my się znamy?
• Mike •
Kończyłem układanie włosów. Miałem na tym punkcie małą obsesję. Co jak co, ale włosy musiały być zrobione. Wkładałem wystające kosmyki w resztę kudłów i doprawiałem to wszytko żelem, ale to nie tak, że ze mnie taki lizusek przydupasek. Wbrew pozorom moja fryzura nie była taka idealna. Mimo tylu starań dużo ludzi twierdzi, że przychodzę tak jak wstałem i nawet nie przeczesuję ich szczotką. Oni po prostu nie rozumieją na czym polega artystyczny nieład.
W tym momencie byłem gotowy do wyjścia. Włosy na miejscu, kolczyki na miejscu, biała koszula i krawat był. Wszytko w jak najlepszym porządku. Uśmiechnąłem się do własnego odbicia w lustrze.
— miłego dnia Michael Gordon Clifford, powodzenia w pracy i pamiętaj żeby być dobrym człowiekiem. - powiedziałem sam do siebie, jak to zwykle robię z samego rana. Możecie się śmiać, ale to często pomaga mi się opanować. W kryzysowych chwilach myślę o mojej kopii z lustra, która mówi, że mam być dobrym człowiekiem, wtedy emocje opadają i wszytko jest w porządku. Chyba się powtórzyłem, ale mam nadzieje, że wybaczycie. Przejdźmy już dalej.
Wyszedłem z domu w świetnym humorze. Drugi ja z lustra zawsze wprawia mnie w taki nastrój. Ostatnio w moją rutynę wbiło się jeszcze szukanie blondyna. Minęło kilka dni, a ja wciąż szukałem. Szukałem tego chłopaka, który przypadkiem na mnie wpadł. Nie mogłem odgonić od siebie tych myśli, taki już byłem i taki będę. Lubię wiedzieć wszytko, zwłaszcza jeśli sprawa dotyczy mnie, a dotyczy, bo jakby to powiedzieć... dosłownie mnie ona dotknęła. Tak więc i dziś nie miałem zamiaru odpuścić.
Biurowiec, w którym pracuje, w sumie powinienem powiedzieć, że mój biurowiec, w którym pracuje, jest całkiem niedaleko miejsca zdarzenia. Dzięki temu nie muszę rezygnować z pracy na rzecz śledztwa. Wystarczy, że raz na jakiś czas zerknę przez okno. Doszedłem do wniosku, że skoro policja ich tam znalazła to znaczy, że chłopcy przebywają tam częściej niż tylko jednorazowo. Co więcej, byłem tam nawet i moja wersja została potwierdzona, kiedy ujrzałem ławkę i jakiś stary stolik. Od tak to sobie nie stoi, prawda?
Odpuściłem dłuższe kręcenie się po mieście, kiedy nie było w pobliżu żywej duszy. Zdecydowanie nie jestem typem samotnika, ale samotny jestem. Podreptałem do budynku. Duże, szklane drzwi otworzyły się automatycznie, a ja wszedłem do mojego królestwa. Praca była moim wszystkim. Nie miałem kogo kochać, więc kochałem pracę. Nie miałem do kogo wracać, więc wracałem do pracy no i tak z każdym aspektem mojego życia. Praca w pewnym momencie zastąpiła mi wszystko i tak właśnie stałem się tym, kim teraz jestem.
Jeszcze dobrze nie wszedłem, a doskoczyła do mnie najbardziej upierdliwa sekretarka na świecie. Zatrudniłem ją sześć tygodni, dwa dni i siedem godzin temu, a już miałem jej serdecznie dość. Na początku była miła i pomocna, ale z czasem zaczęła trzepać swoimi sztucznymi rzęsami za każdym razem jak pojawiałem się w jej pobliżu. Czasami zastanawiał się czy nie warto zatrudnić jej jako klimatyzacje, bo więcej wiatru z tych rzęs leci, a niżeli z wiatraków. Żartuje oczywiście, ona mnie po prostu irytuje i taki już mój odruch obronny.
— Michaeeel! - przeciągnęła moje imię, a mi już robiło się niedobrze na sam dźwięk jej skrzeczącego głosu. Podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek - norma. Przyznam szczerze, że pozwalałem jej na to, bo później była na każde moje skinienie palcem. Nie ukrywam, to było bardzo przydatne.
— dziękuję, że codziennie z rana przypominasz mi jak mam na imię. Doceniam to. - odpowiedziałem sarkastycznie, ale czarnowłosa chyba nie zrozumiała, bo zaczęła się cieszyć jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe.
Ma sa kra.
— cieszę się, że mogę ci pomóc. - kobieta była podekscytowana. Boże, co za tępa id... pani.
— jeżeli chcesz pomóc bardziej to możesz zrobić kawę. Late z podwójnym mlekiem, bez cukru, z karmelem. Zapamiętasz? - starałem się wymyślić jak najdłuższą nazwę. Im dłużej jej nie będzie, tym więcej będę miał spokoju. Brzmiało jak plan. Dobry plan.
Kobieta pokiwała głową i wyszła z mojego gabinetu. Ja zająłem się całą dokumentacją. Rozliczanie pensji pracowników, dochodów firmy, odliczanie VAT i inne duperele, które były nudne. Norma. Czasami miałem ochotę podetrzeć się tymi dokumentami no, ale co ja zrobie? Chcesz być kimś? Pracuj ciężko jak wół. Z odrobiną szczęścia się wybijesz.
Całe moje życie na tym polega. Nauka, harowanie, więcej nauki, więcej harowania. Nawet na tym stopniu kariery jeszcze się dokształcam. Normalny człowiek może sobie pomyśleć, że jestem jakąś maszyną czy coś. Wiecie co? Serio czuje się jak jakiś robokop. Potrafię w ciągu jednego dnia obliczyć wypłaty WSZYSTKICH pracowników firmy, która jest naprawdę bardzo duża.
Jak już mówiłem moja praca mieści się w wieżowcu, a gabinet na samej górze, z którego mam widok na całe miasto. Żeby było zabawniej, mam lęk wysokości. Świetnie, co? Boje się podejść do okien, więc tylko siedzę przy biurku. Czasem mam wrażenie, że moje życie to jedna wielka ironia.
Po kilkunastu minutach ta jęd... kobieta wróciła z kawą.
— jestem, panie Clifford! - rzuciła skrzekliwym, nieznośnym głosem i położyła kawę tuż obok dokumentów. Usiadła na biurku, eksponując w moją stronę swoje piersi i trąciła kubek tyłkiem, a cała jego zawartość zalała moją dzisiejszą pracę. Coś się we mnie zagotowało. — ojć, przepraszam.
Z jednej strony dobrze się stało. Jeszcze nigdy nie miałem tak dobrego pretekstu na opieprzenie jej od góry do dołu. Przyznam, że to było całkiem przyjemne i aż było mi miło. Ale chwila... Michael sprzed lustra powiedział, że mam być dobrym człowiekiem i w tym momencie zrobiło mi się trochę smutno, że aż tak bardzo na nią naskoczyłem. Fakt, mogła nie pchać dupska na biurko, tym bardziej, że miałem na nim wszystkie papiery, no ale wypadki się zdarzają. Jej wyjątkowo często co prawda.
Zagryzłem wargę i gdy trochę ochłonąłem odwróciłem się do niej przodem. Zauważyłem że Kay zbierała pozostałości, ręce jej się trzęsły niemiłosiernie i przez ten widok moje wkurwienie, coraz szybciej zamieniało się żal. Tak, obudziła się we mnie strona człowieczeństwa. Czasem jej używałem.
— zostaw to, ja pozbieram. - powiedziałem spokojnie i podeszłem w jej stronę, ale przerażenie kobiety było ogromne, więc zamiast to zostawić, zaczęła zbierać jeszcze szybciej. — mówię poważnie, nic się nie stało. Zdenerwowałem się bo niepotrzebnie pchałaś się na biurko, dobrze wiesz ile mam z tym roboty. - kontynuowałem, ale ona była jakby odcięta od rzeczywistości. Krzyknąłem jej imię żeby się ocknęła i zadziałało. Brawo ja.
— ja... przepraszam, naprawdę. - wydukała ledwie słyszalnie.
— powiedziałem żebyś zostawiła.
— tak, ale...
— nie ma ale. - przerwałem jej od razu, dziewczyna wstała i kiwnęła głową. Widziałem, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do głosu. — jeśli chcesz pomóc to zrób mi ksero tych papierów. Zaraz wszystkie prześlę ci na maila, potem przejdź na blok B i poinformuj wszystkich z sektorów parzystych, że do jutra mają skończyć to co zleciłem im w zeszłym tygodniu, jasne? - tyle, że skończyłem mówić, a Kay już u mnie nie było. Rozejrzałem się po miejscu pracy i ciężko westchnąłem. Był ogromny syf, a ja zbyt mało siły by się za to zabrać. Zadzwoniłem po sprzątaczki, a sam usiadłem w strefie relaksu.
Ten dzień już w pierwszych godzinach był katastrofą. Położyłem się na skórzanej kanapie i cicho westchnąłem. Nie, stop, dość Michael. Długo tak nie pociągniesz. Musisz oczyścić umysł, robota ci nie ucieknie. Z ogromnym trudem zjechałem na dół i ruszyłem w stronę wyjścia. Zazwyczaj nie opuszczałem pracy, ale dzisiaj spacer był mi wyjątkowo potrzebny. Czułem, że jeżeli się nie zrelaksuje, to kilku pracowników straci dziś pracę bezpodstawnie.
Opuściłem budynek i obrałem sobie na cel park. Nie pamiętam kiedy tak szczerze przechadzałem się bezcelowo. Zazwyczaj moimi kursami było dom - praca, praca - dom. Od razu mi ulżyło. Po kilku minutach dreptania usiadłem na ławce i odchyliłem głowę do tyłu. Świergot ptaków, lekki podmuch wiatru, ciepłe promienie słoneczka, które tak przyjemnie pieściły moją twarz. Tego wszystkiego było mi trzeba.
Aczkolwiek ta sielanka nie trwała długo. Usłyszałem krzyki i zdziwiony uniosłem jedną powiekę spogladając w stronę, z której dochodziły odgłosy. Była to dwójka policjantów, goniąca tego samego nastolatka. Cholera jasna, czy oni nie mają lepszych zajęć? Zrezygnowany wstałem i złapałem za ramię blondyna, kiedy przebiegał obok, a on wpadł na mój tors.
— stój i nie protestuj, uratuje ci zadek, dobra? - wymamrotałem pod nosem i skrzyżowałem ręce, kiedy policja już szykowała się do zabrania chłopaka. — mają państwo jakiś problem do mojego siostrzeńca? - zdziwieni policjanci mało co się nie przewrócili na wieść, że jestem członkiem jego rodziny.
— nie, nie, już nieważne. - przestraszony gliniarz wycofał się o parę kroków. — nie będziemy robić problemów, po prostu niech pan bardziej pilnuje... siostrzeńca. - po chwili już ich nie było, a ja otrzepałem blondyna z liści, które przykleiły mu się do bluzy oraz gałązek, które miał we włosach.
— dzięki? - usłyszałem po chwili. Nie wiem czy bardziej przerażała go policja czy fakt, że zatrzymał go kto inny.
— w porządku, ale powiedz mi za co cię gonili, hm? - zaśmiałem się siadając na ławce. Założyłem nogę na nogę i dokładnie przyglądałem się chłopakowi. Jego niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie nieprzerwanie co po dłuższej chwili było mało komfortowe.
— jest pan jakimś starym zboczeńcem? - rzucił chłopak i zmarszczył nosek, skanując mnie podejrzliwym wzrokiem.
— o kurde, rozgryzłeś mnie. - parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem rozbawiony głową. — tak przy okazji, nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Chłopak przewrócił oczami i usiadł niepewnie obok mnie. Wystawił do mnie paczkę fajek, a ja uniosłem na niego zdziwiony wzrok.
— chce pan? - zapytał po chwili. — chciałbym się jakoś odwdzięczyć.
— nie palę. - przyznałem otwarcie i odsunąłem od siebie jego dłoń z używką. — też nie powinieneś.
Jeszcze przez chwilę prowadziliśmy krótki dialog. Przyznam szczerze, że rozmowa była całkiem przyjemna, a chłopak naprawdę miły. Rozeszliśmy się w swoje strony bo praca nie będzie czekać wiecznie prawda? Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem, że na biurku leżą nowe papiery, a podłoga jest przetarta. Uświadomiłem też sobie, że nie zawsze warto się denerwować, a można załatwić na spokojnie. Tak więc już w dobrym humorze dokończyłem swoją pracę i mogłem podziękować sobie za tak opanowany dzień. Krótko mówiąc - byłem dumny.
• Luke •
Cały wieczór myślałem o tym mężczyźnie. Fakt faktem, był przystojny, ale nieco dziwny. Hm, może nie dziwny, a tajemniczy. Bardzo miło się z nim rozmawiało, ale niezmiernie ciekawiło mnie to, dlaczego postanowił mnie uratować. Byliśmy dla siebie obcy, a jednak zaryzykował swoją reputację na moją korzyść. Szczerze mówiąc nie kojarzyłem go, ale po minach policjantów wywnioskowałem, że nie jest to przypadkowy typek z dużej firmy.
Kiedy myśli rozpętały prawdziwą burzę w mojej głowie, zadzwoniłem do Caluma. Opowiedziałem mu o całym zdarzeniu, ale on też nie wiedział w jaką stronę z tym uderzyć. Niby chciał snuć teorie, ale to wciąż tylko teorie, a w wersji Caluma wręcz prawdziwe teorie spiskowe. Także zostałem z tym sam, ale na pewno nie odpuszczę. Wiem gdzie pracuje, a często bywałem w tamtej okolicy, więc nie widziałem w tym nic nadzwyczaj trudnego. W mojej ocenie wystarczyło tylko pojawić się w odpowiednim miejscu, czasie i zagadać. Ale to nie koniec. Dręczyła mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie to, jak mogę mu się odwdzięczyć. Skoro nie pali to pewnie nie pije. Westchnąłem bezsilnie i odblokowałem telefon. Google zawsze pomocne, miałem nadzieje, że w tym wypadku również nie zawiodą.
Śmieszna sytuacja wyszła bo w trakcie moich poszukiwań na sposoby odwdzięczenia się za pomoc, coś mnie tchnęło by wpisać pewną frazę, a dokładniej "najbogatsi ludzie w Sydney" i jakie było moje zdziwienie gdy pierwsze zdjęcie jakie zobaczyłem to właśnie mężczyzna, który postawił się policji by uchronić przypadkowego nastolatka. A może nie byłem przypadkowy? No i takie było błędne kółeczko.
Szczęka mi opadła i postanowiłem przeczytać o nim kilka informacji. Nazywał się Michael Clifford, miał dwadzieścia dwa lata i był założycielem firmy, która zajmowała się programowaniem komputerów, robotyką, biomechaniką i wieloma innymi rzeczami. Wow. Raczej bombonierki mu w podzięce nie kupię, bo mnie wyśmieje. Cholera jasna, co ja mam teraz zrobić? Bezsilnie westchnąłem i zamknąłem oczy, uwalając się na swoim łóżku, a telefon położyłem obok.
Jebany miliarder.
Starałem się zasnąć, ale nie mogłem tego zrobić za żadne skarby. Jebany miliarder. Przewracałem się co godzinkę z boku na bok i się przebudzałem. Jebany miliarder. Wstałem, ubrałem się i poszedłem na spacer, mimo, że za oknem panował zmrok. I wiecie co? Miałem nadzieje, że natknę się na tego jebanego miliardera. Nie wiem, postawie mu kawę. Jak nie lubi to może pizza? No bo błagam, nawet tak wysoko ustawieni ludzie kochają pizzę, prawda? A co jeżeli nie? Jebany miliarder.
Szukałem go wzrokiem w miejscu, w którym spotkałem go ostatnim razem, ale jego tam nie było. Usiadłem na ławce, a bardziej wyłożyłem się na jej całej długości, mając nadzieje, że tym razem walnie we mnie meteoryt. Sprawdziłem godzinę. Czekałem, czekałem, czekałem i jeszcze bardziej czekałem. Ile to już minęło? Zajebiście, dopiero trzynaście sekund. Panie Clifford, mógłby pan szybciej skończyć pracę? Jestem niecierpliwym człowiekiem. Eh, jebany miliarder.
•••
na twitterze #HiUncleff
bądźcie i tam aktywni ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top