15☾

Im bliżej byliśmy tym robiło się głośniej. Z daleka było słychać szmer rozmów, a ja z każdą chwilą robiłam się coraz bardziej ciekawa tego co chce mi pokazać.

- Więc? Czy teraz możesz mi powiedzieć trochę więcej o tym targu? – spytałam ciągnąc go za język, a on westchnął.
- Jesteś strasznie niecierpliwa – zauważył, a ja zaśmiałam się. Może i było w tym trochę prawdy.
- To targ żywności – powiedział i w tym momencie zauważyłam światełka rozwieszone między latarniami i kolorowe materiałowe dachy wąsko ustawionych straganów.
- Słyszałam o nich, ale nigdy jakoś nie było mi tutaj po drodze. – zamyśliłam się, a on uniósł wysoko brwi.
- Kto chce szuka sposobu, a kto nie chce szuka wymówki – w odpowiedzi tylko wywróciłam oczami, a on kontynuował - Chciałbym pokazać Ci dzisiaj w szczególności kuchnię egipską.
- Egipską? – Arrie chyba faktycznie uwielbiał wszystko co związane z tą kulturą. Powoli robił się w moich oczach mało zaskakujący. – Dlaczego akurat ta? Zapewne jest tam setki innych – postanowiłam trochę pociągnąć temat, a on przez dłuższą chwilę myślał.
- Egipt jest dla mnie szczególnym miejscem. Spędziłem tam kiedyś dużo.. Naprawdę dużo czasu. – zamyślił się, a ja milczałam razem z nim. Po chwili jednak kontynuował – Egipt jest nazywamy krajem słońca, a ja przez długi czas wcielałem się w rolę księcia Egiptu.
Na moment mnie zamurowało. No, muszę przyznać że z tej „księżniczkatowości" sporo mu zostało.
- Taka rola – dodał rozbawiony widząc moje zmieszanie, a ja zaśmiałam się trochę sztucznie zaraz po nim. Arrie w gruncie rzeczy był dla mnie postacią dosyć zagadkową. Nie mogłam go określić jednym zdaniem, jednak określenie księcia.. Idealnie do niego pasowało. Tak naprawdę w tym momencie brakowało mu tylko korony. Weszliśmy na targ między ludzi, którzy przechadzali się między stoiskami.
Nad każdym z nich wisiała flaga i materiał z podpisem. W ten sposób minęliśmy kuchnię Włoską, Szwedzką, Polską aż w końcu dotarliśmy na stragan z flagą ułożoną w trzy poziome pasy w kolorze czerwonym, białym i czarnym ze złotym orłem w centrum białego pasa. Musiałam przyznać, że w porównaniu do innych stoisk ten był naprawdę różnokolorową mieszanką.
Rozpoznałam z nich przede wszystkim banany, brzoskwinie, śliwki, winogrona i różowe pomarańcze.
Arrie przywitał się z handlowcem przez podanie ręki co dało mi do zrozumienia, że dość często się widywali.
- Nachylił się do materiałowych woreczków i nabierając na rękę garść jakiś czarnych ziarenek dał mi ją do powąchania. Z wyglądu na pierwszy rzut oka przypominały stare gwoździki, ale kiedy je powąchałam, poczułam jak kręci mnie w nosie. To zdecydowanie było mocne pomieszanie ostrości ze słodkością.
- Co to? –spytałam, a on wrzucając je z powrotem do środka wyjaśnił jak małemu dziecku.
- To są goździki. – pokręcił głową. Chyba wyszło jak słabą jestem kucharką. Umiem ugotować tylko sos z torebki spaghetti i pomidorową. I na tym kończą się moje popisy.
Tym razem sama wzięłam do ręki podłużne ziarenka i wąchając je tym razem nie miałam wątpliwości. Kminek, którego nienawidzę. Zarówno w zapachu jak i w smaku. Paskudztwo.
- A to tak zwany aysz. Inaczej mówiąc chleb. Przypomina trochę podpłomyki. – powiedział Arrie a wzięłam go do ręki. Zdziwiło mnie to jak lekki był w dłoni – Cienki i pusty w środku. Wielu używa go do nakładania jedzenia. – Obejrzałam go dokładnie i zwróciłam uwagę na to jak ładnie jest wypieczony i wręcz z nabożną czcią odłożyłam go na swoje miejsce. Nie chciałam go w żaden sposób urazić, a już udało mi się zauważyć jak wrażliwy jest na tym punkcie.
- A co jest tam tradycyjnym daniem? – spytałam chcąc dowiedzieć się nieco więcej.
- Zupy. Chociaż turyści nie podchodzą do nich zbyt otwarcie. Głównie do zupy z liści molochija, które są zielone i nieco śluzowate. Molochija to warzywo. Przypomina szpinak, ale tutaj z tego co widzę jej nie mają.
- Widzę też tutaj dużo herbaty. – powiedziałam i zgodnie z tym o czym wspomniałam wzięłam jej trochę do ręki i powąchałam. Faktycznie. Miała bardzo wyrazisty zapach. Nie dało się go pomylić z niczym innym.
- Tak. Jest ona uznana za napój narodowy. Można ją pić właściwie do każdego posiłku. Liście herbaty gotuje się w czajniczku a następnie słodzi. Można go pić w takiej postaci, lub dodać odrobinę mleka. W gorące dni polecana jest za to zimna herbata miętowa. Równie dobrze pija się tam dużo kawy, jednak w niewielkich filiżankach. Tak jak herbata jest bardzo słodka i powinna być mocna.
- Coś na rodzaj tej włoskiej? – spytałam, a on kiwnął głową.
- Można tak powiedzieć. Jak widzisz jest jeszcze tutaj sporo papryki, daktyli.. Zarówno świeżych jak i suszonych, i przede wszystkim fasola. Można przyrządzić ją na wiele sposobów. Jest tak popularna, że czasem jada się ją nawet na śniadanie. - Na samą myśl trochę się skrzywiłam.
- Naprawdę?
- Mhm. W formie pasty. Miksuje się je z cebulą, pomidorami, przyprawami i podaje z jajkiem.
- Szczerze mówiąc nigdy nie wpadłabym na to, żeby podać to w tej formie – podsumowałam to bardzo ogólnie, a on nie udawał zaskoczonego. Przyjął to zupełnie niewzruszony.

Kiedy zbliżaliśmy się do domu zauważyłam nadchodzącą z naprzeciwka postać. Wytężyłam wzrok i kiedy rozpoznałam Leo mimowolnie się uśmiechnęłam i poczułam szybsze bicie serca. Naprawdę cieszyłam się z tego, że już wrócił, jednak on z każdym krokiem z którym się do nas przybliżał zauważyłam pojawiający się na jego twarzy dziwny grymas i dopiero po chwili zorientowałam się, że nie patrzy wcale na mnie ale na Arriego idącego obok mnie.
- Hej! – krzyknęłam machając mu i dopiero teraz zwrócił na mnie uwagę. Nieco się rozpogodził, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Hej – odpowiedział i stanął naprzeciwko nas.
- To właśnie Arrie. – przedstawiłam ich, jednak żaden z nich nie podał sobie ręki. Przywitali się za to skinieniem głowy. Spojrzałam na twarz Arriego którego kąciki ust unosiły się do góry a potem na twarz Leo, która była pozbawiona jakichkolwiek emocji.
- Mam nadzieję, że podobał Ci się spektakl i to co pokazałem Ci po nim –zwrócił się do mnie kompletnie ignorując stojącego przed nami Leo, a ja skinęłam głową.
- Było świetnie, dziękuję. – żwawo odpowiedziałam. Naprawdę dużo się dzisiaj dowiedziałam. Pokazał mi rzeczy o których defacto wcześniej nie miałam pojęcia.
- Odwiedź mnie za niedługo w teatrze. Ja w tym czasie spróbuję się dowiedzieć czegoś więcej – jego twarz zdawała się być pogodna. – To co.. Do zobaczenia? –uniósł brew, a ja zgodziłam się z nim po czym pożegnaliśmy się przez krótki uścisk w którym mnie zamknął. Poczułam na jego bluzie silny zapach jakiś orientalnych perfum. – Uważaj na siebie! – krzyknął jeszcze na odchodne.
- Cześć – powiedział chłodno Leo i odprowadził go wzrokiem aż do momentu w którym nie zniknął za rogiem. Odwróciłam się w stronę do Leo mierząc go spojrzeniem. Po raz pierwszy nie miał na sobie .. czarnych jeansów, co wydało mi się jakieś takie nienaturalne. Miał na sobie za to modne spodnie w szarą małą kratkę i wystający spod jasnego płaszcza biały sweter.
- Znacie się? – spytałam. Wyczuwałam między nimi naprawdę duże spięcie. Leo przeczesał palcami włosy i biorąc głębszy wdech spojrzał mi w oczy.
- W przeszłości mieliśmy ze sobą trochę do czynienia. – na tym uciął temat, aja nie chciałam wypytywać go o szczegóły. Najwyraźniej nie chciał się rozgadywać na ten temat.
- Kiedy wróciłeś? – spytałam, a on nieco się rozluźnił.
- Popołudniu. Zaraz wybieram się na zakupy mam pustą lodówkę. A ty? Gdzie byłaś? – spytał omiatając mnie spojrzeniem od góry do dołu. Tak, Leo raczej przywykł do mojego wydania w butach emu i legginsach. Zupełnie tak jak ja do niego w jasnych odcieniach.
- W teatrze rodziców na premierze, a potem na targu żywności. Właściwie zaraz wyjdę z Winstonem na spacer. Jeśli chcesz możesz do nas dołączyć –zaproponowałam, a on popatrzył na mnie zaskoczony.
- Kto to Winston? – w odpowiedzi tylko się zaśmiałam i machnęłam ręką.
- Sam zobaczysz. Właściwie to możemy spotkać się w parku miejskim. Co ty na to?– zaproponowałam, a on skinął głową.
- Jasne. To co pod pomnikiem za jakąś godzinę? – zaproponował a ja uśmiechnęłam się lekko.
- W takim razie jesteśmy umówieni. - Każde z nas weszło więc na swoją posesję i jednocześnie przekręciło klucz w zamku otwierając drzwi i wchodząc do środka. On wszedł do pustego przedpokoju, a mnie za to od progu przywitał Winston skaczącymi na nogi i merdając ogonem.
- Cześć! Cześć mój grubasku! Tęskniłeś za mamusią? –spytałam zbyt słodkim głosem, a on szczeknął. Pokochałam to jak cieszy się na mój powrót. – Wiesz co?Zaraz pójdziemy na spacer! – słysząc to magiczne słowo na „s" uniósł wysoko uszy. – Tylko się przebiorę – zaznaczyłam, a on zaskomlił obracając się dookoła własnej osi. Zaśmiałam się wychodząc po schodach na górę i z powrotem wróciłam do normalności sukienkę rzucając na łóżko i zamieniając ją na fioletową nieco za dużą bluzę, swoje ulubione buty i oczywiście legginsy. Stały zestaw prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top