Rozdział 2 "Nowe koleżanki"
Dlatego zwykle wybieram metro.
Ogromne korki jak zwykle paraliżowały całe miasto, ale Nowy Jork chyba już się do tego przyzwyczaił.
Wbiegłam do jasnego, dużego budynku, w którym mieściła się moja szkoła. Gmach znajdował się na Brooklynie, ponieważ na Manhattanie już prawie ze wszystkich szkół mnie wywalono. Zazwyczaj był to skutek moich długich nieobecności zimą oraz braków w nauce. Gdy dziennie mam co najmniej osiem lekcji plus zajęcia dodatkowe, nie wyrabiałam z nadrabianiem. Za dużo materiału, za mało czasu, a ja nie radzę sobie z przedmiotami ścisłymi.
Znalazłam swoją szafkę, wyjęłam z torebki niepotrzebne podręczniki, wzięłam książkę od hiszpańskiego, po czym poszłam do klasy. Siedziało tam już dwadzieścioro uczniów w mundurkach. Rozejrzałam się po grupie i starałam się każdemu dopasować wzór charakteru.
Z tyłu pomieszczenia stało trzech chłopców z mocno na lakierowanymi włosami. Gadali z dwójką dziewcząt, z mocno podciągniętymi pod biust spódnicami, które tworzyły iluzję długich nóg. Po drugiej strony sali, niski, pulchny chłopak rozmawiał z emo-dziewczyną, która tylko czasem posyłała mu lekki uśmiech, mimo że jej koledze banan nie schodził z twarzy. Po prawej stronie dwie dziewczyny robiły sobie zdjęcia, wygłupiając się. Piątka innych dziewcząt skupiła się przy środkowej ławce, rozmawiając o czymś wesoło.
Uznałam, że (jak już) bliższe relacje chciałabym utrzymać z nimi. Wydawały się najmilsze i najnormalniejsze z całego towarzystwa. Wzięłam głęboki oddech, zapanowałam nad trzęsącymi się nogami i ruszyłam do grupki. Powtarzałam sobie co mam powiedzieć.
– Cześć, jestem Luna. – przedstawiłam się z uśmiechem.
– Miło cię poznać, Lena. – odpowiedziała najniższa z nich.
Była bardzo szczupła i niska. Miała śródziemnomorską urodę i genialne nogi. Jej twarz była dziwna, ponieważ wyglądała ciągle naburmuszona, chociaż w tej chwili się uśmiechała.
– Mam na imię Luna. – poprawiłam ją.
– Lena lepiej brzmi. – stwierdziła. – Ja jestem Caroline, to Angelina – wskazała dziewczynę o czarnych, falowanych włosach, intensywnie czekoladowych oczach. Po prawej stronie miała pieprzyk i uśmiechała się przyjaźnie. Przewyższała mnie o parę centymetrów. – to Olivia – pokazała na ciemnowłosą koleżankę o oliwkowej cerze. – Justina i Barbara.
Justina była najwyższa i miała potargane, miedziane włosy. Jej twarz była okrągła, a skóra nie posiadała żadnych piegów, tak kojarzonych z rudowłosymi. Ostatnia z dziewcząt, Barbara, również urosła więcej niż ja, blond truskawkowe włosy i nierówne zęby, ale dzięki temu, gdy się uśmiechała, wyglądała jak mała dziewczynka.
– Przeniosłaś się z innego stopnia czy szkoły?– zapytała Angelina.
– Szkoły. – odpowiedziałam szczerze, zastanawiając się czy jestem u nich skreślona już teraz, czy dopiero jak coś zbroję.
– Oprowadzić cię po szkole na lunchu? – spytała.
Przytaknęłam z uśmiechem. Zaczęłyśmy jakąś niezobowiązującą rozmowę. Uznałam, że miło bym z nimi spędziła rok szkolny. Naszą konwersację przerwała młodziutka nauczycielka, tuż po studiach, wchodząc do sali.
– Zajmijcie już miejsca. – powiedziała miłym tonem.
Była ubrana w koszulę w czerwoną kratkę, jasne jeansy i balerinki. Czarne włosy upięła w idealnego kucyka i co chwilę poprawiała krótką grzywkę.
Przede mną usiadła wysoka, chuda dziewczyna od podciągniętej spódnicy. Miała mnóstwo makijażu na twarzy, chociaż nie była jakoś nad wyraz urodziwa.
– Kogoś mi przypominasz. – stwierdziła, a ja miałam wrażenie, że blednę.
Zdawałam sobie sprawę, że wcześniej czy później ktoś mnie rozpozna, mimo że moja twarz nie pojawia się zbyt często w magazynach plotkarskich. Postanowiłam zgrywać Greka, na wszelki wypadek, gdyby zaczęły żebrać o autograf matki.
– Kogo? – zadałam pytanie, udając zdziwienie.
– Właśnie nie wiem. – zmrużyła oczy.
– Może kiedyś się spotkałyśmy? Jestem Lena Johnson. – wykorzystałam pomyłkę Caroline.
– Anais. Na pewno mnie znasz. – stwierdziła, odrzucając ciemne włosy na plecy.
Po odmówieniu przysięgi, usiedliśmy, a nauczycielka zaczęła dyktować temat. Wtem drzwi z hukiem się otworzyły i do środka wpadła karmelowłosa dziewczyna dziewczyna.
– Przepraszam z spóźnienie, ale to przez mojego brata! – wykrzyknęła, zajmując wolną ławkę.
– Tak, możesz usiąść. – powiedziała z przekąsem kobieta. – Wyrzuć gumę, proszę.
Spóźnialska przewróciła oczami, ale wykonała polecenie.
– Wreszcie mogę zacząć lekcję. – westchnęła nauczycielka.
– Przecież nie musiała pani na mnie czekać. – skomentowała nastolatka.
Kobieta była wyprowadzona z równowagi.
– Nie odzywaj się już. – rozkazała.
Po jakimś kwadransie, kiedy byłam zajęta robieniem jednego z zadań z podręcznika, nauczycielka zwróciła się do spóźnialskiej.
– W tym roku wybrałaś poziom rozszerzony. – pochwaliła ją.
Odwróciłam się w stronę dziewczyny. Czyli ona urodziła się w dziewięćdziesiątym ósmym? Chociaż od kogoś jestem starsza.
– Jaką by ci dać jeszcze radę? – zastanawiała się Angelina, kiedy szłyśmy na lunch. – Uważaj na Olivera. – ostrzegła. – Ma bloga, na którym dokumentuje swoje wyczyny, które nazywa "wyzwaniami". Gdyby głupoto świeciła, on by był supernową. – westchnęła. – Ostatnio, gdy postanowił zapalić papierosa w toalecie, by czujniki wyczuły dym, musieli ewakuować wszystkich, ponieważ sądzili, że się pali. Musieliśmy odrabiać te godziny w wakacje.
– I nie wyrzucili go? – zdziwiłam się.
– Na nasze nieszczęście, ma bardzo dobre oceny i osiągnięcia sportowe, więc dyrektor trzyma go tylko dlatego. Poza tym, jego rodzice są nauczycielami w tej szkole, dlatego jest bardzo dobrze ustawiony. – westchnęła. Uśmiechnęła się pod nosem. – Kiedyś, gdy chciał podpalić sobie ciuchy, udało mu się i gdy brali go do szpitala, maszerował przez cały budynek w samych bokserkach. Dziewczyny pokroju Anais były bardzo zadowolone. Chłopak nie ma tupetu. Mówię ci, jakaś makabra.
Weszłyśmy na ogromną stołówkę, gdzie tłoczyło się mnóstwo innych uczniów. Długa kolejka ustawiała się po obiad, co nie napawało mnie optymizmem. Wzięłyśmy tacę i ustawiłyśmy się w wężyku. Nałożyłam sobie na talerz pizzę, tak jak Angela, zapłaciłyśmy za posiłek i ruszyłyśmy usiąść.
W pomieszczeniu znajdowały się cztery długie stoły, co przypominało mi Wielką Salę z Harry'ego Pottera. Szłyśmy wzdłuż jednego z nich i usiadłyśmy obok Olivii i Justiny. Przywitały nas uśmiechami.
– Zgadnijcie co się stało. To po prostu niewiarygodne. – mówiła z sarkazmem ciemnowłosa. – Sadie znowu pokłóciła się z nauczycielką o gumę do żucia. Który to już raz w tym miesiącu? Drugi. Ojej, to przecież dopiero pierwszy września. – Olivia robiła przy tym takie miny, że trudno była się nie roześmiać.
– Ona mnie strasznie denerwuje. – dołączyła się Justina. – W zeszłym roku miałam z nią rysunek techniczny. Jaki ma niewyparzony język!
– Tak, to jakaś makabra. – zgodziła się Angelina.
– Która to dziewczyna? – spytałam.
– Sadie? – upewniła się rudowłosa. – Ta spóźnialska z angielskiego. – zgarnęła swoje miedziane włosy na jeden bok. – Ma całkiem przystojnego brata.
Olivia i Angela zrobiły znaczące miny, a policzki Justiny okryły się rumieńcami.
– Jutro nowy odcinek Sherlocka Holmesa! – powiedziała uradowana Barbara, dosiadając się razem z Caroline. – Wreszcie drugi sezon!
– Ja czekam na kolejną część "Zmierzchu". Zostały już tylko dwa miesiące i siedemnaście dni! – wtrąciła się Olivia.
– Ma na tym punkcie fioła. – Angelina przewróciła oczami.
– Słyszałam. – odparła druga ciemnowłosa.
P o ostatniej lekcji, wyszłam szybko ze szkoły i pobiegłam na przystanek metra. Po przejechaniu kilku przystanków, wysiadłam przy Marcy Avanue i ruszyłam Trzecią Północną do studia tańca. Został mi kwadrans, a nie chciałam się spóźnić na pierwszą lekcję.
Weszłam do budynku na przeciwko szkoły średniej. Wdrapałam się na pierwsze piętro po ładnych, odnowionych schodach. Znalazłam się w około trzydziestometrowym pomieszczeniu, w którym znajdowały się trzy kanapy, ława, automat do kawy oraz recepcja. Ściany miały biały kolor, za to wszystkie meble były czarne. Na sofach siedziało paru nastolatków, co mnie nieco onieśmieliło. Wszystko wydawało się tu urządzone w stylu nowoczesnym, ale nie jestem architektem, więc nie byłam pewna.
Skierowałam się do zaokrąglonego blatu, przy którym siedziała młoda kobieta o falowanych włosach i jasnych oczach.
– Dzień dobry. – przywitała się i ze stresu zaczęłam bawić się bransoletką. – Dzisiaj jestem tu pierwszy raz i...
– Podaj swoje inicjały. – przerwała mi.
Na chwilę mnie zamurowało. W końcu odpowiedziałam. – LJ, ale...
– Jesteś w grupie drugiej. – oznajmiła. – Dzisiaj masz tańce latynoamerykańskie, a później standardowe. Szatnia numer trzy, a to twój kluczyk. – podjechała krzesłem do tablicy z haczykami, zdjęła jedną z przywieszek i mi ją podała. – Coś chcesz jeszcze wiedzieć? – zapytała, pierwszy raz na mnie spoglądając.
– Yyy... Nie, dzięki. – odparłam i ruszyłam korytarzem po prawej.
Było tu czworo drzwi po lewej stronie, a po drugiej znajdowały się okna ukazujące pobliski budynek. Poszukałam odpowiedniej szatni i weszłam do środka. Pomieszczenie miało kształt litery L, a wzdłuż jego ścian ciągnął się rząd brązowych szafek na zamek. Na środku stały ławki, a na suficie wisiały jasne jarzeniówki.
Biorąc głęboki oddech, zaczęłam się przebierać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top