Rozdział 48 "Dzieciństwo (nie) usłane różami"
Luna
Zastanawiałam się, jak dałam się w to wrobić. Właśnie niosłam Piper cztery grube tomiska, które kazała przekazać jej Annabeth. Kazała, bym przekazała córce Afrodyty, aby je przetłumaczyła, ponieważ zostały zapisane po francusku. Mogłabym jej pomóc, ponieważ też znam ten język, ale pomóc Annabeth? Po moim trupie.
Miętuska obwąchiwała drogę przede mną, by uchronić mnie przed niebezpieczeństwem. Wróciła dzień po wybuchu i przez ostatnie dwie doby nie odstępowała mnie na krok. Z jednej strony nie musiałam być już zazdrosna o jej kontakty z Nico, ale z drugiej, wyganianie psa za każdym razem z łazienki też jest irytujące.
Poprzedniego dnia Chejron poprosił mnie na rozmowę w Wielkim Domu. Spotkaliśmy się w jego gabinecie pełnym papierzysk i czekał tam już Apollo. Zapytali się o rysopis chłopaka i co dokładnie mówił. Nie podali jego imienia, ale po minie boga wiedziałam, że to jego syn. Nie odpowiedzieli na żadne z moich pytań, ostrzegając jedynie przed złamaniem przysięgi na Styks. Szkoda tylko, że już to zrobiłam.
Ostatnie noce Percy i ja spędziliśmy w domku Hermesa. Dostaliśmy śpiwory i skrawek podłogi. Póki co, były to dla mnie najgorsze noce w życiu. Wszyscy się tłoczyli, gadali do późna (wielokrotnie zamykali się dopiero na groźby harpi), kradli sobie nawzajem co tylko się dało, o wiecznych kolejkach do łazienki nie wspominając. Denerwowało mnie to, że oprócz Percy'ego, Connora i Travisa nikogo nie znam. Non stop miałam wrażenie, że obgadują mnie, kiedy tylko się odwrócę i patrzą na mnie spode łba.
Jednak najbardziej irytowało mnie to, że na noc zamykali wszystkie okna i tworzyli w pomieszczeniu próżnie. Nie dosyć, że było duszno, unosił się jeszcze mało przyjemny zapach, ponieważ dzieci Hermesa nie słynęły z czystości i porządku. Nie rozumiałam, czemu tak boją się nocnego powietrza. Przecież to najwspanialsza rzecz na świecie, szczególnie wśród natury. Ja latem w domu mam otwarte okno całą dobę. Co prawda zawsze jest uliczny hałas, ale to cudowny dźwięk dla mnie, jak dla innych świergot ptaków. Co innego nieszepczące głosy w nagrzanej puszce, przez której deski w podłodze widać trawę.
Balansowałam wielkimi księgami, które coraz bardziej mi się zsuwały. Ale w końcu musiał nastąpić ten moment, w którym przewracam się o mikroskopijną nierówność i ląduje na ziemi, wbijając obłok piasku. Miętuska od razu zamieniła się w wilka, stając gotowa do walki, by mnie bronić.
Podniosłam się, otrzepując się i składając wszystkie tomy na jedną kupkę. Następnie odgarnęłam długie, brązowe włosy, które od wybuchu przestały nareszcie zmieniać kolory, co mnie uradowało, ponieważ moim zdaniem najlepiej wyglądam w moich naturalnych, jasnobrązowych.
Dźwignęłam książki i przeszłam ostatnie metry dzielące mnie od domku Afrodyty. Budynek z numerem dziesięć miał różowe ściany, różowe drzwi, różowe okiennice, nawet różową wycieraczkę z napisem "domek Afrodyty", jakby jakiś półgłówek się nie domyślił. Kiedy tylko podeszłam bliżej, ze środka usłyszałam świergot, który przypominał mi Ciotkę Z Długim Nosem, która zaczynała plotkować ze swoją psiapsiółką.
Miętuska była na tyle uczynna, że zapukała ogonem w drzwi. Gwar na chwilę się uciszył i znad góry książek ujrzałam, że drzwi się otwierają.
– Kto tam? – usłyszałam cieniutki głosik.
– Przyniosłam Piper książki od Annabeth.
– Nie ma jej. – odpowiedziała dziewczyna. – Poszła odprowadzić Jasona do sosny Thalii. Czyż to nie romantyczne!
– A mogłabym je gdzieś postawić? – Znowu zaczęłam balansować lekturami, czując, że zaraz spuszczę je sobie na nogi.
– Tak, proszę.
Wpuściła mnie do domku i zaprowadziła do łóżka, na które zrzuciłam książki. Moje ręce wreszcie były wolne, ale również obolałe i miałam niedorzeczne wrażenie, że wydłużone.
– Och, jaki słodki piesek! – usłyszałam chór głosów, a kilka nastolatek obległo Miętuskę, która bez żadnego sprzeciwu pozwoliła się głaskać.
– O bogowie, Lunita, mogłam autograf? – zapiszczała właścicielka piskliwego głosiku tuż nad moim uchem. Wyciągała w moją stronę długopis i książkę w różowej okładce.
Dziewczyna mogła być w moim wieku, ale była wyższa i zdecydowanie posiadała bardziej kobiecą figurę niż ja, godną genialnej modelki. Z powodu blond loków przypominała mi matkę. To dobrze nie wróżyło.
– Chcesz mój autograf? – zdziwiłam się, bo z tak absurdalną prośbą jeszcze się nie spotkałam. – Po co?
– Jesteś córką Cornelii Jackson, o której nawet została napisana książka! – uśmiechnęła się, ukazując aparat na zęby.
– Kto był na tyle głupi, by napisać o niej książkę? – zapytałam.
– To jej adorator z nastoletnich lat, syn Apolla, Marc Watson. Już nie żyję, po zabił go gryf. Ale zdążył napisać to. – pokazała mi neonoworożową książkę.
Tytuł głosił "Cornelia Jackosn, córka i najdłużej panująca grupowa Afrodyty". Kto to coś wydał?
– O czym to opowiada? – zadałam pytanie, a niektóre nastolatki oderwały się od pieszczenia Miętuski i zaczęły mówić jedna przez drugą.
– O dzieciństwie...
– O karierze...
– O odrzuceniu przez matkę...
– O śmierci ojca...
– O anielskim głosie...
– I złotych lokach...
– I cyjanowych tęczówkach...
Rozkręcały się coraz bardziej, a ja coraz mnie rozumiałam.
– Nic nie rozumiem. – stwierdziłam, próbując je przekrzyczeć.
– Ojciec Cornelii miał żonę i córkę. – zaczęła opowiadać blondynka z aparatem. – Kiedy tamta dziewczynka miała jakieś cztery lata, wdał się w romans z Afrodytą. Niestety zginął parę miesięcy później. Afrodyta, po porodzie, oddała dziewczynę do Obozu Herosów i zajął się nią Chejron. Dorastała tutaj i została okrzyknięta najpiękniejszą dziewczyna w historii. Tylko nie mów Drew. – ściszyła głos, a reszta nastolatek potaknęła. – Kiedy miała szesnaście lat uciekła do Nowego Jorku i tam zrobiła karierę. Nie wiedziałaś? – dodała skonsternowana na końcu.
– Nie, mama nigdy nie opowiadała o dzieciństwie. I ja nigdy jej nie pytałam. – przyznałam.
– Chciałabym mieć taką matkę. – westchnęła blondynka, a za jej przykładem podążyły pozostałe córki bogini miłości.
Już chciałam szukać czegoś twardego, by wybić im takie głupoty z głowy, ale wolałam nie być posądzona o morderstwo, szczególnie że pod ręką miałam książki wielkości tarczy łuczniczej.
– Nie będę wam już przeszkadzać. – ominęłam dziewczęta i wymknęłam się do wyjścia. Miętuska również uciekała przed dłoniami nastolatek, które przez długie tipsy wyglądały jak szpony.
Oparłam się o werandę. Tak naprawdę, nigdy nie interesowałam się dzieciństwem matki. Miałam hipotezy, że miała je okropne i dlatego się wyżywa na mnie. Ale do tego scenariusza nie pasuje bycie obozową gwiazdą. Chejron musiał ją znać doskonale, skoro on ją wychowywał, więc dlaczego nic nie powiedział? Może to co jest zawarte w tej książce nie jest całą prawdą? Może prawda jest o wiele gorsza, więc dlatego centaur postanowił ją skryć? Lecz co w takim razie odwaliła mama?
W stronę budynku zmierzała Piper. Dawno musiała mnie już zauważyć, więc nie było opcji dyskretnego wymknięcia się. Postanowiłam, że grzeczniej będzie poczekać i wyjaśnić w jakiej sprawię przyszłam. Nie lubię jej, ale nienawidzę jej trochę mniej niż Annabeth.
Piper jak zwykle wyglądała genialnie. Nie była wysoka jak żyrafa ani chuda jak szczapa, ale również nadawała się na modelkę, jak wszystkie jej siostry. Czekoladowe włosy jak zwykle spięła w warkocza, wplatając w niego kolorowe rzemyki. Zazdrościłam jej koloru skóry, dzięki któremu wyglądała na wiecznie opaloną, a nie tak jak ja, jakbym nigdy nie widziała słońca. Może trochę przesadzam, bo nie jestem aż tak blada jak Nico, ale niestety posiadam jasną cerę. W dodatku te oczy, które jeśli zmieniają kolor to obie tęczówki, a nie są tak niedopasowane jak u mnie...
– Co tu robisz, Lunita? – spytała, marszcząc czoło. – Przyniosłam książki od Annabeth, która prosiła, byś je przetłumaczyła. – Uśmiechnęłam się w duszy, widząc jak przez następnie dwa lata Piper tłumaczy te opasłe tomiska.
Zeszłam z Miętuską z werandy, kiedy dziewczyna zawołała:
– Kojarzysz Tristana McLean?
Wysiliłam mózgownicę i jak przez mgłę przypomniałam sobie twarz przystojnego aktora.
– Tak, miał chyba kiedyś sesję z mamą do kampanii reklamowej. – W mojej głowie pojawiły się wspomnienia z kilku godzin na planie, kiedy to mama wdzięczyła się do mężczyzna, a ten skrępowany musiał pozować do aparatu. – Pamiętam, że był dosyć miły.
– Byłaś tam wtedy? – jej oczy zwężyły się w szparki, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. – Kiedy to było?
– Jakieś siedem, może osiem lat temu. – odpowiedziałam. – Czemu pytasz? – zaczynało mnie to irytować.
– To ty byłaś tą dziewczynką w tiulowej sukni, która bała się odezwać do pani Jackson?
Z trudem opanowała coś, co we mnie wybuchło. Jeszcze do niedawna byłam bardzo potulnym dzieckiem, znoszącym wszystkie uwagi matki. Dopiero dwa lata temu się zbuntowałam. Do tego czasu zawsze musiałam nosić tiulowe sukienki, jakbym codziennie wybierała się na obiad do królowej, musiałam mieć zawsze rozpuszczone włosy i nieskazitelne zachowanie. Nie mogłam bawić się poza moim pokojem, a matka zabraniała mi czytać. Wstydziłam się tego okresu w moim życiu, ponieważ byłam strasznie nieśmiała, a zawieranie nowych znajomości było jeszcze bardziej krępujące niż teraz. Zerwałam wszystkie znajomości z tego okresu, ale jednak ktoś się zachował...
– Skąd to wszystko wiesz? – zadałam pytanie. Musiałam panować nad głosem by nie dać po sobie znać, jakie targają mną emocje.
– Tata nie zdążył odwieźć mnie do szkoły, więc musiałam pojechać z nim na plan. Tam spotkałam panią Cornelię, którą zapamiętałam jako gnuśną, holywoodzką gwiazdeczkę, która jest głupsza od dywanu łazienkowego.
– Sama lepiej bym tego nie podsumowała. – stwierdziłam. – Ja ciebie jednak nie pamiętam.
– Próbowałam nawet do ciebie zagadać.
Nie kłamałam, naprawdę nie pamiętałam tamtej sytuacji. Mama zabierała mnie na miliony podobnych sesji i na prawie każdej obmacywała przystojnego aktora czy modela. Niektórzy przez jakiś czas jeszcze pojawiali się w naszym domu, ale większość odrzucała końskie zaloty kobiety.
– Życzę miłej pracy z tłumaczeniem. – powiedziałam, szybko odchodząc. Niech lepiej sobie nie przypomina, jak na tej sesji skompromitowałam się co najmniej dziesięć razy.
Było już dosyć późno, po kolacji, więc od razu udałam się do domku Hermesa, by zająć sobie kolejkę do łazienki. Byłam jedną z pierwszych, więc dosyć szybko się umyłam i przebrałam w piżamę. Od razu zawlokłam się w moje miejsce. Powyciągałam z torebki śpiwór, który rano wzięłam ze sobą, z powodu kompletnego braku zaufania od strony dzieci boga złodziei. Bluzę zwinęłam w kłębek pod głową i zamknęłam oczy.
Nie zasnęłam. Nie zasnęłam przez następne kilka godzin. Czułam każdy krok postawiony na drewnianej podłodze, każdy śmiech, każdy głos. Mieszkańcy jedenastki gdzieś mieli, że ktoś (a tym ktosiem nie byłam tylko ja) próbował zasnąć. Hałasowali, jakby byli na stadionie, a ich drużyna właśnie dobywała gola.
Jednak ja nie miałam odwagi wstać i wrzasnąć, by wszyscy się zamknęli. Nie miałam nawet odwagi, by lekko zwrócić im uwagę. Wolałam udawać, że śpię, a wrzaski nieokrzesanego, rozwydrzonego stada półbogów wcale mi nie przeszkadza. Może tak wpłynęło na mnie to, jak zapamiętała mnie Piper z naszego "prawdziwego pierwszego" spotkania albo znowu wracała nieśmiała Lunita, zamknięta w sobie. Nikt raczej tego nie chciał, no może oprócz mamy. I kilku innych osób, które mnie nienawidzą. No dobra, połowy obozowiczów.
– Śpisz już? – zapytał Nico telepatycznie.
– Taa, jasne. – W duszy przewróciłam oczami. Skarżyłam mu się już kilkukrotnie na zwyczaje panujące w jedenastce. – Jeszcze zaraz zamkną okna i rozpocznie się noc w komorze gazowej.
– Dobranoc – powiedział, jak zwykle wieczorem, odkąd wróciliśmy z misji.
– Karaluchy pod poduchy, a szczypawki pod zabawki – odpowiedziałam rymowanką, którą nauczyła mnie Hedwig.
– Nigdy z tego nie wyrośniesz?
– A po co? Każdy powinien zachować coś z dziecka. Zresztą ja chyba jeszcze mogę się tak zachowywać.
Po kolejnych długich kwadrans, harmider w domku wreszcie malał. Większość już zajęła swoje miejsca w łóżkach lub śpiworach, a bracia Hood robili rundkę, sprawdzając, czy wszyscy są. Teraz wreszcie zaczynałam zasypiać.
Kiedy dryfowałam na granicy Świadomości i Nieprzytomności, poczułam jak ktoś głaszcze mnie po głowie, a następnie całuje w czoło. Było już za późno, by zawrócić i sprawdzić kto to był, ponieważ odpłynęłam na wyspę Snu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top