7☾
Ruszyliśmy przed siebie. Ulice Londynu jak zawsze o tej porze były zatłoczone. W dużych miastach lubiłam przede wszystkim różnorodność. Raczej trudno było spotkać tutaj powielające się schematy. Oczywiście, w świecie mody jak zawsze panowały jakieś trendy jednak tutaj można było oprócz nich zobaczyć wiele innych ciekawych osobowości. Zaczynając od hipisów przez stylizacje rockowe kończąc na całkowicie dresowych propozycjach. Każdy był tutaj także w większym, lub mniejszym stopniu anonimowym, a na kolorowe włosy nikt nie patrzył krzywo. Moimi ulubieńcami byli jednak ludzie w garniturach z teczkami w rękach. Przeważnie zawsze rozmawiali przez telefon, lub przez śmieszne słuchawki w ich uszach i niesamowicie szybko chodzili zwinnie przeciskając się przez wolno idących przechodniów. Oni naprawdę wyglądali jakby żyli w jakiejś innej rzeczywistości. Skąd to wiem? Wakacje spędzam przeważnie u moich dziadków w niedużym miasteczku na północy Anglii. Życie tam wygląda zupełnie inaczej.
Nie ma metra, tramwajów.. Jedyny autobus który tam dojeżdża pojawia się dwa razy na dzień. Rano i późnym wieczorem. Domy i ich mieszkańcy wyglądają prawie tak samo. Kobiety podobnie się ubierają, a mężczyźni mają podobne zainteresowania. Nie oczekują od siebie zbyt wiele. Po prostu cieszą się sobą i rodziną. Kiedy tam przyjeżdżam na początku bardzo trudno mi się przyzwyczaić. Zwłaszcza do myśli, że w nocy można spokojnie otworzyć okno na oścież bez obaw o odgłosy z nocnego życia miasta, a wszędzie dookoła panuje idealny spokój i harmonia.
Włożyłam dłonie do kieszeni płaszcza obracając w palcach lewej dłoni jakieś drobne monety, które przed chwilą w niej znalazłam i spojrzałam na Leo.
Tak naprawdę na tym krótkim odcinku drogi, który pokonaliśmy było wiele kawiarni. Nie rozumiałam więc o co tak naprawdę mu chodziło. Na każdą kręcił nosem.
- Znam świetne miejsce – wyjaśnił i wskazał palcem na koniec ulicy skąd na taką odległość można było zobaczyć wyróżniające się, pomalowane na turkusowo ściany i przekrzywiony napis „lloret"
- Tak. Jest świetne – zgodziłam się z nim. Doskonale wiedziałam jak jest w środku, ponieważ bywałam tam wcześniej wiele razy. Mogłam to miejsce spokojnie nazwać swoim drugim domem.
- Byłaś tutaj? – spytał zaskoczony, a ja po raz kolejny potwierdziłam to przez skinienie głową. - W takim razie nie udało mi się ciebie zaskoczyć – westchnął, a ja od razu zaprzeczyłam.
- Nie, nie. Zaskoczyłeś! Nawet bardzo – dodałam, a on nieco się rozchmurzył. Nie wiedział jednak, że wcale nie pozytywnie. – Mało osób docenia wnętrze tego miejsca. – Faktycznie. Było bardzo specyficzne. Na pierwszy rzut oka, zwłaszcza z zewnątrz nawet nieco odstraszające. Niektórym mogło przynosić na myśl nawet jakiś tani bar mleczny przez odrapaną farbę.
Iloret zdecydowanie nie należało do popularnych miejsc w Londynie. Jej goście byli więc zazwyczaj wąskim gronem doskonale znanym personelowi. Swego czasu podobno jednak brakowało wolnych stolików. Wnętrze knajpki było stylizowane na wybrzeża słonecznej Italii. W środku unosił się specyficzny zapach kawy i morza.. tak morza! Jakkolwiek to nie brzmi. Morze w środku miasta.
Dzięki ułożonym na ladzie doniczką z ziołami można było zostać przyjemnie otulonym przez ich woń. Bazylia oregano i tymianek idealnie dopełniały wnętrze. Kafejkę w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku założyła Orsola niedługo potem kiedy jako młoda dziewczyna wyemigrowała do Anglii.
Na małych ukrytych między roślinami głośniczkach wciąż zapętlały się te same włoskie piosenki. Ciao siciliano, l'americano, tintarella di luna to tylko niektóre z nich. Co jakiś czas z zaplecza między stolikami wirowała też starsza Orsola bawiąc gości swoim włoskim akcentem i ekspresyjnym uosobieniem. Nosiła wtedy dużą konewkę i starannie podlewała tropikalne kwiatki posadzone w glinianych doniczkach wolno poustawianych w restauracji. Na ścianach wisiały zabytkowe obrazy namalowane jeszcze przez jej dziadka przedstawiające wąskie zabytkowe uliczki – jak nie trudno się domyślić również włoskie. Gdzieniegdzie na podłodze były ustawione też drewniane lampiony ze świecami pomalowane wściekle żółtą farbą, a kelnerki w turkusowych falbaniastych fartuszkach siedziały za ladą. Były nimi głównie studentki dorabiające w lokalu Orsoli.
Kiedy przekroczyłam próg kafejki znów poczułam uderzający zapach morskiej bryzy pomieszanymi z ziołami i kawą o których wcześniej wspomniałam. Leo wszedł do środka zaraz za mną i zamknął za nami drzwi odcinając nas tym samym od rzeczywistości.
- Gdzie siadamy? – spytałam wyraźnie speszona. Nie czułam się tutaj dobrze. Nie byłam tutaj od kwietnia. Od czasu wypadku.. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie dostrzegłam siedzącego przy stoliku Josha.
- Może tam? – spytał Leo wskazując na stolik w rogu Sali pod jakimś tropikalnym kwiatem.
- Okej – rzuciłam tylko i ściągnęłam z szyi szalik idąc w stronę miejsca które wskazał. Usiałam na drewnianym krzesełku z żółtymi poduszeczkami przywiązanymi do siedzenia i oparcia. Leo usiadł naprzeciwko mnie i podniósł kartę menu leżącą na stoliku.
- Na co masz ochotę? – spytał, a ja nie musząc patrzeć do karty odparłam.
- Herbatę pomarańczową. – znałam to menu na pamięć.
- Okej.. A ja kawę – uśmiechnął się do mnie po czym ruszył do lady aby złożyć zamówienie, a ja zostałam sama przy stoliku.
Rozejrzałam się dookoła i wzięłam głębszy wdech przecierając twarz dłońmi po czym otwarłam oczy.
✩✩✩
Uniosłam wzrok znad książki, a na przeciwko mnie siedział Josh pijąc lemoniadę. W jego szklance pływało mnóstwo cytryn i pomarańczy które w międzyczasie ugniatał słomką. Westchnęłam i przewróciłam kartkę na następną stronę. Sprawdzian z historii sam się nie zaliczy. Josh też wisiał nad podręcznikiem, jednak on w przeciwieństwie do mnie tylko udawał, że się uczy.
- Długo jeszcze? – spytał po raz kolejny, a ja znów na niego spojrzałam.
- A co? – uniosłam brew, a on wywrócił oczami.
- Trochę mi się nudzi.
- Zauważyłam – zaśmiałam się, a on zamknął moją książkę.
- Co robisz? – oburzyłam się, a on wyciągnął do mnie rękę.
- Zatańcz ze mną – powiedział, a ja próbowałam wyrwać rękę z jego uścisku.
- Nie, nie... Nie ma mowy! – zaprzeczyłam, a on nie zważając na moje protesty wstał z krzesła i pociągnął mnie za sobą. Splótł palce naszych dłoni razem, a drugą zaś ułożył sobie na ramieniu, sam kładąc swoją na moim biodrze.
Zaczął nas powoli kołysać w rytm muzyki. Ludzie patrzyli na nas równie zaskoczeni co ja, jednak Josh zupełnie się nimi nie przejmował. Patrzył mi prosto w oczy, a ja roześmiałam się kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Zauważyłam, że jakiś mężczyzna w podeszłym wieku poszedł naszym tropem i wyciągnął na środek kawiarni swoją żonę. Patrzyłam poruszona w ich stronę. Wyobraziłam sobie mnie z Joshem jako staruszków z domem, dziećmi, wnukami. Nędzną emeryturą.. Ich wyjście ośmieliło nieco innych klientów. Wokół naszej czwórki pojawiło się jeszcze parę osób, a reszta przyglądała nam się uważnie ze stolików. Niektórzy się uśmiechali, drudzy roześmiani rozmawiali między sobą, ale z tego wszystkiego najbardziej liczył się dla mnie moment. Ta ulotna chwila, która właśnie trwała. Zawsze byłam pełna podziwu do tego, jak Josh działał na ludzi. Potrafił ich bardzo szybko ośmielić, zarazić tą spontanicznością i pozytywną energią, która od niego biła. Właściwie był typem osoby, do której lgnęli wszyscy i która z pewnością nie mogła narzekać na brak towarzystwa i szerokich znajomości. Kiedy ludzie o nim opowiadali wielokrotnie wzdychali pytając zgryźliwie.
„Czy ten chłopak ma jakieś wady" ?
Owszem. Ma.
Nikt z nas nie jest kryształowy mimo tego, jak bardzo stara się wybielić. Mimo tego jak wybielamy się w towarzystwie i mimo tego jak wybielamy się na swoich ogólnodostępnych uśmiechniętych portretach.
Josh miał wady tak samo jak ja, jednak jemu wszystkie potknięcia się wybaczało. Nikt o nich nie pamiętał. Nie chciał pamiętać.
Kiedy piosenka ucichła Josh podziękował mi skinieniem głowy po którym wróciliśmy do stolika. Na parkiecie wciąż pozostawało jednak parę par w tym małżeństwo. Zanim jednak zdołałam coś powiedzieć do naszego stolika ktoś dostawił krzesło po czym usiadł na nim ciężko. To Orsola. Z jej misternie ułożonego koka niechlujnie na twarz i kark spadały siwe kręcone pasma. Jej twarz wykrzywiła się w szerokim uśmiechu spod którego ukazała się sztuczna szczęka włoszki. Na jej twarz z każdym dniem przybywało coraz więcej zmarszczek nadając jej wyglądu wiecznie zmartwionej i zamyślonej starszej kobiety.
- Czemu kiedy zobaczyłam ludzi tańczących na środku restauracji pomyślałam, że to twoja sprawka? – spytała swoim ochrypniętym od wieloletniego palenia głosem, a Josh zaśmiał się wyciągając w jej stronę dłoń. Jak zawsze ujęła ją w swoje dłonie i poklepała.
- Powinnaś mi chyba zacząć płacić za stanowisko animatora – zauważył grzecznie, a Orosla uśmiechnęła się jednak prychnęła udając urażoną. Postanowiła jednak sprytnie zmienić temat. Chyba nie chciała wchodzić z Joshem w dyskusję na temat stawki animatora. Co jak co, ale wcale nie była słodką niewinną staruszką. Zdecydowanie taką grała, bo teraz bardziej jej się opłacało naciągać klientów na spojrzenie starej schorowanej babci. W głębi duszy była wciąż przebiegłą 20'latką tylko teraz po prostu uwięzioną w starczym ciele. W końcu przez tyle lat udało jej się utrzymać biznes.
- Ty natomiast do tej pory nie wziąłeś mnie na przejażdżkę motocyklem, którą obiecałeś mi dawno, dawno temu. Zdążyłeś go nawet sprzedać. Możemy więc ustalić, że jesteśmy kwita – mrugnęła do niego okiem, a on położył dłoń na swoim sercu udając paraliżujący ból.
- Aućć.. To bolało – jęknął i wzdychając zaczął masować klatkę piersiową. – Co u dzieci? – zgadnął, a on wzruszyła ramionami.
- Czekają na spadek po babuni, jednak muszę ich rozczarować. Mam jeszcze zamiar trochę pociągnąć – zatarła ręce, a ja zmarszczyłam brwi śmiejąc się gorzko.
- Mój Boże.. – jęknęłam zażenowana. Nie wiem czy bardziej jej teoriami spiskowymi, czy może postawą jej dzieci.
- Przejrzałam ich już dawno! – zaczęła się bulwersować, a ja spojrzałam po sobie z Joshem porozumiewawczo. Obydwoje wiedzieliśmy, że zaraz się rozkręci dlatego odchrząknęłam.
- Miałaś opowiedzieć nam o Rzymie – zauważyłam, a ona jakby od razu się rozchmurzyła całkowicie zapominając o gniewie, który przed chwilą w sobie rozbudziła.
- Rzeczywiście! – zauważyła – Tak.. To tam pojechałam po wyprowadzce z domu i tam poznałam ojca Evy – zaczęła swoją opowieść, a ja usiadłam wygodnie w krześle gotowa na kolejną historię.
✩✩✩
Leo postawił przede mną kubek z herbatą siadając naprzeciwko mnie, a ja wzdrygnęłam się wracając do rzeczywistości. Te wspomnienia wciąż żyły głęboko we mnie.
Rozejrzałam się raz jeszcze po kawiarni szukając wzrokiem staruszki. Postanowiłam, że przy wyjściu porozmawiam z kelnerkami. Teraz było mi naprawdę głupio, że zostawiłam ją bez słowa na tak długo.
- Więc mówisz, że znasz to miejsce. Skąd?– pociągnął temat, a ja spojrzałam na niego ciepło.
- Często przychodziłam tutaj ze swoim chłopakiem. Znam właścicielkę.
- Chyba znałaś. – zauważył, a ja zdziwiłam się czując ucisk w okolicy żołądka.
- Jak to znałam? – spytałam przełykając ślinę.
- Zmarła parę miesięcy temu.
Poczułam jakby ktoś po raz kolejny uderzył mnie w policzek. Zacisnęłam wargi i wzięłam głębszy wdech. Poczułam jak do moich oczu napływają łzy, a Leo widząc to bardzo się zmieszał.
- Przepraszam. Myślałem, że wiedziałaś. A właściwie że twój chłopak Ci powiedział. – nie mógł sobie zdawać sprawy z tego co powiedział, ale kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy, a ramiona zaczęły drgać zmieszał się jeszcze bardziej.
- Mój chłopak też nie żyje – powiedziałam to tak niewyraźnie, że nie byłam pewna czy zrozumiał.
- Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Nie wiedziałem. – zaczął się tłumaczyć, a ja pokręciłam głową wycierając policzki i biorąc do rąk filiżankę z herbatą przepiłam ją czując jak parzy mi gardło i język.
- W porządku. Nie mogłeś wiedzieć. – moje usta wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu.
- Chcesz o tym pogadać? – spytał, a ja westchnęłam. Czy chciałam? Czy byłam na to gotowa? Zauważyłam jak jego oczy zaczynają subtelnie błyszczeć. Jego twarz tak jak wtedy kiedy zobaczyłam go za pierwszym razem była nieskazitelna ukojona lekkim uśmiechem. Pozbawiona jakichkolwiek zmarszczek mimicznych, blizn czy przebarwień. Postanowiłam więc zwierzyć mu się z tego co od pewnego czasu mnie męczyło. Wzbudzał we mnie zaufanie właściwie od pierwszego momentu w którym się zobaczyliśmy. A jego oczy? Przypominały noc tysiąca gwiazd.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top