10☾

Nazajutrz po niespokojnej nocy wstałam jeszcze przed budzikiem. Zastanawiałam się jak dowiedzieć się o co chodzi nie pytając o to bezpośrednio rodziców. Nie powinni wiedzieć o tym, że grzebałam w ich prywatnych rzeczach. Na pewno nie wynikłoby z tego nic dobrego.
Jedyną możliwością jaka przyszła mi do głowy było odwiedzenie teatru mamy. Dokładnie nie wiedziałam co chcę tam znaleźć. Coś jednak podpowiadało mi, że wizyta w tym miejscu pomoże rozwiać mi w pewien sposób wątpliwości, lub chociaż na chwilę zaspokoić sumienie.
Siedząc w autobusie jeszcze raz przejrzałam zawartość listu i wciąż nie mogłam uwierzyć w to co przeczytałam. W głębi duszy czułam w sobie ogromne obrzydzenie. Niezrozumienie. Moje życie po raz kolejny się poplątało. A raczej życie moich rodziców wcale nie okazało się dla mnie takie proste jak dotychczas. Czy możliwym jest to, aby w naszym życiu uczestniczyła jeszcze jedna kobieta o której nie miałam do tej pory bladego pojęcia? Jeśli tak to kim była? Nie mogłam sobie tego nawet w żaden sposób wyobrazić. Nakreślić. Nie pamiętam zbyt wiele oprócz ich kłótni. Nigdy tak naprawdę nie wnikałam nawet o co chodzi. Może to miało coś wspólnego? Mój ojciec z kimś innym niż moja mama? Wolałam zepchnąć takie myśli na drugi plan. A jeśli nie to, to co innego? Dlaczego w takim razie zwracała się do niego w tak bezpośredni i czuły sposób. Włożyłam list z powrotem do swojej torebki i wysiadając na przystanku ruszyłam to ogromnej fasady zabytkowego budynku Rossignol.
Wspięłam się do góry po kamiennych schodkach i pchnęłam naprawdę ciężkie wejściowe drzwi, które w dni spektaklów otwarte na oścież zapraszały przechodniów do środka.
Weszłam wprost do przedsionka gdzie w kasie biletowej siedziała młoda studentka Nancy dorabiająca tutaj do czynszu. Przywitałam się z nią skinieniem głowy wchodząc dalej.
Nie skłamałabym jeśli powiedziałabym, że wychowywałam się na deskach tego teatru przez co znałam się bardzo dobrze ze wszystkimi pracownikami. Czasami odczuwałam nawet zazdrość. Przez to, że moi rodzice woleli spędzać czas tutaj niż ze mną w domu.
Przeszłam więc bocznym wejściem służbowym od razu na kulisy. To było niesamowite miejsce. Zupełnie inne, całkowicie różniące się od poukładanej i harmonijnej sceny na którym wszystko miało swoje wyznaczone miejsce i przeznaczenie.
Przez to, że próba miała się zacząć dopiero wieczorem to pomieszczenie wydało mi się teraz jakoś wyjątkowo pozbawione życia. Właściwie to nie wiem czego tutaj szukałam. Kogo szukałam. Minęłam kilku aktorów po drodze, nawet jedną z garderobianych jednak żadnego z nich nie zaczepiłam. Nie miałam odwagi. Przecież znali się z moimi rodzicami od dawna. A jeśli o niczym nie wiedzieli? Wzbudzę tylko niepotrzebne plotki. Rozejrzałam się więc dookoła zrezygnowana. Wokół mnie znajdowała się scenografia do nowego przedstawienia. Rodzice dyskutowali o nim ostatnio przy obiedzie jednak słyszałam co drugie słowo przez to, że totalnie się wtedy wyłączyłam pogrążając się w swoich myślach. Wrażenie jednak tak jak mówiła mama robił ten wielki srebrny księżyc pokryty brokatem, który leżał teraz porzucony na parkiecie naprzeciwko mnie. Westchnęłam i usiadłam więc na czarnym składanym krzesełku i patrząc tępo przed siebie i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zagryzłam policzek od środka i westchnęłam patrząc na czerwoną kotarę naprzeciwko mnie.
- Kim jesteś? – nagle zza moich pleców dobiegł mnie bardzo nieprzyjemny męski głos. Było słychać w nim nutę irytacji, a zdecydowanie zlekceważenie. – Bo na pewno nie jedną z aktorek. – dodał kpiąco, a ja odwróciłam się do tyłu, aby móc być z tą osobą twarzą w twarz. Widząc ją po raz pierwszy na chwilę całkowicie się pogubiłam. Jeszcze nigdy go tutaj nie widziałam.
Przede mną stał wysoki chłopak o egzotycznej urodzie. Miał oliwkową cerę która mieniła się złotymi drobinkami, głęboko osadzone oczy których miodowy kolor był widoczny aż stąd i rzęsy.. Rzęsy rzucające cienie na jego policzki. Uwagę zwracały też jego ciemno brązowe prawie kawowego odcienia włosy których pofalowane końce miękko przechodziły w orzechowy odcień zaczesane do góry i opadające na lewą część jego twarzy. Boki zaś były skrócone przez co widoczne stały się wyraźne kości jego żuchwy. Miał ściągnięte brwi, które nadawały jego twarzy ostrości prosty nos i wyraźnie kości policzkowe. Zrobił parę kroków w moją stronę i dopiero wtedy zmieniłam o nim zdanie. Dostrzegłam je dopiero teraz. Wcześniej miodowe teraz zaś ewidentnie złote oczy. Kiedy w nie patrzyłam miałam wrażenie, jakby cały czas się jarzyły. – Nie przedstawisz się? A może jesteś niemową? – prawy kącik jego pełnych warg uniósł się kpiąco w lekkim uśmieszku. Był bardzo pewny siebie. Dało się na odległość wyczuć bijącą od niego arogancję.
- Mam na imię Hayley – odparłam równie pewnie co on.
- A więc Hayley.. Siedzisz na moim krześle – powiedział to tak miło, że na kilometr dało się wyczuć jad sączący się przez te słowa.
- Doprawdy? – spytałam, a jego pewnością siebie mnie rozbawiła czym zbiłam go z tropu – Bo widzisz.. Wydaje mi się, że to ty siedzisz na moim. – kiedy się uśmiechnęłam on spoważniał.
Obszedł krzesło tak, że znajdował się naprzeciw mnie i podszedł do księżyca podnosząc go z podłogi i zawiązując węzeł na lince tak, że księżyc unosił się teraz w powietrzu. Obserwowałam go uważnie, a on najzwyczajniej w świecie na nim usiadł. Księżyc lekko zadrżał, jednak utrzymał jego ciężar. – Jestem córką właścicieli – dodałam kiedy w ciszy mi się przyglądał, a chłopak cmoknął.
- Och.. Teraz rozumiem – powiedział i lekko rozhuśtał księżyc. Spojrzałam mimowolnie na linki obawiając się, że zaraz nie wytrzymają jego ciężaru, jednak on zdawał się nie zawracać sobie tym głowy. – Mam na imię Arrie. – przedstawił się nagle zmieniając do mnie podejście. Teraz wydawał się.. Uprzejmy. Zdziwiła mnie jego nagła zmiana humoru. – Czego tutaj szukasz? Bo jak zakładam, nie przyszłaś tutaj na kontrolę. – patrzył na mnie uważnie nie spuszczając mnie ze wzroku. Czułam się przez to jak jego zwierzyna na którą jeszcze przed chwilą polował. Teraz jednak zaczął mnie chyba traktować jak kogoś równego sobie. Na pewno był bardzo spostrzegawczy. A może chytry? Od razu zorientował się, że nie jestem tutaj z ramienia swoich rodziców. Że jest coś co mnie męczy. Czy aż tak było to po mnie widać?
- Szukam Lucy – powiedziałam prosto z mostu, a na jego twarzy pojawił się grymas. Ściągnął policzki od środka a skóra opięła się na jego kościach policzkowych.
- Nie znam żadnej Lucy – powiedział kręcąc głową na boki . –Pracuję tutaj od niedawna.
- A czujesz się już jak u siebie. Wszystkich traktujesz w ten sposób? – spytałam, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Pytasz jako osoba prywatna czy córka moich pracodawców? – na jego twarzy pojawiło się rozbawienie – Zainteresowałaś mnie. Może wytłumaczysz mi kim jest ta Lucy? – podkreślił jej imię i przechylił głowę w bok, a ja wzięłam głębszy wdech.
- Jestem tutaj prywatnie – powiedziałam, a Arrie odczytując z moich słów ich znaczenie niemal od razu odpowiedział
- W takim razie jeśli tylko chcesz mogę się co nieco o niej dowiedzieć. Może zatrę w ten sposób złe pierwsze wrażenie? – zaproponował i tym razem to ja zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Czy wzbudził moje zaufanie? Chyba nie. Ale z drugiej strony lepiej było mi porozmawiać z kimś defacto dla mnie obcym niż z jednym z dobrze mi znanych aktorów, który na pewno doniósłby mojemu ojcu o tej rozmowie. Wolałam zachować to dla siebie, dlatego biorąc głębszy wdech przechyliłam głowę nieco do tyłu unosząc tym samym wyżej podbródek. Czy zostało mi jakieś inne wyjście?
- Chcę – powiedziałam szczerze, a on się uśmiechnął.
- W takim razie składam na twoje ręce moje słowo. – zapewnił mnie, a ja nie odezwałam się. Mam tylko nadzieję, że tego nie pożałuję. Spojrzałam na niego po raz ostatni i po prostu wstałam z krzesełka mówiąc do niego odwrócona plecami.
- Jak się skontaktujemy?
- Moja w tym głowa. Odezwę się kiedy czegoś się dowiem. – przełknęłam ślinę i odchrząknęłam.
- Dobrze - odparłam i bez żadnego więcej słowa ruszyłam w stronę wyjścia. Stałam już w drzwiach służbowych kiedy nagle coś przyszło mi jeszcze do głowy. Postanowiłam więc jeszcze na chwilę się wrócić jednak kiedy z powrotem wróciłam w to miejsce Arriego już nie było, a księżyc jeszcze lekko się chwiał po tym, jak chłopak się na nim huśtał.


Kiedy wróciłam na osiedle postanowiłam od razu udać się do Leo. Minęłam więc swój dom i bez zastanowienia weszłam za bramkę. Zauważyłam, że sąsiedzi przechodzący ulicą uważnie mi się przyglądają patrząc na mnie jak na wariatkę. Oho, no i już wiedziałam jakie będą najnowsze ploty na dzielni. Miałam to jednak gdzieś i szybko przeszłam przez dróżkę którą wydeptaliśmy wśród wysokiej trawy. Nie rozumiem dlaczego jeszcze jej nie skosił. Zapukałam do drzwi, a następnie zadzwoniłam na dzwonek jednak nikt nie otworzył, dlatego po chwili zdecydowałam się zrobić to ponownie. Obejrzałam się zniecierpliwiona za swoje ramię i nagle tak jak myślałam wszyscy sąsiedzi wrócili do swoich wcześniej wykonywanych czynności. Dobrze wiedziałam, że przyglądali mi się uważnie udając jednak, że przecież są zajęci własnymi sprawami. Stary numer.
A skąd wiem? Przecież też nieraz tak robię. Niestety.. Nikt z nas nie jest kryształowy, a mieszkanie na osiedlu rządzi się swoimi prawami. Niemniej jednak nie będę się tego tak jak inni wypierać. Już miałam zadzwonić po raz trzeci, kiedy drzwi przede mną się otworzyły. Stał w nich zdyszany Leo.
- Mogę wejść? – spytałam, a on zrobił mi miejsce w drzwiach.
Od razu udałam się do salonu który tym razem był już uprzątnięty, a po kartonach nie było ani śladu.
Usiadłam na oparciu kanapy patrząc na chłopaka.
- Byłam w teatrze rodziców. – powiedziałam, a on uniósł wysoko brwi.
- Po co? – spytał zdezorientowany
- Stwierdziłam, że tam dowiem się nieco więcej na temat Lucy – wyjaśniłam, a on zmarszczył czoło podchodząc do kominka i otwierając szklaną szybkę zaczął dorzucać do środka świeżo porąbanego drewna.
- I co? Dowiedziałaś się? – spytał, a ja pokiwałam głową na boki.
- Nie do końca. Ale mam za niedługo dostać informacje od nowego aktora. Obiecał, że spróbuje zbadać sprawę. – byłam szczęśliwa. Naprawdę. Miałam nadzieję, na szybkie dowiedzenie prawdy.
- Mhm – mruknął tylko pod nosem i spojrzał na mnie przelotnie drapiąc się po brodzie – Jestem ciekawy jak to się wyjaśni, ale boję się że nie będę na bieżąco bo muszę wyjechać.. Wrócę dopiero w weekend. – powiedział nagle, a ja zaskoczona spojrzałam na niego zmieszana.
- O – urwałam zaskoczona. Nie wiem dlaczego, ale przez tak krótki czas przyzwyczaiłam się do jego obecności. Pewnie dlatego, że nie ma rodziców.. Szkoły. Do tego widujemy się codziennie. A ja w sumie tak dawno z nikim nie rozmawiałam. Dopiero teraz zauważyłam jakie to idiotyczne, ale gdzieś w głowie założyłam sobie z góry, że będzie teraz codziennie, przez cały czas. Zwłaszcza teraz kiedy na jaw wyszła ta cała sprawa, całkowicie zapominając że przecież on też ma swoje obowiązki i życie prywatne oprócz spędzania czasu ze swoją sąsiadką. – Jasne, rozumiem – powiedziałam tylko uśmiechając się nieco sztucznie. W środku poczułam się trochę zawiedziona. Ale dlaczego? Przecież nie miałam takiego prawa. Zaczęłam przebierać palcami w dłoniach zaplatając je w jakiś niesforny sposób.
- Poradzisz sobie sama prawda? – spytał, a ja wzięłam głębszy wdech i odchrząknęłam całkowicie wybita z pantałyku.
- Ja? Tak.. Oczywiście, że tak! – żachnęłam się i wstałam z kanapy. On też wstał, więc zrozumiałam aluzję. Chwyciłam nerwowo za końce szalika, które opadały mi na klatkę piersiową i przestąpiłam z nogi na nogę w stronę wyjścia.
- To.. Ja już pójdę – powiedziałam przełykając ślinę.
- Nie musisz – zapewnił mnie, ale ja się uśmiechnęłam.
- Muszę.. Mam trochę do roboty w domu. No wiesz garnki w zlewie i te sprawy. – zaczęłam się motać, a on za każdym moim słowem kiwał szybko głową – To ten.. Ehm – odchrząknęłam – Udanego wyjazdu. Wracaj bezpiecznie i w ogóle.. No wiesz. – sama nie mogłam uwierzyć w to co paplam i jak nieumiejętnie się wypowiadam. Jemu chyba też udzieliła się ta niekomfortowa atmosfera, którą dało się wyczuć w powietrzu dlatego kiedy ruszyłam do przedpokoju chłopak oprowadził mnie, jednak to ja sama otworzyłam sobie drzwi i wyszłam przez nie na pole. – To do zobaczenia – powiedziałam machając mu i popędziłam niezdarnie w stronę bramki. Usłyszałam jeszcze jak się ze mną żegna, jednak nie zwróciłam na to uwagi bo szłam tak szybko, że mało brakowało a zaplątałabym się w tą cholerną trawę i wywaliła na środku drogi robiąc z siebie jeszcze większą sierotę. Jestem pewna, że zgubiłabym jedynki i zafundowała sobie darmową wizytę w przychodni.
- Do zobaczenia! Uważaj na siebie! – pożegnał mnie raz jeszcze i zamknął drzwi dopiero gdy zamknęłam za sobą bramkę wracając na chodnik.
Wróciłam więc do domu i zgodnie z tym co powiedziałam zaczęłam zmywać naczynia jednak nie mogłam się skupić na niczym co robiłam. W głowie cały czas miałam Arriego, Leo i.. Josha. Dopiero teraz zauważyłam, że na chwilę przestałam o nim myśleć. Przez chwilę poczułam nawet dziwne wyrzutu sumienia jednak chwilę potem na nowo skupiłam się myślami wokół mojego ojca i.. Lucy. Kimkolwiek nie jest.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top