1☾

Na dworze było szaro i wilgotno.
Zapowiadało się na burzę..
Nigdy nie wiadomo kogo przyniesie w taką wredną pogodę..
Podeszłam do kuchennego okna obejmując się ramionami.
Na niebie chmura goniła chmurę.
Powoli zapalano latarnie, które rzucały pomarańczowe cienie na Londyńskie mokre ulice i brukowane chodniki.
Osiedle domów jednorodzinnych ułożonych wzdłuż wąskiej ulicy wyglądało dzisiaj wyjątkowo ponuro. Należeliśmy do tego typu społeczności w którym swoich sąsiadów znaliśmy lepiej niż swoje własne rodziny.
Na ogół jestst to jednak naprawdę spokojna okolica. Bywa tutaj czasem nawet monotonnie.
Sąsiedzi wychodzą i wracają do domów zazwyczaj o tych samych porach.
O tym samych porach wychodzili z psami i o tych samych porach zaświecali światła w swoich domach. Od kwietnia uważnie to obserwowałam. Od czasu wypadku zaszyłam się w domu jak mysz. Tylko tutaj czułam się komfortowo. Wychodząc między ludzi obawiałam się spotkania ze starymi znajomymi. Uznałam, że jeśli nie będę pokazywać się zbyt często publicznie to o mnie zapomną. Zapomną prawda?
Sama wolałam tłumaczyć to sobie w ten sposób, że po prostu korzystam z ostatniego miesiąca swojej wolności przed studiami. Swoją drogą wykorzystuję go bardzo kreatywnie prawda? A tak serio. Czasami wydaje mi się, że zamieniam się w 80 letnią kobietę. Czuję się tak jakby ktoś położył jakiś ciężar na moich ramionach nie pozwalając mi wstać z ziemi. Patrząc w lustro nie widzę młodej buzi, a zmęczoną twarz dojrzałej kobiety. Z tamtej dziewczyny niewiele już zostało.
Od października zaczynałam studia na uczelni wybranej przez moich rodziców.
Nie było w tym chyba nic dziwnego prawda? Chciałam w to bardzo wierzyć. Przede wszystkim, że dostałam się tam ze względu na swój talent, a nie znajomości. Czasem miałam wrażenie, że w porównaniu do innych wypadałam jednak mało.. Ambitnie. Czym jest aktorstwo w porównaniu chociażby do matematyki stosowanej, lub sinologii?
Tak wiem, że dla niektórych spełnieniem marzeń. W moim przypadku jednak koleją rzeczy. Moi rodzice prowadzili teatr "Rossignol", który dostali od dziadków podczas gdy oni przenieśli się na wieś uciekając od zgiełku stolicy. Moja mama też nie miała wyjścia. Wychowywała się pośród artystów i tak samo wychowywano mnie. Zwłaszcza, że byłam jedynaczką. Naturalnym było więc, że i mnie przygotowano do objęcia ich miejsca.
W gruncie rzeczy myślę też, że te studia miały zmusić do wyjścia z domu i na nowo wyrażania siebie i swoich emocji.

Zwróciłam uwagę na kartony stające za ogrodzeniem naszego domu. Poczułam nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka. Czy mama wyniosła moją paczkę ze strychu?! Ostatnio cały czas się o nią sprzeczamy.
Bez namysłu przeszłam więc do przedpokoju i ubierając się wyszłam na podwórze uważając, aby nie poślizgnąć się na wilgotnych liściach. Zamknęłam dom i zawiesiłam klucze na szyi. Na stopach miałam swoje stare kalosze, a na nogach legginsy.
Zaraz po wyjściu za bramkę dopadłam do pierwszego pudła z brzegu wyglądem przypominające to które wyniosłam na strych w maju.
Bez większego namysłu otwierając jego wieko.
Ku mojemu zaskoczeniu nie było tam jednak starych ramek, ubrań a... Książki..
Dziwne, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek widziała takie tytuły na strychu. Poza tym tata na pewno nie pozwoliłby na wyrzucenie jakiejkolwiek. Miał na tym punkcie tak zwanego hopla. Zwłaszcza jeśli pochodziły z jego zbioru.
Wyciągnęłam więc pierwszą z nich i uważnie się jej przyjrzałam.
„Prawo rzymskie" wydane.. w 1800 roku..!
Dobra, tego na pewno nie mieliśmy na strychu!
Odłożyłam ją ostrożnie do środka, jednak zanim zdążyłam wyciągnąć tą obok niej usłyszałam za sobą męskie chrząknięcie.
Odwróciłam się do tyłu na pięcie i widząc za sobą obcego mężczyznę poczułam dreszcz na plecach i odruchowo przymknęłam wieko pudełka, a on uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- Dzień Dobry – silny Brytyjki akcent dało się wyczuć już po tych dwóch słowach. Nie wyglądał na dużo starszego ode mnie.
Miał brązowe, lekko kręcone włosy opadające mu na czoło mieniące się dyskretnie pod światło na przepiękny miedziany odcień.
Z całej delikatnej twarzy wybijały się jednak jego nietypowe oczy. Tak zdecydowanie przykuwały uwagę. Niebieskie.. Od których jak od tafli wody wszystko pięknie się odbijało.
Od uśmiechu na policzkach pojawiły mu się lekkie dołeczki.
- Dzień dobry – odpowiedziałam bardzo kulturalnie obawiając się nieco dalszego rozwoju tej rozmowy. Czekałam więc w ciszy po raz kolejny uważnie mu się przyglądając. Jeszcze go tutaj nie widziałam.
Miał na sobie płaszcz. Idealnie skrojony z delikatnymi wyszywanymi złotą nitką przy guzikach zdobieniami. Czarne jeansy, które opinały jego szczupłe nogi, i biała koszula która dyskretnie wyłaniała się spod rozpiętych guzików trenczu.
Mężczyzna też przez dłuższą chwilę mi się przyglądał, jednak po chwili postanowił zabrać głos. Tak. Ja zdecydowanie zostałam "przyłapana na modzie".
- Dopiero co tutaj przyjechałem. – uśmiechnął się wkładając na chwilę dłonie do kieszeni - Właśnie wprowadzam się obok. – zrobił chwilę przerwy i kopnął niedbale jakiś kamyk pod stopami. Mimowolnie potoczyłam za nim spojrzeniem.
- W takim razie będziemy sąsiadami – zauważyłam uprzejmie, a on uniósł spojrzenie znad chodnika uśmiechając się bardzo ciepło. Mimo wszystko jego wzrok trochę mnie zmroził. Wydawało mi się, że oceniał mnie wewnętrznie przez co czułam się trochę niekomfortowo. Nie dało się jednoznacznie wyczuć co myśli. Chyba jednak zrozumiał co chodzi po mojej głowie i ku mojemu zaskoczeniu użył podobnego sformułowania do mnie chcąc chyba nieco rozluźnić atmosferę.
- W takim razie wypada mi najmocniej przeprosić, za to że zostawiłem kartony pod waszą bramką. Muszę się jednak wytłumaczyć i zrzucić winę na firmę transportową. – zaśmiał się krótko - Wyrzuciła je tutaj zanim przyjechałem na miejsce. Było ich dużo, dlatego nie zdążyłem jeszcze wszystkiego wnieść do środka. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe jeśli jeszcze przez chwilę zostaną w tym miejscu?– spytał po czym wyciągnął w moją stronę dłoń. – Gdzie moje maniery. – westchnął wydając się zakłopotany – mam na imię Leo.
Przełknęłam ślinę i biorąc głębszy wdech uścisnęłam jego dłoń rzucając coś w stylu „bardzo miło mi Cię poznać" po czym przeniosłam spojrzenie na zapuszczony dworek po naszej lewej stronie.
Dzieliłam z nim ogrodzenie i klon. A tak konkretniej to jego połowę. Choć konar rósł po jego stronie to połowa rozłożystej korony przechodziła poza ogrodzenie wprost na wysokości okna mojej sypialni przez co przez lato i wiosnę stanowiła kurtynę skutecznie zasłaniając okna opuszczonego domu.
Gdy byłam dzieckiem zawsze uznawaliśmy to miejsce za nawiedzone.
Budynek miał strzelisty dach i cały porośnięty był zaniedbanym bluszczem, który z czasem pochłonął w siebie nawet niektóre okna.
Spomiędzy liści wydobywały się też gdzieniegdzie jakieś fragmenty płaskorzeźb, którymi zapewne oryginalnie pokryty był budynek. Swoją drogą ciekawe jak wyglądał w latach swojej świetności. Niesamowita wizja twórcza, żeby nie powiedzieć przerażająca.
- Nie.. Kartony nie przeszkadzają. – wróciłam do niego myślami i odchrząknęłam przełykając ślinę - To ja powinnam przeprosić, za grzebanie w nie swoich rzeczach. Wyszła naprawdę niezręczna sytuacja. – zaczęłam - Pomyślałam, że moi rodzice wynieśli stare rzeczy ze strychu. Obawiałam się, że wyrzucili coś... Mojego... - zawahałam się - Od lata namawiają mnie na porządki starych rzeczy. – wytłumaczyłam raz jeszcze wracając wzrokiem do domu, a on podążył swoim za mną. Wydawało się jednak, że dom nie wzbudzał w nim takich emocji jak we mnie. – Do tego? – spytałam całkowicie zmieniając temat chcąc się upewnić, że dobrze usłyszałam, a on w odpowiedzi tylko się uśmiechnął podziwiając w ciszy jego architekturę. Wydawał się zachwycony. No cóż, ważne że jemu się podoba.
- Dokładnie tak. – przytaknął - Odziedziczyłem go po krewnych. Nie byłem tutaj od lat – wyjaśnił, a ja skinęłam głową dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że wciąż trzyma moją dłoń w swoim uścisku. Spojrzałam na nasze palce lekko zawstydzona i tym razem to ja odchrząknęłam, zwracając jego uwagę. Wydawało się tak, jakby i on całkowicie o tym zapomniał. Zaśmialiśmy się w tym samym momencie, a kiedy on po chwili rozluźnił uścisk szybko wysunęłam dłoń i schowałam ją do kieszeni płaszcza. Wyczułam w niej drobne. Nie wiedziałam co teraz właściwie powiedzieć, dlatego postawiłam na coś bardzo oryginalnego. Naprawdę czasem zasługuję na owacje na stojąco.
- No to.. Leo.. – przestąpiłam z nogi na nogę - Będziesz miał dużo pracy tam.. W środku. – kiwnęłam podbródkiem w stronę budynku – Tak jak wspomniałeś od lat nikt tam nie mieszkał. – powiedziałam i dopiero wtedy zastanowiłam się nad sensem zdania, które wypowiedziałam. Leo jednak zaśmiał się z wyraźną grzecznością w głosie. Sprawiał teraz wrażenie bardzo ciepłego człowieka.
- Tak, masz racje jednak nic nie zmieni faktu, że kocham stare budynki. Każde takie miejsce ma w sobie niepowtarzalną duszę. Ten dom stoi tutaj od 160 lat. – uniosłam wysoko brwi.
- Nie miałam bladego pojęcia. – powiedziałam szczerze zdumiona. - Niby mieszkam tutaj od dzieciństwa, ale nigdy jakoś bardziej się tym tematem nie zainteresowałam. – przyznałam sama się teraz nad tym zastanawiając. – do tej pory miałam go za coś.. Oczywistego. Jakiś taki stały element krajobrazu. Dopiero teraz zaczynam widzieć w nim coś no wiesz, odrębnego – zaśmiałam się razem z nim i wzruszając ramionami westchnęłam patrząc na jego rozpromienioną twarz. Postanowiłam się ewakuować. Głupio byłoby wrócić do domu. Wyszłabym wtedy na upierdliwą babę, która sprawdza paczki sąsiadów. Postanowiłam zakończyć nasze krótkie spotkanie.
- Hej, wiesz co.. Naprawdę muszę lecieć. Miło było Cię poznać. Witamy w sąsiedztwie Leo – powiedziałam, a on skinął głową dlatego ruszyłam w stronę pobliskiego przystanku autobusowego machając mu jeszcze na odchodne. Postanowiłam więc pojechać do pobliskiego supermarketu.
- Hej! – krzyknął w moją stronę, a ja spojrzałam na niego przez ramię po czym odwróciłam się w jego kierunku zaciekawiona. –Nie powiedziałaś mi jak masz na imię! – zwrócił uwagę, a ja zaśmiałam się kręcąc głową. Faktycznie. Jakoś zupełnie o tym zapomniałam.
- Hayley – uśmiechnęłam się w jego stronę, a on skinął głową po czym nachylił się po kolejny karton.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top