrywać cały dzień. Wtedy jednak Heathera potrząsnęła za jego ramiona, tym samym przywołując go do rzeczywistości.
- Ziemia do Czkawki! Gdzie wasz nauczyciel? - rzuciła.
- Ja, znaczy nie wiem. On po prostu... Zniknął? - to brzmiało przecież tak niedorzecznie. Chociaż w sumie niedorzecznym można też było nazwać przyjaźń dwóch piętnastolatków ze smokiem. Wolnym krokiem para przyjaciół oddaliła się od reszty piętnastolatków.
- To nie jest normalne. - usłyszeli głos Astrid. Heather rozpoczęła jakiś monolog, a Czkawka powędrował wzrokiem w kierunku Hofferson i stojącego obok niej Sączysmarka. Westchnął w duchu.
Młody Jorgenson był od bruneta wyższy (urosło mu się, Czkawka nie zmalał ~autorka), silniejszy i wysławiał się przynajmniej równie dobrze. Zawsze przy tym nosił na twarzy kretyński uśmiech. Kolejne przeciągłe westchnienie, pełne żalu i godne politowania tym razem wydostało się na zewnątrz jego ciała. Wiedział, że nie ma szansy być z Astrid. Ale żadne prawo nie zabraniało mu o niej myśleć. Heather ujęła jego dłoń, widząc go smutnego.
- Hej. - uśmiechnęła się - Wiem, że nie jestem Astrid, ale moje towarzystwo chyba nie jest aż takie złe, co? - rzuciła delikatnie.
- Och nie, nie! - zaprotestował Haddock - Jesteś wspaniała, po prostu tak jakoś się zamyśliłem ... i dziękuje, że spędzasz ze mną czas, wiesz Astrid na zawsze pozostanie w moich marzeniach, ale w prawdziwym życiu mam tylko ciebie i wiesz kogo. - zniżył głos do szeptu, chociaż nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Przynajmniej tak im się zdawało. W rzeczywistości bystre, niebieskie oczy studiowały ich poczynania bardzo uważnie, starając się coś wyczytać z ruchu warg i gestów.
Astrid westchnęła w duchu. ~ Nigdy z nim nie będę ~ pomyślała ~ jest synem wodza, ale gdybym chodziła w jego towarzystwie byłabym narażona na kpiny. ~
- No dobra, podsumowując. - rzekła blondynka i wszyscy umilkli, a Heather i Czkawka przybliżyli się do grupy - Zniknęli nasi nauczyciele, po drodze jak tu biegłyśmy też nie zauważyłyśmy nikogo. To na pewno nie jest normalne, ale pomyślmy logicznie. Może ... hmm ... cała wioska mogła udać się na drugą stronę wyspy z ... jakiegoś powodu ... może tam atakują smoki! Pyskacz i Lady Paulin mogą nas teraz testować. No wiecie, czy poradzimy sobie w trudnej sytuacji, czy coś. - gdy Astrid poprowadziła wszystkich do wyjścia z głębi wioski ktoś krzyknął. Wszyscy zaczęli biec, ale na przód wybiegła Astrid, Heather i Czkawka, gdyż byli najszybsi. Zostawiając towarzyszy daleko w tyle, wpadli na rynek, gdzie około dwudziestki dzieci od ośmiu do trzynastu lat nawoływało swoich rodziców. Jak się okazało krzyczała ośmiolatka o imieniu Becka.
- Nie ma mojej mamy! - i rozpłakała się. Wrócili na arenę. Zmachany Sączysmark wydyszał:
- To ... nie ma ... sensu! - w tym momencie Heather, cechująca się grubo ponad przeciętną inteligencją odciągnęła Czkawkę na bok i wyszeptała:
- Szesnaście lat.
- Co? Nie one miały najwyżej po dziesięć! - odpowiedział jej Haddock.
- Nie dzieci. WSZYSCY KTÓRZY ZNIKNĘLI MIELI RÓWNO LUB WIĘCEJ NIŻ 16 LAT. - powtórzyła z naciskiem. Dopiero wtedy zorientowali się, że wszyscy na arenie słuchają ich każdego słowa.
- No i co z tego? - prychnął Mieczyk.
- No i to, że mieli szesnaście lat. Po prostu. Zniknęli. Puff i nie ma. - odparowała bezlitośnie zielonooka.
- Niemożliwe. - rzekł Jorgenson.
- Naprawdę, po tym wszystkim nadal chcesz się o to spierać? - wycedziła Astrid. Czkawka gwałtownie pobiegł w kierunku wyjścia z areny. Nikt się tym zbytnio nie przejął, poza Heatherą. Pobiegła za nim i złapała go za ramię, już poza obszarem treningowym.
- Puść mnie. - pisnął żałośnie Haddock - Muszę zobaczyć. Szczerbatek ma 17 lat... u smoków to trochę inaczej, on jest w moim wieku bo się odejmuje dwa lata...
- Wiem Czkawka... - powiedziała dziewczyna - Na pewno nic mu nie jest. To wszystko tak jakby... zrzuciło cię ze smoka wiesz? Lecisz i co robisz?
- Starasz się nie denerwować. - mruknął brunet.
- Tak. Więc pójdziemy i zobaczymy. RAZEM. - po tym rzucili się w kierunku Kruczego Urwiska.
Dzieci chodziły po ulicach pojedynczo lub w niewielkich grupach. Niektóre dziewczynki szły trójkami, obejmując się nawzajem, ze łzami spływającymi po twarzach. Astrid, Sączysmark, Mieczyk, Szpadka i Śledzik chodzili wśród tłumu starając się czegoś dowiedzieć, aż w końcu postanowili przedrzeć się do twierdzy. Jeśli został jakiś dorosły to z pewnością jest właśnie tam. Po drodze minęli paru chłopców. Niektórzy grabili się, skuleni, jakby niebo mogło spaść im na głowę, i nikogo nie obejmowali. Wielu płakało. Astrid przypomniała sobie wieści od Johana Kupczego o napaściach Berserków. Opisywał jak dzieci były oszołomione, przestraszone, ogarnięte histerią. Albo pokrywały ją wybuchami śmiechu i głośnymi popisami. Bracia i siostry trzymali się blisko siebie. Tak samo przyjaciele. Niektóre młodsze dzieci krążyły po wiosce bezładnie, bez celu. Astrid modliła się w duchu żeby wreszcie dotarli do twierdzy. Tam, nie licząc już zbytnio na obecność dorosłego przejęła listę ludności. Na czystą kartkę przepisała, siedząc przy jednej z ław z przyjaciółmi, imiona dzieci i ich wiek.
- Czterdzieści. Czterdzieści osób zostało wobec rozumowania Heathery. - Astrid podparła głowę rękami - Potrzebny nam system. Ludzie ogarnięci histerią robią złe rzeczy. Straszne rzeczy.
Heeeejjjj :3 nie wiem czy chcielibyście dalszą część ( a raczej części ) czy nie bo , np słaby pomysł. Wzorowałam się fabułą na książce GONE Michaela Granta, która jest nawiasem mówiąc świetna więc polecam :D No więc gwiazdki mile widziane, acz nie konieczne, i poproszę o komentarze z opinią ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top