Rozdział 14 "Nieplanowana kąpiel w jeziorze"
Luna
Kolejne dwa dni mogę podsumować jednym słowem: trening. Przez moją długą wegetację w Australii straciłam kondycję. Wszyscy próbowali mnie przekonać, że to wina choroby, chociaż jakoś nie chciałam przyjąć tego do świadomości. Jednak odzywająca się co jakiś czas rana na nodze zdawała się potwierdzać tę teorię.
Wiedziałam, że w pewnych aspektach ogranicza mnie astma (może w pewnym stopniu była to wymówka), więc nawet nie próbowałam joggingu, sztafety czy innych rzeczy związanych z bieganiem. Liczyło się dla mnie, by poprawić siłę rąk, która leżała i kwiczała, dlatego dużą część czasu spędzałam na strzelnicy.
Mimo że posiadałam doświadczenie w łucznictwie, ramiona miałam słabe. Zwykle kiepsko naciągałam cięciwę, przez co zazwyczaj była stosunkowo luźna, co skutkowało tym, że moje strzały nie leciały zbyt daleko. Jednak tym razem postanowiłam zabrać się za to z odpowiedniej strony i poszłam "nastroić" łuk do dzieci Apolla.
— Ty z tego strzelałaś? — Kayla, zielonowłosa uzdrowicielka łamana przez profesjonalny łucznik, uniosła rudą brew. — Do olimpiady nigdy by cię z czymś takim nie dopuszczono.
— Dlatego się tam nie pcham.
Na strzelnicy nie tylko ja trenowałam. Dwa stanowiska dalej Carlos uczył poprawnie trzymać łuk Marka. Wrócił wcześniej od rodziców, bo nie chciał narażać rodziny na ataki potworów. Nic go nie potrąciło, ale ktoś go chyba śledził na autostradzie. Chłopak zezował ciągle w moją stronę i się rozpraszał, co grało na nerwach Carlosowi.
— Luna, mogłabyś się przenieść? — spytał, kiedy kolejna strzała Marka zamiast polecieć do tarczy upadła na ziemie. — I trzymaj łokieć wyżej.
Perfekcjonizm Carlosa nie wytrzymał i skończyło się na tym, że i tak trenowaliśmy z Markiem obok siebie, bo chłopak ciągle poprawiał nas oboje.
Oprócz łucznictwa, przede wszystkim stawiałam na szermierkę, która definitywnie mi nie szła. Nauczycielem tej sztuki w obozie był Percy, a jemu nie chciałam podchodzić pod ostrze. Trudnił się tym zajęciem również Aleksander, lecz jego bardzo irytowały moje niepowodzenia. Dlatego poprosiłam o pomoc Nica.
Nico dawał sobie bardzo dobrze radę z mieczem. Siekał, ciął i bardzo trudno było go zaskoczyć. Moim zdaniem dorównywał Percy'emu, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć.
Ćwiczyliśmy na kawałku wolnej przestrzeni ukrytej między domkiem Hadesa a lasem. Żar lał się z nieba, a pot z nas. Byłam wykończona, kolana się pode mną uginały, ręce mdlały ze zmęczenia, ale nie dawałam sobie przerwy od treningu.
— Luna, jest samo południe — oznajmił Nico, przerywając jeden z naszych pojedynków. — Powinniśmy odpocząć. Ty nie możesz się przemęczać.
— Nie jestem w ciąży — przerwałam mu ostro. — Zostało mi mało czasu, a ja nadal tego nie opanowałam. I przestań dawać mi fory.
Nico przewrócił oczami, co wyraźnie widziałam, ponieważ na czas treningu spiął dłuższe włosy w kiteczkę, która wystawała mu z głowy jak kikut. Chyba po raz pierwszy dał mi zobaczyć swoje czoło. Jak się okazało, i jego nie ominęły skutki dojrzewania.
Wymieniliśmy kolejne ciosy. Próbowałam użyć podstawowych ruchów, których już kiedyś się uczyłam, ale to ze sobą nie grało. Nie umiałam połączyć ze sobą tych wymachów, przez co wychodził z tego taniec połamaniec, a nie szermierka. Nico bez większego wysiłku wytrącił mi miecz z ręki.
Po kolejnych dwóch kwadransach na pełnym słońcu zaczęło robić mi się słabo. Kręciło mi się w głowie, a zmysł równowagi przestał działać. Chwiałam się na nogach, trzymając kurczowo miecz, jakby miało mi to pomóc.
— Luna!
Głos Nica jakby odbijał się i dochodził do mnie z opóźnieniem oraz dziwnym echem. Wkrótce zrobiło mi się ciemno przed oczami i straciłam przytomność.
— To było skrajnie nieodpowiedzialne.
— Powtarzasz się.
— Może dzięki temu to wreszcie do ciebie dotrze.
— Odezwał się...
Gdy otworzyłam oczy, Nico i Mark łypali na siebie groźnymi spojrzeniami. Siedziałam oparta o drzewo w cieniu, a Mark przykładał mi zimny ręcznik do czoła.
— Jak się czujesz? — zapytał, kiedy zorientowali się, że się ocknęłam.
— Dobrze — odpowiedziałam, chociaż mroczki nadal latały mi przed oczami.
— Luna. — Spojrzał na mnie znacząco. No tak, okłamywanie go nie ma sensu.
— Rolę się odwracają, co? — Wskazałam ręcznik przy moim czole.
Mark uśmiechnął się. Ubrany był w bezrękawnik, więc było widać bliznę po kuli na jego lewym ramieniu. Przeżyłam wiele okropnych rzeczy, ale widok go skręcającego się z bólu był jednym z najgorszych.
— Sam pomysł na trening nie był zły, ale ćwiczenie w pełnym słońcu powaliłoby nawet Mike'a Tysona — stwierdził.
— Nico jest nadal na nogach.
Udał, że nie słyszy tej uwagi.
— Jutro jedziemy do Obozu Jupiter, więc musisz być wypoczęta. — Podał mi rękę, aby pomóc wstać. — Odprowadzę cię do domku Apolla, gdzie się zdrzemniesz i nawodnisz.
— Nie mów do mnie jak do dziecka.
Przewrócił oczami i objął mnie ramieniem, jakby bał się, że znowu zemdleje. Widziałam krzywe spojrzenie Nica. Może tu nie chodziło jedynie o braterski instynkt chronienia, ale również, jak w moim przypadku, o zazdrość. Mark i Nico od początku się nie lubili, a kiedy na misji znalezienia Wilka musieli współpracować, skakali sobie do oczu. Może te złe relacje były bardziej uzasadnione niż między mną a Reyną, ale i tak czułam się jak pomiędzy Scyllą a Charybdą. Chciałam, aby się chociaż tolerowali, lecz nie wiedziałam, jak to osiągnąć.
Mark prowadził mnie przez obóz, jakbym była ciężko chorą pacjentką. To, co mnie zaskakiwało, to to, że tak swobodnie się tu czuł. Łącznie spędził tu tylko parę dni, a nie miał problemu z zagadaniem do kogokolwiek i nie zdawał się skrępowany. Wyglądał na pewnego siebie w tym otoczeniu. Nawet nie próbował ukryć swojej blizny, tylko nosił się z nią jak z trofeum.
— Masz wolne popołudnie? — zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
Siedziałam na pomoście, mocząc w wodzie jedynie stopy. Jedną z pierwszych czynności, na jakie znalazłam siły po "pobudce" w Australii było pomalowanie paznokci. Zawsze dbałam o swoje dłonie oraz stopy i teraz nie musiałam się ich wstydzić. Książka Agathy Christie leżała na moich kolanach, a ciemnogranatowe oprawki zjeżdżały mi z nosa. Mark pływał w jeziorze, co na pewno dawało mu dużą dawkę ochłodzenia w ten upalny dzień.
— Nie chcesz się popluskać? — zapytał, opierając łokcie o moje kolana i patrząc na mnie spod długich rzęs.
To spojrzenie zawsze mnie rozbrajało. Odgarnęłam mu z czoła lekko wilgotne włosy. I one, i piegi mieniły się złotem. Patrząc na niego z tej perspektywy, zdawało się oczywiste, że jego ojcem jest bóg słońca.
— Ktoś z naszej dwójki nie umie pływać — oznajmiłam. — Zgadnij kto.
— To proponuję lekcję pływania.
— Chyba muszę odmówić. Nie założę kostiumu.
— Dlaczego?
Spojrzałam na niego wymownie.
— Och, Luna... Nie wstydź się blizn.
— To nie ty masz wygrawerowany na plecach znak Eris. — Rozejrzałam się dookoła, sprawdzając, czy ktoś nie idzie.
— Pogódź się z nimi, polub je.
— Gdybym skłamała, że mam okres, dałbyś mi spokój?
— Wtedy wiedziałbym, że kłamiesz. — Uśmiechnął się szelmowsko. — Przed prawdą nie uciekniesz.
— Punkt dla ciebie.
Mark zanurzył się pod wodę, a ja wróciłam do książki i wygrzewania się w zachodzącym słońcu.
Czytanie tak naprawdę było przykrywką. Przebiegałam wzrokiem po raz któryś ten sam akapit, nie mogąc się skupić. Ciągle myślałam o misji. Bałam się jej oraz samego naszego przyjazdu do Obozu Jupiter. Jeszcze przed wyjazdem w podróż z Aleksandrem napisałam do Franka kilka listów, lecz moja sytuacja tam nadal była niejasna. Całkiem możliwe zdawało się to, że po zejściu z Elpidy na teren obozu, aresztują mnie i zaprowadzą przed Senat.
W końcu dałam sobie spokój z czytaniem i odłożyłam książkę oraz okulary obok torebki. Rozejrzałam się po jeziorze, ale nigdzie nie widziałam złotej czupryny Marka. Tafla wody się nie poruszała. Poczekałam parę sekund, ale się nie wynurzył. Zaczęłam się martwić.
Nachyliłam się nad jeziorem, krzycząc jego imię. W zbiorniku mieszkały najady, przez co bałam się, że został przez nie porwany. Jednak woda była mętna i nic nie widziałam. Włożyłam dłoń do cieczy, młócąc ją, by przegnać osad.
Coś szarpnęło mnie za rękę. Straciłam równowagę i wpadłam z wielkim pluskiem do wody. Spanikowałam, czując wodę w moich ustach i nosie. Poczułam mocny chwyt w talii i moja głowa wynurzyła się nad powierzchnię.
Złapałam się rozpaczliwie pierwszej napotkanej rzeczy. Przycisnęłam się do niej, oplatając wokół niej ręce i nogi. Odkaszlnęłam wodę, która wlała się do moich oskrzeli w czasie nieplanowanego nurkowania.
Ciepłe ręce oplatały moje ciało. Przyjemny oddech ogrzewał mój kark. Mój policzek przylegał do policzka Marka.
— Chyba cię zabiję — oznajmiłam, spoglądając w jego błękitne oczy. Znowu uśmiechał się kokieteryjnie.
— Jeśli masz na myśli takie zabijanie jak zeszłej zimy...
Pocałował mnie, przyciskając do siebie jeszcze bardziej.
— Odstaw mnie na pomost, proszę — powiedziałam, nabierając powietrze.
— No nie wiem.
Dno nie mogło być tak głęboko, bo woda kończyła się na wysokości grdyki Marka. Most był parę metrów od nas, ale zauważyłam, że Mark powoli, niemal niezauważalnie, odsuwa się od niego.
— Hej, Mark! Jak tylko wrócimy na ląd, odpłacę ci się za to.
— No to chyba musimy tu zamieszkać.
Jego ręce zaciskały się wokół mojej talii na bliznach na plecach. Trochę to bolało, ale bardziej martwiłam się, czy mokry, przyklejający się do ciała podkoszulek nie ujawni zarysów zgrubień.
— Rozmawiałem z Carlosem — oznajmił niespodziewanie. — Ze względu na twój stan zdrowia i "bezdomność", tę noc możesz spędzić w domku Apolla.
— Naprawdę?
Przytaknął.
— Inaczej znowu spałabyś w nieumeblowanym domku Posejdona albo u Nica, a Miętuska jest wątpliwą przyzwoitką. Poza tym, wolę mieć cię przy sobie — dodał już poważnie.
— Dobrze się czuję. Nie zemdleję na środku domku i nie rozbiję sobie głowy.
Nie wydawał się przekonany.
— Nie tylko o to chodzi. Może się obrazisz, ale dopytywałem trochę innych obozowiczów o ciebie. Opowiedzieli mi oni między innymi o wybuchu w domku Posejdona w zeszłym roku. Na dodatek jeszcze ten samochód na mojej ulicy, śledzący typ... Po prostu się o ciebie martwię.
— Niepotrzebnie.
Westchnął ciężko.
— Luna, zaakceptuj to, że niektórzy chcą się o ciebie pomartwić. Chcą się tobą poopiekować. — Szczerym spojrzeniem wpatrywał się w moje oczy.
— Lunita!
Odwróciłam się w stronę głosu. Po pomoście szedł Percy, nadal nabuzowany negatywną energią. Twarz, którą zwykle miał opalaną, pokrywała krwista czerwień gniewu. Włosy, które najczęściej długo układał, by wyglądały "właśnie wstałem", teraz naprawdę były w nieładzie. Co chwilę zaciskał pięści, a żyły na jego tatuażu "SPQR" pulsowały. Morskie oczy zwężyły się w szparki, a na twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki. Patrzył na nas z góry swoim surowym obliczem.
Percy'ego może nie znałam zbyt długo, lecz w takiej furii jeszcze go nie widziałam. Wiedziałam, że był potężny i pewnie ledwo się powstrzymywał, aby nie wyładować na mnie swojego gniewu. Jeszcze parę dni temu tryskał pozytywną energią, pocieszał innych przed misją, ale obecnie był wielką, czarną, burzową chmurą roznoszącą wszędzie złe wibracje.
Ręce Marka zacisnęły się wokół mnie jeszcze mocniej, jakby Percy chciał mnie porwać. Przyprawiło mnie to o większy ból.
— Coś się stało? — zapytałam.
— Posejdon nas wzywa.
Spodziewałam się wszystkiego. Sądziłam, że powie "Chcę cię zniszczyć" albo "Leo spowodował eksplozję Elpidy. Co teraz?", albo "Miętuska zagryzła Sola". Cokolwiek. Lecz to, że Posejdon wzywał nas na dywanik było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. I czemu nas razem?
Posejdon nie był dobrym ojcem, mimo że raz czy dwa starał się go chociaż udawać. Ostatnio rozmawialiśmy pół roku temu, lecz nie przyniosło to pozytywnych skutków. Bałam się, że i tym razem po prostu bez sensu się pokłócimy. A może chodziło mu o coś innego? Musiałam być czujna.
Mark pomógł mi wydostać się na pomost. Z torebki wyjęłam dwa ręczniki, jednym się okrywając, a drugi zostawiając chłopakowi. Z moich ubrań, przyklejających się do ciała, ciekła woda niczym z zepsutego kranu. Fryzura wyglądała tak okropnie, że aż szkoda o tym gadać.
Percy ruszył szybko przed siebie, nie czekając na mnie. Musiałam go gonić. Był ode mnie ponad głowę wyższy, więc między długością naszych kroków też dało się zauważyć wyraźną różnicę.
— Co chce Posejdon? — zadałam nurtujące mnie pytanie.
Nie odpowiedział. Jeśli miał pozostać w tym humorze, czekała nas nie tylko trudna rozmowa, ale i misja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top