Rozdział 45 "Moja prababcia jest w moim wieku"
Luna
Wyjęłam z torebki latarki. Kiedy Percy włączył snop światła, wspomnienie uderzyło mnie jak ciepłe powietrze po wyjściu z klimatyzowanego pomieszczenia. Ile razy jasność migocząca na dłoni Marka oświetlała pomieszczenie? Nie bałam się ciemności, lecz świadomość, że koło mnie zawsze znajdowała się żywa lampa, dodawało mi pewności siebie. Mark dosłownie i w przenośni potrafił mi rozjaśnić nawet najbardziej ponury dzień.
Teraz to wszystko należało już do przeszłości.
— Ziemia do Luny! — Nico pomachał mi ręką przed oczami. Potrząsnęłam głową, aby przegnać gromadzące się łzy. — Słyszałaś?
— Hmm?
— Pytałem, czy masz jakikolwiek pomysł, gdzie ten korytarz może prowadzić.
Pokręciłam głową. Ruszyliśmy ku ciemności. Małe snopy światła latarek niewiele dawały. Co chwilę przesuwaliśmy je sprzed drogi na otoczenie, by dostrzec jak najwięcej. Aleja zdawała się taka jak inne: mnóstwo regałów i książek. Jednak z jakiegoś powodu nic nie oświetlało tego miejsca.
Nagle Percy się potknął. Złapałam go za ramię, by nie upadł. Gdy poświeciliśmy latarkami na przyczynę, wszyscy zmarszczyliśmy czoła. Uklękłam, aby przyjrzeć się czemuś, co początkowo wyglądało jak ciemny przewód. Jednak gdy go dotknęłam, wyczułam chropowatą powierzchnię.
— To... gałąź?
"Kabel" ciągnął się dalej. Podążyłam za nim do źródła – po nitce do kłębka. Wystarczyło kilkanaście metrów, gdy naszym oczom ukazała się plątanina gałęzi ze zwiędniętymi liśćmi i kwiatami roztrzaskana na ziemi. Patyki wydawały się skłębione w jakiś odgórnie nadany im kształt, lecz nie potrafiłam sprecyzować w jaki. Cokolwiek to było, zajmowało tyle miejsca co okrągły stół, przy którym mogłoby zasiąść z dwadzieścia osób.
— Co jakieś badyle robią pośrodku biblioteki? — zadał słuszne pytanie Percy.
Skierowałam latarkę do góry, lecz nie była wystarczająco mocna, aby dotrzeć do sufitu.
— Czytałam coś o jakimś drzewie, ale... To nie ma sensu. — Przygryzłam wargę. — Chodźmy dalej.
Aleja ciągnęła się bogowie wiedzą jak daleko. Jednak ledwie minutę później natknęliśmy się na kolejną kupę gałęzi, bardzo podobną do poprzedniej.
— To nie wzięło się znikąd — stwierdził Nico, przyglądając się dziwnym, kulistym owocom zwisającym z patyków.
Znaleźliśmy jeszcze trzy bałagany. Im dalej w ciemność wchodziliśmy, wydawało mi się, że coś zaczynam słyszeć. Zdawało się to jakimś zwykłym szumem, jak rozbijanie się fal o brzeg. Wkrótce światło naszych latarek przestawało ginąć w bliżej nieokreślonej przestrzeni, a trafiało na płaską powierzchnię. Po jeszcze kilku metrach zidentyfikowaliśmy wielkie, drewniane wrota. Zza nich dobywały się jakieś odgłosy.
Wymieniłam spojrzenia z chłopakami. Mając już wspólne doświadczenia, nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumieć. Nico ochrania tyły, ja celuję z łuku, Percy idzie pierwszy. Chłopak bezgłośnie odliczył do trzech, a syn Hadesa złapał za klamkę.
Oczekiwaliśmy szybkiej akcji, lecz jedno szarpnięcie odchyliło ciężkie drzwi o zaledwie kilka centymetrów. Ktokolwiek znajdował się w środku, nie wzięliśmy go z zaskoczenia. Gdy otwór się poszerzył, wskoczyliśmy do środka. Nic nas nie zaatakowało. Za to na łopatki powalił nas widok.
Pośrodku wielkiego pomieszczenia znajdował się staw ograniczony marmurowymi brzegami. Ze środka zbiornika wyrastało wielki dąb, klon, czy inne liściaste drzewo – moja wiedza botaniczna nie pozwalała na jednoznaczne stwierdzenie. Roślina wznosiła się na wiele, wiele metrów, a jej korona składająca się z setek wielkich gałęzi stwarzała kopułę nad naszymi głowami. Każdy jeden liść świecił delikatnie, jednak poświata nie dała rady przykryć faktu, że zielone tkanki wyglądały na zwiędnięte.
Okrągłe ściany zostały zapełnione półkami uginającymi się od książek. Po lewej stronie znajdowała się spora wnęka. Gdy do niej zajrzałam, ujrzałam miękkie podwyższenie z mnóstwem poduszek. Tuż obok płynął wodospad, którego wody wpływały do fontanny, bezpośrednio połączonej ze stawem. Hektolitry wpadające do zbiornika tworzyły mgiełkę otaczającą wnękę, co nadawało jej mistycznego wyglądu. Wszędzie unosił się kwiatowy zapach. Po zrobieniu jeszcze kilku kroków, dojrzałam pływającą po jeziorze, przepiękną, największą jaką w życiu widziałam lilię wodną. Musiałam mrugnąć parę razy, aby upewnić się, czy na pewno to wszystko mi się nie śni.
W centrum kwiatu elegancko siedziała młoda kobieta. Ciemne, długie włosy opadały na jej szczupłe ramiona. Biała suknia, utkana z najdelikatniejszego dostępnego materiału, z wdziękiem układała się na płatkach. Bose stopy damy wystawały spod rąbka spódnicy.
Lilia zaczęła podpływać do brzegu stawu. Kobieta podniosła się z gracją. Uśmiechała się przyjaźnie malinowymi ustami, czekoladowe oczy iskrzyły radością. Postawiła palce na marmurze i zeszła ze swojej łódki.
— A już sądziłam, że celowo mnie unikasz.
Na jej włosach błyszczała opaska wysadzana białymi i srebrnymi diamentami czy innymi kryształami. Przypominało to nieco diadem.
— Kim jesteś? — Percy'emu pierwszemu zwróciło mowę.
Kobieta nie kryła zdziwienia.
— Jak to? To wy nie wiecie? — Jej głos przesiąkł rozczarowaniem. — Edward wam o mnie nie mówił?
— A ty nas znasz? — Nico ściągnął brwi.
— Oczywiście, że tak. — Jej głos był tak jedwabiście melodyjny, że słowa przypominały śpiew. — Percy i Luna pochodzą z rodu Andersonów jak Edward. Ty, Nico, jesteś synem Hadesa, czyli jego przyrodnim bratem.
— Jesteś żoną dziadka Eddie'go? — domyśliłam się.
Na bladą twarz kobiety wpełzł piękny uśmiech.
— Czyli jednak mnie rozpoznałaś. — Podeszła bliżej. — Skoro Edwarda nazywaliście "dziadkiem Eddie", ja mogę być "babcią Celią".
— Moment, to ty byłaś jego żoną? — Percy podrapał się po brodzie. — Ale ty jesteś młoda, a on był... stary.
Marcella roześmiała się.
— Mam już swoje lata, lecz nimfy starzeją się inaczej niż śmiertelnicy.
— Zaryzykuję stwierdzeniem — Nico schował miecz do pochwy — że jesteś nimfą lilii. — Wskazał kwiat, na którym kobieta zrobiła efektowne wejście.
— Nie trudno to odgadnąć — przyznała.
Mój wzrok ponownie przyciągnęło drzewo. Im bliżej niego stałam, tym więcej złych znaków zauważałam. Nie znałam się na roślinach, lecz nie potrzeba fachowca, by stwierdzić, że obumierało. Liście na moich oczach odrywały się od gałęzi i zeschnięte spadały do stawu. Kora nie wyglądała zdrowo, wydawała się sucha i popękana. Nie rozumiałam dlaczego, ale strasznie przejęłam się jego losem.
— Co się z nim dzieje? — zapytałam.
Marcella spojrzała na drzewo. Na jej twarzy zobaczyłam napięcie, a w oczach niepokój. Zaczęła nerwowo skubać materiał sukienki. Przełknęła ślinę, zwracając się do nas.
— Może porozmawiamy? Założę się, że nie znacie zbyt dokładnie historii Biblioteki.
Poprowadziła nas w stronę wnęki. Gdy rozsiedliśmy się na miękkim podwyższeniu, pojawiły się dwie sowy niosące w szponach między sobą srebrną tacę z filiżankami i imbrykiem.
Ich skrzydła wywołały leciutki wiaterek, który rozwiał włosy nimfy.
— Wyglądają jak moja sowa Selene — stwierdziłam.
— Ponieważ jest ona ich siostrą. — Kobieta nalała nam herbatę. — Atena podarowała nam dwie swoje święte sowy, jej inteligentne stworzenia. Rozmnożyły się i teraz jest ich całkiem sporo w całej Bibliotece. Tam — wskazała koronę drzewa — jest ich gniazdo.
— Macie cukier? — poprosił Percy.
Kolejny ptak przyniósł cukiernicę.
— Mam tyle pytań. — Trzymałam kurczowo filiżankę, by nie wylać na siebie gorącego napoju. — Jeszcze nie przebrnęłam przez cały informator dziadka – jego pismo pozostawia wiele do życzenia – więc w zasadzie nie wiem wiele o Bibliotece. A chłopaki to już w ogóle.
— Przyszliście w samą porę — Zerknęła w stronę drzewa.
— Czy coś się dzieje z całą Biblioteką? — spytał Nico.
Marcella wyprostowała się.
— Może od początku. — Odłożyła filiżankę na spodek. — Zapewne wiecie, że urodziłam się we Włoszech. Zostałam porzucona w lesie, gdzie odnalazły mnie lokalne nimfy. Wychowały mnie na jedną z nich, choć przez całe życie nie zdradzałam jakiś szczególnie "nimfich" cech. Kiedy byłam niewiele starsza od was, wybuchła wojna. Pewnego dnia natknęłam się w lesie na rannego amerykańskiego żołnierza. Zaopiekowałam się nim, choć było to wbrew zasadom. Gdy nimfy się o tym dowiedziały, zostałam wykluczona z ich społeczności. Edward na szczęście już wyzdrowiał i postanowił teraz zaopiekować się mną.
— Ile miałaś wtedy lat? — zapytałam.
— Dwadzieścia jeden. Nigdy nie byłam poza lasem, w świecie ludzi. Przez jakiś czas mieszkaliśmy w Rzymie pod przykrywką. Tam po raz pierwszy spotkałam się z książkami i od razu się w nich zakochałam. — Jej oczy błyszczały. — Edward założył tam bibliotekę, aczkolwiek nie taką zwykłą.
— Też magiczną? — Percy nalał sobie więcej herbaty.
Przytaknęła.
— Podczas wojny Edward wyświadczył Atenie pewną przysługę, więc gdy szykował się do założenia tej biblioteki, bogini mu pomogła. W całym tym dziele brała również udział Hekate. Wspólnymi siłami stworzyli Drzewo Mądrości. — Wskazała roślinę górującą nad pomieszczeniem. — Na początku było małe, lecz z każdą nową książką rosło, rosło i rosło. Dodatkowo Edwardowi udało się znaleźć lilię, z którą było powiązane moje istnienie. Dał radę przenieść ją tutaj, gdzie umieścić ją koło Drzewa. Jakby tego jeszcze było mało, Hekate stworzyła dla niego specjalny, nowy rodzaj magii. To wszystko funkcjonuje tu razem, w harmonii.
— Czy ta pierwsza biblioteka w Rzymie miała te same funkcje co ta Biblioteka? — Zmieniłam pozycję, bo zaczęła mi cierpnąć noga.
— Nie, była o wiele bardziej "prymitywna". Po prostu pomieszczenie z książkami i drzewem na środku. Po wojnie, gdy Edward nie był już potrzebny wojsku jako szpieg, postanowiliśmy wyjechać do Ameryki. Nie wiedzieliśmy jednak, co zrobić z biblioteką oraz lilią, źródłem mojego życia. Nie mogliśmy ich tam zostawić. Na szczęście Atena i Hekate, za pewne kolejne przysługi, pomogły nam ją przenieść. Edward, za spory majątek Andersonów, zbudował drapacz chmur na Manhattanie, a część zainwestował, z sukcesem, na giełdzie. Bibliotekę nie tylko ulokowano w Nowym Jorku, a również ulepszono. Między innymi połączono ją z innymi bibliotekami.
— Między innymi? — Przełknęłam ślinę. — O ilu rzeczach jeszcze nie wiem?
Marcella uśmiechnęła się.
— Obstawiam, że całkiem wielu. — Spuściła wzrok, a jej mina zrzedła. — Gdy urodził się Jim, nie zapał miłością do książek jak my. Ignorował Bibliotekę. Mimo wszystko Drzewo Mądrości rosło. Stworzyliśmy specjalnie dla niego to pomieszczenie. — Rozłożyła szeroko ręce. — Komnata Wodospadu.
Ogarnęła całość spojrzeniem, jakby z nostalgią.
— Żyliśmy spokojnie. Jim, po ślubie z Laurą, wyprowadził się z domu. Nie był dumny z dziedzictwa Andersonów. Odciął się od nas i od tego świata. Nie pozwolił nam nawet kontaktować się ze swoją pierwszą córką, Sally. Nigdy jej nie poznaliśmy. Za to drugą córkę, Cornelię, porzucił. Afrodyta również. Oddała ją do Obozu Herosów. Zgłosiliśmy się do Chejrona, lecz miał związane ręce – nie mógł się sprzeciwić woli bogini. — Zacisnęła zęby, jakby nadal miała mu to za złe. — Dopiero gdy dorosła, spotkaliśmy się z nią i zaproponowaliśmy mieszkanie w penthousie. Edward był już w podeszłym wieku, więc postanowił spisać testament. Po konsultacji z prawnikami wynikło jednak, że poprzedni Andersonowie poczynili jakieś skomplikowane zapisy, bardzo utrudniając przyszłym pokoleniom manewrowaniem majątkiem. Jednym z najważniejszych punktów był procent boskiej krwi. Z tego powodu, oraz dlatego że w Cornelii widzieliśmy przyszłość, Edward zapisał na nią, co mógł. Sądziliśmy, że gdy tylko skończy szkołę, zajmie się Biblioteką i będzie uprawiać naszą magię, ale...
— Oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością — dokończyłam.
Marcella ciężko westchnęła.
— Przekazaliśmy jej wszystko, a ona nie tylko tego nie doceniła, lecz częścią wręcz wzgardziła. Miała odziedziczyć zwierzchnictwo nad Biblioteką, a chyba nigdy do niej nawet nie zajrzała. W dodatku zagroziła nam, że wygoni nas z penthousu, bo skoro należy do niej, my nie mamy prawa tam żyć. To jest powód, przez który ostatnie kilkanaście lat spędziliśmy tu, w Bibliotece.
— Mieszkaliście tutaj przez ten cały czas?
— Głównie przebywaliśmy w Komnacie Wodospadu. Dopiero nieco ponad rok temu odkryliśmy twoje, wasze istnienie.
— Przerwę ci tu na chwilę, babciu... Nie, nie będę do ciebie tak mówił, bo to dziwne. — Percy odstawił filiżankę. — Kiedy Cornelia pokazała swoje prawdziwe oblicze, dlaczego nie zmieniliście testamentu?
Nimfa przygryzła wargę. Nico spojrzał na mnie, dodając w myślach "To już wiadomo po kim to masz".
— Jim był martwy od parunastu lat. Sally nigdy nie spotkaliśmy, a Jim nie miał najlepszego charakteru, Laura również była trudną osobą, ona zbuntowała go przeciwko nam. Baliśmy się, że Sally jest taka sama albo nawet gorsza od Cornelii. Poza tym, Cornelia była ulubioną córką Afrodyty, więc baliśmy się jej gniewu.
Gdy spojrzałam na Percy'ego, widziałam, że rozmowa nie idzie w dobrym kierunku. Zacisnął pięści. Jego oddech przyspieszył.
— Woleliście zostawić wasze najcenniejsze skarby — jego słowa kipiały złością — jakiejś wariatce bez serca, niż chociaż sprawdzić, czy druga wnuczka jest choćby odrobinę normalniejsza? Mama kochała książki, była najcudowniejszym człowiekiem na świecie...
— "Była"?
Marcella zakryła usta dłonią, gdy do niej dotarło. Na twarzy Percy'ego pojawiło się cierpienie. Widziałam, że przygryzł od środka policzek, lecz jego oczy i tak się zaszkliły.
— Och, bogowie, przepraszam. — Jej ręka powędrowała do cienkiego łańcuszka z wisiorkiem w kształcie lilii wodnej. Uderzyło mnie, jak podobny jest on do mojego naszyjnika od Marka, obecnie ukrytego pod T-shirtem. — Tak mi przykro.
— Może gdybyście zmienili testament, to wszystko by się nie stało. Mama nie musiałaby wypruwać sobie żył, aby nas wytrzymać, nie musiałaby poślubić Śmierdziela Gabe'a. Całe nasze życie wyglądałoby inaczej!
— Percy, nie mam pojęcia, jakby ta decyzja wpłynęła na twoje życie. Albo Luny. Nie wiem. — Spuściła wzrok. — Teraz tego żałuję.
— Co to zmieni?
Percy wstał. Zaczął krążyć w tą i z powrotem, a każdy jego krok buzował gniewem.
— Pozwól mi ją poznać — poprosiła błagalnie.
Percy skierował na nią morskie oczy. Jeszcze przed chwilą wściekły, teraz wydawał się przygarbiony, przytłoczony, mały.
— Jak? Mama... — Głos mu się załamał. — Mama nie żyje.
Po jego policzku spłynęła łza, zostawiając mokry ślad.
— Ludzie żyją, dopóki się o nich pamięta. Pozwól mi ją poznać, by żyła już na zawsze w moim sercu. Powiedz mi, co straciłam.
Percy pociągnął nosem. Chwilę panowało milczenie. W końcu zaczął mówić zachrypniętym głosem.
— Była najcudowniejszą kobietą na świecie. Sprawiałem mnóstwo problemów, a mimo to zawsze mi wybaczała. Miała anielską cierpliwość. Rzuciła studia, by zająć się chorym wujkiem, który ją wychował. Później wzięła ślub ze Śmierdzielem Gabem, aby mnie chronić. Męczyła się z nim przez dwanaście lat. Gdy poznałem Tysona, próbowała mu za wszelką cenę pomóc. Była otwarta dla wszystkich. — Chłopak zaczął drżeć. — W domu zawsze była gotowa kogoś ugościć. Kiedyś Gabe stwierdził, że nie ma niebieskiego jedzenia. Jemu na złość zaczęła kupować niebieskie żelki, piec niebieskie naleśniki. — Zaśmiał się. Łzy hurtowo spływały po jego czerwonych policzkach. — Gdy poznała Paula, znowu była szczęśliwa. Wróciła na studia, napisała własną książkę. Parę miesięcy temu urodziła bliźniaki – Charlotte i Erica. Mama zawsze cały rok odkładała pieniądze, byśmy latem mogli choć na parę dni pojechać do Montauk. To tam poznała Posejdona.
Marcella płakała. Wstała. Była niewiele niższa od Percy'ego. Przytuliła go do siebie. Chłopak oparł głowę o jej ramię. Razem szlochali.
— Mamę zabiła Eris — powiedział zdecydowanie. Podniósł na mnie spojrzenie. — To wina jej Diskordów, a nie twoja.
Głos ugrzązł mi w gardle. Odetchnęłam z niespotykaną ulgą.
— Była cudownym człowiekiem. — Nimfa stwierdziła z pełną stanowczością. — Będę o niej pamiętać, a ze mną Biblioteka. Sally będzie żyła wiecznie.
Percy i Marcella wybuchli płaczem w swoich ramionach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top