22☾

Wyjechaliśmy w drogę do domu następnego dnia wieczorem. Kiedy dziadkowie żegnali nas na werandzie przytulając się do siebie i machając wzruszyłam się. Obiecałam sobie, że zacznę ich częściej odwiedzać mimo tego co myślą na ten temat rodzice. Kiedy wkładaliśmy torby do bagażnika na moją dłoń spadł pierwszy płatek śniegu w tym roku, a kiedy jechaliśmy zaczęło już pięknie sypać.
W radiu puścili za to super romantyczną piosenkę co świetnie współgrało z tą pogodą przez co nuciłam ją cicho pod nosem.
Postanowiłam, że od teraz zostawię przeszłość za sobą i skupię się nad tym co przede mną. Piękne postanowienie co? Winston leżał na tylnym siedzeniu drzemiąc, a ja czułam się po prostu jak w bajce.
Wjechaliśmy prawdopodobnie na jakąś wioskę bo radio zaczęło przerywać i totalnie tracić fale.
- Ej.. Nie teraz.. proszę.. Zaraz będzie refren – jęknęłam klepiąc radio, a Leo zaśmiał się.
- Dzięki Bogu. – aż rozdziawiłam usta ze zdziwienia. No co to miało znaczyć?! Już miałam mu odpyskować, ale radio zaczęło całkowicie wariować, a śnieżyca nagle przybrała na tempie. Z delikatnego śnieżku zmieniła się w naprawdę sporą zamieć. To naprawdę nie wyglądało naturalnie, a radio całkowicie umilkło. Już nawet nie szumiało. Raz jeszcze niepewnie spojrzałam na Leo jednak on się w ogóle nie odezwał tylko skupiony patrzył na jezdnię. Wyjrzałam za okno. Naprawdę nie było nic widać i nie pomogło nawet włączenie długich świateł w samochodzie.
Latarnie oświetlające drogę najpierw niespokojnie zamrugały, a potem w jednym momencie zgasły. Wokół nas zapanowała okropna ciemność a mi w momencie zrobiło się niedobrze. Żołądek znów mi się zacisnął.
- Co się dzieje?! - spytałam spanikowana rozglądając się w koło, a on zmarszczył brwi. Myślałam, że jakoś mnie pocieszy, jednak z jego twarzy również można było wyczytać niepokój.
- Nie wiem – wyszeptał, a jego słowa wcale mnie nie uspokoiły - nic nie widzę - mówiąc to zjechał na pobocze. - Musimy chwilę przeczekać. Nie martw się, na pewno zaraz przejdzie – mówiąc to poprawił moje włosy, a ja pokręciłam głową kładąc ją na jego klatce piersiowej. Naprawdę chciałabym być teraz u dziadków. Trzeba było ich posłuchać i pojechać jutro rano. Zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić, jednak poczułam jak mocno oplata moje ciało swoimi ramionami.
- Nie ruszaj się – wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszałam więc mimowolnie otworzyłam oczy widząc dwie osoby, które oświetlone przez światła samochodu zbliżały się do nas dość szybko. Niestety przez śnieżycę widziałam tylko ich zamazane sylwetki. Na początku nie rozumiałam o co chodzi, jednak po chwili zauważyłam o co mu chodziło. Nieśli coś w rękach. Autentycznie poczułam paraliż w moim ciele. Wyprostowałam się i prawie wbiłam w fotel. Winston zaczął skomleć, a ja wciąż patrzyłam na mężczyzn idących do nas z naprzeciwka. Najbardziej przerażające było to, że z każdym krokiem który ich do nas przybliżał śnieg ustępował, jakby się przed nimi kłaniając i choć byli już bardzo blisko nie mogłam w ogóle skupić się na ich twarzach. Widziałam tylko ich ciemne, czarne oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że w dłoniach nieśli kije. Bardzo szybko domyśliłam się, że nie chcą zapytać nas o drogę. Coś mignęło mi w bocznym lusterku dlatego szybko w nie spojrzałam, a z moich ust wydobyło się coś na rodzaj jęku.
- L-Leo - wycharczałam, a on podążył za mną wzrokiem. Z tyłu zbliżała się kolejna dwójka zakapturzonych postaci. - Kto to jest? Kim oni są? Co my zrobimy? – prawie płakałam. Patrzyłam przerażona przed siebie, lecz zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć usłyszałam trzask. Jeden z tyłu uderzył kijem w maskę. Leo dopiero teraz oprzytomniał i przekręcił kluczyki w stacyjce jednak auto nie chciało zapalić.
- Co się dzieje?! - krzyknęłam przerażona, a gdy jedna z postaci stanęła obok mojego bocznego okna zaczynając uderzać w nie ręką zaczęłam panikować. Chwyciłam za dłoń Leo, a gdy i on ją chwycił zaczęło się prawdziwe piekło. Mężczyzna z przodu dosłownie wpadł w furię. Widziałam tylko, jak z przodu i z boku bierze mocny zamach. Potem poczułam jak Leo oplata mnie ramionami i przyciąga do swojej klatki piersiowej. Zdążyłam tylko zacisnąć oczy i mimowolnie zbliżyć drżące dłonie do głowy, aby ją ochronić, a potem słyszałam już tylko trzask i ostrą mgiełkę na moim ciele. Winston zaczął wyć. A co było potem? Leo sięgnął po coś z tyłu samochodu potem odblokował boczne drzwi po swojej stronie ciągnąc mnie bez ceregieli za sobą.
- Winston – warknął, a pies doskoczył do nas. Wzięłam go więc bez zastanowienia na ręce. Zaczęliśmy cofać się w bok, a oni uważnie się nam przyglądali. Po prostu stali i patrzyli.
- Biegnij ile sił w nogach. Biegnij i pod żadnym pozorem nie odwracaj się za siebie, wtedy będziesz bezpieczna, rozumiesz?- krzyknął przestając się cofać, a ja zdziwiona pozostałam krok za nim.
- Nie zostawię Cię - wyszeptałam przez łzy.
- Nic mi nie będzie, zaufaj mi. Nie mogą mnie zabić, ani poważnie skrzywdzić. - patrzył na nich wypuszczając moją dłoń z uścisku- Chodzi wam o mnie, nie o nią. Dajcie jej odejść w spokoju. - mówił to z takim opanowaniem, że miałam ochotę rozpłakać się tutaj na środku drogi jak małe dziecko. W takim razie dobrze się znają!
- Sam zadecydowałeś o tym, że skażesz ją na potępienie. - powiedział ten najbardziej wysunięty w naszym kierunku. Zapewne był ich przywódcą. - Sam skazałeś ją na ten los. Ostrzegaliśmy Ciebie i ostrzegaliśmy ją – wskazał na mnie palcem i zaczął się do nas zbliżać, ja zrobiłam kolejny krok do tyłu, a on wciąż stał w miejscu.
-Biegnij i pod żadnym pozorem się nie odwracaj- jeszcze nigdy nie słyszałam takiej złości w jego głosie. - No biegnij głupia! - krzyknął i odepchnął mnie od siebie, a ja wystraszona upadłam na ziemie. Winston wyślizgnął się z mojego uścisku, a ja poczułam jak moje dłonie szczypią. Szybko się podniosłam otrzepując je z drobnych kamyków, którymi było wysypane pobocze drogi, a które przykleiły się do moich dłoni i bez zastanowienia odwróciłam się i puściłam się biegiem. Razem ze mną biegł Winston. Musiałam znaleźć pomoc. Nie zostawię go tak. Nie zostawię go z tą czwórką zakapturzonych typów. Biegłam więc przed siebie nie odwracając się za siebie tak jak kazał, jednak w ty momencie coś się nie zgadzało. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie słyszałam już tylko swojego oddechu. Ciszę która mnie otaczała, przerywały teraz dwa głosy. Jeden mój i drugi... O Boże! Nie! Gdy bardziej wytężyłam słuch dosłyszałam też kroki ścigającego mnie mężczyzny. Po policzkach spłynęły mi łzy. Już ich nie kryłam. W dodatku płatki śniegu, które wciąż lekko padały ograniczały mi widoczność i wpadały do oczu. Droga się kończyła. Przede mną było tylko wielkie jezioro. Wpadłam w pułapkę!
Byłam przegrana, poczułam jak rezygnacja i rozpacz powoli zawładają moim ciałem, rozejrzałam się w koło szukając jakieś innej drogi ucieczki, dlatego zboczyłam z drogi wbiegając w pole zamarzniętej i oszronionej pszenicy. Przedzierałam się przez wysokie chaszcze słysząc, że osoba za mną tak samo jak ja zmaga się z wysokimi złotymi łodygami. Widziałam z daleka koniec pola. Musiałam jeszcze trochę wytrzymać. Musiałam jeszcze trochę przebiec. Muszę wytrzymać. Muszę wytrzymać! Skoro są pola muszą być też domy. Gdzie byłam? Nie wiem. Nie wiem gdzie jestem. Gdzie jest Leo? Nie wiem. Ja nie wiem gdzie jest Leo.
Ten rodzaj strachu, który odczuwasz... To nie ten rodzaj strachu, który odczuwasz na co dzień. To już rodzaj przerażenia, może nawet niekontrolowanej paniki w której chodzi o twoje życie. Chcesz z całej siły chwycić się czegokolwiek, chcesz przetrwać, ale czujesz jak ktoś wiąże Ci nogi, słyszysz czyjś oddech. Słyszysz czyjeś kroki. Słyszysz, odgłos łamanych łodyg, które lekko trzaskają pod przeraźliwymi krokami zamaskowanego mężczyzny. Biegniesz i boisz się, że po jakimś czasie poczujesz jego rękę na swoim ramieniu. Poczujesz, że przegrałaś. Zaplątałam się w łodygi i upadłam, jednak jakimś cudem wstałam przedzierając się przed siebie prawie na czworaka.
Wybiegłam z pola, jednak nie miałam już siły aby biec dalej. Moje nogi jak z galarety odmówiły już posłuszeństwa. Adrenalina przestała działać. Zaczęłam odczuwać, jak moje płuca od środka rozrywa lodowate powietrze. Wokół otaczała mnie tylko wiejska droga, jakieś drzewa – nic więcej. Próbowałam jeszcze biec. Ja naprawdę próbowałam. Próbowałam jeszcze wyciągnąć przed siebie nogę, ale moje kolana zadrżały i mimowolnie upadłam na ziemię. Byłam już cała brudna. Dłonie już krwawiły od żwiru, na który upadłam i po którym przejechałam dłońmi. Zdołałam jeszcze unieść się na kolana, ale nie miałam już nawet siły, aby wstać.
- Stooooop !!! – wrzasnęłam tak głośno, że głos mi się załamał. Potem moje ciało zaczęło drżeć. Z zimna, płaczu i przerażenia. Z ostatnich sił jakie pozostały w moim ciele nie pozostało nic. Poddałam się. Uniosłam tylko ręce do góry i ochroniłam głowę dłońmi klęcząc na asfalcie i w gruncie rzeczy czekając na swojego oprawcę cicho łkając i oddychając przez usta. Ja.. Przegrałam.
Płakałam głośno zaciskając powieki i bojąc się uderzania które mnie czekało, jednak kroki ucichły. Nie słyszałam już też głośnego sapania. Obiecałam Leo, że za żadne skarby świata nie obejrzę się za siebie. Czy nie korciło? Oczywiście, że korciło jednak obietnica i zaufanie do Leo było ważniejsze, dlatego cała roztrzęsiona czekałam już tylko na atak ze strony napastnika, jednak ku mojemu zdziwieniu nic się nie działo. Mój płacz był wymieszany z głośnym sapaniem, ponieważ po tym całym pościgu nie mogłam zaczerpnąć tyle powietrza, ile domagały się moje płuca. Czy... Nikogo tutaj niema? Opuściłam więc ręce i wstałam chwiejnie na równe nogi próbując iść przed siebie. Dopiero teraz zauważyłam obok mnie Winstona. Szedł obok a ja.. Widzę światło latarni. To znaczy, że ktoś ta mieszka! Ktoś na pewno mi pomoże.
Boże, przecież ja nawet nie mam przy sobie niczego. Moje myśli nagle całkowicie zmieniły swój tok myślenia. Położyłam dłonie po bokach głowy czując przerażający ból który dosłownie rozrywał moją czaszkę i zamknęłam oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top