24☾
Ze szpitala wypuścili mnie po dwóch dniach. Jak się okazało oprócz lekkiego wstrząśnienia mózgu nic mi nie było chociaż podobno miałam naprawdę dużo szczęścia. Ten wypadek mógł się dla mnie skończyć o wiele gorzej. Nieprawdopodobne prawda? Ja i szczęście. Do tej pory skutecznie się mijaliśmy, ale jak się okazało i mnie czasem ten zaszczyt kopnie.
Ze szpitala odebrali mnie dziadkowie, których powiadomił Leo. Uprosiłam ich jednak aby nie powiadamiali o tym zdarzeniu moich rodziców. Nie chciałam ich martwić. Poza tym wolałam nie wiedzieć jakie piekło rozegrałoby się gdyby dowiedzieli się, że u nich byłam. Teraz już wiem nawet dlaczego. Martwiło mnie jednak, że przez ten czas ani razu nie widziałam Leo. Do domu wróciłam z dziadkiem gdzie czekała na mnie babcia. Po przekroczeniu progu od razu przywitał mnie Winston. Kiedy emocje jednak trochę opadły zdecydowałam się pójść do jego domu. Tam jednak ku mojemu zaskoczeniu nie udało mi się przejść nawet przez bramkę ponieważ była zamknięta.
Przyszłam więc następnego dnia.
A potem kolejnego.
Cztery dni później też go nie było, więc kiedy wieczorem weszłam do swojego pokoju usiadłam
na łóżku patrząc jak zwykle przed siebie. Na drzewie nie pozostał już żaden liść. Wszystko wyglądało tak jak kiedyś.. Po prostu jak okno w opuszczonym domu. Pokręciłam głową i położyłam się na łóżku patrząc w sufit. Zaczynałam się martwić. Może coś mu się jednak stało? Może Ci ludzie po niego przyszli? Po tygodniu poszłam zgłosić jego zaginięcie na policję, jednak nie pozostało mi nic innego jak czekanie. Bezczynne czekanie. Dziadkowie wyjechali po czterech dniach, a ja zostałam w pustym domu wraz z Winstonem.
Sprawdzanie, czy jest w środku przerodziło się w moją obsesję. Codziennie chodziłam tam dwa razy rano i wieczorem, jednak za każdym razem nikt mi nie otwierał. Kiedy byłam w domu mimowolnie wyglądałam za okno sprawdzając czy aby czasem w środku nie zapaliło się światło.
Prawdę mówiąc nie wiedziałam jak mam się zachować. Nawet gdzie go szukać. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak mało o nim wiem.
Zabawne. Wydawało mi się przecież, że tak dobrze go znam prawda?
Jedynym miejscem gdzie mogłam go szukać był teatr. A raczej osoby którym mogłam w nim szukać. Przecież oni się znali. Arrie na pewno będzie wiedział coś więcej. Na pewno mi pomoże.
Pojechałam więc do niego sobotniego wieczora. Wiedziałam, że o tej porze aktorzy zbierają się na próby do spektaklów. To był więc idealny moment na to, aby się z nim spotkać.
Zapukałam więc od razu po przyjściu do drzwi jego garderoby. Wnętrze nic się zmieniło, a on siedział przy swojej toaletce przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Nawet nie udawał tego, że czuł się perfekcyjny. Widząc mnie na jego twarzy też nie zauważyłam zaskoczenia. Wydawał się nawet mnie spodziewać, bo kiedy usiadłam na kanapie spytał obojętnie.
- I co? Dowiedziałaś się prawdy? – na jego pytanie skinęłam głową.
- Tak wiem już prawie wszystko. – zgodziłam się z nim, a on uniósł wysoko brwi.
- Prawie wszystko? – podłapał zaintrygowany, a ja zagryzłam policzek od środka zastanawiając się nad tym jak właściwie powinnam to ująć.
- Widzisz.. Nie wiem gdzie jest Leo. Po tym wyjeździe całkowicie zapadł się pod ziemię – mówiąc to zaczęłam bawić się swoimi palcami, a on zaśmiał się co wydało mi się naprawdę dziwaczne.
- No wiesz, nie widzę w tym nic śmiesznego – odchrząknęłam a on patrząc w swoje odbicie w lustrze wyglądał na bardzo dumnego i zadowolonego. – Wiesz gdzie mogę go szukać? Boję się.. – zawahałam się – że stało mu się coś złego.
- On od zawsze mieszał się w niewłaściwie sprawy – wzdrygnęłam się, a Arrie widząc moje zmieszanie uśmiechnął się na chwilę na mnie patrząc. – Historia lubi zataczać koło.
- Co przez to rozumiesz? – czułam się naprawdę źle. Wydawało mi się, że wszyscy naokoło widzą coś o czym ja nie mam pojęcia. – Dlaczego się nie lubicie? Przecież to było widać kiedy tylko się spotkaliście – wyrzuciłam z siebie, a on uniósł wysoko brwi i zaczął bawić się koroną, która leżała na blacie.
- Powiedzmy, że Leo odebrał mi kiedyś co bardzo cennego – mówiąc to jego palce zadrżały, a ja poczułam lekki ucisk w okolicy żołądka.
- Co takiego? – spytałam, a on przyglądał się kamieniom na koronie.
- Kobietę – mówiąc to kąciki jego ust zadrżały, a ja przełknęłam ślinę. Arrie uniósł koronę wysoko i nałożył ją sobie na głowę. Chwilę patrzył w swoje odbicie, a potem przeniósł swój wzrok na mnie. Mimo tego, że nie patrzyliśmy na siebie bezpośrednio poczułam dreszcz na moich plecach. – Jak czujesz się bez swojego anioła stróża? – spytał widocznie rozbawiony, a ja patrzyłam w jego oczy czując jak zbiera mi się na płacz.
- Nie nazywaj go tak. – powiedziałam oschle, a on patrzył na mnie zaskoczony.
- Nie nazywaj go jak? – spytał unosząc wysoko brwi.
- Nie nazywaj go moim aniołem stróżem! – krzyknęłam, a on patrząc na mnie w ciszy patrzył na mnie poważnie. Całkowicie zniknęła jego duma i próżność. Zaczął sam do siebie kiwać głową jakby analizując coś w głowie. Potem na jego usta wpełzł głupkowaty uśmieszek, a zaraz potem zaczął się śmiać. Najpierw cicho, a potem naprawdę głośno. – Jesteś obrzydliwy – powiedziałam, a moje słowa rozbawiły go jeszcze bardziej.
- Wiesz dziewczyno.. Nawet mi Ciebie żal. – powiedział, a ja zaczęłam kręcić głową.
- O czym ty mówisz? Nic nie rozumiem! O co wam wszystkim chodzi! Czy ja tak dużo chcę! – rzuciłam poduszką, którą trzymałam w ręce. Poczułam się taka bezradna. Arrie patrzył na mnie zaciekawiony.
- Czego chcesz? – spytał, a ja patrząc na niego przez szklane oczy rozejrzałam się dookoła. Wiedziałam. I on też wiedział. –Przyjdź we wtorek na Space Street 19.
- A co tam jest?- spytałam z wyrzutem, a on uśmiechnął się.
-Coś czego pragniesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top