13. Bitwa, której nie było
Dwaj mężczyźni jechali w milczeniu. Konie, których dosiadali, były spienione i szły wolno noga za nogą. Mundury obu mężczyzn były brudne i porwane, widać na nich było ślady krwi.
- Panie Edelstein - pierwszy z nich zwrócił się do swojego towarzysza - Proszę nikomu nie mówić co zaszło pod Karánsebes.
- Wedle rozkazu, Wasza Cesarska Mość - odparł Austria.
17/18 września 1788, Karánsebes nad rzeką Temesz
Armia cesarza Józefa II Habsburga szła dumnie na Imperium Osmańskie. Jego cesarska mość zamierzał wykorzystać słabość Imperium i dokonać jego rozbioru. Przednia straż własnie przekroczyła most nad rzeką Temesz. Wkrótce dołączyć miała do nich piechota. Po drugiej stronie zobaczyli jakiś obóz. Żołnierze byli czujni, to mogli być przecież Turcy. Od ogniska wstał młody mężczyzna o włosach w kolorze truskawkowego blondu. Podszedł do dowódcy i zaczął coś do niego mówić w jakimś dziwnym języku i pokazywać na obóz. Po chwili dołączył do niego drugi mężczyzna i podał dowódcy manierkę. Stojący blisko żołnierze poczuli smakowity zapach gorzałki.
- My świętować - odezwał się ten drugi łamanym niemieckim - Wy dołączyć. Zapraszać was.
Żołnierzom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z przyjemnością dołączyli do biesiadujących wołoskich pasterzy. Zabawa trwała długo, wiele beczek poległo w starciu z dzielną armią austriacką. Pijani wojacy nie dostrzegali znaczących spojrzeń, które wymieniali między sobą dwaj mężczyźni, którzy zaprosili ich do swojego obozu.
Gdy uczta trwała w najlepsze przez bród przedarła się w końcu piechota. Zaskoczył ich widok bawiących się w najlepsze, kompletnie pijanych huzarów. Niemniej postanowili do nich dołączyć. W końcu im też należy się jakaś rozrywka. Piechurzy natychmiast dopadli kawalerzystów i zaczęli się głośno domagać swojej części napitku. Wybuchła awantura. Huzarzy stanęli w obronie ostatniej beczki gorzałki. Piechota nie pozostała im dłużna i otworzyła ogień. Żadna ze stron nie chciała ustąpić, a szala zwycięstwo ani drgnęła. W bitewnym szale nikt nie zauważył, że Wołosi pospiesznie zwinęli obóz i najspokojniej w świecie odjechali. Nikt też nie zauważył blondwłosego młodzieńca, który niespodziewanie wyłonił się z zarośli odziany w mundur austriackiej piechoty.
- Turcy! Turcy! - zaczął krzyczeć.
Wybuchła panika. Kawaleria rzuciła się do ucieczki krzycząc, że Turcy atakują. W mroku piechurzy nie rozpoznali swoich. Krzyki, strzały, tętent końskich - wszystko to mieszało się ze sobą wzmagając tylko panujący dookoła zamęt i chaos.
- Halt! HALT! - pułkownicy na darmo krzyczeli rozkazy, próbując zatrzymać uciekającą rzeszę.
Dzielna cesarska armia złożona była z ludzi wszelkich narodowości - byli tu Węgrzy, Czesi, Lombardczycy, Rusini, Włosi, Serbowie, Polacy. Większość z nich nie znała niemieckiego. A hałas, jaki panował, tylko zniekształcał ich słowa.
Tymczasem po drugiej stronie rzeki
Żołnierze rozbili obóz i właśnie szykowali się do odpoczynku po trudach marszu. Nagle z drugiej strony rzeki rozległy się strzały i krzyki. Spłoszone konie pociągowe uciekły z przeznaczonej dla nich zagrody i rozbiegły na wszystkie strony, tylko zwiększając chaos. Gdzieś w tym zgiełku dało się słyszeć okrzyki "Turcy!". Niektórzy usłyszeli nawet jak Turcy wołają "Allach!". Rozpętało się piekło na ziemi. Dowódcy rozkazali strzelać do przeciwników. Przez most przedarła się skotłowana masa ludzi i koni. Z jednej i drugiej strony padały strzały, kule świstały dookoła. Żołnierze padali jak muchy, ranieni i zabijani przez pociski wystrzeliwane przez swoich własnych towarzyszy. Zewsząd słychać było krzyki, płacz, jęki konających i rżenie umierających koni.
- Wasza Cesarska Mość! Turcy! Turcy atakują! - młody żołnierz wbiegł do namiotu Józefa II.
- Co? - cesarz przerwał naradę z personifikacją swojego państwa. Zerwał się i wybiegł na zewnątrz. Tuż za nim ruszył Roderich Edelstein, personifikacja Austrii.
Cesarz dosiadł swojego konia i ruszył między pomiędzy spanikowany tłum. Roderich towarzyszył mu jak wierny cień.
- Spokój! Zachować spokój! - cesarz próbował zapanować nad sytuacją i wprowadzić jakiś porządek - Formować szereg! Odeprzeć atak!
Na nic zdały się starania Jego Cesarskiej Mości. W panującym rozgardiaszu jego słowa nie były słyszalne. W pewnym momencie jego koń został postrzelony. Spłoszone zwierze stanęło dęba i zrzuciło jeźdźca ze swojego grzbietu. Cesarz upadł na ziemię dość mocno się obijając. Potrącany przez uciekających, próbował złapać jakiegoś innego konia. W ciemnościach nie widział dokąd idzie. Nie zauważył, że kierował się prosto do rzeki. Unikając stratowania przez spanikowanego kawalerzystę cesarz wpadł w zimną toń Temeszu.
- Wasza Cesarska Mość! - Roderich może i nie był typem wojownika, ale był wierny swoim władcom. Bez zastanowienia rzucił się do wody, by ratować cesarza. Udało mu się wyciągnąć Jego Cesarską Mość na brzeg. Unikając kul i stratowania rzucili się do ucieczki. Po drodze udało im się złapać konie, więc nie byli zmuszeni wracać do Wiednia na piechotę. Rodrich wolał nie myśleć o tym, co będzie gdy wszyscy dowiedzą się o sromotnej porażce austriackiej armii. W myślach już słyszał docinki i żarty, jakich zapewne nie oszczędzi mu jego kuzyn Gilbert.
20 września 1788, Karánsebes nad rzeką Temesz
Turcy przybywający do Karánsebes nie wierzyli własnym oczom. Zamiast armii, znaleźli wielkie pobojowisko i tysiące trupów. Allach był im łaskawy. Wielki Wezyr zaoferował za każdą głowę wroga dziesięć dukatów, więc żołnierze ochoczo rzucili się do dekapitacji poległych.
W tym samym czasie, kilka kilometrów od Karánsebes
Sadik Adnan, personifikacja Imperium Osmańskiego, oczekiwał kogoś, kto pomógł mu wygrać te dziwną bitwę bez udziału tureckich wojsk.
- Wybacz spóźnienie. Długo czekasz?
Turek odwrócił się w stronę mówiącego. Zobaczył przed sobą blondyna o zielonych oczach, odzianego w poszarpany i ubłocony austriacki mundur.
- Merhaba Lechistan. Jestem pełen uznania. Nie myślałem, że twój plan ma szansę się udać.
- Gdyby nie pomoc Vlada i jego przyjaciół, to pewnie by się nie powiodło - Polska wzruszył ramionami.
- A jaki ten diabelski pomiot miał w tym interes? - Sadik skrzywił się na wspomnienie chłopaka, który kiedyś był pod jego panowaniem - Ten wampir wiedział chociaż, że przyczynia się do zwycięstwa Imperium?
- Tak, wiedział. I uznał, że będzie to wspaniała zabawa. Lepiej nie wiedzieć, co Vlad ma w głowie.
- Nieważne zresztą. Sułtan jest wdzięczny za twoją pomoc - Sadik sięgnął do sakwy przy siodle i wyjął z niej małą sakiewkę. Potrząsnął nią i rozległ się brzęk monet - Chciałby cię wynagrodzić.
- Nie zrobiłem tego dla pieniędzy - obruszył się Feliks.
- Mimo to przyjmij je, proszę. Zrób z nimi co chcesz - wydaj, rozdaj biednym, co uznasz za słuszne.
Polska niechętnie przyjął dar od sułtana. Pieniądze od niewiernych paliły go. Wiedział już, że złoży je w ofierze w najbliższym kościele.
-Powiedz mi tylko Feliksie, dlaczego? Dlaczego mój przeciwnik spod Wiednia zaoferował mi pomoc? Dlaczego właśnie ty, obrońca swojej wiary, sprzymierzyłeś się z Imperium?
- Po prostu nie cierpię niewdzięczników. Gdyby nie ja... gdybym nie namówił Sobieskiego do ruszenia pod Wiedeń, to teraz Roderich robiłby za eunucha w twoim haremie. Uratowałem mu tyłek, a on mi się odwdzięczył sprzymierzając się z Ivanem i Gilbertem i dokonując zaborów mojego kraju - Feliks dosiadł konia - Żegnaj Sadik.
- Żegnaj, Lechistan - powiedział Sadik w ślad za odjeżdżającym blondynem - Lepiej być ci przyjacielem niż wrogiem.
**************
Merhaba - witaj w języku tureckim
Lechistan - tak dawniej nazywano Polskę w języku tureckim
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top