nie zapomnę, Luke
• Mike •
Stałem w przedpokoju z dwiema walizkami i z gitarą w futerale. Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że już dzisiaj, za parę godzin mam wylecieć i nie wracać do swojego azylu, przez najbliższe miesiące. Nienawidziłem tak długich delegacji.
Zabrałem ciężkie bagaże i skierowałem się w stronę swojego nowego auta, które nawet nie było do końca wyczyszczone. Zazwyczaj o nie dbałem i pucowałem je ile wlezie, ale ostatnimi czasy stało się to dla mnie tak obojętne, jak to czy wsypywać najpierw płatki, a potem zalewać mlekiem czy na odwrót. Dobra, będę ten jeden jedyny raz niekulturalny. Miałem wtedy na to wszystko wyjebane i chciałem tylko tulić do siebie Luke'a. Potrzebowałem go przytulić, potrzebowałem go pocałować, potrzebowałem go przeprosić, potrzebowałem go mieć przy sobie i potrzebowałem go nie puszczać. Nigdy.
Wsiadłem do pojazdu z miną męczennika i wyjechałem z terenu swojej posesji będąc pewnym, że mam już wszystko, oprócz chęci do życia. Meh, może kupię gdzieś po drodze. Skierowałem się w stronę najbliższego parkingu przy parku, gdzie zostawiłem samochód. Wysiadłem z niego, zabrałem futerał z instrumentem i pognałem do wcześniej umówionego miejsca. Usadowiłem się pod wysokim drzewem jeszcze raz powtarzając akordy, które zaczynały mi się ze stresu mylić.
To nic, Michael, to tylko piosenka, to tylko ostatnia romantyczna rzecz, którą będziesz mógł zrobić dla swojego słoneczka w przeciągu najbliższych miesięcy. To nic takiego, prawda?
Ujrzałem blondyna w czarnej, zapinanej bluzie, w czarnych rurkach z dziurami na kolanach, z kapturem na głowie i opadającymi mu na czoło włosami. Im bardziej się zbliżał tym lepiej widziałem jego sine wory pod opuchniętymi oczami i bladą cerę. Przygryzłem wargę i starałem się odgonić własne łzy. Spuściłem wzrok, nie mogąc znieść tego, do czego doprowadziłem chłopaka.
Usiadł obok mnie bez słowa, spoglądając na mój profil wyczekującym, zmęczonym wzrokiem. Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła, ale delikatnie zacząłem szarpać za struny. Gitara wydawała z siebie dźwięki tak samo czyste jak to, jakie przesłanie miała piosenka. Po chwili zacząłem cicho śpiewać, starając się przy tym również rozluźnić. Głos mi się łamał w niektórych momentach, ale starałem się to zniwelować i zatuszować. Luke tylko wpatrywał się we mnie i słuchał tego, co miałem mu do powiedzenia. A miałem mu do powiedzenia wszystko.
W połowie piosenki poczułem, jak chłopak się troszkę przybliża i kładzie mi głowę na ramieniu. Poczułem jak jego łzy skapują na moje ubrania. I cholera, znowu się powtarzam, ale mniejsza o to. Sam też uroniłem dwie pojedyncze krople z oczu. Dzielnie wytrwałem do końca utworu, wyrzucając z siebie wszystko, co chciałem z siebie wyrzucić.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Odłożyłem instrument na bok, a chłopak wpakował się na moje kolana i przytulił się do mojej klatki piersiowej. Cmoknąłem go w skroń, przyciągając jego ciało jeszcze bliżej siebie.
— przepraszam, Luke.
— ja tez przepraszam. - usłyszałem jego cichy głos i wtuliłem go do siebie bardziej.
— to co mówiłem nie było prawdą, dla ciebie mogę nawet rzucić tę firmę, rozumiesz? - pociągnąłem nosem, bo jeszcze nie do końca się uspokoiłem.
— przestań.
— nie, przedstawiam fakty.
Tuliliśmy się do siebie z dobrą godzinę, nie mówiliśmy prawie nic, oprócz pojedynczych słówek czy krótkich zdań. Musieliśmy się nacieszyć sobą i wyprzytulać na zapas, co było praktycznie niemożliwe.
Trzymając go tak w swoich ramionach zrozumiałem jak wiele dla mnie znaczy. Jak wiele mogłem stracić przez moją głupotę. Zrozumiałem, że ta piosenka to nic w skali tego, jak okropnie go potraktowałem, jak cierpiał i on i ja, a teraz na zakończenie jeszcze go zostawiam. O nie, tak być nie mogło. On chyba wyczuł moje nerwy, poczułem jego małe rączki zaciskające się na mojej koszulce. Złapałem go za policzki i pocałowałem żeby się znowu nie denerwował. Już zatęskniłem za tymi ustami, za nim całym zatęskniłem, mimo że miałem go w swoich ramionach.
— obiecuję, że jak wrócę, wynagrodzę ci to lepiej niż samą piosenką. - szepnąłem mu na ucho, a później zrobiłem za nim malinkę.
— nie musisz Mike, już ci wybaczyłem. Nie potrafię się długo na ciebie gniewać.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i poczułem jak spada mi kamień z serca, ale to nie wszystko. Męczyła mnie jeszcze jedna rzecz, ale o tym zaraz. Patrzyłem w jego oczka, wzrok miał tak smutny jak on cały, a ja nie wiedziałem jak go rozweselić. Czas uciekał, więc musiałem się pospieszyć. Niestety nie mogłem wpaść na nic konkretnego.
— Luke, czy... czy ty wziąłeś coś wczoraj? Cokolwiek... - zapytałem niepewnie.
— nie, jedyne co robiłem to płakałem w poduszkę, później ją wyrzuciłem, bo nie nadawała się już do tego co zawsze. - zaśmiał się cicho, a ja razem z nim. Chociaż gdzieś tam mnie to zabolało, to cieszyłem się, że skończyło się tylko na tym.
Mieliśmy jeszcze kilkanaście minut spokoju, które w pełni wykorzystaliśmy. Nie będę zdradzał szczegółów, niech to zostanie między nami. Te chwilę były zbyt wyjątkowe i chciałem by zostały tylko dla mnie i dla niego. W moim serduszku i w serduszku Luke'a.
Zdecydowanie zbyt szybko wybiła godzina, która mówiła, że powinienem zebrać się i kierować w stronę lotniska. Miałem jeden, jedyny samolot, więc słabo byłoby się na niego spóźnić. Złapałem chłopaczka za rękę i splotłem nasze palce, by później dość żwawym krokiem powędrować do samochodu.
— pojedziesz, ze mną. Później ktoś z firmy odwiezie cię do domu, dobrze? - Luke kiwnął głową, a ja złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek.
Odłożyłem gitarę na tylne siedzenie i otworzyłem chłopakowi drzwi od strony pasażera, po czym okrążyłem samochód i wsiadłem na miejsce kierowcy. Jechaliśmy w zupełnej ciszy, oboje smutniejąc coraz bardziej. Na każdych światłach splataliśmy nasze dłonie razem, chcąc nacieszyć się każdą wspólną sekundą. Nie potrzebowaliśmy słów do tego, aby wyrazić swoje uczucia względem siebie.
Kiedy dotarliśmy na lotnisko, wysłałem SMS do swojego zaufanego pracownika, żeby przyjechał po auto i po Luke'a, po czym od razu przytuliłem blondyna do siebie.
— i jak ja mam bez ciebie wytrzymać, kochanie? - wyszeptałem cicho tuż przy jego uchu.
— musimy sobie poradzić, wujaszku. - odparł cichym głosem, pomimo wszystko uśmiechając się smutno.
— posłuchaj... - przygryzłem dolną wargę, sięgnąłem do kieszeni spodni i wcisnąłem mu klucz w dłoń.
— huh? - blondyn spojrzał na mnie zdziwionym, ale przygaszonym wzrokiem.
— chciałbym żebyś zaopiekował się domem. Ufam ci jak nikomu innemu, Lukey. Dorobiłem ci klucz. Możesz tam przychodzić zawsze, kiedy będzie ci tęskno. - pogłaskałem go po policzku i cmoknąłem w usta.
— nie uważasz, że to za dużo? Mikey, a co jak go zgubię? Nie wiem, a co jak przez moją głupotę ktoś się wła... - uciszyłem go kolejnym pocałunkiem.
— ufam ci, słoneczko. W stu procentach. - wyszeptałem w jego malinowe wargi i odgarnąłem mu grzywkę z czoła.
Przez głośniki zapowiadana już była odprawa na mój lot. Ostatnie minuty spędziliśmy na naszych niewerbalnych czułościach.
— idź już, Mike. - Luke przerwał ciszę słabym, cichym głosem. — Nie możesz się spóźnić na samolot. - po raz ostatni ująłem jego twarz w dłonie i go pocałowałem.
— będę dzwonił i pisał codziennie, obiecuję. - szturchnąłem jego nosek swoim, cicho wzdychając.
Odwróciłem się nie mogąc wstrzymać łez napływających do oczu. Ruszyłem w stronę bramek, ale w połowie drogi się zatrzymałem, podbiegłem jeszcze raz do chłopaka i go pocałowałem.
— kocham cię, Luke. Wrócę do ciebie i wszystko ci wynagrodzę. Kocham cię i zawszę będę cię kochał.
— tylko nie zapomnij.
— nie zapomnię. - pocałowałem go raz jeszcze i naprawdę musiałem iść.
Pobiegłem w sumie, a nie poszedłem, ale pomińmy ten fakt. Czekała mnie długa droga do samolotu i naprawdę mi się odechciewało tam lecieć. Odprawa, bramki i sprawdzanie biletów - koszmar.
Obejrzałem się jeszcze kilka razy. Widziałem go jedynie przez szyby, ze świadomością, że nie mogę się już cofnąć. On stał w bezruchu, okropnie się bałem o niego, o to czy sobie poradzi, ale szczerze mówiąc, bałem się też o siebie. Pierwszy raz kochałem kogoś tak mocno, pierwszy raz byłem gotów zostawić wszytko dla tej jednej, jedynej osoby. A tym szczęściarzem był Luke. Chociaż teraz ciężko mówić o szczęściu.
• Luke •
Patrzyłem jak odchodzi i nie potrafiłem powstrzymać łez. Jedyną dobrą rzeczą jaka się wtedy wydarzyła to fakt, że wszytko sobie wyjaśniliśmy, to że mogłem go przytulić i cieszysz się jeszcze tym, co zostało mi odebrane na dwa miesiące.
Czekałem na tego kogoś z firmy, najgorsze było to, że nie wiedziałem kim on jest, jak wygląda i to nieco mnie dezorientowało. Przynajmniej tyle, że Mike mu ufał, więc ja tez powinienem. Przecież by mnie nie wysłał z pierwszym lepszym kimś... chyba. Stanąłem sobie przy samochodzie, tak dla pewności. Wtedy nie było możliwości bym się z nim minął.
Oparłem się o maskę i rysowałem na niej szlaczki palcem. Powoli docierało do mnie, że Mike jest coraz dalej, że jedyny kontakt będziemy mieli przez telefon i niesamowicie mnie to wszytko przerażało. Chciałem zadzwonić już teraz, ale nie mogłem, bo przecież nie mógłby odebrać.
Minęło zaledwie kilka minut, a ja już nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że jego nie ma, że będzie spędzał czas z kimś innym, a ja będę tu sam. Tylko ja i nikt więcej. Kto mnie przytuli? Kto pocałuje? Kto zabroni mi pić alkoholu? Tak wiem, mama to zrobi, ale ja chciałem by zrobił to on i nikt inny. Rozumiecie?
Tak? Bo ja nie rozumiem. Nie rozumiem tego jak będziemy musieli teraz funkcjonować. Nie rozumiem tego, dlaczego nie siedzę właśnie obok niego, tuląc się. Nie rozumiem dlaczego zostaliśmy rozdzieleni na dwa miesiące. Nasze serca zostały rozerwane na pół, kiedy jego samolot odleciał. Ja zostałem rozbity na miliardy maleńkich kawałeczków, kiedy Michael zniknął za bramkami. Nie widziałem siebie bez niego, ani jego bez siebie.
Życie.
Kurwa.
Ssie.
Stałem przy jego samochodzie zapłakany, gdzie po chwili w ramię popukał mnie wysoki, chyba nawet wyższy ode mnie mężczyzna w garniturze.
— ty jesteś Luke? - miał tak niski głos i umięśnioną posturę, że myślałem że zaraz mnie pobije. Nieświadomie się skuliłem.
— mhm - wymamrotałem i podałem mu kluczyki do samochodu.
— Andy. Pan Clifford kazał mi bezpiecznie odstawić cię do domu.
— mhm.
Nie obchodziło mnie już nic. Wsiadłem do samochodu od strony pasażera i zaciągałem się zapachem, który panował w pojeździe. Pachniał Michaelem, tak samo jak moje ubrania, które przeszył zapach jego perfum. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wysłałem mu jeszcze krótki SMS.
„Napisz jak dolecisz. Już za tobą tęsknię."
///
I tak właśnie mijały kolejne sekundy, minuty, godziny, a ja siedziałem z telefonem w ręku i nie robiłem nic poza tym. Nie jadłem, nie piłem, nie ruszałem się. Siedziałem i czekałem na pieprzoną wiadomość od Michaela Clifforda, bo wiecie co? Jego samolot miał być na miejscu trzy godziny temu, więc powinien mi już odpisać.
Jeszcze dobrze nie przestałem płakać, a kolejne łzy napływały do mych oczu. Co jeśli miał wypadek? Od razu włączyłem telewizor i ustawiłem wiadomości. Jak zwykle gadali o pierdołach, a nie o tym co potrzebne. I nagle...
''samolot rozbił się w oceanie, przyczyny wypadku nie są znane. Na pokładzie samolotu znajdowało się 677 pasażerów, trwa poszukiwanie ciał.''
Serce mi stanęło. Wybuchłem płaczem i byłem gotowy popełnić samobójstwo. Przecież jeszcze niedawno trzymałem jego dłoń, a teraz będę trzymał kwiaty na jego pogrzebie? Nie, nie mogłem sobie tego nawet wyobrazić.
Byłem bliski załamania psychicznego. Nie wpuszczałem nikogo, nie rozmawiałem z nikim, nie robiłem nic, totalnie nic. Leżałem wpatrzony w sufit i pozwoliłem łzom płynąć, moje myśli nie istniały, miałem w głowie pustkę. Totalną pustkę. W tamtym momencie nienawidziłem siebie za stworzenie tej beznadziejnej sytuacji, która zabrała nam aż jeden dzień. Pieprzone dwadzieścia cztery godziny. Jedną kurwa dobę.
Od płaczu bolała mnie głowa, gardło tez miałem zdarte. Usta były sine, a oczy wyglądały trzy razy gorzej niż wczoraj. Zostało mi tylko jedno. Prochy. Zacząłem przeszukiwać szafki, szuflady, pudełka, ale moje poszukiwania przerwał dźwięk wiadomości.
"skarbie, jestem już na miejscu. Przepraszam za opóźnienie, ale miałem dużo rzeczy do załatwienia, w tym kartę z internetem, bo ten nasz tutaj nie działa"
i zaraz drugi.
"bardzo cię kocham i mam nadzieję, że nie martwiłeś się za bardzo"
i trzeci.
"odezwij się jak tylko będziesz mógł, pamiętaj, że cię kocham"
Serce mi stanęło po raz kolejny. Odblokowałem telefon i po przeczytaniu wiadomości wybuchnąłem ogromnym płaczem, tym razem ze szczęścia. Mój ukochany Mikey był cały i zdrowy. Teraz liczyło się tylko to. Trzęsącymi się rękoma wybrałem jego numer, wręcz pragnąc usłyszeć jego głos. Pierwszy sygnał... drugi sygnał... trzeci sygnał...
— halo?
— tak bardzo się martwiłem. - praktycznie krztusiłem się łzami i ścierałem je z twarzy. - Jesteś cały i zdrowy?
— tak, czemu pytasz? - usłyszałem jego zdziwiony ton głosu.
— jakiś samolot miał wypadek, trąbią o tym w wiadomościach od kilku godzin, a ty się nie odzywałeś tak długo i... - wziąłem głęboki oddech, policzyłem do dziesięciu i troszkę się uspokoiłem. — bardzo mocno cię kocham, Michael. Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy.
W tym samym czasie osunąłem się po ścianie z pudełkiem pełnym narkotyków, wyrzucając je do kosza.
— oh... Lukey, kochanie, nie płacz. Jestem cały, nic mi nie jest. Wrócę do ciebie w jednym kawałku, obiecuję. - wymamrotał pod nosem, a ja oparłem zmęczoną głowę o ścianę. — zawsze będę do ciebie wracał.
— trzymam cię za słowo, Mike. - emocje powoli ze mnie zeszły. Z wykończenia płaczem oczy mi się już same kleiły.
Michael jeszcze chwilę ze mną porozmawiał i się rozłączył, ponieważ musiał się rozpakować. Przez ostatnie dwa dni zrozumiałem ile tak naprawdę znaczy dla mnie mój najdroższy „wujaszek" Clifford. Wizja utraty swojej miłości zdołowała mnie do tego stopnia, że sam nie chciałem już bez niej żyć. Od tej pory miałem jeden cel - być najlepszym chłopakiem pod słońcem i uszczęśliwiać go tak bardzo, jak tylko się da. Doceniłem w końcu to co ofiarował mi los. Zesłał mi Michaela i to było najlepsze, co mnie spotkało.
•••
#HiUncleff
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top