Rozdział 2 "Daję Rafaelowi po mordzie"

Mark

Usnąłem z nosem w książkach. Dosłownie. Do północy uczyłem się historii, aby w pewnym momencie odpłynąć, uderzając o podręczniki.

Powtórzył się jeden ze snów z Luną. Przedzierała się przez zieloną puszczę. Swoim nożem myśliwskim przecinała liany i mniejsze gałęzie. Rozglądała się uważnie, jakby czegoś szukała. Co chwilę przystawała, aby przyjrzeć się ziemi, co przypominało szukanie śladów przez detektywa. 

Długiego, grubego węża w zielonych barwach dostrzegłem szmat czasu przed nią. Sunął między krzakami, zachowując jednak odległość. Wyglądał, jakby czekał na odpowiedni moment, aby skoczyć i pożreć swoją ofiarę. Jak zwykle próbowałem ostrzec Lunę, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. 

Miałem ten sen tyle razy, że zacząłem odliczać sekundy do tego momentu. Wąż wyskoczył z zarośli. Luna odskoczyła, a zwierzę minęło ją o włos. Ponowił atak, ale broń dziewczyny przecięła go na pół. Gad wił się jeszcze przez moment, po czym zamienił się w proch. 

— Potwór... — powiedziała Luna do siebie. — Nie dobrze. 

Ruszyła dalej. Nie zauważyła rany na lewej nodze po ugryzieniu tego ponadprzeciętnego węża. 

Przebudziłem się nagle. Zobaczyłem cień nad sobą. Instynkt wziął górę. Sięgnąłem po mały, metalowy breloczek w kształcie słońca spod mojej poduszki, który po naciśnięciu zamienił się w mojego złotego gladiusa (ulepszenie autorstwa Leo Valdeza). Rzuciłem się na właściciela cienia i przygniotłem go do ściany, przykładając mu miecz do szyi, zanim zorientowałem się, kto to. 

— Rafael? Co ty tu robisz o tej godzinie? 

Rafael był najstarszym dzieckiem w rodzinie i przy tym najbardziej niedojrzałym. Podrywał każdą żywą osobę, rozkochiwał w sobie i rzucał po tygodniu. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego dziewczyny tak na niego leciały. Po tacie odziedziczył latynoską urodę. Zawsze się uśmiechał, jakby coś kombinował. Strzygł się na emo, po czym zaczesywał włosy do tyłu na bad-boya, co według mnie nie miało sensu. Może łapał w swoją miłosną zasadzkę ofiary na swój wyrzeźbiony, opalony kaloryfer, którego mu zazdrościłem? Trenował koszykówkę, do której nadawał się o wiele bardziej niż ja, ponieważ przewyższał mnie o jakieś piętnaście centymetrów. 

— Chciałem pożyczyć tylko dwadzieścia dolców — powiedział. 

Kątem oka popatrzyłem na moje biurko. Szuflada była wysunięta, a mój otwarty portfel leżał na blacie. 

— Bez mojej wiedzy? To kradzież, Rafael. 

— Wcześniej się o to jakoś nie wściekałeś. 

— To tak znikają mi pieniądze? A ty robisz ze mnie wariata, że niby je wydaję!

— Nie piekl się tak, Ken. Powinieneś dziękować. Przykryłem cię kocykiem. 

— A po tym okradłeś!

— Nie okradłem! Nie zdążyłem wyjąć z twojego portfela kasy. 

— Nawet byś się nie odzywał. 

— Boże, Mark, jaki ty jesteś wkurzający. Jak baba z okresem albo gorzej! Nie da się z tobą wytrzymać.

Mój gniew przekroczył pewną granicę. Zacisnąłem pięść na jego T-shircie i wykręciłem go, przygniatając Rafaela jeszcze bardziej do ściany. 

— Przepraszam, że jestem humorzasty — wysyczałem — ale ostatnio trochę dużo mam na głowie. Moja dziewczyna zniknęła bez śladu, mama umiera, lada dzień wyruszam na misję, na której mogę zginąć lub ocalić świat. I tak się składa, że żyjesz na tym samym świecie. Więc może trochę wdzięczności. 

— Nie podskakuj, młody. — Odepchnął mnie od siebie. — Nie bądź bezczelny. 

— Bo co? Co mi zrobisz? 

Zdzielił mnie w twarz. Po chwili tarzaliśmy się po ziemi. Dałem upust całej mojej wściekłości, czemu nawet nie przeszkadzał mi niedawno złamany nadgarstek. Rafael był doskonałym workiem treningowym. Przez krótki pobyt u Lupy czy w Obozie Jupiter, nauczyłem się kilku ciosów obezwładniających, do których dodałem coś od siebie. Ale Rafael nie leżał spokojnie. Był silniejszy ode mnie, więc jego ciosy, mimo że dosyć chaotyczne, przyprawiały mnie o ból. 

— Chłopcy! — Przez nasze krzyki przedarł się głos mamy. 

Nathan złapał mocno Rafaela, odciągając go z dala ode mnie. Mama pociągnęła mnie za jedno ramię, a babcia drugie. Obie zacisnęły na nich dłonie jak szpony, przez co, mimo wątłych rak, utrzymały mnie przed ponownym rzuceniem się na brata. 

Z satysfakcją oglądałem jego krwawiący nos. Nathan posadził go na krześle i stanął miedzy nami, spoglądając na mnie zimnymi, szarymi oczami. Rafael za nim pokazywał mi środkowy palec, przez co miałem ochotę walnąć go jeszcze raz w tę bezczelną twarz, bo najwyraźniej było mu mało. 

— Słonko, proszę. — Mama położyła dłoń na moim ramieniu. 

Spojrzałem na jej zmęczoną twarz. W jej brązowych oczach widziałem nieme błaganie. 

— Trzeba wezwać karetkę? — Babcia Celeste podeszła do Rafaela, przyglądając się jego nosowi. 

— Lepiej tego nie robić — stwierdził Nathan. — Chyba nie jest złamany. Jak się czujesz? 

— Mam uczulenie na głupotę, więc weźcie mi go sprzed oczu. — Wskazał mnie palcem. 

— Nicole, zabierz go na górę — rozkazał mamie ojczym. — A my sobie jeszcze porozmawiamy. — Spojrzał na mnie. 

Mama pociągnęła mnie na schody. Gdy znaleźliśmy się na parterze, posadziła mnie przy stole w jadalni, a sama poszła do kuchni. Wróciwszy z woreczkiem lodu, usiadła naprzeciwko mnie. Przyłożyłem okład do podbitego oka. 

— Wiesz, że mogę się sam uzdrowić? — spytałem. 

Uśmiechnęła się lekko. 

— Pozwól mi się tobą zaopiekować. 

Jeszcze zimą mama była jak łagodny ogień domowy, który każdy uwielbiał i szukał przy nim schronienia. Ale przez glejaka, jej karmelowe, krótkie włosy stały się mysioszare. Zawsze była szczupła i niska, ale jeszcze bardziej schudła. Uwydatniły się jej kości policzkowe, a zmarszczki na wiotkiej skórze się pogłębiły. Ciepłe, spokojne oczy przygasły. Nadal była tą samą, najcudowniejszą osobą, ale ciało zaczęło ją ograniczać. 

Dziękowałem jej za to, że nie pytała, o co poszło. Pobić się o dwadzieścia dolarów. Gdyby nie inne okoliczności, które się na siebie nałożyły, na pewno nie siedziałbym z nią teraz, w środku nocy, w jadalni. Z jednej strony, to był pozytywny aspekt naszej sprzeczki. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz spędziłem z mamą czas sam na sam. 

— Kiedy byliście młodsi — zaczęła, opierając głowę o rękę — byliście nierozłączni. Zawsze bawiliście się razem, mieliście tych samych kolegów. — Uśmiechnęła się. — Pamiętasz, jak po przeprowadzce do Nowego Jorku Rafael uczył cię francuskiego? Albo jak razem załatwiliście tego chłopaka, który gnębił Ninę? Albo wasze wspólne podróże do taty do Ottawy? — Zamilkła. — Co się stało? 

— Nie jesteśmy już dziećmi, mamo — odpowiedziałem. 

— Wiem, jesteście mężczyznami. Tym bardziej dziwi mnie wasza bójka. Rodzeństwo się bije, to normalne, szczególnie u chłopców. Ale sądziłam, że mężczyźni rozwiązują problemy inaczej niż wdając się w walkę. A w przeciągu pół roku to już wasz trzeci raz. 

— To wina Rafaela. Jest taki zaczepny odkąd okazało się, że moim ojcem jest Apollo. Jakby go coś ugryzło. 

Mama przesiadła się bliżej mnie. Pogładziła mnie po policzku, jakbym znowu był małym chłopcem. 

— Nie pomyślałeś o tym, że może być zazdrosny? — zapytała. 

— Zazdrosny? O co? O walkę z potworami? O widmo śmierci ciągle nade mną wiszące? 

Mama westchnęła. 

— Kiedy jeszcze Lizzie żyła, ty i ona byliście nierozłączną dwójką. Wtedy Rafael czuł się odrzucony. Kiedy zginęła, wy zaczęliście się przyjaźnić. A teraz dorastacie, co już przynosi konflikty. Zawsze łączył was tata, a gdy okazało się, że on nie jest twoim biologicznym ojcem, Rafael się załamał. Cząstka, która mocno was łączyła, właśnie zniknęła. 

— Skąd ty to wiesz? On z tobą rozmawiał? 

— Mamy po prostu takie rzeczy wiedzą, słonko. — Odgarnęła z czoła moje włosy, które powinienem jeszcze przed misją ściąć. — Oboje mieliście pobudki, które to spowodowały. Oboje przechodzicie trudny okres, każdy na swój sposób. Kiedy mnie zabraknie... — Głos się jej załamał — ...chciałabym, abyście działali razem. Jeśli nie dla siebie, to dla mnie. Dla rodzeństwa. Nathan może sobie sam nie poradzić, a babcia też już jest słaba. Wchodzicie w dorosłość, która pociąga za sobą konsekwencje. Więc obiecaj mi, że zaopiekujesz się nim, Nathanem, babcią, maluchami. 

W jej oczach były łzy. Tylko dwa razy w całym życiu widziałem, jak płacze i za każdym razem był to dla mnie potężny cios w brzuch. Jej stoicki spokój zawsze kojarzył mi się z bezpieczeństwem. Kiedy zaczynała płakać, miałem wrażenie, że grunt osuwa mi się spod stóp. Że skoro nawet ona się załamała, nie może już być dobrze. Ogarniał mnie wtedy niepokój i strach. 

— Obiecuję. — Złapałem ją za dłoń. 

Uśmiechnęła się lekko. 

— Dziękuję. Jesteś moim bohaterem. Zawsze byłeś i będziesz. Kocham cię. Wierzę, że dasz radę. Jesteś silny, Mark. Nie dasz się tak łatwo. A ja zaczekam. Zaczekam, aż wrócisz z misji z Luną i wszystko mi opowiecie. 

— Mamo...

— Co "mamo"? Nie poddawaj się. To cudowna, miła, kulturalna dziewczyna. Chciałabym taką synową. 

— Mamy dopiero po piętnaście lat. 

— A czy ja każę wam się teraz żenić? Nie wypuszczaj jej. Też przechodzicie trudny czas, ale kochacie się. Bardzo. A miłość zawsze wygra z gniewem. 

— Mamo, to cytat z Barbie. 

— No i? Adekwatny do sytuacji. — Zmierzwiła moje włosy. — Pamiętaj, aby patrzeć sercem, bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. 

— To "Mały Książę". 

— Stałeś się naprawdę oczytany. Luna ma na ciebie dobry wpływ. 

Spuściłem głowę. 

— Jak nadgarstek? — zapytała z troską.

— Rafael ma twardą głowę, więc trochę boli. — Wykrzywiła usta. — Ale nic mi nie będzie. 

Westchnęła. 

— Idź spać. Jutro masz ważny dzień. 

— Dobranoc. — Wstałem i ruszyłem do piwnicy. 

— Słodkich snów, Marky. 


Liczyłem, że przed lekcjami uda mi się pogadać z Luną albo chociażby powtórzyć sobie coś. Jednak pomimo mojego porannego pośpiechu, wyjechaliśmy z domu bardzo późno. Ledwo zdążyłem przed pierwszym dzwonkiem. 

Gubernator naszego stanu wpadł na genialny pomysł, abyśmy egzaminy z wszystkich przedmiotów pisali jednego dnia. Uznał, że będzie to dla nas mniej stresu. Nie wziął jednak pod uwagę, że na jeden termin musieliśmy nauczyć się materiału z całego roku, co było niewykonalne. Jako pierwszą mieliśmy historię. Ten przedmiot miałem akurat z Luną, więc pisaliśmy w jednej sali. Wtedy po raz pierwszy od czterech miesięcy ją zobaczyłem. 

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jej wręcz chorobliwa bladość. Zwykle nie była jakoś mocno opalona, ale jej skóra miała zdrowy odcień. Jej piękne, cyjanowe oczy zdawały się jeszcze bardziej uważne i ostrożne, za to na twarzy gościł delikatny uśmiech. Jasnobrązowe włosy lśniły, jakby spędziły dużo czasu w promieniach słońca, nabawiając się złotych refleksów. Miała je spięte w skomplikowane upięcie, które musiało zabrać sporo czasu. Spódnica od mundurku sięgała przed kolano, więc bez trudu zauważyłem bandaż na jej lewej nodze. Dokładnie w miejscu, gdzie ugryzł ją wąż. 

Nie mieliśmy czasu nawet się przywitać, bo wbiegła do klasy ostatnia, a nauczycielka zaczęła rozdawać już testy. Rzuciła mi tylko pogodne spojrzenie, jakby chciała życzyć powodzenia. 


Przez resztę dnia nie udało mi się jej złapać. Podczas przerw biegliśmy tylko od sali do sali, a podczas lunchu znalezienie jej między tysiącem innych uczniów było niemożliwe. Odliczałem czas do końca dnia, bo moja ciekawość nie pozwalała mi się skupić. 

Nathan odebrał mnie ze szkoły. Rodzice kompletnie nie ufali metru, w którym co rusz zdarzały się jakieś wypadki. Już prawie nikt nim nie jeździł, a burmistrz Nowego Jorku był bliski podjęcia decyzji o jego zamknięciu. 

W domu szybko zjadłem obiad, zrzuciłem mundurek i zacząłem szukać bardziej plażowych ubrań. 

— Babciu, widziałaś moje szorty? 

— Stąd widzę, że wiszą na sznurku — krzyknęła, będąc piętro wyżej. 

— Ta kobieta ma rentgen w oczach — stwierdziłem. 

Trzy razy zmieniałem T-shirt. Raz był poplamiony, raz cuchnął spoconym Rafaelem, a kolejny miął nadruk "Syneczek mamusi". Skąd to się w ogóle wzięło w mojej szafie? Nie mogąc znaleźć nic innego, założyłem w końcu kraciastą, zieloną koszulę z krótkim rękawem. Tego typu ubrania były podstawowym elementem mojej szafy, jak dla detektywa Monka brązowy garnitur. 

Kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi, szybko wsadziłem do plecaka ręcznik plażowy, a do kieszeni naszyjnik dla Luny. Jeśli dzisiaj ze mną nie zerwie, może wreszcie go jej dam. 

— Ken, twoja Barbie przyszła! — wrzasnęła na całe gardło Nina. 

— Już idę. 

Zarzuciłem na siebie jeszcze kurtkę ze skóry Pytona, a do wielkiej kieszeni (może ona nawet nie miała dna?) dołożyłem jeszcze mój brelok zamieniający się w gladiusa lub kuszę. Był o wiele wygodniejszy niż noszenie tych broni w ich standardowej postaci. Wreszcie, potykając się o pierwszy stopień, pobiegłem na górę. 

Mama rozmawiała z Luną. Przerwały, kiedy przyszedłem. Luna uśmiechnęła się nieśmiało i spuściła wzrok, jakby nieco speszona moją obecnością. Sam czułem się dziwnie nieswojo. 

— Wziąłeś krem z filtrem? — Mama zaczęła mnie przepytywać. 

— Słońce ledwo świeci. 

— Pamiętasz, jak spaliłeś się w zeszłym roku? 

— Mamo... 

— No idźcie już. — Wypchnęła nas za drzwi. — Miłego plażowania! 

Na ostatnim stopniu znowu się potknąłem, o mało nie lądując na betonie i wybijając sobie zęby. Naprawdę niezły początek. 

— Nic ci nie jest? — spytała zmartwiona Luna.

— Nie, spoko, żyję — odpowiedziałem i już czułem, że się czerwienię. 

— Sally stoi po drugiej stronie ulicy — oznajmiła i ruszyła w stronę przejścia dla pieszych. 

Było drętwo. Strasznie. Miałem ochotę przytulić Lunę, ale wydawała się taka... inna. Bardziej elegancka. Jej ruchy były spokojniejsze, bardziej opanowane, jakby nawet słabsze. Kiedy spojrzałem na jej stan mocy, zobaczyłem, że po stworzeniu ogromnego tornada pół roku temu, jeszcze nie wróciła do standardowego poziomu. Ale czy to było przyczyną jej osłabienia? A może to przez tę chorobę, która rozłożyła ją w moich wizjach? 

Zza zakrętu wyjechało nagle z zawrotną prędkością czerwone auto. Przez ułamek sekundy sądziłem, że zatrzyma się przed przejściem, ale ono tylko przyśpieszyło. Odskoczyliśmy na chodnik w ostatnim momencie, przed wpadnięciem pod jego koła. 

— Nic ci nie jest? — Spojrzałem na Lunę, która ze strachem w oczach podążała wzrokiem za samochodem. — Co za wariat jeździ z taką prędkością po osiedlu?!

— Czyli jednak miał rację — powiedziała cicho. — Miałam nadzieję... — urwała. — Chodź, Mark. 

Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę czarnego SUV-a, w którym czekała już pani Jackson z bliźniakami. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top