Rozdział 28 "I to, to jest warte złota"
Luna
— Nie, nie możesz tego tak spierwiastkować. — Aleksander podsunął mi pod nos sprawdzone zadanie, z którym dopiero co męczyłam się pół godziny. — Tu masz do potęgi trzeciej, a to — zakreślił jakieś liczby ołówkiem — musisz przenieść na drugą stronę.
Westchnęłam ciężko. Miałam mnóstwo zaległości w szkole i powinnam być wdzięczna, że Aleksander mi z nimi pomagał, ale w tamtym momencie miałam tyle rzeczy na głowie, że matma naprawdę stała daleko na liście priorytetów.
— A nie mogę tego po prostu podzielić? Albo sprowadzić do ułamka? — Poprawiłam okulary zjeżdżające mi z nosa.
— Nie, ponieważ w następnej linijce to ci się nie skróci i będziesz musiała operować na wielkich liczbach.
Miałam ochotę walić głową w stół. Straciłam już rachubę, ile siedzieliśmy nad podręcznikami. Mówiłam, że lepiej zacząć od matematyki, a gdy będziemy zmęczeni, przejść do łatwiejszych przedmiotów, lecz mężczyzna uparł się, by zrobić angielski na rozgrzewkę. Na szczęście wyposażono go w niewyczerpane pokłady cierpliwości, dzięki czemu nie zwariował przy tłumaczeniu mi tego samego przykładu po raz enty.
Mimo że nigdy nie diagnozowano u mnie dysleksji czy ADHD, po tych wielu godzinach siedzenia w jednym miejscu, zaczynało mnie nosić. Traciłam koncentrację, nie mogłam się skupić na głosie Aleksandra. Wszystko było ciekawsze niż to: zasłony z cienkiego materiału falujące na wietrze przedostającym się przez otwarte okno; chropowata tekstura drewnianych ścian; aż wreszcie pukanie, które brzmiało dla mnie jak wybawienie.
— Proszę. — Król Nowej Macedonii podniósł wzrok znad podręczników.
Drzwi się uchyliły, a do pokoju wsunęła się młoda dziewczyna. Jej niepewność zdradzało ciągłe bawienie się kolczykami, na których końcu króciutkiego srebrnego łańcuszka wisiało coś, co przypominało mi skrzyżowanie szyszki z kiwi. Przywołała na twarz uśmiech, co spowodowało ukazanie się dołeczków w policzkach.
— Przeszkadzam w czymś ważnym? — zapytała Deli, a jej niski głos z meksykańskim akcentem wypełnił pomieszczenie.
— Nie — odpowiedziałam szybko, zanim Aleksander postarałby się zbyć dziewczynę jakąś wyrafinowaną formułką. — Przyda nam się chwila przerwy.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, lecz w jego oczach widziałam, że czeka mnie wykład o moim niepoprawnym według etykiety zachowaniu.
— Pomyślałam — Deli patrzyła na mnie, jakby tylko moje zdanie się liczyło — że może chciałabyś być oprowadzona po naszej skromnej dolinie? Wiem, że część pomiędzy górami Iztaccihualt i Popocalépetl już widziałaś, ale mogłybyśmy popłynąć w górę rzeki Texcoco. Prowadzi ona bezpośrednio na Górę Tlaloc. Pokażę ci miejsce, gdzie składamy ofiary. Może zobaczymy jakieś ciekawe zwierzęta? Opowiem ci też trochę o naszej społeczności. Co ty na to?
Ani razu nawet nie zerknęła na Aleksandra. Czekała tylko i wyłącznie na moją odpowiedź. W otoczeniu króla ciągle byłam pozbawiana możliwości decyzji, więc ta nagła zmiana na moment mnie sparaliżowała. Po sekundzie czy dwóch otrząsania się z szoku, bez patrzenia na mężczyznę, odpowiedziałam:
— Z przyjemnością.
Deli uśmiechnęła się szeroko, a jej małe oczy cieszyły się razem z nią.
Choć miałam ochotę zostać w tym śnie dłużej, jakiś dźwięk, jakby chrupanie, wyrwało mnie z ciepłego Meksyku. Poruszyłam się, budząc. Szum nagle ucichł, za to poczułam, jak ktoś ściska moją dłoń. Walczyłam ze sklejonymi powiekami. Zamrugałam kilka razy, aby pozbyć się rozmytej wizji.
— Jak się czujesz? — Mark siedział na brzegu pryczy. — Jeśli ma być to odpowiedź "Dobrze", to możesz nie odpowiadać.
Uśmiechnęłam się lekko, ale nawet ten drobny ruch wywołał u mnie ból.
— Jesteśmy na statku? — Rozejrzałam się dookoła.
— Co ostatnie pamiętasz? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
Musiałam mocno wysilić umysł, jednak nie szło mi to najlepiej, bo jeszcze nie przestawił się z trybu spania. Miałam wrażenie, że chwilę to potrwa. Czułam się, jakbym budziła się z zimowej hibernacji.
— Mieliśmy piknik przy zachodzie słońca. Później poszłam z Nico... — Ugryzłam się w język, aby nie powiedzieć za wiele. — A później... — zawahałam się, walcząc z dziurą w pamięci.
— Pobiegłaś za Nico do jakiegoś baraku, lecz nagle na klatce schodowej zniknął, a ciebie otumaniono. — W jego głosie słychać było gniew.
W odpowiedzi usłyszeliśmy burczenie mojego brzucha.
— Jestem głodna. — Poprawiłam się na łóżku, aby usiąść. Miętuska, jako kremowy kot perski, leżała na moich stopach i spała, przez co starałam się zbyt nie wiercić.
Mark podał mi miseczkę z małymi krakersami w kształcie zwierząt, które wcześniej musiał chrupać.
— Nakarm tego potwora, ale odpowiedz też na moje pytanie.
— To było jakieś? — Wepchnęłam do ust całą garść chrupek, aby dać sobie chwilę na myślenie.
Czy faktycznie było tak, jak mówił? Baza danych nadal odmawiała współpracy. Jeśli tak, skąd o tym wiedział? Nico mu powiedział? Gdzie on w ogóle był? I czemu znajdowałam się na statku, a nie w infirmerii w Obozie Jupiter?
Mętlik przyprawiał mnie o ból głowy, w którą faktycznie pewnie oberwałam. Krakersy skończyły się szybciej niż sądziłam, więc byłam zmuszona do wyduszenia z siebie jakiegoś głosu. Wyczekujące spojrzenie Marka nie pomagało.
— Nico powiedział nam o Podziemiu — oznajmił.
— Och. — Nie kryłam zdziwienia. — A co dokładnie?
— Niewiele, szczerze mówiąc. Coś o jego problemach oraz że pomagałaś mu. W tej sprawie znikaliście też na naszej zimowej misji?
Przytaknęłam. Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy. Aż biło od niego zmęczenie. Wyglądał, jakby zarwał wiele nocy. Na czole pojawiło się kilka krost – najwyraźniej od pewnego czasu jego dieta musiała składać się głównie z jedzenia pokroju krakersów zwierzęcych. Mimo wszystko wydawał się bardzo opalony, jednak nie w taki zdrowy, brązowy sposób, a raczej na raka; czerwona, podrażniona skóra łuszczyła się na twarzy i ramionach. Piegi nabrały intensywniejszej barwy. Złote włosy, które zwykle chyba stylizował na nieco bardziej kręconą wersję Nicka Jonasa z "Camp Rock 2", nabrały takiej długości, że przypominał bardziej kudłatego Benedicta Cumberbatcha w "Sherlocku".
Odłożyłam miseczkę na stolik nocny. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ręce, a w zasadzie każdy skrawek skóry posmarowano jakąś lepką substancją. Pod nią znajdowało się sporo brudu. Czułam, że powinnam wziąć kąpiel.
— To jakieś mazidło Tatiany — wyjaśnił. — Pomogło na poparzenia.
— Moment, co? — Oderwałam wzrok od odpadającego lakieru do paznokci. — Poparzenia? Bogowie, co się dzieje? — Zacisnęłam dłonie na skroniach. —Ja... Ja... Nic nie pamiętam.
To nie była moja pierwsza pobudka z takimi dziurami w pamięci, ale Mark widział mnie w takiej sytuacji po raz trzeci. Jeśli wcześniej dręczyło go przygnębienie, teraz zmartwiłam go jeszcze bardziej.
— Spokojnie. — Położył ręce na moich ramionach. — To chyba raczej normalne. Kiedyś czytałem, że ludzki umysł postanawia wyprzeć traumatyczne wydarzenia, więc pewnie to właśnie się stało.
— Traumatyczne wydarzenia? Co się, do cholery, działo?!?
Mark chwycił moją dłoń i zaczął kreślić na niej kciukiem łuk, jakby już chciał zacząć mnie uspokajać, przed przekazaniem wieści.
— Gdy pobiegłaś za "Nico", weszłaś w pułapkę Eris. — Nie spuszczał ze mnie wzroku, chyba czekając na moją reakcję. — Otumaniła cię i porwała.
— A co z Nico?
— Dlaczego ty się znowu o niego martwisz? — Zacisnął mocno palce na mojej dłoni, na szczęście nie na tyle, by sprawić mi ból.
— To mój przyjaciel.
Kręcił głową, wyraźnie niezadowolony.
— To właśnie to ślepe zaufanie, wiara w niego w ogóle spowodowała tę sytuację! — uniósł głos. — Sama Eris przyznała, że była to bułka z masłem. Nie rozumiesz, Luna? To wszystko jego wina.
— Nieprawda! — powiedziałam to głośniej niż zamierzałam. — Poczekaj, po kolei, bo ja się w tym gubię. Wbiegliśmy z Nico do tego baraku — powoli przypominałam sobie tamtą scenę. — On nagle zniknął, a ja dostałam w czymś w głowę...
— Plot twist jest taki, że to wcale nie był Nico. Przynajmniej on tak twierdzi — wymruczał pod nosem.
— Mark, dlaczego wy się tak ciągle nawzajem atakujecie? — spytałam zmęczonym głosem. — Nie wymagam od was, abyście się kochali, ale chociaż tolerowali.
— Lunny — moje imię się nie nadawało do zdrobnień, jednak Mark wolał korzystać już z tych beznadziejnych niż "skarbów", "słoneczek" i "żabci", którymi gardził — to przez to, że mu tak bezgranicznie ufasz, pobiegłaś za nim prosto w ręce Eris. Gdy nie było od ciebie żadnych wieści... — Kręcił głową, jakby na nowo przeżywając okropne chwile. Uniósł dłoń do mojego policzka i przejechał kciukiem po bliźnie. — Te ostatnie kilka dni były dla mnie katorgą.
Drgnęłam.
— Kilka dni? — szepnęłam z niedowierzaniem. Cofnął rękę. — Przecież jutro jest letnie przesilenie! Musimy wyruszyć. Czekaliśmy na to pół roku...
— Luna — przerwał mi — dzisiaj jest dwudziesty ósmy czerwca. Za jakieś pięć dni będziemy w Japonii.
— Dlaczego płyniemy do Japonii?
Każde słowo przynosiło nowe wiadomości, które rozsadzały mi mózg. Czułam, że jestem o krok od jego wysadzenia. Przeszły mnie dreszcze. Mark musiał odebrać to za wstęp do płaczu, bo usiadł obok mnie i otulił ramieniem, jednocześnie przyciągając mnie do siebie oraz całując w głowę.
— Przepraszam, powinienem to ująć jakoś delikatniej. Nie jestem mistrzem taktu.
— Oj nie — zaśmiałam się nerwowo.
Mark zaczął nucić cichutko jakąś spokojną melodię. Wtuliłam się w niego mocniej, chcąc słyszeć każdą nutę w akompaniamencie jego bicia serca. Z przyjemnością przyjęłam jego głos śpiewający piosenkę.
— J'en vois des qui se donnent, donnent
Des bijoux dans le cou,
C'est beau mais quand même ce ne sont que des cailloux.
Des pierres qui vous roulent,
Roulent et qui vous coulent sur les joues
J'aime mieux que tu m'aimes sans dépenser des sous.
Moi je m'en moque, j'envoie valser,
Les trucs en toc, les cages dorées,
Toi, quand tu me sers très fort
C'est comme un trésor,
Et ça, et ça vaut de l'or.*
Nawet ze słodkim kanadyjskiego akcentem Marka potrafiłam zrozumieć każde słowo. Pomimo wszystkiego, co działo się w mojej głowie, uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Dla mnie nie był to tylko tekst piosenki, lecz myśli samego chłopaka, jakby w ten sposób chciał wyznać mi, ile dla niego znaczę. Może miało mnie to tylko uspokoić, ale sprawiło również, że kochałam Marka jeszcze bardziej, jeżeli w ogóle się dało.
— Mama kiedyś śpiewała tę piosenkę mnie i Lizzie — wyjaśnił, a ja zapragnęłam jeszcze raz zatonąć w melodii.
— Mam ochotę ją na czymś zagrać. — Już oczami wyobraźni widziałam moje palce tańczące po klawiszach fortepianu lub strunach skrzypiec. — Musisz mnie jej nauczyć.
— Nauczę cię, ale najpierw — odsunął się ode mnie, by na mnie spojrzeć — spokojnie i bez przerywania wysłuchasz relacji z ostatnich dni.
Przytaknęłam. Prawdopodobnie udałoby mi się później samodzielnie przypomnieć melodię i ją zagrać, ale wiedziałam, że od sprawozdania i tak nie ucieknę.
Z każdym zdaniem Marka czułam, jak przygniata mnie kolejna tona poczucia winy.
----------------------------------------------
*To moje tłumaczenie angielskiego tłumaczenia, więc może zawierać rozbieżności z oryginałem.
"Widzę tych, którzy obdarowują się
Klejnotami na szyję.
To jest piękne, ale nadal, to tylko kamienie.
Kamienie, które cię oszukają
i które spływają po twoich policzkach.
O wiele bardziej czerpię przyjemność z ciebie kochającego mnie bez wydawania pieniędzy.
Nie obchodzi mnie to, odwracam się.
Fałszywe rzeczy, złote klatki.
Ty, gdy trzymasz mnie mocno,
To jest jak skarb.
I to, to jest warte złota."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top