mamo, poznaj Michaela
• Luke •
Ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Ledwo otworzyłem oczy, a matka - przepraszam, mama, stała nade mną i narzekała, że jest po jedenastej, a mnie nie ma w szkole. Jednym plusem w tamtej chwili było to, że nie miałem kaca, ale chwila. Nie miałem też telefonu.
Momentalnie wstałem i jak głupi rzucałem się po łóżku, bo ten sposób wydawał się najlepszy na szukanie urządzenia. Przekopałem wszystko. Poduszki, pościel i zajrzałem nawet pod prześcieradło, ale nic z tego. Nie było go i jeśli dobrze pamietam, wczoraj też już go nie miałem. Spojrzałem zrezygnowany na mamę, a ta z kolei wydawała się nadzwyczaj szczęśliwa. A jeszcze przed chwilą nie było jej tak wesoło.
— tego szukasz? - wyciągnęła dłoń wraz z moim telefonem, a ja jeszcze nigdy tak szeroko nie otworzyłem oczu.
— t-tak... - wydusiłem. Przecież kurwa mać. Tego telefonu nie dało się zablokować i ja pier do le.
— może powiesz mi, co to za kontakt pod nazwą "Mike ❤️" hm? I dlaczego do ciebie wydzwania i dlaczego ostanie siedemnaście przeglądanych stron to porno? I to jeszcze bez kobiet to porno? - zagryzłem wargę i nie wiedziałem czy bardziej jestem zażenowany czy wściekły. Miałem tylko nadzieje, że nie posunęła się tak daleko żeby czytać nasze sms'y.
— czemu go zabrałaś? - szepnąłem naciągając na siebie kołdrę. — czemu czytałaś i wszytko sprawdzałaś?!
— skarbie... nie bądź taki opryskliwy. Jest okej, jakbyś z nami rozmawiał to byśmy zrozumieli, ale że ukrywasz to... no musiałam coś przeglądnąć. Powiesz mi o nim coś więcej?
Westchnąłem cicho i zwinąłem się w małą kulkę. To było za dużo nawet jak na mnie.
— ma na imię Michael. Jest troskliwy i kochany. Martwi się o mnie, jak o nikogo innego. Jest bardzo dobrze wychowany. Nie przeklina, nie pije, nie pali i nie ćpa. Jest trochę starszy i ma własny interes. - wzruszyłem ramionami i schowałem się pod pościelą. — a teraz daj mi spokój? Wątpię, że chce ci się słuchać o mojej orientacji.
— hej, Lukey, kochanie... - Liz usiadła obok i delikatnie pogłaskała mnie po plecach, przez kołdrę. — to nic takiego. Wiesz, że akceptujemy cię z tatą takiego, jakim jesteś i zawsze będziemy cię kochać.
Zrobiło mi się na sercu troszkę cieplej. Może moja rodzicielka miała racje? Nie powinienem przed nią wszystkiego ukrywać. Usiadłem obok niej i wtuliłem się w jej bok.
— chyba się w nim zakochałem, mamo. - wymamrotałem niepewnie pod nosem. — on jest taki idealny. Przy nim czuje się tak bezpiecznie, jakby wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. W dodatku nie wiem jakim cudem, ale ja jemu też się podobam. - zmarszczyłem nos i uniosłem na nią wzrok.
— Lukey... - blondynka westchnęła i pogłaskała mnie po głowie. — rozumiem jak się teraz czujesz, ale kategorycznie zabraniam się ci z nim spotykać. A co jak jest jakimś zboczeńcem i tylko czeka na to, aż wskoczysz mu do łóżka? Jest dużo starszy i nieźle ustawiony z tego co słyszę. Tacy ludzie nie interesują się zwykłymi nastolatkami, kochanie. - na te słowa łzy stanęły mi w oczach, ale zaraz je odgoniłem. To, co mówiła mama nie było prawdą. Przynajmniej nie w tym przypadku.
— jasne, przerzucę się na ćpających, pijących i palących nastolatków, z udawaną depresją, którzy będą namawiać mnie do złych rzeczy i wciągną do jakiejś sekty. - odpowiedziałem sarkastycznie, a rodzicielka zrobiła ogromne oczy. — bo lepsze to, niż posiadanie partnera, który się o ciebie troszczy, odciąga cię od wszystkiego co złe i niebezpieczne dla ciebie.
— skarbie, ale są też normalni nastolatkowie. Przecież możesz sobie znaleźć wartościową osobę, w gronie twoich rówieśników. - matka cicho westchnęła i poklepała mnie po ramieniu.
— nie chcę nikogo innego, chcę Michaela. - wymamrotałem pod nosem, spuszczając wzrok. — jest dobrym człowiekiem, mogłabyś chociaż dać mu jedną szansę i nie oceniać książki po pieprzonej okładce, co? Nawet go nie znasz, a wyciągnęłaś wnioski.
— słownictwo, synek. - kobieta upomniała mnie i wstała. — w porządku, dostanie szansę, ale masz mi go przyprowadzić. Niech wpadnie na obiad, chcę go poznać. Dopóki sama go nie zobaczę to nie uwierzę, że to dobry wybór.
— mieliśmy dzisiaj mieć randkę, ale tak się składa, że dałaś mi szlaban. - przewróciłem oczami.
— w takim razie, dzisiaj dam ci warunkowe, ale mam jedno wymaganie. Masz być przed dziesiątą w domu, jasne? - kobieta wertowała mnie wzrokiem. — cały i zdrowy.
— to równie dobrze mogę nie iść, bo na dziewiątą jestem umówiony. - warknąłem z niezadowoleniem.
— Luke...
— skończ już. Najpierw gadasz, że to akceptujesz i, że możemy rozmawiać, a teraz robisz dokładnie na odwrót. Nigdzie nie idę, zadowolona? Będę całe życie siedział w domu, odizolowany od społeczeństwa. - mówiłem już cokolwiek byle tylko mówić i ją przegadać.
No cóż, myślałem, że nie będzie cienia szans na akceptacje z jej strony, ale w kwestii Michaela naprawdę przesadziła, a mnie aż brakowało słów by wyrazić to co wiem i to co czuje. Poza tym naprawdę jej teraz nie rozumiałem. Z jednej strony była miła i mnie wspierała, ale z drugiej robiła jakieś chore zakazy. Masakra.
— idź. - widziałem jak zamyka oczy. Wziąłem głęboki wdech i przytuliłem ją, żeby trochę podratować sytuację.
— wrócę jutro, cały i zdrowy. A jak oddasz mi telefon, to będę mógł dzwonić. - zaśmiałem się. — ale nie spodziewaj się za wiele, bo przypominam, będę na RANDCE. - uśmiech sam malował się na mojej twarzy. Przecież to będzie tak niesamowite przeżycie, że nie wytrzymam zaraz.
Udało mi się. Kobieta po kilku minutach rozmowy odpuściła i zgodziła się bym poszedł tam na noc. Byłem szczęśliwy i właśnie w takich momentach czułem, jak silne jest zaufanie między nami. Szkoda tylko, że najpierw trzeba się nagimnastykować żeby cokolwiek ugrać. Wtuliłem się mocniej w kobietę i cicho jej podziękowałem. Ona chyba też zrozumiała bo pocałowała mnie w czoło, a następnie wcisnęła czekoladki.
— z pustymi rękoma nie pójdziesz. - roztrzepała moje włosy, oddała telefon i zabrała się za robienie kolacji.
Siedziałem przy stole usiłując wybrać numer do Michaela. Z każdym dniem urządzenie było w coraz gorszym stanie, a ekran stawał się bardziej rozlany. Pierdole, nie da się.
— mamooo. - zawołałem zrezygnowany. — możesz pożyczyć mi telefon?
— weź sobie ten stary telefon Jacka. - usłyszałem po chwili, na co szeroko się uśmiechnąłem. Wparowałem do pokoju starszego i grzecznie poprosiłem brata o pożyczenie nieużywanego urządzenia, a on bez wahania się na to zgodził. Podziękowałem mu i wróciłem do swojego pokoju. Wow.
Przełożyłem kartę i wystukałem numer Michaela na ekranie. Chwilkę potem słychać było pierwsze dźwięki połączenia. Za drugim sygnałem mężczyzna odebrał.
— cześć, Mikey! - przywitałem się uradowany. — mogę się dzisiaj z tobą spotkać, wytargowałem nam całą noc tylko dla nas!
— to super, Lu. - mężczyzna nie był chyba tym tak samo uradowany jak ja.
— coś się stało? - uniosłem jedną brew i usiadłem na łóżku, bawiąc się prześcieradłem pomiędzy palcami.
— powinniśmy po prostu poważnie pogadać o twoim wczorajszym zachowaniu. Martwię się o ciebie, skarbie . - przyznał otwarcie, a mnie coś zabolało w sercu. Mike miał rację, zachowałem się dzień wcześniej jak ostatni debil.
— um, w porządku. Przepraszam, jeżeli cię to zabolało. - podrapałem się niezręcznie po karku. — porozmawiamy wieczorem.
— będę o dziewiątej pod twoim domem. Na razie, słoneczko. - pożegnał się i rozłączył.
Przemilczałem to i dałem sobie chwilę czasu na przemyślenia. Popatrzyłem na zegarek, a ta chwila trwała znacznie dłużej, niż się tego spodziewałem. Dochodziła dziewiętnasta, a ja byłem w przysłowiowej dupie.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, nie wiem po co. Chyba tak dla zasady. Przy okazji stwierdziłem, że mam niezły syf. A co jeśli Mike będzie chciał wejść? Nie zaproszę go do środka, bo wyglądało u mnie jak po tornadzie, powodzi i trzech grubych imprezach.
— ja pierdole. - jęknąłem cicho, przecierając twarz dłońmi.
Zsunąłem dupkę z łóżka i wylądowałem na ziemi. Z tej perspektywy wcale nie było lepiej, ale byłem zbyt leniwy żeby od razu wstać. Pamiętajcie, małymi kroczkami do celu. Jakby ktoś nie załapał to miałem zejść z łóżka, ale że nie chciało mi się jeszcze wstawać to usiadłem na ziemi i krok pierwszy zaliczony. Nadal siedziałem, ale już nie na łóżku. To już coś, musicie przyznać.
Miałem wstać, ale jakoś tak wyszło, że skończyłem w pozycji leżącej. Zerknąłem pod łóżko z nadzieją, że znajdę tam coś wartościowego, ale jedyne co tam było to kurz, skarpety, majtki i stanik.
Chwila co? Stanik?
Wziąłem materiał między paznokcie i to jeszcze jak najdalej od siebie. Wiedziałem, że nie zajdę do pokoju brata, a krzyk zawsze działał cuda. No nie zawsze, ale założyłem, że tym razem misja zakończy się powodzeniem.
— JAAACK! - wydarłem się na cały dom i jeszcze dwie sąsiednie okolice. To było pewne, ale patrzcie z jakim skutkiem.
Drzwi otworzyły się po dosłownie kilku sekundach, a ja udawałem wściekłego, bo tak naprawdę sytuacja była dosyć zabawna.
— co to ma być ja się pytam?! - rzuciłem w niego cycnikiem i czekałem na jakieś rozsądne wyjaśnienia.
— no jak to co? - przyłożył to sobie do klatki piersiowej. — stylowy cyckonosz, rozmiar 75, miseczka C. Wygląda mi na American Apparel. - stwierdził niczym prawdziwy znawca bielizny.
— nie pytam co to, tylko co to robiło u mnie pod łóżkiem. - cicho prychnąłem i mordowałem go wzrokiem.
— nie wiem, może odpoczywało? - wzruszył ramionami. — a może masz po prostu takie duże cycki, że nosisz? Ewentulanie to wina Bena, ostatnio miał cały dom tylko dla siebie i swojej dziewczyny.
— i wszystko jasne. - skwitowałem i pokręciłem głową. — oddasz mu... to?
— jasne, jemu to się przyda. - brat się zaśmiał i rzucił bieliznę gdzieś w kąt.
— dzięki, Jack. Jak coś to dzisiaj też nie będzie mnie całą noc, więc proszę, nie sprowadzaj nikogo do domu i nie pieprz się na moim łóżku. - skrzywiłem się lekko i wyszedłem z pokoju.
— postaram się! - usłyszałem zanim zamknąłem drzwi. Skierowałem się zażenowany do swojej sypialni i zacząłem ogarniać się na randkę. Co powinienem założyć? Coś eleganckiego czy wygodnego?
Poszło mi całkiem sprawnie, a nie liczyłem na to na pewno. Stałem przed lustrem w czarnych jeansach, białej bluzce i... dałem troszkę brokatu na powieki, ale tak subtelnie. Mówię poważnie. No, ale skoro brokat na oku, to ubrałem też brokatowe buty. Przyznam szczerze, całość komponowała się wręcz idealnie, a ja byłem dumny, że tak szybko ogarnąłem jakieś ubrania. Czegoś jednak mi brakowało, ale nie mogłem dojść do tego, co to mogłoby być. Trudno.
Dochodziła dziewiąta, a ja musiałem jeszcze ułożyć włosy, wypsikać się perfumami i bardzo chciałem pomalować paznokcie.
DLACZEGO TO WSZYTKO JEST TAKIE TRUDNE?
Westchnąłem ciężko i zamiast zabrać się się za wymienione wcześniej rzeczy, zacząłem grzebać po szafie. Cztery razy zmieniłem koszulkę, ale moje starania nie przyniosły efektów. Zostałem w tym, w czym byłem.
Możecie się śmiać, ale chciałem wyglądać dobrze. Nie idealnie, ale dobrze. Tak by Michael Gordon Clifford dumnie szedł ze mną i nie wstydził się za mój wygląd. Wystarczyło, że wstydził się za moje zachowanie, a też nie powinienem dawać mu ku temu powodów.
Wyrobiłem się, brawa dla mnie. Miałem jeszcze dwie minuty, a zrobiłem wszytko co zaplanowałem z wyjątkiem przeklętych paznokci. Mój czarny lakier wysechł, a mama miała tylko różowy, taki gejowski różowy, więc nawet za niego nie łapałem. A może nie wyglądałoby to tak źle? Nie wiem.
Nie ważne jakby wyglądało i tak nie miałem już czasu. Poprawiłem nawet najdrobniejszy szczegół, uśmiechając się sam do siebie. Tego wieczoru byłem naprawdę szczęśliwy.
Pożegnałem się z rodzicami i bratem, a następnie wyszedłem przed dom. Czekałem przy furtce, było piętnaście po dziewiątej, a Michaela nie było. Nie odbierał też telefonów, a ja zacząłem się stresować.
Nagle usłyszałem głos trąbiącego auta, na co podskoczyłem, a szyba czarnego pojazdu się opuściła. W oknie ukazał się nie kto inny, jak Mikey, uśmiechający się szeroko w moją stronę. Kolana mi zmiękły i potkąłem się o próg, ale złapałem równowagę, okrążyłem samochód i wsiadłem na miejsce pasażera. Porażka.
— cześć. - przywitał mnie całusem w policzek, a ja się zarumieniłem po same uszy.
— cześć. - również cmoknąłem go w kącik ust i zapiąłem pasy.
— gotowy na randkę twojego życia? - uśmiechnąłem się potwierdzająco i kiwnąłem głową. — w takim razie jedziemy.
— myślałem, że nie przyjedziesz. - kontynuowałem patrząc na niego ukradkiem. — masz ujemne punkty u mojej mamy. - zaśmiałem się cicho.
— wybacz kochanie, musiałem jeszcze zajechać w jedno miejsce, ale nie sądziłem, że tak długo zejdzie. - wytłumaczył, a ja trochę odetchnąłem. — i jakie punkty ujemne?
— no wiesz.... - podrapałem się po karku szukając najlepszego wytłumaczenia. — powiedziałem jej o tobie, a ona z góry cię skreśliła, ale jak trochę o tobie opowiedziałem, to wyszedłeś na zero. - chyba zrozumiał bo kiwnął głową. — a teraz załapałeś minusy za spóźnienie. - dodałem roześmiany, na co on też się zaśmiał.
— nadrobię.
Reszta podróży mijała nam w ciszy, ale nie takiej niekomfortowej. To był ten przyjemny rodzaj czasu, w którym nie potrzebujesz słów, żeby opisać swoje szczęście.
Po drodze mijaliśmy różne budynki, drzewa, parki oraz inne atrakcje, a ja wpatrywałem się w to wszystko jak oczarowany. Może to śmieszne, bo mieszkam w ogromnym mieście i taki widok oświetlonego centrum to dla mnie coś normalnego, jednak kochałem to. Zdecydowanie nie chciałbym opuszczać swojej miejskiej dżungli, na rzecz jakiejś małej mieściny czy wsi. Czułem się swobodnie w otoczeniu wieżowców i Michaela oczywiście.
•••
myślicie, że randka się uda czy nie? 😏
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top