Rozdział 22 "Stare znajomości"
Jason
— Dzisiaj jest tak gorącą. — Mark nalewał do szklanki nieco nektaru, próbując w tym samym czasie zabawić nas rozmową. Zerkał kątem oka na Tatianę, jakby w każdym momencie mogła odwrócić się w jego stronę i wymierzyć cios w jego głowę. — W tej Kalifornii zawsze jest tak ciepło? Byłem tu tylko raz i to zimą, więc nie za bardzo się orientuję.
— Kalifornia z tego słynie — stwierdziła Piper, odbierając od niego szklankę.
Półleżała na pryczy w infirmerii, która była sporej wielkości białym namiotem wypełnionym łóżkami turystycznymi oraz szafkami i lodówkami z różnymi lekami, specyfikami czy bandażami. Tym miejscem powinien rządzić obozowy lekarz, który jeszcze za moich czasów bycia pretorem dostał awans na to stanowisko, jednak wykorzystując jego nieprzystosowanie do nowej roli, Tatiana objęła pieczę nad infirmerią, wprowadzając coś na kształt dyktatury. Co prawda urodziła się córką Eskulapa, boga lekarzy, więc jak najbardziej nadawała się do leczenia, ale jej osobowość pozostawiała wiele do życzenia. Reyna i ja, a teraz i Frank, ignorowaliśmy jej bezprawne zagarnięcie terytorium, bo chcieliśmy czymś ją zająć. Tatiana, znając chyba wszystkie sztuki walki i po dekadzie spędzonej w Obozie Jupiter, nie stroniła od agresji. Sądziliśmy, że dając jej posadę trenera i nieoficjalnie obozowego lekarza, będzie na tyle zajęta, że na wybryki nie starczy jej czasu. I mieliśmy rację.
Piper poprawiła się na łóżku. Odgarnąłem włosy z jej czoła, aby nie wpadały jej do oczu. Miała się zdecydowanie lepiej niż tam, w pełnym słońcu, jednak nadal się o nią martwiłem.
— Czy wszystko będzie dobrze? — zapytałem Marka, który chował butelkę z boskim płynem do lodówki.
— Na pewno. — Uśmiechnął się pocieszająco. Chciał oprzeć dłoń o biodro, ale nagrzane, metalowe płytki zbroi poparzyły jego rękę.
— Boże... — Tatiana potrąciła Marka, aby przepchnąć się do legionisty leżącego na sąsiedniej pryczy, który miał nóż wbity w stopę. — Widzisz i nie grzmisz. Jak taka fajtłapa w ogóle funkcjonuje?
— Mówisz o mnie? — Ranny legionista skrzywił się z bólu, kiedy dziewczyna zawiązała mocniej sznurówki jego buta, zapewne by zrobić coś na kształt opaski uciskowej. — Możesz to robić delikatniej?
— Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy. O tobie też. Jak można przypadkiem wbić sobie w stopę nóż do smarowania masła? — Wróciła do szafek, skąd zaczęła wyjmować jakieś specyfiki. Sięgnęła do swojego woreczka, który zawsze miała przypięty do pasa i wyciągnęła jakąś małą fiolkę. Zaczęła mieszać składniki, a w drugiej misce ścierać jakieś zioła. — Aczkolwiek w tym momencie mówiłam o nim. — Wskazała palcem Marka.
Chłopak wydawał się skonsternowany. Podrapał się po karku.
— Czy będę jeszcze potrzebny? — spytał niepewnie, jakby każda interakcja z Tatianą go przerażała. — Mam coś do zrobienia...
— Wynoś się stąd — warknęła, nawet na niego nie patrząc. — Najpierw idź do łaźni. Śmierdzisz.
— Dzięki za radę. — Spalił buraka. Wychodząc z namiotu, spojrzał jeszcze raz na mnie i Piper, wzdychając.
Piper miała zmrużone oczy, jakby nad czymś myślała. Stukała palcem w szklankę, w której pozostało już tylko odrobinę nektaru.
— Dlaczego ona taka jest? — szepnęła.
— No wiesz... — odparłem zakłopotany. — Ludzie mają różne charaktery.
Spojrzała na mnie, wyraźnie nie przekonana.
— Wiesz, księżniczko, że ja wszystko słyszę? — Tatiana nadal nie odwróciła się w naszą stronę, ale po spiętych mięśniach jej ramion łatwo dało się odczytać, jakie emocje nią targają. — Najpierw mdlejesz na moim treningu, a teraz śmiesz obgadywać? Odważnie, nie powiem, szczególnie że jestem w tym momencie twoim lekarzem.
Piper odłożyła szklankę na stolik nocny. Uderzyła mnie w ramię. Domyślałem się, czego chce, ale w ogóle mi się to nie podobało.
Wstałem i podszedłem do szafek, przy których Tatiana robiła chemiczne czary-mary. Stanąłem w bezpiecznej odległości.
— Możemy porozmawiać? — Zauważyłem za jej uchem niedokładnie roztarty krem z filtrem. Powstrzymałem chęć poprawy tego niedopatrzenia.
— O co chodzi? — Nie przerywała pracy, teatralnie mnie ignorując.
Przed oczami stanęła mi Tatiana sprzed jedenastu lat, kiedy po raz pierwszy pojawiła się w Obozie Jupiter. Niewiele się zmieniła przez tyle czasu: te same jasne włosy, jasne oczy i jasna cera. Na początku wydawała się zagubiona, a silny, rosyjski akcent bardzo utrudniał jej zrozumienie. Przez lata udało jej się tak dobrze nauczyć mówić po angielsku, że można ją było posądzić o urodzenie się w Stanach.
— Nikt cię nie obwinia o zasłabnięcie Piper — zacząłem. — To przez te upały. Ale ma się już lepiej. Więc może rozejdźmy się i zapomnijmy o całej sprawie.
Kącik ust Tatiany lekko się uniósł. W życiu nie widziałem jej szczerego uśmiechu. Jedynie ten szyderczy, który zwiastował kłopoty.
— Ty też mi rozkaż — szepnęła. Odwróciła się w moją stronę, opierając jedną ręką o blat. Przyzwyczaiłem się, że większość ludzi jest ode mnie niższych, jednak Tatiana miała oczy może jedynie cal niżej od moich. — Rozkaż mi, jak to robiłeś przez całe życie.
Jej szept wywoływał u mnie dreszcze. Autentycznie zrobiło mi się zimno. Zerknąłem na Piper, która z zaciekawieniem nam się przyglądała, kręcąc kosmyk włosów na palcu.
— Nie mogę ci rozkazywać — stwierdziłem, krzyżując ramiona na piersi. Moja pewność siebie spadała.
— No właśnie. — Dokładnie ten, zimny, okrutny uśmiech zawsze wyprowadzał mnie z równowagi. — Odkąd nie jesteś już pretorem i opuściłeś swój legion, nawet ja... Czujesz to? Nawet ja, jestem od ciebie wyższa rangą. Wiesz, jeżeli ktoś ma wykonywać czyjeś polecenia, to ty moje.
Jeśli ktoś nie tęsknił za mną, kiedy zaginąłem przed wojną z Gają, zdecydowanie była to Tatiana. Zapewne nawet czerpała z tego satysfakcję.
Zawsze ze sobą konkurowaliśmy, odkąd tylko przybyła. Była starsza ode mnie o jakieś trzy lata, ale ja miałem więcej doświadczenia, więc nasze umiejętności stały na tym samym poziomie. Byliśmy w jednej kohorcie, przez co rywalizacja o bycie najlepszym przybierała na sile. Najczęściej to ja wygrywałem – zdobywałem sztandar, docierałem na metę pierwszy, nawet w głupim konkursie karaoke. I choć chciałbym wierzyć, że te wszystkie sukcesy zawdzięczałem ciężkiej pracy i ćwiczeniom, już wtedy zdawałem sobie sprawę, że pewnie zwyciężam tylko dlatego, że moim ojcem jest Jupiter. Jednak nie miałem na to wpływu. Tatiana, patrząc przez lata na swoje porażki, nie poddawała się, ale z każdą przegraną chyba nienawidziła mnie bardziej.
— Możesz się nie mścić na Piper za mnie? — poprosiłem. — Jeśli chcesz wyrównać ze mną rachunki, to nie wiem, wyzwij mnie na jakiś pojedynek albo...
— Wiesz, Eris robi coś dobrze. — Przechyliła głowę, zastanawiając się. Kontynuowała, nie patrząc na moją konsternację. — Niszczy od środka. Lubi przemoc fizyczną, ale zdaje sobie sprawę, że ona nie wystarczy. Liczy się to, co w głowie. Psychologia. Wreszcie ktoś, kto to docenił.
Patrzyła na mnie, a jej twarz pozostawała bez wyrazu. Tylko po paznokciach wbijanych w drewniany blat dało się odczytać napięcie.
— Robisz jakieś aluzje?
Kiedy Tatiana przybyła do obozu, swoje niemal białe włosy zawsze wiązała w koka baletnicy. Dopiero po roku odważyła się na nową fryzurę, tym samym oddając się strzyżeniu. Od wtedy jej kosmyki sięgały co najwyżej ramion, lecz zawsze były idealnie proste, jak od linijki. Ostrej linii szczęki nadawało to jeszcze surowszego wyglądu.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Ty mi powiedz. — Będąc tak blisko niej zauważyłem, że na jej twarzy nie ma grama makijażu. Czyli dziwnie czarne rzęsy były naturalne, nie potraktowane tuszem. — Zwykle słyszy się to, co chce się usłyszeć.
Wziąłem głęboki oddech, starając się zapanować na gniewem.
— Już zawsze będziesz chować do mnie urazę? Do końca życia? Przecież nic ci nie zrobiłem. Nie wiem, za co się tak mścisz. Rzadko jestem w Obozie Jupiter, nie wchodzę ci w paradę...
Kręciła głową, jakbym czegoś nie zauważał.
— Nie masz pojęcia, ile osób cię nienawidzi, Jasonie Grace — powiedziała to znowu z kpiącym uśmiechem. — Ale ja do nich nie należę. Nie zasługujesz na to. — Zrobiła długą pauzę. — Po prostu się tobą brzydzę.
Zawsze sądziłem, że Tatiana nienawidzi mnie tylko przez moje zwycięstwa. Nie była to moja wina, więc nie brałem tego do siebie. Teraz jednak zaczynałem mieć wrażenie, że to nie jedyny powód.
— Dlaczego? — spytałem, bojąc się odpowiedzi.
Jej zimny śmiech zwrócił uwagę wszystkich w infirmerii. Popatrzyła w przestrzeń, jakby próbując sobie przypomnieć wszystkie chwilę, przez które myśli o mnie w taki sposób.
— Przez lata na każdym kroku przypominałeś mi, jaki to perfekcyjny jesteś, wzorcowy obraz idealnego Rzymianina. Podczas gdy ja byłam po prostu dziewczyną z innego kontynentu niedorastającą ci do pięt. Wiedziałeś o tym, wykorzystywałeś to i czerpałeś z tego przyjemność.
— To nie pra...
— Nie przerywaj mi. — Uderzyła pięścią w blat. Jej rozbawiona twarz z powrotem się napięła. Zacisnęła szczękę, przez co następne słowa ledwo wycedziła przez zęby. — Zawsze udowadniałeś mi, że jesteś lepszy. Legioniści cię podziwiali, uwielbiali. A ty co? Wielki Pan Przykład zostawił Obóz Jupiter, swoich braci, dla Greków i tej lafiryndy. — Wskazała Piper palcem. Zacisnąłem pięści. Mnie mogła obrażać, ale nie mogłem pozwolić na upokarzanie mojej dziewczyny. — Na tym polu to nie popisałeś się lojalnością. Chociaż nadal wielu jest wpatrzonych w ciebie jak w obrazek.
— Jesteś po prostu zazdrosna, że ja miałem znajomych, podczas gdy ty wszystkich odtrącałaś swoim zachowaniem — wykrzyknąłem, dając upust swojej frustracji. Tatiana chyba się tego po mnie nie spodziewała, bo zamarła zaskoczona, lecz szybko na jej twarz powróciła regularna wściekłość. — Ja nie robiłem tego specjalnie, nie podkładałem innym świni, żeby wygrać. To ty miałaś na tym punkcie obsesję. Nie mogłaś być w czymś dobra. Zawsze musiałaś być najlepsza. To twoja mania sprawiała, że nikt nie miał ochoty się do siebie zbliżać, bo wiedzieli, że będziesz z nimi nawet spać na wyścigi.
Piper patrzyła na mnie przerażona z łóżka. Takiego mnie nie znała. Położyłem rękę na rękojeści mojego miecza przypiętego do pasa, aby się uspokoić.
— Nigdy nie robiłem ci na złość, ale ty już nie miałaś przed tym oporów — zacząłem, już nie unosząc głosu. — Nawet jak byłem pretorem. Kryłem cię przed Reyną, bo zawsze było mi ciebie żal – żal, że coś sobie ubzdurałaś i zatruwa ci to teraz życie.
Tatiana musiała usłyszeć coś takiego pierwszy raz. Nawet spod grubej warstwy kremu prześwitywała czerwień jej policzków.
— Wiesz dlaczego? — Jej głos był niski, szorstki i po brzegi wypełniony najczystszą postacią wściekłości. — Wiesz dlaczego wpadam w furię, kiedy ląduję znowu na drugim miejscu? Bo nigdy, do jasnej cholery, nie wygrałam. Nigdy. Zawsze ty zwyciężałeś, ty i twój gloutos. Kiedy znalazłam się w Ameryce, myślałam, że coś się zmieni. Że skoro nigdy nie byłam najlepsza w ba... Że znajdę coś, w czym będę najlepsza. Coś, w czym powalę innych na kolana. Ale nie, idealny Jason Grace zawsze był, aby wszystko mi zabrać. Od kiedy zniknąłeś, nareszcie udało mi się wybudować w obozie pozycję. Zaczęłam być szanowana i przestano mnie porównywać do ciebie. Przestałam być tym zapasowym legionistą. "Potrzebujemy najlepszej osoby w tym" — Tatiana zmieniła głos na strasznie piskliwy. Zaczęła się głupio uśmiechać i robić miny. — "Jason jest najlepszy". "O nie, cud chłopak jest akurat zajęty". "No dobra, to niech będzie Tatiana". Nie. — Tupnęła, kończąc z teatrem jednego aktora. — Teraz to o mnie myślą w pierwszej kolejności.
— To jest po prostu chore.
Odwróciłem się, żeby od niej odejść, ale złapała mnie za ramię, wbijając swoje paznokcie w moją skórę.
— Kiedy wreszcie wszystko znów zaczęło się układać, zostałam nawet wyznaczona do tej misji, ty znowu się pojawiasz. Ta mdleje, a ja zostaję upokorzona przez samych konsulów przed oczami wielu herosów. To był twój cel? Zmówiliście się? Ile zapłaciłeś za ten teatrzyk swojej zdzirze?
Zamachnąłem się na dziewczynę. Ona zrobiła unik i podcięła mnie. Upadłem na ziemię, a Tatiana usiadła okrakiem na mojej klatce piersiowej. Jej ciężar przez obciążającą ją zbroje wydusił mi powietrze z płuc. Nachyliła się nad moją twarzą. Jej nos znajdował się zaledwie parę centymetrów ode mnie.
— Jest nas więcej. Więcej niż przypuszczasz. Na twoim miejscu bym się pilnowała.
— Złaź z niego! — Piper podbiegła do Tatiany.
Córka Eskulapa niemal leniwie wstała, złapała ją za rękę i wykręciła ją do tyłu.
— Wynoś mi się stąd, zanim naprawdę zrobię ci krzywdę.
Odepchnęła ją. Piper się zachwiała, ale złapałem ją przed upadkiem. Utkwiła wściekłe spojrzenie w uzdrowicielce.
— Jesteś chora! — krzyknęła. — Powinni cię gdzieś zamknąć!
Tatiana ją olała. Podeszła z powrotem do blatu i jak gdyby nigdy nic, wróciła do pracy nad miksturą. Założyła na twarz maskę obojętności. Gdyby nie złość nadal kotłująca się w moich żyłach, pomyślałbym, że całą kłótnię tylko sobie uroiłem.
— Chodź, Piper. — Pociągnąłem ją za rękę. — Idziemy stąd.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i pospiesznym krokiem wyszła z namiotu. Spojrzałem jeszcze raz na Tatianę, która wyżywała się teraz na wysuszonych ziołach, mieląc je w miseczce. Podążyłem za córką Afrodyty.
— To twoja była? — zapytała, kiedy dołączyłem do niej na zewnątrz.
— Tatiana? Bogowie uchrońcie...
— To o co się tak wścieka? Dlaczego ciebie zaatakowała? Ma po prostu nie równo pod sufitem?
Wzruszyłem ramionami. Miałem ochotę pobiegać albo pójść na jakiś trening, aby pozbyć się tego buzującego gniewu i adrenaliny.
— O co się kłóciliście? — nie odpuszczała.
— Stare dzieje. — Machnąłem ręką, naprawdę chcąc zakończyć już ten temat.
Piper przyglądała mi się badawczo. Na jej czole pojawiły się zmarszczki. Bawiła się gumką wiążącą cienki warkoczyk z boku jej głowy.
— Nie wiedziałam, że się tak długo znacie — kontynuowała.
Westchnąłem.
— Tatiana jest legionistką już od wieków. Poznaliśmy się, gdy ja miałem siedem, a ona dziesięć lat. W obozie nie ma zbyt wielu dzieci, które nie mieszkają w Nowym Rzymie z rodzicami, więc siłą rzeczy, aby mieć jakiekolwiek towarzystwo, początkowo spędzaliśmy czas razem.
— Przyjaźniliście się?
— Tak bym tego nie nazwał. — Odgarnąłem włosy z czoła. Dopiero co wyszliśmy na południowe słońce, a już dawało się w znaki. — Myślę, że dość szybko mnie znienawidziła.
— A może się w tobie zakochała?
Spojrzałem na Piper z niedowierzaniem. Czy ona mówiła serio?
— Chyba sobie żartujesz. Na początku byliśmy dziećmi. A później raczej myślała tylko o tym, jak uprzykrzyć mi życie. Od poluzowania cięciwy, tak że chłostała mnie w twarz, kiedy tylko naciągałem strzałę, przez wylewanie "przypadkowo" na mnie gorącej kawy, a później oferowanie kremu z pokrzyw, po golenie brwi podczas snu.
Piper zachichotała.
— Musiałeś śmiesznie wyglądać — stwierdziła. Mnie nie było do śmiechu, kiedy przez następne tygodnie nikt nie potrafił odczytać emocji z mojej twarzy. — Może zakochała się w tobie gdzieś w międzyczasie. Wiesz, pomiędzy miłością a nienawiścią jest bardzo cienka granica.
— Sądzę, że jednak potrafię ją zauważyć.
Wzruszyła ramionami. Chyba nie rezygnowała ze swojej teorii.
— Skryjmy się gdzieś przed słońcem — zaproponowała, osłaniając oczy przed gryzącym światłem. — Nie chcę znowu zemdleć i znaleźć się pod opieką Tatiany. — Wzdrygnęła się. — Wszystko, byle nie to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top