Rozdział 38 "Rydwan śmierci"
Luna
— Mówiłam, że moc uzdrowiciela pomaga. Zawsze. Nie próbowaliście tego wcześniej?
— Próbowaliśmy, ale dawało to znacznie mniej niż Woda Księżycowa.
Otworzyłam oczy, spodziewając się zobaczyć ostre światło, które na spółkę z migreną przewierci moją głowę, jednak pomyślano o tym. W pomieszczeniu było ciemno, niewielka jasność pochodziła jedynie z korytarza, do którego drzwi uchylono. Leżałam na kanapie w salonie, a na jej brzegu siedziała Tatiana. Aleksander też znajdował się w zasięgu wzroku, ale pozostawił dziewczynie swobodę działania.
— Wrócili już? — spytałam.
Pomimo szumu w głowie i obolałego ciała, jedna myśl wibrowała tak mocno, że nie dało się jej przeoczyć – Mark. Nie dopuszczałam do siebie, że mógł zginąć. Nie, nie ma mowy. Na pewno znaleźli schronienie i przeczekali w nim bombardowanie. Tak, musiałam mieć nadzieję.
— Jeszcze nie. — Tatiana nasmarowała mi policzek jakąś mazią. Nawet nie wiedziałam, kiedy się w niego zraniłam. — Hisako, Frank i Nico razem ze zwierzakami poszli ich szukać.
— A co z bombardowaniami? Ustały?
Przytaknęła. Odgarnęła pasmo jasnych włosów za ucho.
— Opowiedz mi więcej o Magii Chaosu. — Jej głos nie wyrażał prośby, a żądanie. — Słyszałam, że zdarza ci się jej używać, lecz nie sądziłam, że można nią okiełznać Labirynt.
Spojrzałam na Aleksandra niepewnie. Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę. Mieliśmy utrzymywać to w tajemnicy do ostatniego momentu. Jednak gdybym nie skorzystała z Labiryntu, nadal tkwilibyśmy na stacji metra.
— Uhm, Tatiano — Aleksander podszedł bliżej — Luna jest wykończona, potrzebuje odpoczynku...
— To ja w tym towarzystwie jestem lekarzem i lepiej wiem, czego potrzebuje pacjent — odpowiedziała tak ostro, aż zrobił krok do tyłu. — Nie przesadzajmy, ból głowy nie zabija.
Usiadłam i spuściłam nogi na podłogę. W głowie mi zahuczało. Dziewczyna przechyliła głowę, czekając na odpowiedź.
— W zasadzie wszystko już powiedziałam przed zaśnięciem. — Podała mi mokrą szmatkę, wskazując na okolice pod nosem. Zaschnięta krew przyozdabiała całą dolną część twarzy. — Labirynt to połączenie Chaosu i Porządku. Jest zbudowany z obu. Paradoksalnie, to Porządek sprawia, że te korytarze są tak poplątane, że łatwo się tam zgubić. Odwołuję się zatem do Chaosu, aby przeciwstawił się Porządkowi. Sprawiam, że tworzy się droga do miejsca, do którego właśnie muszę się przedostać. Im więcej mam praktyki, tym Chaos lepiej się słucha i sprawia, że droga przez korytarze jest krótsza.
— Hmm, interesujące. — Zmrużyła oczy. — Dlaczego tylko Woda Księżycowa pomaga na skutki uboczne?
Wzruszyłam ramionami.
— Podczas naszych podróży — Aleksander ponownie zabrał głos — gdy Luna ćwiczyła posługiwanie się ową magią, próbowaliśmy najróżniejszych medykamentów, jednak to Woda działała najlepiej. Niestety się skończyła.
— A wy będziecie jej w najbliższej przyszłości sporo potrzebować — dokończyła.
Wymieniliśmy z mężczyzną spojrzenia.
— Skąd wiesz? — zapytał. — Z nikim o tym nie rozmawialiśmy.
Przewróciła oczami.
— Łamałam sobie głowę, w jaki sposób zamierzacie na bitwę o Olimp przetransportować wojska sojusznicze. — Skrzyżowała ręce na piersi. — Teraz nagle się okazuję, że Luna posiada umiejętność przemieszczania się na dowolną odległość z dowolną liczbą ludzi. Tylko głupiec by się nie domyślił.
Aleksander poprawił mankiet koszuli.
— Czy mogłabyś to jednak zatrzymać dla siebie? Nie chciałbym, aby inny wiedzieli...
— ...bo Magia Chaosu jest uzależniająca i obawiacie się, że powstrzymaliby Lunę, przed zrobieniem tego — ponownie się domyśliła. Odwróciła się w stronę Aleksandra. — Nadal dziwi mnie to, że wybrałeś dla swojej pupilki taką niebezpieczną drogę.
— To był mój pomysł. — Tatiana spojrzała na mnie z ciekawością. — To ja pokazałam Aleksandrowi tę magię.
— Sądziłam, że to ktoś od niego cię jej nauczył. — Wyprostowała się. — W takim razie kto jest twoim nauczycielem?
Jej zimne spojrzenie mnie przerażało. W jej głosie dało się dosłyszeć jakieś napięcie. To już nie była zwykła ciekawość. Czułam się jak na przesłuchaniu.
Usłyszałam jakieś hałasy dochodzące z góry. Idealna okazja do uniknięcia odpowiedzi.
— Chyba wrócili.
Wstałam i ruszyłam do drzwi, nadal w jednej balerince. Żelazny uścisk prawie białej dłoni Tatiany pojawił się na moim ramieniu.
— Wrócimy do tej rozmowy.
Wolałam nie pytać, czy jest to obietnica, czy może groźba.
Pobiegłam na górę. Ból głowy nie ustępował, lecz musiałam się dowiedzieć, czy to Mark. Wszystkie emocje z Gatineau powróciły. Miałam wrażenie, że ponownie stoję przed płonącym szpitalem i czekam, czy Mark pojawi się cały i zdrowy na tle płomieni. Wolałam nie myśleć, co zrobię, jeśli zaraz zobaczę całą jego grupę, ale bez niego samego.
Schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Przeskoczyłam kilka ostatnich stopni, a ostre światło dnia zaatakowało. Odrzuciłam chęć zakrycia oczu bądź powrotu w ciemność. Rozejrzałam się po pokładzie. Kątem oka zarejestrowałam Percy'ego ściskającego Annabeth i Jasona podtrzymującego chwiejącą się na nogach Piper, ale moje spojrzenie skupiło się na miejscu, skąd zwisała drabinka. Ponad krawędzią relingu pojawiła się głowa Marka. Podbiegłam, aby pomóc mu przedostać się przez barierkę. Miałam ochotę płakać ze szczęścia.
Mark wyglądał okropnie. Całą jego twarz pokrywał osad, jakby ktoś rzucił mu sadzą w twarz. Przykrył on nawet piegi. Na całej odsłoniętej skórze znajdowały się małe rozcięcia, choć wątpiłam, by przedzierał się przez jakieś chaszcze. Takie rany nie powinny stanowić dla niego problemu w uleczaniu, a jednak przyozdabiały całe ciało. Gdy postawił stopy na pokładzie, jego kolana zadrżały. Pomogłam mu usiąść, opierając go o reling. Trząsł się.
Zarzuciłam mu ręce na szyję, przyciągając go do siebie. Nawet okropny smród, jakby ścieków, nie mógł mnie przed tym powstrzymać. Dziękowałam bogom, że mogę go mieć przy sobie, że wrócił. Wiele osób nie miało dzisiaj takiego szczęścia.
— Udusisz mnie, Luna — powiedział cicho, jednak sam nie planował mnie szybko wypuszczać ze swoich objęć. — Boże, myślałem... Myślałem, że już nie wrócimy.
Odsunęłam się kawałek, by ponownie na niego spojrzeć. Wcześniej dygotanie i ogólny stan zwaliłam na zmęczenie, jednak jego głos też się trząsł. Szczękał zębami. W oczach pojawiły się łzy.
— Myślałem, że to koniec. — Zacisnął palce na mojej ręce.
— Już jesteś bezpieczny. — Chwyciłam jego twarz w swoje dłonie. — Spokojnie, jestem tutaj.
— Ci wszyscy ludzie... — Położył swoją dłoń na mojej. — Czułem jak umierają. I nie mogłem im pomóc. Próbowałem, ale zemdlałem i...
— Już, wszystko będzie dobrze. — Otarłam łzę z jego policzka. Jedna z ranek się otworzyła, przez co powstała krwawa smuga. — Zrobiłeś, co mogłeś. Zawsze robisz. To się liczy.
Przyciągnęłam go do siebie, ponownie przytulając. Serce mi się krajało, gdy na niego patrzyłam. Mark zawsze chciał pomagać wszystkim, co już kolejny raz doprowadziło go nad przepaść. Pragnęłam mu w jakiś sposób pomóc, lecz jedyne, co byłam w stanie zaoferować, to jedynie pocieszenie.
— Ugh, wyglądasz tak jak pachniesz. — Nad naszymi głowami pojawił się głos Tatiany.
Odkleiliśmy się od siebie. Dziewczyna uklęknęła przy chłopaku. Zaczęła mierzyć mu puls.
— Jadłeś już ambrozję? — Przytaknął. — To idź się najpierw wykąp i dopiero cię opatrzę. A później utniesz sobie drzemkę, bo jesteś wyczerpany. Brzmi znajomo, nie? — zwróciła się do mnie. — Zrozumiano? — Skinął głową. — A tobie co, język urwało?
— Mnie nie.
Tatiana ciężko westchnęła. Poprawiła przypięty do pasa woreczek z ziołami.
— To jest prawdziwy świat, Mark — ściszyła głos, aby reszta nie słyszała jej słów. — My, lekarze, uzdrowiciele widzimy wiele strasznych rzeczy, które innych przyprawiają o wymioty. To my musimy opatrywać te rany, przyszywać te rzeczy, wyciągać inne. Nigdy się do tego nie przyzwyczaisz. Jedyne, co możesz zrobić... — zawiesiła głos, zastanawiając się. — Jedyne, co możesz zrobić to znieczulić się. Na ból. Nie własny, a innych. Mogą sobie mówić, że w karierze medycznej potrzebna jest empatia, ale te ciołki z pewnością nigdy nie były na froncie. — Popatrzyła prosto w oczy Marka. — W życiu prywatnym bądź sobie tą ciepłą kluchą, która jesteś, ale gdy nadchodzi robota, trzeba się wziąć w garść. Robić to, co do ciebie należy. Bez zbędnych uczuć. Dla dobra pacjenta.
Wstała i odeszła, jak gdyby właśnie nie walnęła całkiem dobrej przemowy. Mark podążył za nią wzrokiem. Widziałam, że trawi jej słowa.
— Czy ciepła klucha nie oznacza ofermy? — zapytał.
Odgarnęłam mu brudne włosy z czoła.
— Może według Tatiany. Moim zdaniem jesteś po prostu empatyczny. — Pocałowałam go w czoło. — I bardzo to w tobie kocham.
Uśmiech starał się przebić przez zmęczenie i przygnębienie.
Powrót drużyny zakupowej sprawił nam sporą ulgę, jednak Leo i Jake nadal się nie pojawiali. Zwierzaki i Nico szukali ich po całym mieście. Na statkach panowała bardzo nerwowa atmosfera. Wiedzieliśmy, że im więcej czasu mija, tym są mniejsze szanse na szczęśliwe zakończenie. Pozostawało nam mieć jedynie nadzieje.
Miałam ochotę pozostać na wieki pod prysznicem, bo wtedy ból głowy trochę ustępował, jednak po dzisiejszym południu sporo osób musiało wziąć kąpiel, przez co powstała kolejka. Przebrałam się w o wiele wygodniejsze krótkie spodenki i T-shirt. Gdy już planowałam wyrzucić sukienkę od Harmonii, ponieważ musiała być w fatalnym stanie, odkryłam, że wygląda jak z wystawy sklepowej – bez zabrudzeń, nawet pozostała wyprasowana. Nie wiedziałam, jak to możliwe, ale z przyjemnością dodałam ciuch do mojego asortymentu.
Gdy wyszłam z łazienki, postanowiłam sprawdzić, co z Markiem. Zapukałam do jego kajuty. Po usłyszeniu krótkiego "Proszę", weszłam. Chłopak właśnie zapinał koszulę. Teraz, gdy już pozbył się brudu, dopiero dojrzałam jak zmęczony się wydawał. Zgarbił się, jego palce pracowały powoli. Zaraz na początku pominął jeden guzik, o czym zorientował się dopiero blisko kołnierzyka. Westchnął ciężko.
— Pomogę ci — zaoferowałam.
Rozpięłam koszulę i zaczęłam wkładać guziki w pętelki od nowa. Szło mi mozolnie. Dlatego właśnie wolałam T-shirty.
— Czuję się, jakby znowu miał pięć lat — powiedział ponuro.
Czułam, że może powinnam wstrzymać się z pytaniami, ale ciekawość mnie zżerała.
— Jak wam się udało przeżyć? Dostaliście się do schronu?
Pokręcił głową.
— Byliśmy w połowie zakupów, gdy rozległy się syreny. — Gdy skończyłam z koszulą, opadł ciężko na koję. — Pracownicy sklepu byli bardziej spanikowani niż my, nie wiedzieli, gdzie jest jakikolwiek schron. Do stacji metra był kawałek. Clarisse wpadła na pomysł, żeby schować się w kanalizacji miejskiej. Weszliśmy do studzienki tuż przed uderzeniem pierwszej bomby. Ale gdybym dostał wizji choć chwilę wcześniej, utknęlibyśmy na powierzchni i...
Usiadłam obok niego. Wyciągnęłam z torebki Płyn. Na każdą z malutkich ran skraplałam odrobinę. Rozcięcia szybko się goiły. Na twarzy Marka pojawił się słaby uśmiech.
— Rolę się odwróciły.
— Wreszcie ja mogę się tobą zaopiekować.
Posmutniał. Coś źle powiedziałam?
— Gdy byliśmy w sklepie — patrzył na mnie, opierając głowę o ścianę — rozdzieliliśmy się. Część produktów szukały Annabeth z Clarisse, a ja z Piper mieliśmy znaleźć pozostałe. Gdy byliśmy już sami, Piper... — zawahał się. — Najpierw mówiła o związku swoim i Jasona, że to straszny niewypał i tak dalej, a potem... Chyba ze mną flirtowała. Znaczy chyba na pewno. Już parę dni temu odniosłem takie wrażenie...
Spojrzał na mnie niepewnie, czekając na moją reakcję.
— Co za gnida! — Zacisnęłam pipetę tak mocno, że trochę Płynu rozlało się na pościel. — Jak mogła?!
Nigdy nie lubiłam Piper, ale to już było przegięcie. Do traktowania mnie jak gorszy sort już przywykłam. Jednak podrywania zajętego faceta nie zamierzałam jej darować. Choć i Jason nie należał do moich ulubieńców, współczułam mu, że musi użerać się z tym babsztylem.
— Te zaloty nic nie dały. — Mark złapał mnie za ręce. — W sumie to były dość żałosne. — Przyłożył dłoń do mojego policzka. — Kocham tylko ciebie.
Zbliżył się, by mnie pocałować, gdy nagle usłyszeliśmy jakiś stukot dochodzący z góry.
— Zwierzaki chyba wróciły.
Wybiegliśmy na górę, by przywitać z powrotem Leo i Jake'a. Kiedy dotarliśmy na pokład, większość załogi już tu była. Do Miętuski i Piesiaka w ciałach koni doczepiono coś co wyglądało na naprędce zrobiony z desek rydwan. Na ich grzbietach siedzieli Nico i Leo. Syn Hefajstosa, z ręką na temblaku, zsunął się na podłogę. Prawie by upadł, gdyby Jason go nie złapał. Chłopak wszczepił się w niego, a jego postać zaczęła drżeć. W zupełnej ciszy dało się usłyszeć tylko jego szloch.
Spojrzałam na Nico. Jego mina powiedziała mi wszystko.
Powolnymi krokami zbliżyłam się do rydwanu. Gdy zajrzałam do środka, ujrzałam człowieka z powykręcanymi pod różnymi kątami kończynami. Jego ubranie do szczętu przesiąkło krwią. Klatka piersiowa została zmiażdżona, w niektórych miejscach kości przebiły skórę. Twarz była zniekształcona, szczęka roztrzaskana, ale nie na tyle, by nie dało rozpoznać się tej osoby.
— To Jake.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top