Rozdział 12 "Dracula z ketchupem"
Sol
Biała zasłona nagle się odsunęła, a do groty wpadły nikłe promienie słońca. Od siedzenia w ciemnościach syknąłem jak wampir.
— Och, już tu jesteś. — Usłyszałem kobiecy głos i zobaczyłem zarys jego właścicielki.
— Jaki widać — odpowiedziałem.
Kiedy płachta znowu zasłoniła słońce, zamrugałem oczami. W końcu dokładnie zobaczyłem dziewczynę. Rude włosy miała spięte w elegancki kok. Jej granatowa marynarka i spódnica przypominały mi bardzo angielskie mundurki. Pomimo balerinek, nie przewyższałem jej, może nawet ona mnie o centymetr czy dwa, za co już ją znielubiłem. Założyła ręce na pierś, jakby w tym samym czasie oceniała mój wygląd.
— Masz ślady ketchupu w kącikach ust — wypaliła.
Na moment zaniemówiłem. To ja zwykle dawałem takie ni z gruszki, ni z pietruszki, szczere uwagi. Nie podobało mi się, że ktoś zabiera mi moją rolę.
— Wyglądasz jak Dracula po wypiciu krwi ponętnej dziewicy — kontynuowała.
— Hej! — Przetarłem usta palce. — Przecież dzisiaj jeszcze nic nie jadłem.
— To się wczoraj nie domyłeś.
— Nie zarzucaj mi braku higieny.
Ciężko westchnęła. Wyciągnęła w moją stronę dłoń.
— Cześć, jestem Rachel. Wyrocznia Delficka.
Pomimo że mama zawsze kazała mi na tych wszystkich proszonych kolacjach całować kobiety w dłoń na powitanie, w tej sytuacji się powstrzymałem. Z doświadczenia już wiedziałem, że Amerykanie nie reagują na to zbyt przychylnie. Już nie raz przez moje typowe, staroangielskie wychowanie najadłem się wstydu.
— Sol, syn Jupitera.
— Jednak mówisz tak samo koszmarnie jak w moich wizjach — oznajmiła.
— Słucham? Przecież nie seplenię, nie jąkam się...
— Chodzi o akcent. Brzmisz jak Brytol parodiujący Amerykanina.
— Wypraszam sobie! Jak już to Brytyjczyk, a poza tym, mówię tak jak wy.
Przewróciła oczami.
— Już nie ważne. Lepiej porozmawiajmy o ważniejszych sprawach. Słyszałam, że ty też masz różne wizje.
Chciałem jeszcze pokłócić się o mój akcent, ale uznałem, że nie mam na to siły. Z każdym dniem pobytu tutaj miałem coraz bardziej dosyć tego kontynentu i tęskniłem za Europą.
— Przede wszystkim chcę zapytać o to. — Wskazałem malunek na ścianie, który kilka chwil temu zwrócił moją uwagę. — Widziałem to wcześniej.
Rachel podeszła do ściany i starła z niej dłonią pył i kurz. Przyglądała się chwilę obrazkowi.
— Kogo według ciebie to przedstawia? — spytała.
— To Luna. — Wskazałem małą postać. Następnie przesunąłem palec w stronę fatalnie ubranej kobiety. — To musi być Eris.
— A ten chłopak?
Przygryzłem wargę.
— Może Mark. Znasz go?
— Przed przyjściem tutaj krótko z nim pogadałam. Wcześniej nie miałam pewności, ale gdy zobaczyłam jego ciemną kurtkę... Tak, to on.
— A ona? — Pokazałem kobietę ubraną w białą, grecką suknię.
— I dla mnie stanowi zagadkę. — Podeszła bliżej i zaczęła się jej przypatrywać. — Widziałeś dokładnie to, że tak powiem "ujęcie" czy dłuższą "scenę"?
Wytężyłem pamięć.
— Nie jestem pewien. — Przeczesałem dłonią włosy. — Wydaje mi się, że Mark coś mówił do Luny, ale nie jestem pewien — powtórzyłem. — A ty?
Nie odpowiedziała od razu.
— Następnie widziałam jedynie błysk.
— Czy to możliwe, że to właśnie tutaj Luna zginie?
Przyjrzała mi się badawczo.
— Skąd pewność, że ona zginie?
Ugryzłem się w język za późno. Dlaczego ja też muszę tyle gadać?
— Miałem też inną wizję — przyznałem. — W niej herosi stoją na Olimpie przy tronach bogów już po bitwie. Rozmawiam z Jupiterem... Zeusem, który mnie nagradza za odwagę. O tym w zasadzie chciałem z tobą porozmawiać.
Rachel zaczęła chodzić po jaskini w tę i z powrotem. Sam nie mając ADHD, co u półbogów jest wyjątkiem, jej nadpobudliwość mnie denerwowała.
— To bardzo interesujące — odezwała się wreszcie.
— Ile jest szans, że ta wizja się wypełni?
Znowu zwlekała z odpowiedzią.
— Nie zawsze interpretujemy dobrze przepowiednie czy wizje. Czasami mózg pokazuje nam to, co chcemy zobaczyć.
— Zadałem ci proste pytanie — zirytowałem się. — Możesz mi na nie po prostu odpowiedzieć?
Rachel zrobiła niezadowoloną minę. Jej zielone oczy rozbłysły gniewną energią.
— Przyjechałam dla ciebie specjalnie ze szkoły w Clarion. Doceniłbyś to.
Nie miałem pojęcia, gdzie jest Clarion, a tym bardziej czy to rzeczywiście tak daleko, więc postanowiłem pozostać pewnym siebie. Przewróciłem oczami.
— Z tego, co rozumiemy z przepowiedni — mówiła — Jeden z Wybranków ma być zabity przez Równowagę, czyli prawdopodobnie Harmonię. Eris zależy, aby przepowiednia się spełniła, więc musi nastąpić śmierć. Harmonia jest jej wrogiem, ale również jest słaba, więc nie zdziwiłbym się, gdyby porwała ją i zmusiła do zabójstwa.
— Ale Luna jest dumna, jakby gotowa na to, co ją czeka. — Zauważając, przyglądając się po raz kolejny malunkowi.
— Słuchaj, nie znamy przyszłości i to, co teraz nie ma sensu, wkrótce może go nabyć.
— Coś sugerujesz?
Znowu westchnęła.
— Przez to, że Apollo stał się śmiertelnikiem, mam coraz mniej wizji i są bardziej mętne, nie mówiąc już o wygłaszaniu przepowiedni. Niestety nie mogę wam nic doradzić co do waszej misji. Sama czuję się przez to sfrustrowana. A nawet jeśli coś zobaczę, jest już za późno. — Spuściła głowę.
— O co chodzi? — Zmarszczyłem czoło.
— Znasz Percy'ego Jacksona? — Przytaknąłem. — Dwie noce temu przyśniła mi się śmierć jego matki, Sally. Chciałam go ostrzec, ale nie mogłam się dodzwonić, a iryfonu bałam się użyć. Kiedy dzisiaj tu przyjechałam, okazało się, że to już się stało.
— Teraz rozumiem, dlaczego był rano wściekły. Ale czemu na Lunę?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Porozmawiaj z nią.
Hej, Luna! Wiesz może dlaczego Percy obwinia akurat ciebie za śmierć jego matki, a twojej prawnej opiekunki. Mimo że czasami byłem wścibski, to byłoby już za dużo. Poza tym moja wrodzona dyplomacja podpowiadała mi, aby albo zredagować to pytanie, albo kompletnie z niego zrezygnować. Inaczej jedna z jej srebrnych strzał mogłaby utknąć w moim sercu.
— Czy zamierzasz jej mówić o tej wizji? — zapytałem, wskazując malunek na ścianie.
Rachel zeskanowała go zielonymi oczami jak czytnik kod kreskowy.
— Porozmawiam z nią i zobaczę, czy jest gotowa dowiedzieć się o tym. Może sama miała jakieś wizje. Wtedy mogłabym ją na to przygotować. Lecz jeśli tli się w niej nadzieja, nie zamierzam jej zabijać.
— Luna to cała jedna wielka, a właściwie mała Nadzieja.
— Ty masz za to w sobie Wiarę. To was różni. Ty wierzysz w swoje zwycięstwo, ona ma tylko nadzieję. To może przesądzić o waszym losie.
— Czyli uważasz, że ja wygram?
— Ciebie może zgubić pycha, łatwowierność czy zazdrość. Ją brak wiary, ślepe zaufanie i przywiązanie. To są wasze pięty Achillesa.
— Nie jestem pyszny! Znaczy... Nie odznaczam się pychą. Jak to sformułować, aby brzmiało dobrze?
Rachel znowu założyła ręce na pierś.
— Pomyśl sobie o tym, Sol. O sobie. I nie używaj na siłę amerykańskiego akcentu. Och, i zmyj ketchup z twarzy, Draculo.
Po tym zrozumiałem, że audiencja u Wyroczni dobiegła końca, a ja nie byłem już mile widziany w grocie. Z jednej strony cieszyłem się, ze wreszcie mogę wyjść z tej ciemnicy na światło dzienne, na cieplutkie promienie słońca, ale z drugiej strony miałem wiele pytań, których bałem się zadać.
Piesiak w tym czasie oznaczał teren. Kolejną rzeczą, której zazdrościłem Lunie była Miętuska. Zbudowały razem jakąś więź, podczas gdy ja i Piesiak... no cóż. Nigdy nie miałem zwierzaka, więc na dobrą sprawę nawet nie wiedziałem jak się nim zajmować.
Udałem się do domku Zeusa. W pierwszej kolejności chciałem zmyć plamę ketchupu z twarzy. Odwracałem nawet głowę od obozowiczów, aby nie myśleli, że się nie myłem. Jeśli to, co mówiła Rachel było prawdą (choć w to szczerz wątpiłem) i tak miałem już przypiętą plakietkę gbura.
Domek Zeusa był najładniejszym budynkiem w Obozie Herosów, nawet na grecki styl. Został wykonany z białego, lekko połyskującego marmuru. Na ciężkich, drewnianych drzwiach migotała metalowa cyfra "1" oraz wokół mniejsze pioruny, które wyglądały nieco kiczowato. Przy wejściu, niczym strażnicy, stały jasne, grube filary. Kiedy się im przyjrzało, zdawało się, że krążą po nich małe, ledwo widoczne wyładowania elektryczne. W architekturze Greków podobało mi się to, że w swoje budowle potrafili wpleść odrobinę magii, by efekt był lepszy.
Wchodząc do środka pokłoniłem się przed posągiem Zeusa. Mogła być to tylko jego grecka forma, ale nadal był moim ojcem, dzięki któremu żyłem i miałem te wszystkie moce. To on postanowił podarować mi misję ocalenia świata przed Chaosem. Zaufał mi i uwierzył, że mogłem to zrobić. Gdy myślałem o tym zaszczycie, uśmiech sam wpełzał na moją twarz.
Budynek, ze względu na małą liczbę mieszkańców, nie był zbyt bogato urządzony. Jedyne miejsce do spania przygotowano w wykuszu, do którego ścian zostały przyczepione jakieś lekko spłowiałe zdjęcia. W łazience za to znajdowało się właśnie to, czego potrzebowałem – lustro.
Kiedy przyglądałem się swojemu odbiciu, uprzytomniłem sobie, że przez ostanie dni nie jadłem ketchupu. Ani dżemu, z którym Rachel mogłaby pomylić plamę. Teraz zrozumiałem, dlaczego uznała mnie za łatwowiernego. Moja twarz była kompletnie czysta.
Uderzyłem pięścią o umywalkę. Znowu zostałem wkręcony! W mojej szkole dzieciaki uwielbiały mi to robić. Gdy raz postanowiłem sobie nie wierzyć w żadne ich słowo, moje włosy akurat naprawdę płonęły. Do teraz pamiętam ten zapach i długie godziny w szpitalu.
Spojrzałem na zegarek na ręku. Dochodziła dziewiąta. Do tego czasu Luna powinna dawno się przebrać i nawet zjeść śniadanie, które ja ominąłem. Zastanawiałem się, czy ojciec nie był na mnie zły. Zwykle siedziałem obok niego i gdy czegoś potrzebował, załatwiałem to.
Jednak się poświęciłem i z pustym brzuchem (który bardzo rzadko zaznawał uczucia głodu) ruszyłem do Wielkiego Domu. Na werandzie, jak podobno za dawnych czasów, Chejron na swoim wózku i Dionizos w ciele pulchnego siedemnastolatka grali w karty. Intrygowało mnie, skąd bóg kupuje te okropne koszule w panterkę. Może i kilka lat temu było to modne, lecz teraz kojarzyło się z kiczem. To samo tyczyło się jego słomkowego kapelusza, który zacieniał mu połowę twarzy, dając mu wyglądu szalonego mordercy.
— Witaj, Sol. — Chejron uśmiechnął się do mnie lekko i skinął głową. — Luna już na ciebie czeka.
— Nie weźmiesz udziału w tym?
W jego oczach pojawił się pewien błysk.
— Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść — odpowiedział zagadkowo.
Wszedłem do środka i zrozumiałem jego słowa. Tłoczyli się tu prawie wszyscy Olimpijczycy, kilkoro obozowiczów, a w samym środku stali Luna i Mark z desperacją w oczach. Wszyscy próbowali przekrzyczeć siebie nawzajem, chcąc dojść do głosu, tym samym nie wysłuchując innych. Gdyby Chejron jeszcze tu doszedł ze swoim zadkiem, byłby tłok jak w londyńskim metrze (nie żebym używał często tego środka transportu).
Przecisnąłem się do Luny, która w mocno zaciśniętej dłoni trzymała świstek papieru.
— To lista? — upewniłem się. — Pokaż.
Aby usłyszała moje słowa w tym zgiełku, musiałem się nachylić do jej ucha. Mark chyba sądził, że chcę ją pocałować w policzek, bo miałem wrażenie, że już zamierzał dać mi z liścia.
Zapoznałem się z krótką listą. Cztery dziewczyny, czterech chłopaków, dwóch mechaników, według umowy. Zapamiętałem wszystkich nazwiska i oddałem kartkę Lunie.
— Muszę ich poznać — oznajmiłem. Zgadując, że chyba nie jest w tak złym humorze, postanowiłem zaryzykować. Wygrała ciekawość. No i nie miała jak wycelować we mnie z łuku. — Dlaczego Percy obwinia cię o śmierć matki?
Przybrała minę bez wyrazu, wyprutą z emocji. Zdałem sobie sprawę, ze byłaby genialnym graczem pokerowym. Za to Mark wręcz przeciwnie. Mięśnie jego twarzy napięły się, jakby znowu chciał mi przywalić.
— Czyli już wiesz — bardziej oznajmiła niż spytała Luna.
— Musisz wtrącać nos w nie swoje sprawy? — burknął Mark.
Luna położyła dłoń na jego ramieniu.
— To był wypadek. — Wbijała wzrok w podłogę. — Nie przemyślałam tego. Okazało się, że atak Diskordów na plaży to zasadzka. Pierwszy oddział ruszył za nami, kiedy chcieliśmy odciągnąć je od Sally i dzieciaków. Drugi zaatakował ją, gdy samochodem wracała do Nowego Jorku. Teraz wydaje się to takie oczywiste... — Kręciła głową.
Poczułem znowu przypływ satysfakcji. Luna była beznadziejna w planach, a tym samym w dowodzeniu. Na jej tle miałem szansę zabłysnąć jako najlepszy przywódca, syn Jupitera, lepszy nawet niż Jason Grace.
— Czyli jesteś morderczynią — podsumowałem.
Przez mocny cios Marka w mój nos straciłem przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top