Rozdział 7 "Samotny wieczór"
Luna
Po posiłku, którego nie mogłam przełknąć przez stres, więc prawie cały złożyłam bogom w ofierze, udałam się do domku Posejdona. Z tego, co wiedziałam, został już odbudowany do tego stopnia, że posiadał wyposażoną łazienkę, ale nie było w budynku żadnych innych mebli, jak na przykład łóżek. Mimo wszystko, to tam postanowiłam spędzić noc. Zapowiadało się dużo pracy, a tylko tam mogłam pobyć sama.
— Pomogę ci, co? — zaproponował Mark.
Posłałam mu uśmiech.
— Dziękuję, ale muszę odmówić tej kuszącej propozycji. Chłopak i dziewczyna nie mogą być sami razem w domku. Szczególnie w nocy.
— Od kiedy tak się trzymasz reguł?
— Od kiedy ty chcesz je łamać. — Przewrócił oczami. — A co z twoją rodziną? — zapytałam. — Zamierzasz odwiedzić ich jeszcze przed misją?
— Tak, jasne. Muszę wziąć swoje rzeczy, pożegnać się, tak na wszelki wypadek...
— Będzie dobrze — pocieszyłam go.
— Wiem. Musi być.
— Nie ma innego wyjścia — dokończyłam.
Doszliśmy do domku Posejdona. Przed wybuchem był to prostokątny, niski budynek o ścianach z morskiego kamienia. Teraz jednak stylem bardziej przypominał pozostałe domki, lecz do jego budowy użyto zwykłych cegieł. Nikt by nie powiedział, że te mury należą do Posejdona. Wyglądał to raczej jak wiejski, europejski dom w czasie budowy. Przy werandzie jeszcze nie zbudowano schodów, okna były oklejone folią ochronną. Na odległość dało się zobaczyć, że prace budowlane prowadzono tu na szybko, w pośpiechu, przez co można było się spodziewać wielu niedoróbek.
Żadna z wersji tego budynku do mnie nie przemawiała. Wcześniej był zimny, za to teraz wręcz spartański. Doceniałam to, że obozowicze w ogóle go wznieśli w tym zamieszaniu z Eris.
— W porównaniu z innymi, nie robi furory — stwierdził Mark.
Przytaknęłam.
— Kiedy wojna z Eris się skończy, Annabeth na pewno z chęcią zaprojektuje go lepiej — uznałam.
— Ona studiuje architekturę w Nowym Rzymie? — upewnił się.
Ponownie potaknęłam.
— To dobranoc. — Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
— Jesteś pewna, że nie mam ci pomóc?
— Dam radę.
— A jeśli coś ci się stanie? Zemdlejesz albo...
— Marky, ty uparciuchu, nie martw się o mnie. Dobranoc.
— Przyjdę rano — odpowiedział, kiedy drzwi domku Posejdona już się za mną zamykały.
Od środka budynek również nie wyglądał imponująco. Po prawej znajdowała się mała łazienka z prysznicem, a dalej przechodziło się do pomieszczenia, w którym docelowo powinny stać łóżka. Jednak obecnie na drewnianej podłodze był jedynie pył. Na środku stała mała lampka, jakby właśnie czekała na mnie.
Jednak coś innego bardziej przyciągnęło moją uwagę. W ceglaną ścianę został wmurowany pewnego rodzaju wieszak, na którym leżała srebrna, lekko zgięta strzała. Podeszłam do niej z niedowierzaniem. Nie mogłam uwierzyć, że to ta strzała.
Pierwszego dnia mojego pobytu w Obozie Herosów miałam wrażenie, że mój świat się wali. Wszystko szło źle. Pokłóciłam się z Percy'm, który był na mnie wściekły, ponieważ uważał, że to ja skłóciłam go z Annabeth. Później okazało się to intrygą, ale w tamtej chwili buzowały we mnie emocje. Nie chciałam powodować stłuczenia się szyb, więc strzeliłam strzałą w ścianę, następnie wieszając na niej mój plecak, bo wbiła się dość głęboko.
Teraz, gdy na nią patrzyłam, zdałam sobie sprawę z tych dwunastu miesięcy. Trudno mi było uwierzyć, że tyle się przez ten czas zadziało. Gdybym porównywała tamto moje życie z obecnym, mogłabym wymieniać i wymieniać różnice. Wtedy byłam samotną, zamkniętą w sobie dziewczyną, teraz miałam najlepszego przyjaciela, kochającego chłopaka i miałam wrażenie, że coraz lepiej radzę sobie z emocjami. Co prawda pokomplikowało się wiele innych spraw...
Ta strzała była dla mnie pewnego rodzaju symbolem. Sądziłam, że spaliła się w pożarze po wybuchu bomby, lecz jednak przetrwała. Tak jak ja, pomimo wielu niebezpieczeństw. To za jej pomocą pokazałam swoje "ja". Miałam nadzieję, że zostanie tu dłużej jako ślad po mnie.
Po lodowatej kąpieli (nie było ciepłej wody) razem z umyciem włosów, które przez szybkie rośnięcie sięgały mi już do pasa, zmieniłam opatrunek na nodze, gdzie ugryzł mnie wąż. Rana się goiła, ale dwie małe dziurki po kłach nadal były opuchnięte.
Przesunęłam lampkę ze środka pomieszczenia, aby rozłożyć koc. Miętuska wróciła z nocnych łowów i postanowiła mi potowarzyszyć w ciele dorosłego labradora. Rozłożyła się na materiale, a ja oparta o nią, zaczęłam robić listy.
Rozplanowanie wszystkiego logistycznie było szalenie trudne. Chciałam, aby w obu grupach znajdowało się tyle samo dziewczyn i chłopaków, Greków i Rzymian, żeby herosi o podobnych mocach nie byli na tym samym statku. Pragnęłam również, aby drużyny dobrze się dogadywały, więc patrzyłam również na relacje. To zdawało się wręcz niemożliwe, aby wszyscy byli zadowoleni.
W końcu, po parogodzinnym główkowaniu, udało mi się sporządzić następującą listę:
Statek rzymski – Fidem
1. Solis Johanson, syn Jupitera
2. Percy Jackson, syn Posejdona
3. Hazel Levesque, córka Plutona
4. Tatiana Smirnow, córka Eskulapa
5. Jake Mason, syn Hefajstosa (?)
6. Clarisse La Rue, córka Aresa
7. Frank Zhang, syn Marsa
8. Annabeth Chase, córka Ateny
Statek grecki – Elpida
1. Luna Jackson, córka Posejdona
2. Jason Grace, syn Jupitera
3. Nico di Angelo, syn Hadesa
4. Mark Waterson, syn Apolla
5. Leo Valdez, syn Hefajstosa
6. Hisako Higashiyama, wnuczka Fortuny i Hachimona
7. Reyna Ramirez-Arellano, córka Bellony
8. Piper McLean, córka Afrodyty
Przy Jake'u Masonie nadal stał znak zapytania. Miałam nadzieję, że się zgodzi, bo naprawdę nie miałam pomysłu, kim innym mogłabym go zastąpić.
Dla własnych notatek zapisywałam sobie, kto jest czyim dzieckiem, chociaż nigdy nie lubiłam, gdy zwracano się do mnie "córka Posejdona". Nie chciałam być kojarzona z tym człowiekiem albo raczej bogiem. Daleko nam było do dobrych relacji. Kiedyś chciałam poznać ojca, bo sądziłam, że u niego znajdę miłość, której nie dała mi mama. Jednak po pierwszym zawodzie na nim zmieniłam zdanie.
Rozczarowałam się Posejdonem. Byłam rozgoryczona, że przez czternaście lat nigdy nie dał żadnego znaku, pozwolił na obdarzenie mnie tymi darami-klątwami. Nie potrafiłam z nim rozmawiać, normalnie na niego patrzeć. Pozostawał żal, że okazał się takim beznadziejnym ojcem. Podczas bycia bogiem mógł nie mieć czasu, ale od zeszłego lata rozmawiałam z nim tylko raz. Nie powinno to tak wyglądać.
Bycie uważaną za siostrę Percy'ego Jacksona aż tak mi nie przeszkadzało, ale nie rozumiałam, dlaczego Percy tak lubi, wręcz kocha Posejdona. Dogadywał się z nim znacznie lepiej. Chodzili na ryby, rozmawiali całe wieczory przy ognisku, robili Zeusowi różne dowcipy. Gdy na nich patrzyłam, ściskała mnie zazdrość.
Pomimo wszystko, Percy był dobrym bratem. Wdał się w tę lepszą część Posejdona: łagodne morze w pogodny dzień. Odkąd jego mama i ojczym, Sally oraz Paul, stali się moimi opiekunami prawnymi, widywaliśmy się w święta, na które przyjeżdżał z Nowego Rzymu, w którym studiował. Odwiedzał rodzinę, a z nim zwykle przybywała jego dziewczyna, Annabeth. Delikatnie rzecz ujmując, nie lubiłyśmy się. Uważała, że to ja przyniosłam wszystkie problemy, co poniekąd było prawdą. Cały czas miała do mnie żal, że "skłóciłam" ją z Percy'm, chociaż w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca. Jednak uraza pozostała.
Najbardziej irytowało mnie jednak co innego. Mieszkanie, które zamieszkiwałam razem z opiekunami, Hedwig i Mike'iem oraz okresowo Percy'm i Annabeth, było wielkie. Miało niezliczoną liczbę pokoi, które dopasowywały się do gustu mieszkańca. Na brak miejsca nie można więc było narzekać. Podczas gdy ja byłam w tej cholernej Australii z Aleksandrem, Percy'emu i Annabeth zaczęła się przerwa letnia. Przyjechali do Nowego Jorku i wiadomo gdzie zamieszkali. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że przyjechała z nimi Piper, z którą również nie łączyły mnie najcieplejsze stosunki.
Nie chciałam wyjść na wredną, ale kiedy goście zapraszają do nie swojego domu swoich gości, coś jest nie w porządku. Mimo że nie byłam jeszcze pełnoletnia, mieszkanie należało do mnie po "śmierci" mamy. Zwykle byłyśmy tam tylko z Hedwig, bo mama była w podróżach, a jej szoferem Mike. Wprowadzka Sally i Paula zaburzyła mój mały świat, a każda kolejna osoba, która wpychała się bez mojego pozwolenia albo nawet wiedzy, doprowadzała mnie do szewskiej pasji.
Opierając się tak o ciepłe ciało Miętuski, w pewnej chwili zasnęłam. Zamieniła się w jakiegoś większego ssaka, a ja wtuliłam się w jej mięciutkie futerko.
Przyśniło mi się podłużne pomieszczenie z długim stołem, który mógłby zostać uznany za elegancki, gdyby nie materiał, z którego go wykonano: żelki. U jego szczytu stało wysokie, wytworne krzesło, które z kolei było zrobione ze splecionych ze sobą węży, które z daleka przypominały wiklinowy fotel. Nawet nie patrząc na zebranych, dało się domyśleć, kto jest gospodarzem spotkania.
Mama siedziała po prawej od wężowego krzesła. Nie uśmiechała się, ale to dodawało jej oszałamiającej urodzie pewnego surowego akcentu. Miała makijaż, chociaż go nie potrzebowała. Patrzyła na pozostałych z wyższością, co jakiś czas odrzucając złote loki do tyłu. Popijała jakiś trunek z szerokiej szklanki, przypatrując się z perfidnym uśmiechem Samanthcie, która siedziała naprzeciwko niej.
Samantha nie była nawet w połowie tak piękna jak mama. Była z natury ładna, jednak stres i zmęczenie odcisnęło widoczne piętno. Trudno było ocenić, kiedy ostatni raz się uśmiechała albo śmiała. W brązowych oczach nie widziałam energii, a jedynie pewnego rodzaju melancholię. Na jej skórze pojawiły się bruzdy, a kości policzkowe się uwydatniły. Ubrała się w pogniecione ciuchy, jakby nawet nie miała siły ich wyprasować.
Dwóch strażników koło drzwi na końcu pomieszczenia rozwinęło dywan prowadzący w stronę wężowego krzesła. Po powrocie na swoje miejsca, zadęli w trąbki i z wielką ceregielą otworzyli wrota, za którymi spodziewałam się zobaczyć Eris, jednak były to ślepe drzwi.
Nagle z żelkowego stołu zaczęło się coś wyłaniać. Podniosło się sztywno o dziewięćdziesiąt stopni niczym Dracula ze swojej trumny. Kiedy gumowe słodkości opadły, Eris, owinięta w papier toaletowy, zaczęła wymachiwać rękami i krzyczeć "Mózgi!". Najlepsza mieszanka wampira, mumii i zombie, jaką kiedykolwiek widziałam.
— To się nazywa wejście smoka! — zawołała, kiedy "bandaże" zamieniły się w malutkie, ziejące ogniem smoczątka i poleciały w stronę krzesła, aby dołączyć do jaszczurczych kuzynów.
Eris poszła w ślady stworzonek. Zamieniła się w niewielkiego, tłustego smoka. Zamiast dmuchnąć ogniem, splunęła wodą. Jej łuski nagle zaczęły się przeradzać w pióra. Wkrótce stała się ogromnym gołębiem. Łatwo mi było sobie wyobrazić, jak wielką robi kupę i jakim problemem byłaby, gdyby się rozmnożyła.
— I tak, kochane, działa ewolucja! — krzyknęła bogini, wracając do swojego standardowego wyglądu i stając na stole jak modelka. — Nie chcesz dołączyć, Nell? To twój żywioł!
— Może innym razem — odpowiedziała mama. Pierwszy raz słyszałam, aby ktoś zdrobnił jej imię. — Mamy ważne sprawy do przedyskutowania.
— Jak tam uważasz. — Przewróciła oczami i usiadła na swoim tronie. — To co tam mamy omówić?
— Na przykład, czy plan z Frisco nadal jest aktualny.
— A odwołałam go?
Już na pierwszy rzut okaz dało się zobaczyć, że Eris nie jest dobrym charakterem. Jej włosy poruszały się jak tłum ludzkich rąk na koncercie przy wolniejszej piosence. Na twarzy nie miała żadnych zmarszczek, a na kościach policzkowych skóra była tak naciągnięta, jakby miała zaraz pęknąć. Jej styl również odznaczał się jednym, wielkim chaosem. Znawcy mody albo okrzyknęliby ją bezguściem, albo stworzyli z tego nowy hit. Z tą dzisiejszą modą nigdy nic nie wiadomo... Jednak cokolwiek Eris zakładała, pasowało na nią idealnie i podkreślało jej kobiece walory. Bogini często zmieniała stroje, dopasowując do tego najróżniejsze miny, dzięki plastycznej twarzy.
— Już to omawiałyśmy wielokrotnie — stwierdziła, a jedno z ruchomych pasemek włosów podrapało ją po brodzie. Wydęła swoje pełne usta, pomalowane krwistoczerwoną szminką. A może to była krew? — Myślałam, że ustaliłyśmy już każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
— Ale trochę się pozmieniało — stwierdziła mama, posyłając Samanthcie lekceważące spojrzenie. — Proponuję, abym to ja tam poszła.
— Zastukasz szpilkami i wszystko popsujesz — stwierdziła córka Demeter. — Eris, ja się nadam lepiej do tej roli.
— Nie umiesz nawet używać magii Chaosu, nie mówiąc już o mgle. Jesteś kompletnie nie-magiczną osobą.
— Ciebie znowu poniosą emocje i cały plan pójdzie w... Wtedy, w pociągu, miałaś ich zabić, a zamiast tego wpadłaś do jeziora.
— Ty miałaś ich pokonać w Vancouver! — Mama uderzyła dłonią w stół.
— Już miałam ich w garści, ale pojawił się ten przeklęty syn Hadesa!
— Dlatego trzeba się go teraz pozbyć, dziewczęta. — Eris pstryknęła, zaklejając mamie i Samanthcie usta taśmą malarską. — Kiedy się rozdzielą, należy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
— Machaon już próbował go zabić.
— Ale przeszkodziła mu Perła twojej córki i Muszlobrodego. Tym razem krasnolud będzie w naszych rękach, a Rybi Odór będzie zajęty szukaniem swoich widełek. To co, wszystko jasne? — Kobiety przytaknęły niechętnie. — To teraz proponuję Bridget Jones, pudełka lodów i całą spiżarnie wina. Co wy na to? Typowy babski wieczór. Jak go nazwiemy? "Noc samotnych singielek"?
— A widziałaś kiedyś singielkę w związku? — burknęła Samantha.
— Idiotka — mruknęła pod nosem mama.
— To już wiadomo, czemu w rządzie nie przeważają kobiety. — Eris westchnęła, żując swoje włosy.
----------------------------------
RADA:
Zróbcie sobie zdjęcie (screena) listy załóg statków, bo w przyszłych rozdziałach pomoże Wam to ogarnąć, gdzie kto jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top