19☾

Dojazd na miejsce zajął nam około trzech godzin. Miasteczko Canvey było schowane między pagórkami i gęstymi lasami. W Londynie tak naprawdę mogłoby spokojnie uchodzić za jedną z dzielnic. Jego Centrum stanowił okrągły plac stanowiący swego rodzaju „rynek".
Wokół niego rozmieszczone były najważniejsze budynki. Poczta, fryzjer i lokalny bar w którym toczyło się najciekawsze życie towarzyskie i nocne miasta. Do tego dochodziło parę lokalnych sklepików. I na tym kończyły się atrakcje. Poza tym same domy przystanek autobusowy i kolejowy. Przynajmniej tak mógłby pomyśleć każdy kto tutaj trafił. Miasteczko skrywało w sobie jednak o wiele więcej pięknych miejsc. O tym wiedzieli jednak tylko lokalni mieszkańcy.
Dom moich dziadków mieścił się niedaleko centrum. To tutaj wychowała się moja mama zanim przeniosła się na stałe do Londynu i to tutaj spędzałam wakacje jako dziecko. Za minus uznawałam jednak tutaj brak anonimowości. O ile w Londynie raczej ciężko było spotkać w ponad 8 milionowym mieście znajomego na ulicy to tutaj w Canvey raczej ciężko było go.. Nie spotkać.
Można było więc zapomnieć o żadnym niepostrzeżonym wyjściu do miasta. Sąsiedzi znali się nawzajem lepiej niż własną kieszeń. Każdy wiedział o sobie wszystko. Dosłownie wszystko.
Wracając jednak do domu moich dziadków.
Zapakowaliśmy na podjeździe, a kiedy Leo zgasił silnik spojrzałam na niego.
- Nie byłam tutaj od jakiś dwóch lat – przyznałam, a Leo zmarszczył brwi.
- Naprawdę? Myślałem, że z dziadkami masz raczej dobry kontakt..
- Mam. – zgodziłam się – Ale moi rodzice nie mają... - westchnęłam i oparłam głowę o zagłówek. W tym momencie drzwi na ganku się otworzyły i pojawiła się na nim kobieta w kwiecistym fartuszku. Wycierała swoje stare, pomarszczone dłonie w ściereczkę patrząc na nasze auto. Uśmiechnęłam się więc w jej stronę i zgodnie z Leo wysiadłam z auta wypuszczając jeszcze z tyłu Winstona, który kręcił się między moimi nogami. Leo przeszedł do bagażnika i wyciągnął z niego nasze torby, a ja podeszłam do bramki i nacisnęłam klamkę. Przede mną oczywiście wszedł jednak Winston. Niemal od razu dopadł do Ginger. Suczki moich dziadków. Była pięknym złotowłosym labradorem. Ja jednak podeszłam do mojej babci i objęłam ją ramionami. Od razu poczułam zapach jej kwiatowych perfum. Miała na sobie cytrynowy pleciony sweter sięgający do połowy uda i czarne legginsy.
Tak.. Już wiemy po kim to mam. Moja babcia należała do babci nowoczesnych. Raczej rzadko widywałam ją w spódnicach i rozciągniętych koszulkach. Miała tez nienaganną figurę. Lepszą niż niektóre kobiety w kwiecie wieku. Naprawdę nie wiem jak ona to robiła jednak była bardzo zgrabna. Jej włosy jak zawsze były pofarbowane na ciepły odcień brązu z drobnymi miedzianymi refleksami zawinięte w rulon i spięte czarną klamrą nad szyją. Gdyby nie twarz pokryta zmarszczkami i siwe włosy, które skrzętnie ukrywała mogłabym spokojnie dać jej nie więcej jak 30 lat.
- Hayley! – powtarzała wzruszona głaszcząc mnie po włosach – moja kochana..
- Cześć babciu – zaśmiałam się sama czując wzruszenie. Nie widziałam jej tak dawno. W tym momencie usłyszałam głos dziadka, który zbliżał się do drzwi.
- Rosie do cholery! Miałaś na mnie czekać no! – wołał z wyrzutem do mojej babci – I co przyjechała? To ona? – spytał i kiedy zobaczył mnie na werandzie tak jak babcia przywitał mnie mocnym uściskiem. Dziadek jednak w przeciwieństwie do babci od ostatniego razu bardzo się postarzał. Jego włosy już całkiem posrebrzały a twarz się zapadła. Wciąż jednak w jego oczach mogłam zobaczyć ten sam błysk co kiedyś. On jednak nie rozczulał się nade mną aż tak długo jak babcia. Niemal od razu zmierzył Leo z góry do dołu.
- Dzień dobry – przywitał się z nim uściskiem ręki. Oczywiście uprzedziłam babcię przez telefon, że nie przyjadę sama.
- Wejdźmy do środka, wejdźmy do środka – zaaferowała się babcia. – Dziadek wypatrzył was z okna! Ja akurat byłam w kuchni. Piekę szarlotkę! Nadal lubisz szarlotkę prawda? – pytała i obejmując mnie w pasie popchała mnie do wnętrza domu. Za sobą usłyszałam jednak chłodny głos dziadka.
- Młody człowieku podaj mi torbę mojej wnuczki. Sam wniosę ją do środka – oczywiście nie przyjmował odmów Leo. Po prostu bez zbędnych ceregieli wyciągnął mu ją z ręki. Widziałam, że zaczął go sprawdzać. To samo robił z Joshem, kiedy pojawiłam się z nim tutaj po raz pierwszy. Musiał przecież sprawdzić mojego "potencjalnego męża" prawda?
Dom moich dziadków był bardzo przytulny. W środku był wyłożony drewnem. Z salonu jak zwykle słychać było skwierczenie kominka. Tak bardzo brakowało mi tego miejsca. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. To zabawne. Przez ten czas kiedy tutaj nie przyjeżdżałam skutecznie uciszyłam w sobie tęsknotę za Canvey.
- Przygotowałam dla was pokoje na poddaszu – powiedziała babcia.
- Dziękujemy bardzo – uprzedził mnie Leo, a babcia uśmiechnęła się do niego rozanielona. Oho, już widziałam, że bardzo jej się spodobał. Chyba ma swojego nowego ulubieńca.
- A co na to twoi rodzice? – roześmiał się dziadek zapalając papierosa. Rozsiadł się jak zawsze w swoim ulubionym fotelu w kratę.
- Mark – skarciła go babcia.
- Nie, w porządku – machnęłam ręką i patrząc na dziadka uśmiechnęłam się do niego wzruszając ramionami. - Cieszą się – i chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że to nieprawda to dziadkowie skinęli głowami.
- To co dzieciaczki, zaparzę wam herbaty a wy idźcie na górę do swoich pokojów się rozpakować co? – zaproponowała, a ja wstałam z kanapy biorąc do ręki swoją torbę.
- A to może pomożesz mi porąbać drewno na wieczór? – spytał dziadek Mark, poddając Leo kolejnemu testu.
- Daj im spokój. Na pewno są zmęczeni drogą. Poza tym nie połamie Cię w krzyżu jak zrobisz to sam – syknęła babcia, ale Leo wstał podwijając rękawy w koszuli.
- Nie przesadzajmy. To nie była jakaś męcząca droga. A panu pomogę z miłą chęcią – Dziadka trochę zatkało. Mocno zaciągnął się papierosem, ale dumnie wstał z fotela.
- No to chodźmy – powiedział i ruszył przodem. Ja za to wzięłam torbę swoją i Leo i poszłam schodami do góry. Weszłam do małego pokoiku. Nie było tutaj nic innego oprócz łóżka i małej komody. Najważniejsze było jednak okno. Wychodziło na pola uprawne mieszkańców Canvey, które głównie z tego się utrzymywało. Widok zapierał dech w piersiach. Wielkie pola, których końca nie było widać i chowające się za horyzontem wielkie słońce. Chmury na niebie były pomarańczowe. Kiedy byłam dzieckiem mówiono, że zapowiada to następnego dnia silny wiatr.

Wieczorem kiedy Leo poszedł pod prysznic zeszłam z powrotem do salonu gdzie przed kominkiem siedzieli moi dziadkowie. Usiadłam więc obok niego po turecku i spojrzałam na nich przełykając ślinę.
Chyba każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, że przyjechałam tutaj w jakiejś konkretnej sprawie. Było mi z tego powodu naprawdę głupio. Gdyby nie to, to prawdopodobnie bym się tutaj nie pojawiła. Czułam się z tą myślą naprawdę podle. Zwłaszcza teraz kiedy usiadłam naprzeciwko nich. Przez chwilę poczułam nawet przypływ żalu. Babcia patrzyła na mnie uważnie i biorąc łyk herbaty uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Widzę, że coś Cię gnębi – zaczęła babcia. Dziadek wydawał się nie zwracać na nas uwagi. Palił papierosa patrząc spokojnie na ogień.
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Była moją babcią. Potrafiła ze mnie czytać jak z kart, a ja? Czułam się teraz tutaj tak nieswojo – Hayley.. Powiedz o co chodzi. Przecież nie jestem głupia. – zaśmiała się, a ja westchnęłam. Niby jak miałabym ubrać to w słowa?
- Znalazłam w domu coś co mnie zaniepokoiło. – dziadek przeniósł na mnie zaciekawiony spojrzenie – Nie wiem co powinnam zrobić. Jak powinnam się zachować. Dlatego potrzebuję waszej rady. – wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu – Potrzebuję waszej wiedzy. Sama nie potrafię już sobie poradzić.
- Co takiego znalazłaś? – pociągnął temat dziadek, a ja poczułam jak koniuszki moich palców robią się chłodne
- Listy.. – wyjaśniłam – Listy do taty.
Babcia zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiło się wiele bruzd.
- Listy? – zdziwiła się.
- Tak.. Były dość dobrze schowane w jego gabinecie, a ja przeczytałam je choć nie powinnam. Nadawcą była jakaś Lucy.. – i tutaj zorientowałam się, że coś jest nie tak. Obydwoje nagle znieruchomieli. Dziadek w połowie ruchu zatrzymał rękę, a kiedy zdał sobie o tym sprawę trochę za szybko zaciągnął się papierosem.
- I co w nich było? – spytała babcia i wzięła łyka herbaty. Teraz już obydwoje patrzyli na mnie. Przełknęłam ślinę.
- Mieli romans. – mówiąc to głos mi zadrżał, a zaraz potem poczułam w sobie złość. – Zaczęłam więc szukać. W teatrze tylko potwierdzili to o czym myślałam. Lucy była podobno aktorką w teatrze i była blisko z tatą. Potem pokłóciła się z mamą, a ona ją zwolniła. Ona podobno była w ciąży, a teraz mieszka we Francji. – oparłam się o ścianę i przyciągnęłam kolana do podbródka – Na tym wszystko się urywa. Przyszłam więc tutaj prosić was o prawdę. Na pewno wiecie o tym coś więcej. – przełknęłam gulę z gardle czując nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Babcia spojrzała na dziadka, a dziadek na nią.
- Zaskoczyłaś nas – powiedziała babcia, a dziadek przetarł twarz dłonią wzdychając.
Nie miałam wątpliwości. Oni o wszystkim wiedzieli.
- Wiem – skinęłam głową – Nie daje mi to spokoju.. Proszę powiedzcie mi co tak naprawdę się wydarzyło – nie byłam pewna jak zareagują.
Tym razem to jednak dziadek postanowił przejąć inicjatywę.
- Zasługujesz na prawdę. – babcia zaskoczona na niego spojrzała.
- Nie wiem, czy jesteśmy odpowiednimi osobami Mark.. – jednak dziadek uciszył ją machnięciem ręki.
- I tak nie powiedzą jej prawdy – jego śmiech zabrzmiał bardzo nienaturalnie w tej całej sytuacji. Popatrzył na mnie widocznie rozbawiony.
- Lucy to siostra twojej matki – aż zaniemówiłam.
Okej. Spodziewałam się rewelacji.. Ale nie aż takiej. Otworzyłam nawet usta, żeby coś powiedzieć, jednak po chwili z powrotem je zamknęłam. Dziadek za to zaczął kontynuować
- Uciekła z domu kiedy miała 18 lat z jakimś typem spod ciemnej gwiazdy, którego poznała kiedy byliśmy w Londynie. To w niej pokładaliśmy wszelkie nadzieje. Miała niesamowity talent. To ona miała przejąć teatr i całą spuściznę na którą pracowaliśmy przez tyle lat – w jego głosie było słychać złość – Ale ona spakowała swoje rzeczy, zostawiła list i pożegnała się z nami na wiele lat. Kiedy byłaś dzieckiem wróciła. Przyszła do nas, ale odmówiłem jej pomocy dlatego zwróciła się do twojej matki. Ona przyjęła ją właściwie pod swój dach. Dała jej pracę w teatrze. To dlatego się pokłóciliśmy. Nie popieraliśmy jej decyzji. To znaczy ja nie popierałem. Babcia zawsze była za miękka – spojrzałam na staruszkę, a w jej oczach pojawiły się łzy. Wpatrywała się w kominek nic nie dodając – Twoja matka wpuściła do swojego domu węża. Jak się okazało, Lucy miała romans z twoim ojcem. – po jego ustach przemknął pełny żalu uśmiech – a na dodatek okazało się, że jest z nim w ciąży. Twoja matka przyszła tutaj tak jak ty błagać o pomoc. Powinnaś wiedzieć, że w tym domu osoby o czystym sercu, które proszą o pomoc nigdy nie zostaną odrzucone. – tutaj zrobił przerwę. Wyciągnął z paczki nowego papierosa i zapalił go nieśmiesznie zapałką. – Pojechałem więc do Londynu, żeby rozmówić się z twoim ojcem i przemówić mu do rozsądku, a Lucy osobiście wyrzuciłem z teatru. Jak się okazało nie trzeba było na nią długo czekać. Przyjechała do Canvey prosząc o schronienie. Chciała tutaj wrócić po tylu latach i po zdradzie swojej siostry. Nie mogłem na to pozwolić i chociaż błagała o powrót nie dostała takiej możliwości. A co potem? – wzruszył ramionami – przygruchała sobie jakiegoś nowego i wyjechała do Francji. Zapewne nawet nie wie, że to nie jego dziecko. Prawie doprowadziła do rozbicia naszej rodziny. Twój ojciec do dzisiaj ma mi to wszystko za złe. Łoży na dziecko alimenty, ale nic poza tym. Taki postawiłem mu warunek. Przez to jednak straciliśmy ze sobą kontakt. Nie jesteśmy już mile widzeni w Londynie – zakończył, a ja wzięłam głęboki wdech i przetarłam twarz dłońmi. Poczułam, że zbiera mi się na płacz. Czułam, że dosłownie wyszłam z butów.
- Ja.. – zaczęłam, ale nie byłam w stanie skończyć. Wszystko w co do tej pory wierzyłam okazywało się jednym wielkim kłamstwem. Ludzie, których uważałam za krystalicznie czystych okazywali się pełni skaz, a miejsce które uważałam za dom okazywało się bardziej obce niż myślałam.
Babcia podeszła do mnie i przygarnęła mnie do siebie prowadząc na kanapę. Nawet nie pamiętam drogi którą szłam. Po prostu przytuliłam się do niej, a ona schowała mnie w swoich ramionach głaszcząc mnie po włosach. Zaczęłam szlochać, a ona powiedziała głosem przepełnionym bólem.
- Życie to sztuka kochanie. Każdy ma w niej swoją określoną niezmienną rolę, którą dostajemy od bardzo surowego reżysera. To od nas zależy jak ją zagramy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top