Rozdział 44 "Indiana Jones i poszukiwacze zaginionej Biblioteki"
Luna
Sol łatwo się zgodził na zmianę składu ekip, ponieważ bardzo chciał mieć Marka u siebie. Ostatecznie miało dojść do wymiany jego i Piper na Tatianę, jednak musieliśmy poczekać, aż dolecimy do siedziby Hunduna, bo nie było sensu robić międzylądowania dla tak prozaicznej rzeczy.
Tym razem już celowo robiłam wszystko, aby omijać Marka. Jak tylko go widziałam, zawracałam i szłam do celu na okrągło, byleby tylko nie znaleźć się koło niego. Nie ufałam sobie. Potrzebowałam pocieszenia, przytulenia. Normalnie szukałabym ich u niego, a teraz to on był temu smutkowi winien.
Pierwszej nocy nie zmrużyłam oka. Godzinami rozpamiętywałam każdą naszą rozmowę. Co złego zrobiłam, że zainteresował się Piper? Czy to prawda, że od początku podobało mu się we mnie tylko moja pozycja? Może gdybym nie wyjechała wiosną z Aleksandrem nic takiego by się nie wydarzyło. Czy przeproszenie go coś by dało? Wróciłby do mnie?
Nie do końca przytomna rano niemal jak zawsze poszłam do jego kajuty, aby się z nim poprzytulać. Kiedy stanęłam nieruchomo z ręką na gałce, wreszcie to do mnie w pełni dotarło. Mark już nie był mój. I nigdy nie będzie. Znając go tak dobrze, musiałam traktować go teraz jak niemal obcego.
Większość napraw już zostało zakończonych, więc razem z Leo zrobiliśmy inspekcję całego statku. W moim towarzystwie zachowywał się dziwnie, jakby bardziej nerwowo. Później przy obiedzie zauważyłam to też u innych, nawet u Nico. Panowała cisza. Najwyraźniej wszyscy bali się cokolwiek powiedzieć ze względu na mnie. Tylko Mark i Piper patrzyli na siebie maślanymi oczami.
Musiałam wziąć się w garść. Byłam przywódczynią tej misji, a nie rozemocjonowaną nastolatką. Nasz los nie mógł się opierać na moich humorach.
Próbowałam zająć ręce robotą, jednak myśli nadal sobie swobodnie biegały od zmartwienia do zmartwienia. W mojej głowie pojawiła się kolejna nierozwiązana kwestia. Wiedziałam, że lepiej zrobić to jak najszybciej, a że żadne z nas nie było w tym momencie raczej jakoś szczególnie zajęte, postanowiłam zrobić to od razu.
Poczekałam, aż Nico skończy wartę. Pociągnęłam go na dziób statku.
— Coś się stało? — spytał, przyglądając mi się uważnie.
— Bo... Znaczy... — Napadły mnie wątpliwości. Zaczęłam wykręcać sobie palce. — Ty chyba jednak zły pomysł... Znaczy sądziłam, że dobry, ale...
— Do brzegu, Luna.
Wzięłam głęboki oddech.
— Chciałabym ci coś pokazać. Tobie i Percy'emu.
— Percy'emu? — Otworzył szerzej oczy.
Czułam, że on tam też jest potrzebny, lecz nie miałam pewności, czy chociaż będzie chciał mnie wysłuchać. Sama rozmowa z nim mnie przerażała: gniew w oczach, napięte ramiona, oschły głos. Sam mówił, że jeszcze nie jest gotowy mi wybaczyć. W takim razie chyba nie powinnam robić pierwszego kroku.
— Oboje jesteście istotni — zadecydowałam.
Nico przechylił głowę zaintrygowany.
— Co kombinujesz?
— Wszystko wam wyjaśnię. Przeniesiesz nas na Fidem?
W chłopaku wygrała ciekawość. Zeszliśmy pod pokład, gdzie razem zniknęliśmy w cieniu. Wyszliśmy w salonie na rzymskim statku. Dwóch niemal dorosłych chłopaków siedziało na kanapie z kontrolerami w dłoniach. Na telewizorze migały postacie, które chyba grały w futbol amerykański. Nigdy nie rozumiałam tego sportu, pełnego agresji, siły, kipiącego męskością. Nawet łyżwiarstwo, kojarzące się z gracją, lekkością i pięknem, zmieszano z futbolem i uzyskano hokej, ku uciesze Kanadyjczyków.
Percy i Frank byli tak zajęci rozgrywką, że chwilę im zajęło zauważenie nas. Gdy pretor mnie zobaczył, zesztywniał i zastopował grę. Syn Posejdona wciskał jeszcze przez chwilę guziki, zdziwiony, że nic się nie dzieje.
— Luna, Nico, miło was widzieć. — Frank wstał z kanapy. — Szukacie Sola?
— Nie, przyszliśmy do Percy'ego. — Chłopak otworzył szerzej oczy. — Mógłbyś nas zostawić? Chciałabym pogadać z nimi w cztery... sześć oczu.
Frank opuścił salon, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy w trójkę, jak za starych, dobrych czasów.
— O co chodzi? — spytał Percy.
Spojrzałam w stronę biblioteczki. Na oko było wystarczająco książek, nie zabrakło również Biblii.
— Chciałam wam coś pokazać. — Skierowałam się ku półkom. —To bardzo dla mnie istotne, więc po prostu mi zaufajcie, okej?
Nico i Percy wymienili spojrzenia.
Zlokalizowałam na regale Biblię. Przyłożyłam palce do jej czarnego grzbietu. Poczułam skórę i wytłoczone na złoto litery. Wyszeptałam po włosku zaklęcie, myśląc o tonach książek znajdujących się na wielkich, dębowych półkach, pilnowanych przez sowy, oświetlanych przez ciepłe światło małych lampek stołowych, jak i wielkich żyrandoli zawieszonych na ozdobionym malowidłami przedstawiającymi dzieje Greków i Rzymian suficie.
Pchnęłam Biblię i rozległ się zgrzyt przekładni. Nagle cały regał cofnął się. Wzburzyły się tumany kurzu. Zaczął przesuwać się w lewo, chowając za ścianą i ukazując przyćmione dymem światło na końcu tunelu.
— Bogowie, co to jest? — Nico zbliżył się powoli, niepewnie, jakby coś miało wyskoczyć i nas zaatakować.
— Sekretne przejście! — Percy okazał więcej entuzjazmu. — Gdzie prowadzi?
— Chodźcie, a się przekonacie.
Weszłam do tunelu pierwsza, a chłopcy podążyli za mną. Po kilkunastu krokach znaleźliśmy się w wysokiej na setki metrów Rotundzie ze szklanym dachem wpuszczającym do środka masę naturalnego światła. Na każdym poziomie znajdował się okrągły balkon, na który wychodziło dwadzieścioro drzwi. Kiedy wychyliło się przez drewnianą balustradę, spojrzenie w dół, nawet dla tych bez lęku wysokości, wiązało się ze sporymi zawrotami głowy. Zerknięcie w górę powodowało oniemienie niebotycznością wieży. Na szczęście z parteru wyłożonego marmurową posadzką ozdobioną fioletowym kwiatem lilii do samej góry bez przerwy oddalającej się od ziemi, prowadziły dwie windy, co prawda drewniane, by pasować do wystroju, a jednak bezawaryjne od niemal osiemdziesięciu lat.
— Bogowie...
Percy i Nico podeszli do barierki. Rozglądali się oczarowani. W tym czasie tunel za nami zamknął się, zatrzaskując się drewnianymi drzwiami. Na statku regał z powrotem znajdował się na swoim miejscu.
— Gdzie jesteśmy? — Percy przechylił się przez balustradę tak mocno, że aż się przestraszyłam.
— Witajcie w Bibliotece Jacksonów.
— Bibliotece Jacksonów? — Spojrzał na mnie jeszcze bardziej zszokowany.
— Masz na myśli swoją bibliotekę? — spytał Nico. — Tę w swoim mieszkaniu? — Przytaknęłam. — Tego miejsca nigdy mi nie pokazywałaś.
— Sama dopiero niedawno je odkryłam. Chodźcie, pokażę wam więcej.
Windą ruszyliśmy w dół, a ja zaczęłam opowiadać.
— Pamiętacie dziadka Eddiego? Zanim odszedł, zostawił mi listę książek, które powinnam przeczytać. Sądziłam, że będą tam książki w rodzaju "Dżuma" albo "Rok 1984". Jednak znalazło się tam coś w rodzaju informatora napisanego przez dziadka. Od zawsze wiedziałam, że Biblioteka jest magiczna, że znajdują się tu wszelkie kiedykolwiek napisane książki we wszystkich językach, lecz okazało się to tylko czubkiem góry lodowej.
Wyszliśmy z windy. Ruszyliśmy w stronę dwuskrzydłowych, wielkich drzwi prowadzących do pozostałej części biblioteki. Po opuszczeniu Rotundy znaleźliśmy się w niezmierzenie wielkim pomieszczeniu. Gdzie się nie spojrzało, widziało się wysokie na kilkanaście metrów regały z uginającymi się od książek półkami. Po jasnej, marmurowej podłodze doskonale niosły się nawet najlżejsze kroki. W powietrzu unosił się zapach wszechobecnego drewna i druku.
Szliśmy główną aleją, szerszą niż inne "uliczki". Prowadziła ona do centrum Biblioteki, obecnie odległego o dobre kilkaset metrów, gdzie znajdowało się skrzyżowanie czterech arterii.
— Okej, to już wygląda jak twoja biblioteka — przyznał Percy. — Ale to nadal nie jest to miejsce, w którym byliśmy w zeszłym roku.
— Tam jest kawałek, ale w drugą stronę. — Pokazałam za nas. — Dzisiaj chcę wam pokazać inne rejony. — Rozejrzałam się, w poszukiwaniu sowy. — Tak jak mówiłam, dziadek Eddie zostawił mi książkę o Bibliotece. Dowiedziałam się z niej między innymi o jej historii. Nie wiem, czy pamiętacie, ale dziadek trafił podczas wojny do Włoch. Tam poznał nimfę Marcellę. Mieszkali tam przez jakiś czas, a dopiero później przeprowadzili do Nowego Jorku. Jest jednak parę rzeczy, o których dziadek wcześniej nam nie wspominał. Okazuję się, że Atena była jego patronką, a dla Hekate wyświadczył kiedyś sporą przysługę, więc wpadł w jej łaski.
— Dlaczego nam o tym nie powiedział? — spytał Nico.
— Kto go tam wie. — Wzruszyłam ramionami. — Dziadek zawsze uwielbiał książki, a dzięki swojej inteligencji przekonał Atenę do stworzenia biblioteki, lecz nie takiej zwykłej. Chciał zgromadzić wszystkie książki świata – dosłownie wszystkie – ale również je udostępniać. Wiedział, że nie wszyscy będą je odpowiednio szanować, więc należy ograniczyć do nich dostęp. W tym momencie zwrócił się o pomoc do Hekate. Gdy połączyli siły, powstało to. — Rozłożyłam ręce.
— To, czyli właściwie co?
— Widzieliście te wszystkie drzwi w Rotundzie? To są przejścia do innych bibliotek. Dzięki magii uprawnione osoby mogą przedostawać się do tej biblioteki, nazwanej Biblioteką Główną, z jakiegokolwiek pomieszczenia, gdzie na regale znajduje się co najmniej trzysta książek, w tym Biblia. Ona jest zamkiem, a zaklęcie kluczem. Biblioteki publiczne mają dodatkową właściwość, że przez jedne z drzwi w cytadeli, można się do nich przedostać i poczytać dostępne tam tytuły.
— Chyba nie do końca rozumiem. — Percy zmarszczył czoło.
— Załóżmy, że ktoś z uprawnieniami z Dżakarty potrzebuje zajrzeć do książki w Luksemburgu. Wybiera się do najbliższej biblioteki publicznej lub korzysta z własnej, jeśli jego zbiór zawiera co najmniej trzysta pozycji. Stąd przedostaje się do Rotundy. Następnie szuka drzwi do odpowiedniej biblioteki w Luksemburgu. Wchodzi tam i zagląda do szukanej książki.
— Czyli to coś jak teleportacja?
— Nie. Kiedy przenosisz się do innej biblioteki niż ta, w której zacząłeś swoją "podróż", nie możesz z niej wyjść na zewnątrz. Więc nawiązując do poprzedniego przykładu, nie możesz pójść sobie pozwiedzać Luksemburga. Po prostu nie będziesz w stanie wyjść z budynku. Napotkasz barierę.
— I inni ludzie mnie nie widzą?
Pokręciłam głową.
— Mgła.
— Moment. — Nico przymknął oczy, wyraźnie przytłoczony natłokiem informacji. — Czy nie mówiłaś, że ta biblioteka powstała we Włoszech?
— Tak, to tam powstała, lecz gdy bogowie zadecydowali, że dłużej zabawią w Nowym Jorku, Atena chciała mieć swój skarb bliżej siebie. To dlatego przeniesiono ją tutaj, choć nadal ma pewne włoskie naleciałości. Hekate, by stworzyć to cudo, musiała nieco zmodyfikować swoją magię, inspirując się sporo językiem włoskim. Z tego powodu księga zaklęć, którą mi podarowała, była w tym języku. Wreszcie rozwiązała się zagadka.
Percy podrapał się po brodzie.
— Skoro dopiero co dowiedziałaś się o tym wszystkim, to jak wcześniej tłumaczyłaś sobie istnienie Biblioteki? — spytał.
Wzruszyłam ramionami.
— Nigdy jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiałam. Założyłam po prostu, że jest to wielkie pomieszczenie, do którego regularnie są dostarczane nowinki wydawnicze. Nigdy też nie zwiedzałam Biblioteki. Teraz dopiero staram się odkrywać nowe zakamarki, lecz jeszcze sporo przede mną. Wcześniej trzymałam się raczej Skrzydła Witrażowego – to tam w zeszłym roku byliście – a obcy nie docierają aż tak daleko.
— Obcy?
— W sensie ci z uprawnieniami do dostania się do Biblioteki Głównej. Nie kosmici. — Uzmysławiając sobie, jak głupia była to odpowiedź, poczułam zażenowanie. — Większość to uczeni zaglądający tu po materiały do ich badań. Dziadek Eddie wyszukiwał ich w różnych częściach świata i dawał im dostęp. Obecnie jakieś dwadzieścia osób może szukać tu wiedzy, a ze względu na ogromne rozmiary Biblioteki, nie łatwo ich spotkać.
— Widziałaś tu kiedyś kogoś? — Percy rozglądał się uważniej niż wcześniej, pewnie chcąc dojrzeć jakiegoś z naukowców.
— Jeszcze nie. W ostatnim roku nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Nawet w tej okolicy jestem dopiero drugi raz. Dziadek opisał w informatorze wiele fantastycznych rzeczy, które chciałabym zobaczyć, ale ich odnalezienie pewnie zajmie mi lata.
Wreszcie doszliśmy do głównego skrzyżowania Biblioteki. Wybudowano tu podwyższenie, na które można się było dostać spiralnymi schodami poprowadzonymi dookoła podestu. Na nim ustawiono monumentalne, dębowe biurko oraz kilka wyściełanych szarym aksamitem sof i foteli. Nad tym pępkiem pomieszczenia zwisał wielki, kryształowy żyrandol, który roztaczał przytulne ciepło jak prywatne słońce.
Stąd odchodziły również cztery główne aleje: pierwsza, którą przyszliśmy, prowadziła bezpośrednio do Rotundy. Druga kierowała w bardziej znajome mi strony – Skrzydło Witrażowe. Trzecią dało się dotrzeć do części sanitarnej dla gości – sypialnie, prywatne gabinety, łazienki, kuchnia. Nie miałam pojęcia, co można było znaleźć na końcu czwartej arterii. Jej początek oświetlał żyrandol nad podestem, lecz z każdym metrem korytarz pogrążał się w większej ciemności. Nie mogłam dojrzeć jego końca. Ta niewiedza, co może się kryć w cieniu, sprawiała, że nie czułam się w tym miejscu swobodnie. Cały czas gnębiła mnie myśl, że znajduje się tam coś niebezpiecznego.
— Co tam jest? — Nico wskazał ciemną aleję, najwyraźniej wyczuwając moje myśli.
— Jeszcze nie wiem. — Przygryzłam wargę. — Wszędzie, gdzie byłam, nie brakowało światła, więc ta ciemność raczej nie zwiastuje niczego dobrego.
— Chodźmy sprawdzić — rzucił Percy, wyjmując z kieszeni długopis.
— Żartujesz sobie?
Jego oczy niemal się świeciły. Ta niewiadoma go pociągała.
— Jeśli kryje się tam potwór, to trzeba go uśmiercić, żeby nie był niebezpieczeństwem dla ludzi w Bibliotece. Poza tym, chyba lepiej żebyśmy sprawdzili to miejsce razem, niż gdybyś miała to robić sama. A prędzej czy później będziesz musiała się tam wybrać.
— Percy ma rację — przyznał Nico.
Pomimo że rozsądek podpowiadał mi, że powinniśmy usiąść na podeście i przeprowadzić rozmowę, dla której nas tu przyprowadziłam, tajemniczy korytarz również nieco mnie pociągał, szczególnie po naczytaniu się o rzekomych cudach znajdujących się w Bibliotece.
Westchnęłam ciężko, a chłopcy ucieszyli się na swoją wygraną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top