Rozdział 27 "Poczta głosowa - zostaw wiadomość"

Sol

Czekałem, aż Mark i Nico pojawią się na horyzoncie. Gdy ujrzałem ich biegnących w moją stronę ile sił w nogach, wzniosłem się w powietrze, aby pognać na statek. Z lotu ptaka zobaczyłem, że śmiertelnicy też pędzą w stronę nieprzytomnej Luny, ale z tym problemem chłopaki musieli już poradzić sobie sami. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie.

Choć niewątpliwie moja umiejętność panowania nad wiatrem zazwyczaj budziła podziw, w obecnym, stresującym momencie, nie dała zbyt dobrego popisu. Aby latać, potrzebne było skupienie, które mnie opuściło zaraz przed lądowaniem na Fidem. Straciłem równowagę, zwiało mnie bliżej Elpidy, w której maszt przywaliłem ze sporą siłą. Próbowałem się złapać żagla, by spowolnić upadek, lecz ostatecznie upadłem na drewniany pokład, mocno obijając sobie tyłek.

— I co? — Reyna pomogła mi wstać. — Udało ci się uratować Lunę?

— Macie drachmę? — zapytałem. — Muszę natychmiast zairyfonować!

Oczywiście, że nikt z załogi nie miał drachmy. Na szczęście Annabeth, będąca w mojej grupie, posiadała monetę. Frank zamienił się w orła i przeniósł nam ją na nasz statek. Herosi pytali, gdzie chcę zadzwonić, ale nie miałem czasu im odpowiadać.

Gdy tylko poczułem metal w mojej dłoni, pobiegłem natychmiast pod pokład do łazienki. Chciałem to załatwić sam, ale Reyna i Frank podążyli za mną.

— Co się dzieje, Sol? — Pani konsul żądała odpowiedzi, gdy ja męczyłem się z tym okropnym podłączonym do kranu mgiełkoinatorem Valdeza.

— Jak to się włącza!?! — krzyknąłem zirytowany, mając ochotę roztrzaskać to ustrojstwo o kafelki.

— Czy coś nie tak z Luną? — Frank wyjął mi z rąk urządzenie i bez problemu je uruchomił. — Czego zażądała Eris?

Oboje pełnili rolę moich przełożonych, lecz to nie był czas na pogawędki. Liczyła się każda sekunda. Jak tylko krople wody i światło stworzyły mgiełkę, wrzuciłem w to monetę, jednak zamiast zniknąć, odbiła się o umywalkę.

— Cholera, najpierw formułka. — Podniosłem drachmę. — O Iris, bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę. — Wrzuciłem pieniążek. — Pretorzy Obozu Jupiter.

Gdy uniosłem wzrok, zobaczyłem w lustrze krzyżujące się spojrzenia Reyny i Franka. Jeśli do tej pory nie byli zaniepokojeni, na pewno tacy się stali.

W tęczy pojawił się obraz pokoju głównego w pretorium. Jak zwykle na stole leżały mapy, jednak nikt się nad nimi nie pochylał. Słyszeliśmy stukot kroków, a po chwili Elodie zbiegła ze schodów, niemal na nas wpadając. Jej okrągła twarz mogłaby się zlać z bladą ścianą. Wyłupiaste oczy otwarła jeszcze szerzej na nasz widok.

— Sol! — Pomimo słabego oświetlenia w pomieszczeniu, nadal dokładnie widziałem każdy jej pieg. — Coś się stało?

— Elodie, posłuchaj mnie — przerwałem jej, zanim zdążyła zadać kolejne pytanie. — Obóz Jupiter jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

— To już wiecie, że Diskordy nas atakują? — niemal zapiszczała.

— Diskordy!?! — Niewidzialna ręka zacisnęła mi się na gardle.

Wtedy zdałem sobie sprawę, jaki głupi byłem. Eris do stworzenia swoich bestii użyła cząstki siebie, więc pozwalając jej na wejście do Obozu Jupiter, cała jej armia też uzyskała do niego dostęp.

— Eris została wpuszczona do obozu.

— Eris!?! — Głosy konsulów zabrzmiały nad moją głową.

Czułem, jak przygniata mnie poczucie winy.

— W Legionie jest też kret, który na pewno będzie próbował jej pomóc. Musicie bronić obozu...

— Nie.

Frank i Reyna odepchnęli mnie od iryfonu i stanęli twarzą w twarz z Elodie.

— Jeśli do obozu może wejść całe wojsko Eris — zaczął Frank — nie mamy z nim szans. Obóz stracił wielu legionistów, nie możemy sobie pozwolić na walkę.

— Wilczyca w żaden sposób wam nie pomoże — włączyła się Reyna — Terminus też na wiele się nie zda, w końcu się ugnie. Musimy ewakuować obóz.

Elodie wciągnęła powietrze i zakryła usta ręką.

— Ewakuować obóz? Ale tylko w nim jesteśmy bezpieczni. A co z rodzinami z Nowego Rzymu...

— W San Francisco znajdziecie samochody należące do Legionu. Uciekajcie do Obozu Herosów lub Nowej Macedonii. Tu już nie jesteście bezpieczni.

— Niech Pierwsza, Druga i Trzecia Kohorta sprowadzą na siebie główne siły — zadecydował syn Marsa. — Czwarta i Piąta mają zająć się wyprowadzeniem ludności z Nowego Rzymu. Pamiętasz te korytarze, które znalazła Hazel? Spróbujcie ich użyć.

— Mówiliście, że nie są bezpieczne.

— Nie mamy wyboru. Gdy opuścicie obóz, nie przemieszczajcie się w dużych grupach, bo tak Eris uda wam się łatwiej znaleźć. I pospieszcie się. Będziecie zagrożeni nie tylko od strony Eris, ale i zwykłych potworów.

— A co jeśli...

Nagle zamilkła, zapowietrzyła się. Jej oczy stały się jeszcze większe, jakby chciały wyskoczyć z orbit. Jej twarz zastygła w szoku. Na wysokości mostka wystawał z jej ciała metalowy fragment. Wokół niego materiał zmieniał kolor na czerwony. Ostrze się cofnęło, a Elodie z jękiem osunęła się na ziemię.

— Elodie! — krzyknęliśmy, jakby w ten sposób mogliśmy jej pomóc.

W miejscu, w którym przed chwilą stała dziewczyna, pojawiła się osoba, której ostatnie zachowanie zacząłem wreszcie rozumieć.

— Romolo? — wydusiła Reyna z niedowierzaniem.

Posłał jej swój cwany uśmiech, wycierając o ciemne spodnie krew z gladiusa.

Krew Elodie.

— To ty jesteś szpiegiem. — Mój głos się załamał.

— Serio tak sądzisz? — Brew uniósł tak wysoko, że zniknęła pod grzywą loków. — To pochopne oskarżenie. — Westchnął. — Aż nader łatwo było was znaleźć po sygnale iryfonu. Jesteście tacy przewidywalni.

— Romolo Moretti, zamordowałeś pretorkę Elodie Kong! — wykrzyknęła Reyna. Czuć było buzującą od niej wściekłość. — Dopuściłeś się zamachu stanu. Pozbawiam cię twojego stanowiska w trybie natychmiastowym.

— Jak mogłeś to zrobić? — Miałem wrażenie, że paznokcie Franka zamieniają się w pazury. — Dopuściłeś się zdrady obozu! Zabiłeś Elodie!

Chłopak skrzyżował ręce na piersi w ten swój zblazowany sposób.

— Och, Reyno, możesz mnie pozbawiać tytułów, ale nic ci to nie da. Jesteście daleko stąd, nie macie bezpośredniej władzy. My byliśmy waszymi zastępcami, a teraz... — Uniósł swój miecz i szybkim ruchem wbił go w leżącą pod jego stopami Elodie. Usłyszeliśmy cichy jęk. — No cóż, tylko ja. — Przeczesał ciemne, kręcone włosy niczym Benedict Cumberbatch. — Sol — spojrzał na mnie ponad ramionami konsulów — wziąłeś sobie moją radę do serca. To bardzo ułatwiło nam współpracę.

Uśmiechnął się półgębkiem. Włożył rękę w mgiełkę, przerywając połączenie.

Słyszałem tylko szum krwi w uszach i trzaski elektryczności, które zaczęły pojawiać się na moim ciele. Reyna i Frank nadal wpatrywali się w lustro z grymasem zaskoczenia i strachu jednocześnie. Mgiełkoinator wydawał z siebie cichy szum, gotowy na kolejne połączenie.

Obróciłem się na pięcie i wyszedłem z łazienki. Elodie nie żyje. Nie było z niej najlepszego wojownika, ale nigdy nie zdarzyło mi się wcześniej spotkać osoby o tak dobrym sercu. I Romolo, ten parszywy zdrajca! Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Ta jego skrytość, fałszywość, te wspaniałe rady... Miałem ochotę go udusić. Ale to wszystko nie stałoby się, gdyby nie Luna.

Wparowałem na górny pokład z mieczem w ręku. Szukałem wzrokiem Nica, Marka lub tego małego gnoma, lecz przede mną stali tylko członkowie załogi Elpidy, próbując rozmawiać przez reling z Fidem. Na mój widok, całą uwagę skupili na mnie i zasypali pytaniami.

— Co się stało?

— Gdzie iryfonowałeś?

— Jak udało ci się uratować Lunę?

— Wszystko dobrze?

Nic nie było dobrze. Wszystko było źle. Miałem ochotę komuś wklepać albo na czymś się wyżyć, bo ta niemoc doprowadzała mnie do szału.

— Obóz Jupiter został zaatakowany — oznajmiła Reyna, która musiała wyjść za mną z łazienki. — Eris z Diskordami dostała się do środka.

Rzymianie, ale o dziwo też Grecy, zgromadzeni na pokładzie, zastygli w przerażeniu.

— Przecież żeby wejść do obozu — Jason poprawił okulary na nosie. — potrzebowałaby oficjalnej zgody jakiegoś aktywnego legionisty, a przecież... — Zatrzymał spojrzenie na mnie. Jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił; brwi zjechały nisko nad oczy. — Już rozumiem. Jak mogłeś?

Piper i Leo wymienili spojrzenia, podczas gdy reszta pozostawała skonfundowana.

— A ja nie rozumiem. — Frank patrzył to na Jasona, to na mnie.

Serce biło mi jak oszalałe. To ja wpuściłem Eris do obozu. Co jeśli śmierć Elodie to mój błąd? Co jeśli przeze mnie zginie jeszcze wielu ludzi, szanowanych herosów w podeszłym wieku albo małe, niewinne dzieci? Co jeśli moja decyzja ściągnie to, co najgorsze na moich ludzi? Jaką będę miał wtedy opinię?

Wina zaczęła ciążyć na moich ramionach. Zamieniłem ją na wściekłość, bo z nią łatwiej się obchodzić.

— Zeszłego lata Eris zwabiła nas w swoją pułapkę — zaczął tłumaczyć były pretor. — Wzięła Lunitę na przesłuchanie. Przez tortury chciała ją zmusić do wpuszczenia jej do Obozu Herosów. Ale Lunita się nie ugięła. W przeciwieństwie do ciebie.

Czułem spojrzenie wszystkich na sobie. Nie o taki rodzaj uwagi zabiegałem.

— A co miałem zrobić! Najpierw ciągle mi powtarzacie, że mam uratować Lunę, a gdy to robię, macie do mnie pretensje. Co miałem zrobić? Pozwolić Eris ją zabić? To też byście mi wypominali. — Część zaczęła mocno interesować się czubkami butów. — Pomyślcie, co wy byście zrobili na moim miejscu zamiast oceniać.

Mój głos pełen wściekłości jeszcze niósł się echem, ale przynajmniej ukrócił komentarze z ich strony.

— Co teraz będzie z obozem? — Głos Hisako drżał, a w oczach lśniły łzy. — Co z mieszkańcami Nowego Rzymu?

— Wydaliśmy rozkazy Elodie — Reyna spoglądała na swoich legionistów — ale podczas naszej rozmowy Romolo zakradł się od tyłu i...

Wnuczka Fortuny zaszlochała.

— Musimy się zdać na naszych centurionów — oznajmił Frank. — Są dobrze wyszkoleni, przygotowani na różne scenariusze. Musimy im zaufać.

— Nie zawrócimy do obozu? — zdziwiła się Piper. — Nie pomożemy im?

— To za daleko. — Pokręcił głową. — Zanim byśmy tam dotarli, byłoby już po wszystkim. Jedyne, co możemy robić, to kontynuować misję i postarać się pospieszyć, aby pokonać Eris jak najszybciej.

— I nie próbujcie do nikogo iryfonować — dodała Reyna. — Romolo wspominał, że namierzył nas właśnie po sygnale iryfonu. Jeśli nie chcemy mu pomagać znajdywać naszych ludzi, musimy się obejść bez kontaktu z nimi.

— A ja mógłbym skorzystać z iryfonu? — zapytał Aleksander. Jego biała koszula i jasne spodnie nie pasowały do otoczenia statku czy nawet krótkiego miecza przypiętego do jego boku. — Mógłbym powiadomić moje wojsko. Może byłoby w stanie pomóc wam w ewakuacji.

— Możemy chyba zaryzykować. — Pokiwała głową. Westchnęła ciężko. — Nie powinniśmy oboje opuszczać obozu — zwróciła się do Franka, którego posępna mina zdradzała podobne myśli. — W Sparcie też zawsze było dwóch królów – jeden wyjeżdżał na wojnę, drugi zostawał w polis.

— Nie mogliście się spodziewać, że Romolo to zdrajca — próbował ich pocieszyć Jason.

Usłyszeliśmy ciężkie kroki na schodach. Spod pokładu wyszedł blady, lekko chwiejący się Mark. Worki pod oczami i szopa zamiast loków na głowie zdradzały nieprzespane noce i sporo stresu.

— Jak się czuję Luna? — zapytał Leo.

Chłopak westchnął ciężko.

— Tatiana na szczęście miała jakąś miksturę, która poradziła sobie z ichorem. Nie mogliśmy dać jej ambrozji, ale chyba w miarę ogarnęliśmy resztę obrażeń. Teraz śpi. Nico z nią został. — Wręcz zarażał zmęczeniem. — Okazało się, że można też leczyć śpiewem. Wiedzieliście? Ja za to dowiedziałem się, że śpiewanie już nie idzie mi tak dobrze. Kiedyś byłem w chórze kościelnym...

Reyna powstrzymała jego sflaczałe ciało przed upadkiem na podłogę.

— To kolejna wizja? — spytałem, kiedy próby ocucenia Marka kończyły się fiaskiem.

— To prawdopodobne — przyznał Frank. — Na wszelki wypadek zanieśmy go do infirmerii.

Małe rozmiary syna Apolla po raz pierwszy się przydały. Frank wziął go na barana. Gdyby nie powaga sytuacji, nie mógłbym powstrzymać śmiechu. Złota głowa kiwała się na ramieniu konsula, zostawiając na fioletowym T-shircie ślady śliny. Poszedłem za nimi, aby w razie pobudki chłopaka być pierwszym, który usłyszy treść wizji.

Tatiana przyjęła nowego pacjenta ze złośliwym uśmiechem. Gdy został położony na łóżku, Miętuska polizała jego rękę, lecz to go nie obudziło. Spojrzałem w stronę Luny. Widać było, że tym razem uzdrowiciele położyli nacisk na bardziej śmiertelne metody: na jej czole leżał kompres z lodu, a skórę nasmarowano jakąś maścią. Dziewczyna nie spała jak kłoda, jak pacjent w śpiączce, lecz w bardziej naturalnej pozie. Nico siedział na taborecie przy jej łóżku, nie spuszczając z niej wzroku. Miałem wrażenie, że im bliżej niego stałem, tym temperatura spadała.

— Co dokładnie wydarzyło się w jaskini? — zadał pytanie.

Nico i Mark opiekowali się Luną jak nikt inny. Oboje, delikatnie rzecz ujmując, nie przepadali za mną. Na przyjaźni Marka mi zależało, bo to mi się opłacało. Jednocześnie wiedziałem, że gdyby mnie zaatakował, spokojnie dałbym sobie z nim radę. Jednak Nico...

— W jaskini były Eris, Cornelia i Samantha. I krowa. Ale krowa nie jest istotna... Miała na imię Milka. — Jego spojrzenie wyraźnie poradziło, by nie zbaczać z tematu. — Eris chciała zaproszenia do obozu. Szantażowała mnie, robiła krzywdę Lunie...

Nico już chciał coś powiedzieć, jednak Mark się ocknął, przez co sprowadził uwagę na siebie. Usiadł i rozejrzał się dookoła lekko zdezorientowany.

— Miałem wizję — oznajmił.

— Nie gadaj. — Skrzyżowałem ręce na piersi.

— Widziałem was — wskazała palcem mnie oraz Lunę — i Reynę. Szliście do jakiejś takiej jakby wieży, takiej jakby dziurawej, z takimi jakby pączkami...

— Talentu poetyckiego to raczej nie odziedziczyłeś — mruknął Nico.

Mark go zignorował.

— Wokół było mnóstwo Azjatów. Mówiliście coś o jakiejś wizycie u kogoś.

— Może szliście do Harmonii? — zaproponował Frank.

— To niewykluczone. — Przytaknąłem. — A wiesz co to było za miejsce?

— Nie wiem. To chyba było jakieś duże miasto. — Zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć. — Raczej nie chińskie, bo pewnie bym skojarzył.

— Może zapytamy Hisako? Pochodzi z Japonii. Ale musiałbyś raczej narysować ten budynek, bo twój opis jest beznadziejny.

— Łudzisz się, że rysuje lepiej niż opisuje? — Nico nie żałował złośliwości. — Szkoda, że nie słyszałeś jak śpiewa.

— Śmiej się, śmiej — odpowiedział na zaczepkę. — Ciekawe jaki z ciebie showman.

Mina chłopaka nie dała jasnej odpowiedzi, co sądzi o jego słowach. 

----------------------------------------------

Najpierw wakacje, później remont, a gdy wreszcie ruszyłam tyłek, aby pisać, to WATTPAD NIE CHCIAŁ WPUŚCIĆ MNIE NA KONTO. JUŻ ZAWAŁU DOSTAŁAM.

Ten pomarańczowy ancymon zafundował mi tyle stresu, że w dwa dni postarzałam się o dziesięć lat. Ktoś też miał podobne problemy?

(Jak w mojej głowie spontanicznie pojawiła się scena ze śliniącym się Markiem [Kto załapał to nawiązanie?] po prostu wiedziałam, że muszę to narysować – Kanadabros)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top