Rozdział 33 "To szaleństwo. Trzeba spróbować"

Luna

Gdzie jest ta jaskinia? — zapytał Parker, gdy dopłynęliśmy już do pagórka, przy którym godzinę temu flirtował z nereidami. — Nic tu nie widzę.

Byłam przekonana, że jako stworzenie morskie ma z pewnością wzrok lepszy ode mnie, więc nie mogło to wynikać jedynie z braku światła w okolicy. Co prawda ja sama niewiele widziałam ponad wyciągniętą do przodu dłoń. 

Może poczekacie tu na górze — zaproponował Percy — a my tymczasem zejdziemy na dół po trójząb? Jak go wydostaniemy, to wam go dostarczymy. 

Percy musiał mijać się z prawdą. Spojrzałam na naszą dwójkę ochroniarzy. Żaden nie wydawał się przekonany do pomysłu. Czemu się dziwić?

Skąd mamy wiedzieć, że nic nie kombinujecie? — Chuderlak zmarszczył czoło.

Dicky, oni i tak nic nie zrobią — stwierdził Paker. — Wystarczy krzywe spojrzenie, a Okeanos wyśle ich okręty na dno. — Uśmiechnął się, jakby ta myśl sprawiała mu przyjemność. 

Rozważałam nasze szanse i z każdą sekundą traciłam nadzieję. Nie zależało mi na usatysfakcjonowaniu Posejdona, ale to, do kogo trafiłby trójząb, miało znaczenie polityczne. Ten, kto ma berło, ma władze. Bóg już stracił pozycję przez bycie śmiertelnikiem, lecz kiedy... jeśli powróci do swojego normalnego stanu, pewnie wybuchnie wojna o podwodne królestwo. Ucierpią niewinne stworzenia. Czy jest to tego warte? Czy Okeanos faktycznie rządzi gorzej niż Posejdon?

Będziemy grzeczni — zapewnił Percy. 

Trytony usiadły na pagórku. Parker machnął na nas ręką, czekając aż zanurzymy się głębiej w poszukiwaniu jaskini. Percy skierował się w dół, a ja, uchwycona płetwy Miętuski, podążyłam za nim. 

Górka pokryta koralowcami nie kończyła się stromym zboczem, a łagodnie przemieniała się w piaszczyste dno, rafa się przerzedzała. Pomiędzy jej falującymi gałęziami (ugh, to na pewno nie jest dobra terminologia) dojrzałam ciemne zagłębienie. Miało wielkość monitora komputera bądź małego okna. Dość dobrze kamuflowało się pośród roślinek – gdybym nie wiedziała, czego szukać, za pewne nie dojrzałabym tej dziury. 

Sięgałem ręką jak najdalej się da, ale trójząb jest za daleko — oznajmił, unikając mojego wzroku. 

Może go tu nie ma. — Uczucie wwiercające mi się w trzewia stanowczo zaprzeczało tej hipotezie. 

Na pewno jest. Gdy wetknąłem głowę do środka, miałem go w zasięgu wzroku. 

Już chciałam skomentować to, jak głupie było wkładanie głowy w nieznaną dziurę, ale uznałam, że to nie miejsce ani czas. 

To jaki jest plan? — zapytałam, również próbując zajrzeć, jednocześnie nie ryzykując jak chłopak. 

Ja mam go wymyślić? — Spojrzał na mnie zdziwiony. — Ja jestem od wykonywania planów. 

Może czas się usamodzielnić od Annabeth? 

Brwi Percy'ego powędrowały nisko nad jego oczy. Z tą uwagą też mogłam się wstrzymać. 

A gdybyś spróbował wodą popchnąć trójząb w stronę otworu? — Puściłam Miętuskę i spróbowałam uklęknąć na piasku. 

Nachylił się, oceniając szanse.

Spróbujmy. — Wzruszył ramionami. 

Zanim zdążyłam zaprotestować, wepchnął głowę do jaskini. Spojrzałam do góry. Widziałam połyskujące łuski na ogonach Pakera i Chuderlaka. Musieli słyszeć całą naszą rozmowę. Póki co nic nie było do ukrycia. Ale jeśli Percy chce w jakiś sposób ukraść trójząb, jak się porozumiemy, żeby nie pokrzyżowali nam planu? Oczywiście zakładając, że uda nam się jakikolwiek wymyślić. 

Mój wzrok powędrował jeszcze wyżej, w stronę tafli wody. Kiedy opuszczaliśmy statki, już mocno nimi bujało. Okeanos obiecał, że ich nie zatopi, ale jednocześnie zapewniał o wielu wrażeniach. Wyobraziłam sobie załogę Elpidy uwijającą się na pokładzie. Składali żagle, szarpali się z linami, Leo próbował utrzymać kurs. Nawet jeśli bóg wszechoceanu miał się bezpośrednio nie przyłożyć do ich śmierci, co jeżeli trafi kogoś jakiś przedmiot i zostaną zranieni? Zadrżałam. Chciałam znaleźć się koło Nica, koło Marka. Łudziłam się, że będąc przy nich miałabym szansę ich ochronić. 

Odwróciłam się w stronę Percy'ego, aby go pospieszyć. Wychynął już z dziury. Wytykał język w pełnym skupieniu, nie zważając na słoną wodę. Nie odwracał wzroku od jaskini. Bałam się odezwać, aby mu nie przeszkadzać. 

Już prawie... — stęknął. 

Z ciemności zaczęło coś wystawać. Najpierw zobaczyłam tylko spiczaste trzy końce. Z każdym centymetrem pojawiało się więcej metalowej, błyszczącej powierzchni. W miejscu, gdzie łączyły się zęby trójzębu, umieszczono granatowy, nieco przezroczysty kamień. Kształtem przypominał mi trochę te takie spłaszczone brzoskwinie. Choć znajdowaliśmy się w ciemności, miałam wrażenie, że kamyk odbija światło. Gdy spojrzałam na twarz Percy'ego, zobaczyłam, że pada na nią lekki, niebieskawy blask. 

Chłopak uśmiechał się, dumny ze znaleziska. Mnie jednak nie opuszczało zmartwienie. To była kwestia sekund, aż na muszce Pakera i Chuderlaka zostaniemy odprowadzeni do pałacu Okeanosa. 

Gotowa? 

Percy zatrzymał na mnie spojrzenie. Miałam pewność, że nie chodzi mu jedynie o podniesienie trójzębu. Chciał zrobić coś więcej. Nie mogłam mu przemówić do rozumu, byliśmy cały czas na podsłuchu. Nie pozostawało mi nic innego, jak poddać się jego woli. 

Przytaknęłam. 

Odliczał na palcach. Raz. Nachyliliśmy się. Dwa. Nasze dłonie znalazły się tuż nad rączką berła. Trzy. Zacisnęliśmy na niej palce, prostując się. 

W opuszkach czułam mrowienie. Wzdłuż mojego ramienia przebiegł prąd. Uaktywnił się każdy jeden nerw w całym ciele. Włoski na całej skórze się zjeżyły, a te na głowie poruszały się jakby zyskały własny kręgosłup. Serce przyspieszyło do szaleńczego galopu. W myślach się przejaśniło. Otoczenie przestało być skąpane w mroku. Widziałam kontury każdego przedmiotu w promieniu kilkudziesięciu metrów, jakby w oczach pojawiły mi się reflektory. W rękach czułam moc, potęgę. Podobne odczucia towarzyszyły mi wyłącznie przy powodowaniu trzęsień ziemi – wszystko zależało ode mnie. 

Jedno spojrzenie na Percy'ego wystarczyło. Odczuwał to samo, co ja. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, wręcz złośliwy. Odwzajemniłam go.

A teraz płyniemy do Okeanosa. — Parker pojawił się obok nas, z wyciągniętą w naszą stronę włócznią. 

Nie musieliśmy porozumiewać słowami. Czuliśmy swoje myśli. Z kamienia trójzębu, który teraz dawał po oczach niebieskim światłem, wystrzelił prąd w pierś Pakera. Na powierzchni efektownie by upadł, jednak w obecnych warunkach tylko wypuścił z rąk broń i zaczął nieprzytomnie unosić się w wodzie jak zdechła rybka. 

Usłyszeliśmy okrzyk. Na twarzy Chuderlaka pojawiło się przerażenie. Już ruszył do ucieczki, wtem z kamienia wydobyła się kolejna dawka prądu. Tryton zaczął bezwiednie dryfować, noszony przez wodę. 

Chyba ich nie zabiliśmy? — przestraszyłam się. 

Tylko ich otumaniłem. 

Aż podskoczyłam, słysząc nowy głos. Chropowaty bas kojarzył mi się z surowym nauczycielem chemii, którego brodę kiedyś, mniej lub bardziej przypadkowo, podpaliłam za pomocą promieni słonecznych i lupy. 

Tom? — Percy skierował pytanie w stronę trójzębu. 

A kogo się spodziewałeś? — Przy każdym słowie artefaktu, światło kamienia pulsowało. — Tak, to ja. Trójząb, niegdyś Posejdona. Choć po tym, jak mnie porzucił...

Wysłał nas, aby cię odszukać — zapewnił. — Tęskni za tobą. 

Choć Tom nie posiadał twarzy, potrafiłam sobie wyobrazić jego obrażoną minę. 

Zastanowię się nad przebaczeniem — stwierdził. — Na waszym miejscu uciekałbym. Okeanos wyczuł, że użyliście mnie przeciw niemu. 

Musimy dostać się na statki — powiedzieliśmy jednocześnie. 

Ponownie porozumieliśmy się z Percy'm bez słów. Miętuska zmieniła się w małą foczkę, którą chwyciłam pod pachę. Palce zacisnęłam na trójzębie mocniej. Nagle wystrzeliliśmy w górę jak z armaty. Woda szarpała moje ubrania. Wokół widziałam jedynie bąbelki. Poczułam, jak przebijamy się przez barierę. Wyskoczyliśmy z wody. Za podłoże posłużyła nam stworzona naprędce wielka fala. Znajdowaliśmy się jakieś kilkadziesiąt metrów od naszych statków. Właśnie zalewały je tony cieczy. Wiele wioseł widziałam złamanych. 

— Trzeba uspokoić morze! — Percy próbował przekrzyczeć zagłuszający wiatr. — Musimy dostać się na statek!

Nasza fala zbliżyła się do znajdującego się bliżej Fidem. Na szczęście nie rozbiła się o nią, bo niedaleko burty zniżyła się, złagodniała. Przeskoczyliśmy z niej na pokład. Lądując, nie utrzymaliśmy równowagi, ale żadne z nas nie puściło trójzębu. 

Trudno było mi nawet pozbierać się z podłogi. Bujało jak podczas trzęsienia ziemi. Rzucało mną na wszystkie strony. Tylko dzięki klęczeniu wiatr nie zwiał mnie ze statku. Krople deszczu siekały odsłoniętą skórę. Woda zalewała oczy, ledwo co widziałam. I tu panowała ciemność, bo burzowe chmury przykryły niebo. Na szczęście kamień Toma rozświetlał obszar wokół nas. 

Spojrzałam w stronę mostka. Jake owinął wokół pasa linę, a ją przywiązał do konsoli sterującej. Jego palce biegały po urządzeniu. Był tak zajęty, że w pierwszej chwili w ogóle nas nie zauważył. Gdy nas dojrzał, na jego twarzy pojawiła się ulga. Nie podzielałam jego nastroju. 

Statkiem bujnęło na prawo. Percy i ja ześlizgnęliśmy się po mokrych deskach w stronę relingu. Uderzyliśmy o drewnianą barierkę. Stęknęłam z bólu. Cóż, lepsze to niż ponowna kąpiel w oceanie. 

— Tom! — Będąc metr od Percy'ego ledwo go słyszałam. — Jak uspokoić może?

— Wystarczy myśl. — Jego bas rozbrzmiał w naszych głowach. 

— Rozwiniesz trochę? 

— Skupcie się. Pomyślcie o czymś spokojnym. Narzućcie swoją wolę oceanowi. 

Brzmiało to tak prawdopodobnie jak uzdrawiające kryształy wciskane przez naciągaczy. Lecz nie pozostało nam nic innego jak spróbować. 

Uklęknęliśmy z Percy'm przodem do siebie. Każde z nas zacisnęło obie dłonie na rączce trójzębu. Spojrzeliśmy na siebie. Czułam na twarzy jego ciepły oddech. 

— Gotowa?

Byłam w stanie jedynie skinąć głową. 

Zamknęłam oczy, aby odciąć się od chaosu. Pomyślałam o pozornie nie tak dawnych czasach, które dla mnie wydawały się być w poprzednim życiu. Siadałam w bibliotece w wielkim fotelu z książką na kolanach. W zupełnej ciszy nie odrywałam się od niej przez cały dzień. Dopiero zapach ciasteczek Hedwig mógł mnie wywabić. Siadałyśmy razem z Mike'iem przy wyspie kuchennej. Piliśmy gorącą czekoladę i zajadaliśmy się słodkościami. Mike opowiadał jedną z jego szkolnych przygód jeszcze z Meksyku. Hedwig surowym wzrokiem kazała ominąć co bardziej ekstremalne fragmenty. 

Spokój i pewnego rodzaju błogość zalewały moje ciało. Cały stres i napięcie gdzieś zniknęło. Przypominało mi to medytację z Hisako. Ten luz starałam się przelać na ocean. Czułam moc od niego bijącą. Szarpało się pod uściskiem. Pragnęłam zmusić je do wygładzenia tafli, do wyzbycia się napędzającej go energii. 

Otworzyłam oczy, aby skontrolować sytuację. Nie polepszała się. Wicher dął. Fale uderzały o statki aż trzeszczały. Bujało tak strasznie, że robiło mi się nie dobrze. 

— To nie działa! — wrzasnął Percy. W jego oczach widziałam przerażenie. — Dlaczego to nie działa? Tom!

— Nie damy rady Okeanosowi! — Spojrzałam w stronę horyzontu. Nie dalej niż kilkaset metrów przed nami znajdowało się epicentrum burzy – pioruny, trąba powietrzna, fale osiągające wysokość bloków na Manhattanie. — Nie możemy mu się sprzeciwiać. 

— Zwariowałaś?! — Jego twarz zalał gniew. Sekundę później zalały nas hektolitry wody. — Mamy pozwolić się zatopić?

— Wola Okeanosa jest silniejsza. Nie zmusimy wody do porzucenia jego rozkazów i posłuszeństwa nam. Trzeba działać razem z nim.

— Co? — Patrzył na mnie jak na wariatkę. 

— Podburzajmy fale, ale każmy im działać na naszą korzyść. Uformujmy sobie drogę. Niech statki płyną pomiędzy nimi. 

W jego oczach dojrzałam iskrę. 

— To szaleństwo. — Mocniej zacisnął palce na trójzębie. — Trzeba spróbować. 

Kącik moich ust samoczynnie się uniósł. 

Nie jest to chyba zaskoczeniem, że w czasie sztormu łatwiej było się zdenerwować niż uspokoić. Już miałam doświadczenie w przelewaniu swoich skrajnych emocji na rzeczy. Przed oczami pojawiła mi się Eris, Posejdon, pani Jones, mama. Furia została spotęgowana przez trójząb. Ocean zasiliły nowe pokłady energii. Fale ukazały to natychmiastowo. Teraz czekała nas trudniejsza część – odpowiednio je pokierować. 

Kazałam im się rozstąpić. Rosły po prawej i lewej stronie. Przed nami pozostawała droga prosta jak autostrada. Chwilami zbyt wiele wody uciekało nam spod kadłuba. Ciecz tworzyła po bokach mury. Musieliśmy to zrównoważyć. Na szczęście już tak nie bujało. Łatwiej dało się utrzymać równowagę. W świetle niebieskiego kamienia dojrzałam uśmiech Percy'ego. 

Zapanowaliśmy nad falami, lecz wiatr i deszcz nadal pozostawały problemem. Byłam przemoczona do suchej nitki, ale nie odczuwałam zimna. Ciepło płynące od trójzębu wypełniało każdy zakątek mojego ciała. Energia pulsowała w moich żyłach, gotowa na rozkazy. Gdzieś z tyłu głowy tłoczyła się myśl, by zaszaleć. Polecieć po bandzie. Zrobić coś, czego nikt jeszcze nie widział. 

Wystarczyła jedna myśl. Ocean to spełniał. Z każdym momentem czułam, że moja władza się zwiększa. Powoli fale dawało się podporządkować coraz łatwiej. Deszcz odpuszczał. Wiatr nadal był w stanie poruszać meble, ale przestał wyrywać wiosła. 

Dla mnie trwało to całą wieczność, choć mogło to być jedynie wyjątkowo długie pięć minut. Nie mogliśmy odpuścić ani na moment, bo ocean by się zbuntował. Kolana mi ścierpły od klęczenia. W palcach łapał skurcz. Mimo wszystko mokre włosy nie przyklejały się do twarzy, a nadal samowolnie fruwały wokół głowy. Percy oddychał ciężko. Nie spuszczał ze mnie wzroku. I ja go nie odwracałam.

Czułam jego myśli. Jego gniew niemalże się we mnie wżynał. Furia rozrywała jego duszę, jej ostrze rozcinało moje wnętrze. Szał zagłuszał wszystkie odgłosy. Patrzyłam na jego twarz. Z początku brwi opadły nisko nad oczy rzucające nienawistne spojrzenie. Usta zacisnął w wąską kreskę. Rysy szczęki odcinały się wyraźnie, na ich krawędziach można by się było skaleczyć. Jednak z każdą chwilą do głosu dochodziły inne emocje. Udręka doprowadziła do drżenia całego ciała. Gorycz rozluźniła mięśnie twarzy. Cierpienie sprawiło, że wargi wykrzywiły się w dół. Żal wycisnął z oczu łzy. Wielkie krople spływały po jego suchych policzkach. 

Płakałam razem z nim. Nie tylko z powodu jego myśli, które wpłynęły na mnie. Szloch brał się z mojego wnętrza, a uczucia Percy'ego jedynie go potęgowały. Klęczeliśmy, trzymaliśmy między nami trójząb. Cząstka umysłu nadal zajmowała się falami. Pozostałą część rozdzierał lament. 

Powoli dostrzegałam twarz Percy'ego coraz lepiej. Niebo się rozjaśniało, ocean uspokajał. Wiatr nadal rozwiewał włosy, ale nie bił po skórze jak bicz. Nadal podskakiwaliśmy na falach, lecz nie na tyle, by stanowiło to zagrożenie. Powracało miarowe, uspokajające bujanie. Spod pokładu zaczęli wychodzić herosi. Nie podchodzili do nas. Utrzymywali dystans. 

— Udało się — stwierdził Percy ochrypłym głosem. 

Jego oczy były całe czerwone i opuchnięte. Nadal drżał. Pragnęłam w jakiś sposób okazać mu wsparcie – przez uśmiech, uściśniecie dłoni, przytulenie. Na nic jednak nie miałam odwagi. 

— Trzeba ukryć Toma — oznajmiłam. 

Przytaknął. Nie ufaliśmy naszym nogom, w których przez niezmienną pozycję niemal utraciliśmy czucie, więc pozostaliśmy na klęczkach. 

— Twoja torebka. 

Jedną ręką odsunęłam zamek i przesunęłam ją w stronę trójzębu. 

— Na trzy. — Percy również odkleił jedną dłoń od rączki, aby odliczać. — Raz. Dwa. Trzy. 

Puściliśmy Toma. Bez problemu, jak naoliwiony, wsunął się do torebki. Zamknęłam ją. Tu nikt nie mógł go zdobyć. 

Momentalnie opuściły mnie wszystkie siły. Zalało mnie wyczerpanie. Każdy jeden mięsień bolał, jakbym oberwała tysiącem piłek lekarskich. Drżałam, przesiąknięta wodą. W głowie zaszumiało. Przed oczami pociemniało. Osunęłam się na deski pokładu. 


Obudził mnie smakowity zapach. Albo może nie sama woń, a głośne odgłosy brzucha domagającego się jedzenia. Przetarłam oczy, podnosząc się do siedzenia. Na moich nogach czułam ciężar w postaci zwiniętego w kłębek kremowego kota – Miętuski. Znajdowałam się w infirmerii na Fidem. W czterech łóżek zajęto dwa; na drugim siedział Percy. Jego włosy były w takim nieładzie, jakby ptak zaczął uwijać w nich gniazdo. Na twarzy malowało się zmęczenie, lecz chyba próbował je zagłuszać wciskanymi do buzi cienkimi naleśnikami złożonymi w trójkąty. 

— Dlaczego są niebieskie? — zapytałam. 

Uśmiechnął się smutno. Nadział na widelec jagodę. 

— Takie są najlepsze. — Zaatakował kolejny placek, z którego wypłynęła śmietana. — Dla ciebie też są. — Wskazał stolik nocny obok mojej koi. — Jedz, póki ciepłe. 

Byłam zbyt głodna, by zadać jakiekolwiek pytanie. W tamtym momencie miałam określone priorytety. No dobra, żołądek miał określone priorytety. 

— Annabeth i Mark je zrobili. — Chłopak delektował się każdym kęsem, traktował z niemal nabożną czcią. — To podobno jakiś stary francuski przepis babci Marka. 

Śmietana idealnie komponowała się z delikatnym, aczkolwiek chrupiącym ciastem. Jagody były wisienką na torcie; przełamywały słodki smak i dodawały cierpkości. 

— Mmm... — Westchnęłam z przyjemnością. — Skoro potrafią tak gotować, czemu ostatnimi czasy faszerowali nas jedynie sałatą?

Percy obdarzył mnie uśmiechem. Jednak ani to, ani pyszne danie nie mogły zamaskować bólu w jego oczach. 

— Ile spaliśmy? — zadałam pytanie pomiędzy kęsami. 

Sądziłam, że będę musiała poczekać na odpowiedź, aż przeżuje, jednak nie miał oporu, by mówić z pełną buzią. 

— Całą dobę. Dzisiaj pierwszy lipca. Urodziny Jasona. 

— Och. — Nie wiedziałam, co zrobić z tą informacją. — Które?

— Osiemnaste. Mark i Annabeth, jako nowi nadworni kucharze, zostali oddelegowani do upieczenia tortu. 

— Na pewno będzie pyszny. — Przełknęłam kolejny kawałek. Męczyła mnie ta gadka-szmatka. — Jak bardzo statki ucierpiały?

Zasępił się. 

— Dość mocno. Dobrze, że już dopływamy do Japonii. Leo i Jake mówią, że potrzebne są solidne naprawy. Połowa wioseł połamana, kadłub w kilku miejscach się rozszczelnił. Nie możemy unieść się w powietrze, bo nie ma wystarczająco siły nośnej. Postaram się im pomóc od zewnątrz, w wodzie. 

Przytaknęłam. Straciłam apetyt. Sen już kompletnie ze mnie opadł. Pora zmierzyć się z wyzwaniami dnia. 

— Jak myślisz, czemu ocean się uspokoił? — zapytałam. — Bo wątpię, by Okeanos po prostu odpuścił. 

— Może dlatego, że byliśmy już bliżej lądu, więc stracił swoje wpływy? Albo ma jakiś nowy plan? 

Percy odłożył pusty talerz na stolik. Spuścił nogi na podłogę, odwracając się w moją stronę. 

— Luna... — zaczął, nabierając powietrze. — Ja... To jest dla mnie trudne. Mama... — Głos ugrzęzł mu w gardle. Oparł łokcie o kolana, pochylając głowę. — Gdy Bianca zginęła, obwiniałem się o to. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, że podjęła własną, samodzielną decyzję. — Umilkł, myślami będąc gdzieś daleko. — Bardziej bolało mnie zachowanie Nica. Nienawidził mnie. — Powiedział to z taką goryczą, że aż zapiekło. — Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Ja... Czuję, że nie zrobiłaś tego specjalnie. — Wstrzymałam oddech. — To była zasadzka Eris. Mimo to... — Podniósł na mnie wzrok. — Mimo to... nie potrafię... chcę, ale nie mogę... Jeszcze nie teraz...

— Spokojnie. — Usiadłam na brzegu łóżka, by znaleźć się bliżej niego. — Nie pospieszam cię. Nie zmuszam. Zdaję sobie sprawę, że jest to trudne...

— Nie chcę, byś przeżywała to, co ja — przerwał mi. Jego dolna warga drżała. — Chcę ci wybaczyć, ale...

Chwyciłam go za dłoń i mocno uścisnęłam. 

— Zawsze będę tu, jeśli będziesz mnie potrzebował. Jeżeli nie będziesz chciał ze mną rozmawiać... — zawahałam się — ...to też zrozumiem. Nie naciskam. 

Przytaknął. 

— Mam nadzieję, że już wkrótce... — Urwał. Wstał, pociągając nosem. — Muszę wziąć się do roboty. — W jego głosie brakowało tej dawniejszej swobody. — Wszyscy ciężko pracują. Każda para rąk się przyda. Ty też nie próżnuj. — Rzucił na odchodne. 

Obserwowałam go, aż zniknął w korytarzu. Odetchnęłam głęboko. Czułam, że zdjęto mi nieco ciężaru z barków. Niewiele, ale pozwoliło mi się to wyprostować. Wstałam, gotowa zmierzyć się z dzisiejszymi problemami. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top