16. Viva la tomatina

- Tosiek, nie mogłeś wymyślić jakiegoś normalnego święta? - mruknął Gilbert, ścierając z twarzy pomidorowy sok.

- Mon dieu, żeby mi tylko te pomidory nie zaszkodziły moim włosom - narzekał Francis - Doprawdy, co ci do łba strzeliło z tym obrzucaniem się pomidorami?

- Wiecie chłopaki... - zarumienił się Antonio - To święto jest dla mnie ważne, bo jest związane z kimś wyjątkowym. To było tak...

Ostatnia środa sierpnia roku 1945. Po uliczkach hiszpańskiego miasteczka Buñol przechadzało się dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich był wysokim latynosem o zielonych oczach i brązowych włosach. Cały czas się śmiał i zagadywał swojego towarzysza. Drugi chłopak był niższy, miał bursztynowe oczy i rozczochrane, brązowe włosy z odstającym loczkiem. Sprawiał wrażenie złego i naburmuszonego.

- Lovi, uśmiechnij się. Słońce świeci, wojna się skończyła - śmiał się zielonooki, ciągnąc przyjaciela za loczek.

- Kurna, puszczaj zboczeńcu - warknął zarumieniony Lovi - Po co tu przyjechaliśmy? 

- Mówiłem ci Lovi, na paradę gigantes y cabezudos. To coś naprawdę niezwykłego i pięknego. No uśmiechnij się mój mały pomidorku.

- Nie nazywaj mnie tak - Lovi zaczął okładać przyjaciela pięściami. Na Antoniu nie robiło to wrażenia i tylko głośno się śmiał. 

- No już pomidorku, uspokój się - Antonio złapał chłopaka za ręce - Chodź, parada zaraz się zacznie.

Hiszpania pociągnął przyjaciela w stronę rynku, przez który właśnie przechodził barwny korowód. Choć Lovino nie przyznałby się do tego głośno, ale cieszyła go ta parada i wszechobecna radość. Rozglądał się z zaciekawieniem, przyglądając się mieszkańcom miasta, a zwłaszcza pięknym hiszpańskim dziewczynom. Po chwili zorientował się, że Antonio gdzieś zniknął. Zaczął go szukać wśród tłumu. Zobaczyl go flirtującego z jakąś dziewczyną. Nie wiedzieć czemu poczuł ukłucie zazdrości. Zacisnął pięści. Chciał im jakoś przeszkodzić. Zaczął rozglądać się za czymś, czym mógłby rzucić w Antonia. Zorientował się, że stoi obok straganu z warzywami. Bez namysłu chwycił pomidora i rzucił nim w Hiszpanię. Niestety nie trafił. Kawałek dalej od miejsca, gdzie Antonio podrywał dziewczynę, doszło do przepychanek między uczestnikami parady, a grupą młodych mężczyzn. Feralny pomidor trafił w jednego z uczetników bójki. Trafiony mężczyzna w odwecie również zaczął rzucać pomidorami. Inni  to podchwycili i na rynku wybuchła pomidorowa wojna. W samym jej środku znaleźli się Antonio i Lovino.

- Kurna, co cię tak śmieszy? - warknął Lovino próbując zmyć z siebie pomidorowy sok, który miał dosłownie wszędzie.

- To, że teraz naprawdę wyglądasz jak pomidorek. I pewnie tak samo smakujesz - śmiał się zielonooki.

- Zamknij się zboczeńcu - Lovino chlapnął na Antonia wodą z fontanny. Roześmiany Hiszpania odpowiedział tym samym...

- No i tak to mniej więcej wyglądało - zakończył Antonio - Części mieszkańców spodobało się to obrzucanie pomidorami, więc rok później przynieśli na paradę własne warzywa. Co roku sie to powtarzało, aż władze miasta oficjalnie uznały Tomatinę za część obchodów. A od kilku lat jest ona oficjalnym świętem o międzynarodowym walorze turystycznym. 

- Mon dieu, ja rozumiem, że z miłości można robić dziwne rzeczy, ale coś takiego? - zdziwił się Francis. 

- Do tego zdolny jest tylko nasz Tosiek. I za to wypijmy - zaśmiał się Gilbert, wznosząc toast.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top