Rozdział 34 "Fajniejszy czy bardziej fajny? Oto jest pytanie!"
Luna
Zmęczenie po użyciu trójzębu w pełni nie zniknęło, a swoją cegiełkę dołożyła jeszcze praca z całego dnia. Elpida ucierpiała niemniej niż Fidem – połamane wiosła, podarte żagle, przedmioty porozrzucane po wszystkich pomieszczeniach, dziury w kadłubie. Gdy spałam, pałeczkę organizacyjną przejęła Reyna i świetnie sobie dawała radę. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiałam przejąć dowodzenie, lecz chciałam, by jak najdłużej to ona wydawała rozkazy.
Jeden z nich doprowadził mnie do cerowania żagli. To było moje pierwsze spotkanie z nitką i igłą, więc najpierw Piper musiałam dać mi szybki kurs szycia, zanim przeszłyśmy do właściwej pracy. Przewracała oczami, widząc moje nieudolne starania.
— Rączki nieskażone pracą? — mruknęła pod nosem.
Może to przez zmęczenie albo wizję spędzenia z nią jeszcze całego dnia, ale nie odpowiedziałam.
Na nocnej warcie ledwo przebierałam nogami. Nico chciał się ze mną zamienić, ale uparłam się. Misja rozpoczęła się niedawno, z czego sporą część spędziłam nieprzytomna lub z jakiś inny przyczyn niedysponowana. Okazywanie słabości mi nie służyło.
Zanim po warcie mogłam się położyć, zwykle mijała godzina. Nico nie należał do porannych ptaszków, więc zdarzało mu się zaspać. Musieliśmy na niego czekać, aby przekazać wartę. Później szybka kąpiel, jakaś przekąska i dopiero ciężko waliłam się na koję. Niestety o siódmej budzili się już pozostali herosi, hałasując, tupiąc, trzaskając drzwiami. Położenie mojego pokoju obok schodów nie ułatwiało sytuacji. Jednak tym razem zmęczenie osiągnęło taki poziom, że nawet te odgłosy nie przeszkodziły mi w zaśnięciu.
Przebudziłam się dopiero na jakiś hałas z góry. Przewróciłam się na plecy i nasłuchiwałam. Próbowałam zidentyfikować odgłosy. Czy to krzyki?
Nagle drzwi mojego pokoju szeroko się rozwarły. Wpadło światło, które w pierwszej chwili mnie oślepiło. Usłyszałam łoskot. Dojrzałam jakiegoś człowieka rozłożonego na ziemi. Nogi miał zaplątane w mój pas ze sztyletem i i brudne ubrania, które poprzedniego dnia ze zmęczenia rzuciłam na podłogę. Widok obcego momentalnie mnie otrzeźwił. Zanim wydostałam się spod koca i wycelowałam z łuku, mężczyzna chwycił mnie za nadgarstki. Zrobił to z taką siłą, że straciłam czucie w palcach.
Spojrzałam na niego. Opaloną twarz przysłonił zieloną bandaną. Widziałam tylko jego oczy. Ich wyraz mnie zmroził.
— Puść mnie! — wrzasnęłam, wyrywając się.
Niespodziewanie krzyknął z bólu. Miętuska jako sporej wielkości wilk wgryzła się w jego kostkę. Poluźnił uścisk. Przeskoczyłam nad nim. Jednym susem znalazłam się na korytarzu. Rzuciłam się w stronę schodów. Głowa pracowała na pełnych obrotach. Kto to? Jest sam? Gdzie reszta? Naciągnęłam strzałę na cięciwę. Musiałam być gotowa na jego ewentualnych sprzymierzeńców.
Wybiegłam na górny pokład. Zanim oczy przystosowały się do ostrego światła, zostałam powalona. Kilkadziesiąt kilogramów przygniotło mnie do ziemi. Poczułam cuchnący, zgniły oddech i ostry zapach potu. Nie mogłam podnieść głowy, by zobaczyć mojego oprawcę. Miałam możliwość wpatrywania się tylko w pokład.
— Pokaż ją! — rozkazał jakiś głos.
Odwrócono mnie przodem do słońca. Pochylił się nade mną kolejny facet. Jego zielona chusta zsunęła mu się z nosa, ukazując większość jego twarzy. Skądś go kojarzyłam.
— To nie ten statek... — mruknął pod nosem. Na jego twarzy pojawiła się ledwo hamowana wściekłość.
— Ale szef mówił...
— Przeceniłem ich. — Westchnął, zaciskając brudne palce na skroniach. — Zwiążcie ją z pozostałymi.
Śmierdziel szarpnął mnie, unosząc do góry. Wykręcił mi dłonie do tyłu i okręcił wokół nich sznurek. Jednak na reszcie mogłam się rozejrzeć po pokładzie. Ranna Hisako, nieprzytomna Piper i wściekła Reyna zostały związane i zakneblowane. Przymocowano je do masztu. Leo stał przy mostku z rękami uniesionymi do góry. Jeden z mężczyzn w bandanach, których łącznie na Elpidzie znajdowało się z dziesięciu, celował w niego z rewolweru. Mark, w podobnej pozycji, został uwięziony przy dziobie. Nie odrywał ode mnie wzroku, przerażony.
Od strony schodów dobiegły nas jakieś hałasy. Pirat, kulejąc od ataku Miętuski, pod pachą trzymał nieprzytomnego szczeniaka. Serce zamarło mi w piersi. Przypomniałam sobie, że należy oddychać, gdy dojrzałam jej poruszającą się klatkę piersiową. Drugą ręką zbir szarpał również związanego Jasona z rozbitą głową. Krew barwiła jego jasne włosy. Po chwili zauważyłam też powiększającą się plamę czerwieni na wysokości obojczyka. Chłopak krzywił się z bólu przy każdym kroku.
Nico. — Myśl błysnęła w mojej głowie. — Gdzie był Nico?
Śmierdziel pchnął mnie w stronę masztu. Tymczasem mężczyzna nazywany szefem naradzał się ze swoimi podwładnymi.
— Telegonos — olśniło mnie nagle, widząc jego charakterystyczny, złamany nos.
Facet odwrócił się na dźwięk swojego imienia.
— Dlaczego jej nie zakneblowałeś? — spytał z oburzeniem.
— Bo nie prosiłeś, szefie — odparł niewinnie Śmierdziel.
Pamiętałam dokładnie nasze pierwsze spotkanie z Telegonosem. Na rozkaz Eris uwięził Piper, Annabeth i mnie, podczas gdy męską część drużyny odurzył tak, że uciekło im z życia kilka dni. W przeciwieństwie do swojej matki, Kirke, jego cechowała nienawiść do kobiet. Ukazywał to na każdym kroku, chociażby w sposobie, w jaki na nas patrzył. Intrygowało mnie jednak, skąd znalazł się pośrodku Pacyfiku z bandą niedorozwiniętych i nieznających zasad higieny piratami.
— Czego chcesz? — wykorzystywałam chwile, póki mogłam mówić.
Odwrócił się w moją stronę zirytowany. Nadal trudno było mi przyzwyczaić się do jego nowego wizerunku. Wcześniej staranna fryzura, garnitur bez ani jednego zagniecenia, wypastowane buty. Jak ten szyk zmienił się w rozczochrane, ciemne włosy, brudną, luźną koszulę i czarne, podarte bojówki?
Naciągnął bandanę wyżej, próbując ukryć twarz.
— Musiałaś mnie z kimś pomylić, młoda damo — stwierdził umyślnie zmienionym, zachrypłym głosem. — Pierwszy raz cię widzę.
— Nie kłammm... — Śmierdziel zasłonił mi usta swoją cuchnącą dłonią. Wezbrało mi się na mdłości.
Obiecując sobie późniejszą dezynfekcję, polizałam jego rękę. Zgodnie z oczekiwaniem, zabrał ją z obrzydzeniem. Uderzyłam głową do tyłu z taką siłą, że Śmierdziel się zatoczył, puszczając mnie. Przez stratę księgi z zaklęciami pamiętałam ograniczoną liczbę czarów, więc musiałam zdać się na kreatywność.
Piraci wycelowali we mnie z rewolwerów, ale momentalnie stracili równowagę, gdy pokład pod ich nogami pokrył się w lodem. Pozostali mi tylko dwoje, jeden trzymający na muszce Leo, a drugi Marka. Ten na dziobie rozproszył się przez łyżwiarski pokaz kolegów. Wystarczyło, aby syn Apolla go dotknął, a koleżka stracił panowanie nad mięśniami i runął jak szmaciana lalka na ziemię. Rozbójnik przy mostku wystrzelił we mnie, ale kula utknęła w lufie. Leo powalił faceta z uśmiechem na twarzy.
Nadal miałam ręce związane z tyłu. Gdybym tylko użyła łuk, mogłabym ich bez trudu uśpić. Jason pobiegł do masztu, aby uwolnić dziewczyny. Leo przeskoczył nad konsolą sterującą z rewolwerem pirata w ręku. Mark rzucił się na naszą zarekwirowaną broń. Rozejrzałam się. Na morzu po horyzont nigdzie nie widziałam innego statku oprócz Fidem. Jak się tu dostali ci piraci?
— Tam! — Leo wskazał na prawo, odgadując moje myśli. Rzucił młotkiem w podnoszącego się z lodu pirata. — Takie małe!
Dopiero teraz zauważyłam niewielką, drewnianą łajbę, która wyglądała co najwyżej jak szalupa ratunkowa, a nie statek piratów. Pytania mnożyły się i mnożyły.
Rozległ się strzał, a pocisk otarł się o moje odsłonięte udo. Stałam na środku jak idiotka, aż prosząc się o kulkę. Już uwolniona Reyna spuszczała łomot gołymi pięściami jednemu z mężczyzn. Leo ćwiczył wrestling z innym. Mark wypuszczał ze swojej kuszy strzały jedna po drugiej. Telegonos jakoś uniknął ich. Biegł w stronę burty. Przeładowywał i naciskał spust rewolweru. Na szczęście cela miał fatalnego. Dodatkowo skończyły mu się naboje. W tym samym momencie skoczył przez reling. Usłyszeliśmy plusk.
— Mam w niego strzelić? — zapytał mnie Mark. Podszedł na skraj statku. W rękach czekała naładowana kusza. — Gościu planuje uciec tą łódeczką.
Spojrzałam na pokład – na drewnianej podłodze leżało z tuzin mężczyzn, niektórzy nieprzytomni, inni otumanieni, pozostali z wystającymi bełtami z różnych części ciała.
— Nie chcemy pasażerów na gapę — stwierdziłam. — Jason?
Zakrwawiony rękaw oraz blada twarz sprawiły, że chciałam się wycofać z pomysłu, ale chłopak pojął bez moich słów.
Zerwał się silny wicher. Piraci zaczęli się unosić. Dołożyłam swoją cegiełkę, również wzywając wiatry. Razem sprawiliśmy, że rabusie przelecieli nad relingiem. Podmuch poniósł ich dalej, aż na małą łajbę. Telegonos właśnie się na nią gramolił z wody, gdy banda brudnych mężczyzn wpadła do łódki, wstrząsając fale.
Reyna powstrzymała Jasona przez osunięciem się na podłogę. Mark błyskawicznie znalazł się koło niego.
— Rana postrzałowa — stwierdził, nie przepatrując się długo. — Na szczęście na wylot.
— Na szczęście? — Syn Jupitera nie podzielał jego zdania.
— Wyciąganie kuli strasznie boli, wierz mi. — Przyłożył dłonie do ręki chłopaka. — Pójdzie ktoś po ambrozję? I sprowadźcie Tatianę.
Leo pognał pod pokład.
— Trzeba sprawdzić, co z Fidem — zdecydowała Reyna. Zwróciła się w moją stronę. — Rozpoznałaś tego jednego faceta?
Przytaknęłam.
— To był Telegonos.
— On wyglądał inaczej — wtrąciła się Piper. Chyba dopiero się obudziła. Hisako klęczała przy niej, tamując ręką swoje krwawiące ramię. — Był tak porządny i w ogóle...
— To na pewno był on — postawiłam na swoim. — Widzieliście, jak zareagował na swoje imię?
— Lunita, ale co on by tutaj robił? Miał swój biznes w Paryżu, po co mu piractwo?
Na to pytanie nie potrafiłam odpowiedzieć. Sama się nad tym zastanawiałam. Zagadkowe również zdawało mi się stwierdzenie "To nie ten statek...".
Usłyszałam ciche skomlenie.
— Miętuska!
Podbiegłam do szczeniaka skulonego koło kotwicy. Na futrze nie widziałam żadnych plam krwi. Zwierzak uniósł pyszczek i spojrzał na mnie. W brązowych oczach widziałam ból. Uklęknęłam przy niej.
— Mogę ci podać ambrozję?
Pokręciła łepkiem. Wzięłam ją delikatnie na ręce, jakbym trzymała noworodka. Wtuliła się we mnie, przymykając oczy.
— Jak w ogóle dostali się na Elpidę? — Powróciłam do reszty grupy. — I gdzie jest Nico?
Spojrzałam na Jasona, którego warta właśnie w momencie ataku trwała.
— Byłem koło infirmerii, gdy usłyszałem hałasy. — Leo podał mu przyniesioną ambrozję, a Mark przesunął się w stronę masztu, aby teraz pomóc Hisako. — Następnie był krzyk Luny, a potem pojawił się jeden z tych piratów. Postrzelił mnie i wyciągnął na górę.
— Ja wybiegłam na pokład zaraz po ich pojawieniu się, ale nie widziałam Nico. — Reyna obracała pierścień na palcu. — Próbowałaś się z nim skontaktować? — zadała mi pytanie.
— Jeszcze nie.
Ich wyczekujące spojrzenia nie pomagały mi w skupieniu. Czułam, że Nico nie znajduje się w okolicy, ale jednocześnie nie potrafiłam określić jego lokalizacji.
— Gdzie jesteś?
Czekałam na odpowiedź kilka długich sekund.
— W Podziemiu. — Czułam jego zmęczenie. Bałam się zapytać, co tam robił. — Coś się stało?
— I co? — Reyna się niecierpliwiła. — Nic mu nie jest?
Popatrzyłam na załogę. To wszystko zdarzyło się dlatego, że Nico opuścił posterunek podczas swojej warty. Zapewne dostrzegłby piratów w odpowiednim czasie lub chociaż wszcząłby alarm. Rabusie nie mieliby wtedy nad nami takiej przewagi. Innymi słowy, był w poważnych tarapatach.
— Lepiej wróć prędko na statek. Z dobrym wytłumaczeniem.
— Masz z nim kontakt? — Na twarz Jasona powracały kolory.
— Tak, zaraz powinien się pojawić. — Nagle coś jeszcze rzuciło mi się w oczy. — A gdzie jest Aleksander?
Herosi rozejrzeli się, też dopiero co zauważając jego brak.
Nad naszymi głowami rozległo się głośne "Au!". Jednocześnie na pokład spadła Tatiana, wykonując przewrót przez bark i stając z powrotem na nogi z gracją baletnicy. Koło niej już normalnie wylądował Sol pocierając ramię z grymasem na twarzy.
— Nie ma to jak miękkie lądowanie — sarknęła.
— Gdybyś mnie nie ugryzła, to bym cię nie puścił.
Przez twarz Rzymianki przemknął uśmiech, jakby wcale tego nie żałowała.
Na twarzy Marka widać było zmęczenie. Choć starał się zatamować krwawienie w ręce Hisako, krew nadal się lała. Miałam wrażenie, że syn Apolla sam zaraz zemdleje.
— Pójdź sobie na przerwę, Wujaszku. — Tatiana sięgnęła do przytroczonej do pasa sakiewki, wyjmując z niej jakieś fiolki.
— Poradzę sob...
— To był rozkaz, nie sugestia. — Jej lodowaty głos u niemal wszystkich spowodował dreszcze.
Mark odsunął się, aby dać miejsce na jej popisy.
Usłyszałam dobrze mi znane trzeszczenie schodów. W wejściu pod pokład ukazała się najpierw głowa Nica, a zaraz za nim podążał Aleksander. Gdy ich spojrzenie padło na nas, zaskoczenie mieszało się ze strachem.
— Gdzie wy byliście? — Mark może pozostał przytomny tylko dzięki właśnie przegryzanemu batonikowi z ambrozją, ale nie mógłby sobie popuścić atakowania syna Hadesa.
Nico spojrzał na mnie. Dochodziła do niego powaga sytuacji.
— Byliście gdzieś razem? — Reyna zmarszczyła brwi.
— Nie.
— Tak.
Powiedzenie dwóch różnych rzeczy w tym samym momencie nie dodawało im wiarygodności.
— Znaczy...
— W sensie...
— Jakby na to spojrzeć...
— Tak w sumie...
— Dość. — Sol tupnął nogą. Przez chwilę widziałam w nim wyrośnięte dziecko w piżamce i z misiem w rączce. — Coś kręcicie.
— To moja wina — Aleksander zrobił krok do przodu.
Nico nie okazał zmiany emocji na twarzy, lecz czułam, że sam nie ma pojęcia, co Nowomacedończyk zamierza teraz powiedzieć.
— Poprosiłem Nico o przeniesienie mnie do Hadesa, bo... miałem wizytę.
— Wizytę? — Sol uniósł brew z powątpiewaniem.
— Owszem. Wizytę kontrolną. — Mężczyzna nie dał się wybić z roli. — Odkąd powołano mnie i moje królestwo z powrotem do życia, od czasu do czasu mam obowiązek zdawać bogom raport z moich poczynań. Do tej pory nasze spotkania miały miejsce na Olimpie, jednakże z powodu podbicia go przez Eris, postanowiłem udać się do Pana Podziemia. — Uśmiechnął się niewinnie. — Poprosiłem o, jak wy to mówicie, podwózkę.
— Jak bardzo Aleksander mija się z prawdą? — zapytałam telepatycznie, nawet nie patrząc na Nico, aby nie zdradzić, że się w tym momencie komunikujemy.
— Całkowicie. Nie mam pojęcia, gdzie on był, ale na pewno nie ze mną. — Mówił to z niemalże oburzeniem. — Spotkałem go dopiero na korytarzu koło schodów.
— Nie wiedziałeś, że Nico ma właśnie wartę? — Sol nie ustępował. — Czemu poprosiłeś go o pomoc akurat w tym momencie?
Aleksander poprawił nerwowo mankiet koszuli.
— Będąc zupełnie szczerym, pomyliłem godziny. Nie tak dawno przekroczyliśmy linię zmiany daty, nieustannie zmieniamy strefy czasowe i, najprościej rzecz ujmując, zamotałem się w tym wszystkim. Gdy odkryłem swoją omyłkę, byłem już niemalże spóźniony, więc nalegałem na Nica o natychmiastowe przeniesienie. Przekonałem go, że to zajmie tylko chwilkę, przez którą nic się nie wydarzy — zakończył ze spuszczonym spojrzeniem.
— Ta sprawa coś mi śmierdzi. — Syn Jupitera skrzyżował ramiona na piersi. — Z tego, co Leo mi powiedział, mam rozumieć, że zaatakowali was jacyś piraci, którzy przypłynęli tu na łódce wielkości łupinki od orzecha, wpadli nie wiadomo dlaczego ani nie wiadomo po co, z jakiegoś powodu zgromadzili was na pokładzie i tyle? Dodatkowo ich przywódca to jakiś znany wam Tele-coś-tam i dwoje członków waszej załogi magicznie zniknęło akurat na czas ataku? Chcecie, abym w coś takiego uwierzył?
— To, czy w to wierzysz, czy nie, nie zmienia faktu, że taka jest prawda — stwierdził Jason. — Wiemy, jak to brzmi, ale to się właśnie wydarzyło.
— Jest jeszcze coś — odezwałam się. — Telegonos powiedział, że "to nie ten statek". — Nie rozumiałam, czemu wydaje mi się to takie istotne. — Stwierdził to, dopiero jak spojrzał na mnie. Więc to tak, jakby chciał wpaść na Fidem, ale...
Sol zdawał się zawiesić. Stanął nieruchomo, otworzył szeroko oczy, uniósł wysoko brwi. Zastygł wpatrzony we mnie, jakbym właśnie wyjawiła mu prawdę o jego przyszłości. Jedyne, co się poruszało, to krew odpływająca z jego twarzy.
— Wszystko w porządku? — Reyna zbliżyła się do niego ostrożnie, jakby nie będąc pewna, czego można się po nim spodziewać.
— Tak! — gwałtownie krzyknął. Jego głos zdawał się wymknąć mu spod kontroli. Pojawił się nawet ładny brytyjski akcent. — Po prostu mamy fajny statek. Fajniejszy od waszego. A jeśli już któryś atakować, to nasz. Bo jest fajniejszy. Wasz nie jest fajny. Nasz jest fajny. Bardziej fajny niż wasz. Wasz wcale nie jest fajny. — Przełknął ślinę, próbując się opanować. — Ogarnijcie ten bajzel. — Wskazał pokład, gdzie topiący lód mieszał się z krwią.
Uznawszy rozmowę za zakończoną, wzniósł się powietrze i poleciał na Fidem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top