Rozdział 30 "Dziwne uczucie"
Annabeth
Tak jak bałagan to nieodłączny element gotowania, tak samo półbogowie i koszmary też zawsze chodzą w parach. Choć ostatnimi czasy już dwa razy śniły mi się różne grupy zbiegów z Obozu Jupiter, tak tego dnia stanęłam po drugiej stronie barykady.
Jako że był jednym z pretorów, znałam Romolo, choć niewiele słów z nim zamieniłam. Zazwyczaj uderzałam bezpośrednio do konsulów albo wolałam zapytać jego współpracownicę Elodie, która znacznie lepiej radziła sobie w kontaktach międzyludzkich niż on. Zawsze zdawał mi się cichy, wycofany, ale szalenie inteligentny. Należał do tego typu osób, które nic nie mówią, a tylko słuchają, dzięki czemu wiedzą więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Nie zdziwiła mnie jego zdrada. Przeczuwałam, że Eris umieści i w Obozie Jupiter swojego szpiega. Sądziłam, że będzie go potrzebowała, aby znać każdy nasz krok, lecz zaskoczyła mnie, posuwając się aż tak daleko.
Nie dzieliłam się z innymi moim zdaniem w temacie dostania się Eris do obozu, bo wiedziałam, że ta opinia nie należała do popularnych. Herosi starali się nikogo nie obwiniać, choć dla mnie wina w stu procentach leżała po stronie Lunity. Nikt nie zwracał na to uwagi, bo ona sama w całej tej sytuacji ucierpiała. Jak mogła nie zauważyć, że to nie był Nico? Dlaczego tak bez obaw za nim pobiegła? Nagle ten ich GPS się popsuł? Tyle niewiadomych. Jakaś mała myśl w mojej głowie próbowała krzyczeć, że cyklop udający głos kogoś innego jest niezwykle wiarygodny, jednak kazałam jej siedzieć cicho.
Romolo krążył po ogrodzie Bachusa. Reyna chyba urwałaby mu głowę, gdyby to widziała – syn Hekate podchodził do klombów kwiatów i po kolei, łodyżka po łodyżce, odcinał główki, pozostawiając za sobą dywan kolorowych płatków. Powolnym krokiem spacerował po dróżce, a jego głowa bujała w obłokach. Nieobecne spojrzenie oraz kompletne rozluźnienie sprawiło, że Samantha Moore podążała za nim w oddaleniu o jakieś dwa metry, a on jej nie zauważał. Delikatnie dotykała uciętych kikutów, z których na nowo wyrastały pąki. Biorąc pod uwagę, do czego zazwyczaj używała swojej mocy, niemal zapomniałam, że potrafiła nie tylko niszczyć, ale też tworzyć.
Dopiero gdy ścieżka zakręciła, a Romolo niemal stanął z dziewczyną twarzą w twarz, zdał sobie sprawę z jej obecności.
— No, no, no, kto to mnie zaszczycił swoim przybyciem. — Przerzucił mały nożyk do drugiej ręki i zaczął się nim bawić, kręcąc go wokół palców. — Przyszłaś podziwiać coś, czego tobie nie udało się osiągnąć?
Choć jego mina zwykle wydawała się trochę drwiąca, w tym momencie i w głosie dało się dosłyszeć kpiące tony.
Samantha chyba chciała ukryć swoją reakcję; twarz pozostała pokerowa, ale zdradziło ją napięcie mięśni na cały ciele. Nie uszło to uwadze chłopaka.
— Eris wysłała mnie, abym cię skontrolowała — oznajmiła, podchodząc bliżej i ratując resztę skrzywdzonych łodyg.
— Czyli łudzisz się, że nadal jesteś w hierarchii wyżej niż ja? — Nie odpowiedziała. — Do tej pory Eris używała cię tylko do brudnej roboty, ale ledwie do tego się nadawałaś. — Odwróciła się do niego tyłem. Ja mogłam widzieć jej twarz, ale Romolo już nie. — Jednak teraz, po moim sukcesie...
— Jakim sukcesie? — prychnęła. — Miałeś przejąć obóz wraz z legionistami, aby wcielić ich do wojska. W razie oporu zabić. A oni rozpierzchli się po całej Ameryce. — Jej słowa oraz ton głosu w niezrozumiały dla mnie sposób kontrastował z wyrazem jej twarzy. — Mają sporo sojuszników, którzy właśnie teraz im pomagają. To nazywasz sukcesem?
Romolo przewrócił oczami.
— Co najważniejsze, wywabiłem ich z obozu. Nie są bezpieczni. Można ich teraz łatwo powybijać. Zajmijcie się tym. — Machnął ręką, jakby odganiał służącego. — Ja i mój oddział musimy tu zostać, by nie wpadł im do głowy powrót tutaj.
— Nie łatwiej spalić to miejsce? — Sam, widząc kątem oka spadek pewności siebie chłopaka, uśmiechnęła się pod nosem. — Czyli jednak masz sentyment do tego miejsca.
Przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą.
— Nie, po prostu nie dostałem takiego rozkazu.
Dwie pszczoły podleciały do krzaka i usiadły na odrodzonych kwiatach. Znalazły się bardzo blisko Samanthy, ale nie odgoniła ich gwałtownie ręką, a przyglądała się im. Na jej twarz wypłynął olimpijski spokój.
— Może i upadłam w hierarchii. — Te słowa zaskoczyły syna Hekate, bo aż się wzdrygnął na jej opanowany głos. — Ale tobie przydarzy się to samo, prędzej czy później. Gdy tylko Eris znajdzie sobie nowe popychadło, staniesz się tak mało ważny jak ja. Wtedy zaczniesz myśleć nad bilansem strat...
Poczułam łaskotanie na policzku, które wybudziło mnie ze snu. Gdy rozchyliłam sklejone powieki, zobaczyłam Percy'ego, klęczącego przy mojej koi w piżamie. Gładził mój policzek kciukiem.
— Nie chciałem cię obudzić — powiedział ze skruchą w oczach, choć nie cofnął ręki.
Uniosłam się nieco z posłania i pocałowałam go delikatnie, jako poranną rozgrzewkę.
— Zwykle to ja cię budzę — poskarżyłam się na zmianę w rutynie. — Słoń wparadował ci do kajuty, że wyrwałeś się ze snu?
— Nie, Frank nadal smacznie chrapie. — Czarne włosy, bardziej rozczochrane niż zwykle, zdawały się tworzyć własną cywilizację na jego głowie. — Po prostu jakoś... dziwnie się czuję. — Przymknął oczy, jakby próbując pozbyć się tego wrażenia. Oparłam się na łokciu zaniepokojona. — Tobie się coś śniło? — mało dyskretnie zmienił temat.
Krótko streściłam mu swoją wizję.
— Sam ma wątpliwości? — Zmarszczył brwi.
— Na to wygląda. — Usiadłam. — Ale wątpię, by były na tyle silne, aby w czymś nam to pomogło.
Percy'ego przeszły dreszcze, lecz miałam wręcz pewność, że nie wynikało to z moich słów.
— Wszystko dobrze — odpowiedział, zanim zdążyłam zadać pytanie. — Nie ma się czym przejmować.
Im więcej razy Percy zapewniał mnie, że nie ma się o co martwić, tym mój niepokój wzrastał.
Gdy nie było co robić na statku, nasz zespół zwykle organizował ćwiczenia na górnym pokładzie, którym przewodniczyła Tatiana. Choć jej ulubione bieganie na długie dystanse zostało mocno ograniczone przez niezbyt wielkie rozmiary Fidem, dała radę wytyczyć nam trasę. Kiedy kończyliśmy z kółeczkami, zabieraliśmy się za właściwy trening – jednego dnia szermierka, innego łucznictwo, nie zapominaliśmy też o krótszych ostrzach czy włóczniach. Dotychczas codziennie dopisywała nam pogoda, jednak tego dnia zwykle bezchmurne, błękitne niebo, przykryły szare chmury.
— Myślisz, że będzie padać? — Podeszłam do Jake, który wydawałoby się, że kompletnie losowo naciskał guziki na konsoli sterującej.
Nerwowo potarł knykcie.
— Radary nic nie pokazują, mimo że już niemal gołym okiem widać, że do czegoś się zbliżamy. Od rana próbuję je naprawić, lecz nie mogę znaleźć usterki. — Przeciągnął kilka dźwigni i włączył przełącznik. — Wracam do ładowni. Będę dalej szukać.
Zajęłam jego miejsce przy konsoli. Wiedziałam mniej więcej, jak obsłużyć Elpidę, jednak Rzymianie w swoim statku użyli zupełnie innych systemów. Czułam, że muszę poprosić Jake'a, aby nieco rozjaśnił mi funkcję wszystkich przycisków, bo nie wiadomo, kiedy może się taka wiedza przydać.
Ponownie spojrzałam na radar, który pokazywał przed nami korytarz pięknej pogody. Podniosłam wzrok na horyzont – chmury idealnie na wprost zdawały się być najczarniejsze, jakbyśmy wpływali w najgorszy sztorm.
— Chyba już wiem — oznajmiłam. Percy, dotąd opierający się o reling i przyglądający się wzburzonej wodzie, odwrócił się w moją stronę. — Radar działa w ten sposób, że wysyła fale. One odbijają się od chmur i wracają, przekazując nam wiadomości, jak daleko jest jaka pogoda. Jednak jeśli chmury są wyjątkowo "burzowe", w dużym uproszczeniu, sygnał może zostać rozproszony, przez co nie wróci do radaru, a on uzna to za czyste niebo!
— Brawo, Mądralińska. — Chłopak posłał mi słaby uśmiech.
Wszystkie moje myśli pozostawiły niedoskonały system radaru i skupiły się na Percy'm. Wydawał się wyjątkowo blady i chociaż o tym nie mówił, widać było, że to "dziwne uczucie" go nie opuszcza. Całe jego ramiona zdawały się napięte, niekoniecznie z powodu gotowości do walki, a raczej powstrzymania się przed drżeniem. Silny wiatr zwiewał mu z czoła włosy i odsłaniał oczy, w których widziałam zdenerwowanie.
Podeszłam do niego, aby nie krzyczeć przez pół pokładu.
— Może powinieneś pójść do Tatiany? — zaproponowałam. — Powinna ci być w stanie pomóc.
Przytulił mnie mocno do siebie. Mimo że przytulasów nigdy dość, nie uciszy mnie w ten sposób.
— Percy? — Spojrzałam na niego. Jego powieka drżała. — Myślę, że...
— Jeśli to to — przerwał mi — o czym myślę, Tatiana nie będzie mi w stanie pomóc.
— A o czym myślisz?
Milczał. Dłonią wyczuwałam jego przyspieszone bicie serca. Z tej odległości widziałam, jak mocno zaciska szczękę.
— Ugh, naprawdę nie mam ochoty tego robić — westchnął.
— Robić czego?
Mój niepokój łączył się już z irytacją. Mówiliśmy sobie z Percy'm o wszystkim, ale w tym momencie nie miałam pojęcia, co ma na myśli.
Pocałował mnie w czoło i puścił. Gdy wyminął mnie i ruszył pod pokład, poczułam się wręcz urażona. Pobiegłam za nim, chcąc odpowiedzi.
Zanim go dogoniłam, już wchodził do messy. Odpalił ekran na ścianie i momentalnie rozpoczęło się połączenie z Elpidą. Stałam w wejściu zmieszana.
Choć spodziewałam się zobaczyć pustą jadalnie na sąsiednim statku, przy okrągłym stole siedziały Lunita i Hisako. Na blacie leżały porozrzucane lakiery do paznokci, gumki, maseczki i inne przedmioty do pielęgnacji. Rzymianka siedziała z zamkniętymi oczami, a druga dziewczyna nakładała na jej powieki cień. Zauważyłam, że zaciska dłoń na pędzlu, że aż jej całe palce pobielały. Minę miała taką, jakby planowała za moment zwymiotować.
Uderzyła mnie też zmiana w uczesaniu Lunity. Choć widziałam ją już w wielu wydaniach na przestrzeni ostatniego roku, tym razem długie włosy, które zazwyczaj wiązała w kitkę, zmieniły się w krótką fryzurę, ledwo sięgającą jej ramion. Puściła kosmyki luźno, przez co niektóre z nich się zakręcały, łaskocząc ją w brodę. Miałam wrażenie, że ta odmiana sprawiła, że córka Posejdona wreszcie wyglądała na swój wiek.
Gdy zauważyła połączenie, zaczęła wpatrywać się w nas z niemaskowanym zaskoczeniem.
— Percy. — Trudno mi było odgadnąć, czy zakończyła to kropką, czy pytajnikiem. — Coś się stało?
— Też to czujesz, prawda? — zapytał bez ogródek.
Lunita przygryzła wargę.
— Chyba tak. — Pomimo niepewności w głosie, wyprostowała się. — Myślisz, że to tu? Sądziłam, że nie ma szans, byśmy się na niego natknęli.
— Też tak myślałem, ale najwidoczniej...
— Miałem wizję! — Do messy na Elpidzie wpadł Mark, a zaraz za nim pojawiła się Piper. Spojrzał skonsternowany na ekran. — Coś się dzieje? — Przeniósł wzrok na swoją dziewczynę, której złe samopoczucie musiał dopiero teraz zauważyć.
— Zawołajcie pozostałą część załogi — zarządziłam. — Omówimy twoją wizję razem.
Choć niektórych trzeba było wyciągać z łóżka, w przeciągu kwadransa cała szesnastka plus Aleksander i dwa szczeniaki znalazła się po obu stronach obrazu. Zaczęliśmy od sprawozdania Marka z wizji.
— Czy tylko mnie dziwi — nawet piżama Sola była elegancka, co mocno kontrastowało z przydużymi T-shirtami, w których większość spała — że Mark dostał kolejną wizję, mimo że poprzednia się jeszcze nie wypełniła?
— Ale ta była inna wizja — powtórzył po raz któryś syn Apolla. — W tych wcześniejszych wyglądało to tak, jakbym oglądał jakiś nagrany film. Nie było mnie tam. — Spojrzał na Lunę, szukając w niej oparcia. Pokiwała głową zachęcająco. — Tu jednak Straszny Harry mnie widział. On był tam fizycznie, a ja w pewnym sensie też uczestniczyłem w tej sytuacji, tylko że inni mnie nie widzieli. To już bardziej przypominało tę wizję, którą zesłała na mnie Eris po porwaniu Luny.
— Może tę wizję też ktoś na ciebie zesłał — zaproponował Frank oparty o swoją włócznię. — Na przykład ten cały Straszny Harry.
— To był jeszcze dzieciak. Chyba nawet nie miał dwunastu lat.
— W tym wieku niektórzy dokonywali już wielkich czynów — mruknął Percy, posyłając mi znaczące spojrzenie.
Jednym uchem przysłuchiwałam się rozmowie, lecz moje myśli skupiały się wokół czegoś innego. Gdy patrzyłam na Piper i Clarisse, widziałam, że rozważają podobne tematy.
Miejsce, które opisywała Eris, niepokojąco przypominało Archiwum. Kadmos, mąż Harmonii, zdradził nam, że w tym instytucie przechowuje się wiele informacji. Kiedyś obie boginie tworzyły to razem, stąd Eris wspominała "stare czasy". Według słów mężczyzny, miała sprowadzić ludzi do niewolniczej pracy, co pasowało do tego, co widział Mark.
— Nie rozumiem, po co mieliśmy to zobaczyć — kontynuował Sol, markotny po wybudzeniu go ze snu. — Eris robi złe rzeczy, wielka mi nowość.
— Uważam, że powinniśmy tam polecieć — włączyłam się do rozmowy.
Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.
— Po co? — Sol zapytał jakby oburzony, że w ogóle się odezwałam.
— Nie powiedziałyśmy wam o czymś — Piper i Clarisse wyprostowały się, by dać znać jakich "nas" mowa — ponieważ nie byłyśmy pewne, czy można wszystkim ufać. — Usilnie starałam się nie spojrzeć na Lunitę. — Po zdradzie Romolo widać, że obawy były słuszne. Ale po wypłynięciu nowych okoliczności, powinniście o tym wiedzieć.
Opowiedziałam im o sfabrykowanym liście od Kadmosa, który tak naprawdę napisała Samantha, by zwabić nas do zoo. Choć rozmawiałam z nim bardzo krótko, przekazał wiele istotnych informacji, lecz nie miał szans ich rozwinąć, ponieważ Sam go zabiła. Jednakże fakty o przyjaźni Eris i Harmonii już wtedy wydawały mi się zmieniać cały ogląd na sytuację, jednak teraz ich waga jeszcze się zwiększyła.
— Z tego, co wiemy, Archiwum znajduję się na północnym wschodzie od Grecji, co wskazuje na Rosję. Mark widział w wizji las iglasty, czyli zapewne tajgę. Zakładając, że wizja była na "żywo", jeśli Markowi uda się określić godzinę tam panującą, będziemy w stanie odnaleźć odpowiednią strefę czasową. W tak zmniejszonym obszarze poszukiwań, powinniśmy być w stanie odszukać to miejsce.
— Ale po co? — nie poddawał się Sol. — Dlaczego mamy tam lecieć?
— Pomijając fakt, że mieliśmy się słuchać wizji Marka — syn Jupitera skrzyżował ręce na piersi — Archiwum zawiera wiele, naprawdę wiele informacji. Jeśli odpowiednio poszukamy, uda nam się znaleźć "haki" na naszych wrogów. Dzięki temu półbogowie zyskają tony wiedzy o potworach, co ułatwi walkę i zwiększy szansę na przeżycie. Może dowiemy się też czegoś, co pomoże nam bezpośrednio w wojnie z Eris.
— Rozumiem, Ann — wzdrygnęłam się na to zdrobnienie w jego ustach — że jesteś za zdobywaniem wiedzy i w ogóle, ale...
Flakoniki z lakierami do paznokci przejechały po blacie stołu w stronę Jasona. Nie zdołał ich wszystkich złapać, przez co część roztrzaskała się o podłogę. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak mocno nami bujało. Podskakiwaliśmy na falach, stojącym chwilami trudno było utrzymać równowagę. Hazel walczyła z mdłościami. Leo wyjął z pasa jakieś urządzenie, które wyglądało jak skrzyżowanie tabletu z starym telefonem z antenką.
— Cały czas kierujemy się na ten wielki sztorm przed nami — oznajmił.
— Nie można go ominąć? — zapytał Mark.
— Nie wpadłem na to! Całe szczęście, że mamy ciebie — sarknął. — Ten sztorm jest ogromny. Poza tym próbowałem już trochę skorygować kurs, aby nie wpływać w same jego centrum, ale za każdym razem ono przesuwało się z nami.
Percy uścisnął moją rękę. Spoglądał na Lunitę, a ona na niego. Przytaknęli w zgodzie.
— Musimy coś załatwić. — Wstał nagle.
Lunita poszła za jego przykładem. Pocałowała zdezorientowanego Marka w policzek, wymieniła spojrzenie z Nico i razem z Miętuską wybiegły z messy.
Podniosłam się z krzesła.
— Gdzie idziecie? Co się dzieje? — Próbowałam zatrzymać Percy'ego, gdy wychodził z pomieszczenia. — Ma to związek z tym sztormem, prawda?
Posłał mi słaby uśmiech.
— Spokojnie, załatwię to. Zaufaj mi. — Przytulił mnie i szepnął do ucha: — Później ci wszystko wytłumaczę.
Bez ani jednego słowa wyjaśnienia więcej opuścił messę.
-----------------------------------------------------
Pamiętam o specialu, jednak dwa kolejne rozdziały, 31 i 32, są bardziej zbliżone do siebie tematycznie, więc uznałam, że lepiej pasują do takiego "maratonu".
Mam nadzieję, że nie będziecie źli. W ramach zadośćuczynienia oraz aby umilić czekanie (no i też dlatego, że nie potrafiłam się powstrzymać), pomiędzy tym rozdziałem a "maratonem" pojawi się część, w której zaprezentuję wizerunki bohaterów w Simsach. :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top