Rozdział 11 "Podpis"
Policjant zapisał moje słowa na kartce, po czym spytał:
– Jeśli nie chcesz o tym mówić, możemy poprosić panią psycholog.
Ten pomysł mnie przeraził. Trochę zbyt energicznie pokiwałam głową. Zacisnęłam wargi i dalej zmyślałam.
– Wyrwałam się im...
– Komu?
– Porywaczom.
– Kto nimi był? Wiesz może?
– Yyy... Gang!
– Jak oni wyglądali?
– Jeden był blondynem... w skórze... i miał takie dziwne, grube brwi... Inny był wielki i łysy... i też nosił skórę... Jeździli na harleyach...
– Wreszcie coś na nich mamy! Tym razem się nam nie wywiną.
Spojrzałam na niego. Czyli tacy ludzie istnieją, a ja ich właśnie niesłusznie oskarżyłam?
– Kontynuuj. – zwrócił się do mnie.
– Mówili coś o mamie, więc gdy udało mi się wymknąć, pojechałam do Las Vegas, by ostrzec matkę.
– Jak znalazłaś się tam w pół godziny?
– Poleciałam helikopterem. – zacisnęłam wargi.
– Skąd go wzięłaś?
– Stoi w garażu. Wystarczy słówko i już lecę.
– Sprawdzimy to. – zapisał coś na kartce, a ja przeczuwałam, że niedługo dużo będę musiała "pobawić się" Mgłą. – A ten chłopak, z którym byłaś w Vegas?
– To przewodnik. Nigdy nie byłam w tym mieście, więc poprosiłam przypadkowego przechodnia o zaprowadzenie do hotelu.
– I on po prostu się zgodził?
– Przekonałam go studolarówką. Tacy jak on są łatwo przekupni. – Byłam wściekła na siebie, że tak mówię o Nico.
– Co dalej? Kamery uchwyciły cię wchodzącą do hotelu Lotos i zniknęłaś tam na trzy godziny.
– Trudno było przekonać mamę do wyjścia.
– Teraz następuje nasza największa zmora. O dwudziestej drugiej cztery wsiadłaś pod hotelem z matką i tym chłopakiem do samochodu. O dwudziestej drugiej sześć zdarzył się wypadek pięć kilometrów od hotelu. Ale nie znaleziono tam zwłok tego chłopaka, tym bardziej twoich.
– Mama wysadziła nas na granicy miasta.
– Ale z obliczeń wynika...
– Sugeruje pan, że kłamię? – postanowiłam pobawić się autorytetem.
– Nie, skądże. – zreflektował się. – Lecz czy matka pozwoliłaby wałęsać się swojej córce po obcym mieście w nocy?
Zacisnęłam zęby. Przez całe przesłuchanie byłam spokojna, teraz nie mogę stracić twarzy.
– Była pod wpływem jakiś środków odurzających, nie myślała jasno.
– Co było później?
– Usłyszałam uderzenie, później różne syreny, więc miałam pewność, że matka miała wypadek. Nie chciałam iść do domu dziecka, zresztą byłam w szoku, więc postanowiłam uciec, ale chciałam jeszcze najpierw wrócić po Hedwig i Mike'a, naszą gosposie i szofera. Podróż mocno mnie wymęczyła, aż obudziłam się na tamtej plaży.
– W dwa dni znalazłaś się po drugiej stronie Ameryki? W jaki sposób? Helikopter? – zapytał z niedowierzaniem.
Przytaknęłam, nie chcąc już wymyślać kolejnego łgarstwa. Zaraz się pogubię w tych kłamstwach.
– Jak przeżyłaś te dwa dni, mając jedynie tę małą torebkę?
– Miałam przy sobie trochę drobnych.
– Lunito – westchnął. – mimo że ja wierzę w tę historię, wszystko to brzmi dość fantastycznie.
Nie odzywałam się. Policjant coś zapisał, a ja nerwowo miętoliłam brzeg bluzki.
– Co teraz? – zapytałam.
Oficer Smith uśmiechnął się.
– Nie traciliśmy nadziei, że się znajdziesz żywa, więc od razu zaczęliśmy szukać ci rodziny zastępczej. Teraz już czeka w jednym z pokoi.
Wstrząsnęły mną dreszcze. A jeśli Drawer miała rację? Co jeśli będą to jakieś potwory?
– Chciałabyś jeszcze raz porozmawiać z panią psycholog, przed spotkaniem z rodziną?
– Nie, nie, dziękuje. – dopiero teraz sięgnęłam po moją czekoladę, która już prawie wystygła.
– Zatem poczekaj moment na korytarzu, a ja skończę formalności. Jeszcze tylko tutaj podpisz. – podał mi kartkę ze spisanym moim zeznaniem.
Zawiesiłam długopis nad papierem. W mojej głowie toczyła się toczyła się walka: "Jeśli to podpiszę, skażę dwie w miarę niewinne osoby. Inaczej z kolei mi nie uwierzą. Co powinnam zrobić?".
Napisałam swoje imię i nazwisko pochyłym pismem. Odrzuciłam długopis niemal ze wstrętem. Drawer nie myliła się. Jestem bez skrupułów. Jak mogłam?! Takie kłamstwo!
Wstałam szybko i wyszłam z Przyjaznego Pokoiku. Podeszłam do okna i szeroko je otworzyłam. Zaczęłam wdychać popołudniowe powietrze przepełnione spalinami. Złapałam rękami głowę. Odgarnęłam włosy z twarzy. Nigdy chyba nie czułam się tak źle.
– Luna, gdzie jesteś? Co się stało? Dlaczego nie wróciłaś do obozu? Kompletne cię porypało? Luna! – Głos Nico wwiercał mi się w głowę. Czułam u niego strach i zmartwienie.
– Jestem cała. – odpowiedziałam. – Policja mnie zabrała. Zrobiłam coś okropnego.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Niestety nie.
Starałam się nie rozpłakać. Nigdy aż tak nie przygniatały mnie wyrzuty sumienia. Oparłam się o ścianę i usiadłam na podłodze. Nigdy aż tak źle się nie czułam.
Z sąsiedniego Przyjaznego Pokoiku wyszedł David i Avril. Dziewczynka od razu przycupnęła na krześle, machając nogami. Mężczyzna za to zmarszczył czoło i uklęknął przy mnie.
– Co się stało, Lunita? – Zdziwiłam się, że pamięta moje imię.
– Tak... Nie... Może... Znaczy nie. – nie mogłam się zdecydować.
Z jednej strony chciałam mu zaufać policjantowi, ponieważ zapamiętałam go jako wesołego i rezolutnego młodzieńca, ale z drugiej strony nie mogę mu powiedzieć, że fałszywie oskarżyłam co najmniej dwóch ludzi.
– To jak? – szepnął i spojrzał mi w oczy.
– Wszystko dobrze.
Nie wydawał się przekonany.
– Czy sprawa Luke'a ma chociaż coś wspólnego z tym?
Przytaknęłam.
– Nie powiedziałaś teraz prawdy?
– Nie.
– A wtedy?
– Nie.
– Nie pozwolisz wyjść prawdzie na jaw?
– Nie.
Zasępił się jeszcze bardziej.
– Nie chciałabyś ukarać winnego? – zapytał.
– Jak ukarać martwego? – odpowiedziałam pytaniem.
Mężczyzna okazał mały szok, ale po chwili wróciła ponura maska. Wstał i zwrócił się do Drawer:
– Poczekaj tutaj, Drew, pójdę po komisarza. – rzucił mi jeszcze spojrzenie.
Zniknął za rogiem wąskiego korytarza. Oparłam głowę o ścianę i starałam się przyzwyczaić do dręczących mnie wyrzutów sumienia.
– Dostałaś już rodzinę zastępczą? – zadała pytanie dziewczynka.
Nie ukrywając prawdy, przytaknęłam.
– Mam nadzieję, że będą cię katować. – powiedziała, uśmiechając się kwaśno. – A jeśli, odpukać, trafią ci się jacyś porządni, oby szybko kopnęli w kalendarz.
Już chciałam jej odpyskować, że mam kogoś kto mnie katuje. Ba! Ja mu nawet za to płacę!
Z jednego z dalszych pomieszczeń wyszedł oficer Smith. Zamknął okno i uśmiechnął się do Drawer oraz mnie.
– Lunita, jesteś gotowa na poznanie swojej zastępczej mamy?
Przeszył mnie dreszcz. Może przez doświadczenia z własną matką, może przez zimne spojrzenie dziewczynki. Nie chciałam wchodzić do tamtego pokoju. Nie chciałam konfrontować się z rzeczywistością. Mimo to przytaknęłam policjantowi i wstałam z ziemi.
– Wszystkiego najgorszego. – rzuciła jeszcze Avril, a ja z obawą spełnienia się jej życzenia, weszłam do środka.
Pierwsze co zobaczyłam, to pani Jones siedzącą po prawej stronie. Wyglądała identycznie jak rano. Jedyne co się zmieniło, to to, że teraz w jej oczach widziałam radosny błysk. Co ją uradowało? Z jej perspektywy?
Wtedy dodałam dwa do dwóch. "Zastępczą matką" miała być ona. Będę mieć treningi z nią codziennie, Zaliczenia jeszcze częściej i przesiąknę tym kocim odorem. Zestarzeję się jak ona: perfekcyjna i bezlitosna panna, która szkoli biedne dziewczęta, a za każdy błąd kara bólem. Zacznę nosić garsonki, włosy będą mi się przetłuszczać i już nigdy się nie uśmiechnę. Pod jej opieką nie będę miała życia; każda minuta zostanie skrupulatnie zaplanowana, a o znajomych i rozrywkach mogę zapomnieć. Czeka mnie żywot pełen strachu i męki, i nauki, i kociego żwirku... Po pewnym okresie zapomnę kim jestem i stanę się jej kopią; cyborgiem bez uczuć, z tylko jednym celem w życiu: byciem perfekcyjną.
– Usiądź, Lunito. – kobieta wskazała krzesło obok siebie.
Cały czas drżałam. Po moim ciele rozlewała się panika. Przekonywałam nogi do szybkiej ucieczki, ale one słuchały zdrowego rozsądku. Jeśli teraz ucieknę, moja "matka" się zemści.
Pani Jones spojrzała na mnie srogo. Jej oczy zdawały się mówić "Wykonaj polecenie albo jeszcze teraz dostaniesz ataku". Już czułam mrowienie w palcach, więc szybko zajęłam miejsce koło córki Hekate.
Jak dobrze, że jestem słaba z matematyki!
Gdy tylko się odwróciłam, okazało się, że w pokoju była jeszcze jedna kobieta, która siedziała przy biurku policjanta. Iskierka nadziei zapaliła się w moim sercu. A może ona ma mnie adoptować?
Miała ciemne, czarnobrązowe włosy, w których pojawiały się już w coraz większej liczbie siwe kosmyki. Była dosyć szczupła. Na sobie nosiła jasne jeansy, bordowy T-shirt, a na to granatową bluzę. Nie pasowało to za bardzo do siebie. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby nie spała od wielu godzin. Jednak mimo to promieniowało od niej ciepło i naturalność. Pomyślałam, że gdyby poprawić skórę tu i ówdzie, odżywić włosy i ją przebrać, prezentowałaby się pięknie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, coś wydawało mi się u niej znajomego.
– Lunito, jak może wiesz – odezwał się oficer Smith. – w takich sytuacjach dzieciom szuka się najbliższej rodziny. U ciebie było to bardzo trudno uczynić, szczególnie w tak krótkim czasie. – odchrząknął. – Ale się udało. To przyrodnia siostra twojej mamy, Sally Jackson-Blofis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top