Rozdział 45 "Przecież to takie oczywiste!"
Luna
- Naprawdę? To do niej niepodobne. - zdziwił się Nico.
- Też tak sądziłam. - odpowiedziałam, szukając zaklęć ochronnych w książce od Hekate. - Co to znaczy "cucina"?
- Kuchnia. - odpowiedział, badając okolicę wzrokiem. - Miętuska?
Szczeniak labradora biegł od północy z wywieszonym językiem. Polizał mnie w policzek, ale moment później znajdował się przy Nico, żądając głaskania. Nie ukrywając, zrobiłam się zazdrosna. Chyba też powinnam zacząć podkarmiać ją pod stołem.
Na szczęście Miętuskę w końcu dopadły wyrzuty sumienia, ponieważ wróciła do mnie i pozwoliła się wyściskać. Tak brakowało mi jej przez te dwa tygodnie. Była badana, musiała przeżywać ten horror ze strzykawkami i tak dalej. To wydawało się niemożliwe, by ją wypuścili, a więc uciekła? Jak? Skąd wiedziała gdzie jesteśmy?
- Mam nadzieję, że nie będę musiał targać tego osiłka. - usłyszałam jakiś głos w głowie, a na pewno nie był to Nico.
Poczułam skręcenie w brzuchu, a gardło mi się zacisnęło. Spojrzałam w stronę polany, na której stały namioty i zauważyłam osiem pegazów. Przebierały nogami, machały łbami i groźnie przenosiły wzrok z każdego herosa. Większość z nich nie miały ani siodła, ani uzdy, ani innej uprzęży. Nawet z tej odległości widziałam w ich oczach szaleństwo. W każdej chwili mogły zaatakować i nikt nie mógł ich powstrzymać.
Byłam przerażona. Czułam jak przyśpiesza mi tętno i krew odpływa z twarzy. Uścisnęłam mocniej Miętuskę.
- To ma nas przetransportować do obozu? - zapytałam ze strachem. - Wolę już iść pieszo.
- Rozmawiałem z Clarisse i naszą dwójkę przetransportuje cieniem. - odezwał się przyjaciel. - Wyruszymy ostatni, sprawdzając, czy zatarliśmy wszystkie ślady po naszej obecności.
Nico lekko się uśmiechnął, dzięki czemu nieco się uspokoiłam. Wieść, że nawet nie będę musiała zbliżać się do tych potworów mnie pokrzepiła. Nadal pamiętałam ten okropny dźwięk bicza, rżącego konia oraz łamanych żeber. Zapach koni zawsze wywoływał u mnie przerażenie. Nigdy nie przestanę bać się koni, nieważne czy pegazów, centaurów, a nawet jednorożców.
Półbogowie wsiadali na pegazy, a ja wkładałam wszystkie bagaże do torebki. Dopiero kiedy ostatni koń odleciał, zbliżyłam się do polany, na której dogasało wielkie ognisko, w których został "skremowany" Jake. Razem z Nico posprzątaliśmy śmieci oraz rozproszyliśmy na większej przestrzeni słodkości po Diskordach. Starałam się zlikwidować dół Samanthy, ale w końcu ograniczyłam się tylko do kolców.
Przedzierając się przez mocno splątany bluszcz, natknęłam się na jakąś zakorkowaną buteleczkę. Na etykietce została napisana nazwa przez wzór sumaryczny: CHCl3. Ponieważ z chemią jestem nieco na bakier, podeszłam do Nico.
- Co to jest? - pokazałam mu fiolkę, na co zmarszczył czoło.
Odetkałam korek i powąchałam ciecz. Miała słodkawy zapach, całkiem ładny. Przystawiłam buteleczkę bliżej nosa.
- Co ty robisz?! - przyjaciel wyrwał mi fiolkę. - Tak nie wącha się substancji chemicznych. Jaki to ma zapach?
- Taki mdławy. - stwierdziłam, przytrzymując się drzewa. Zrobiło mi się słabo, a świat zaczął kręcić się jak w karuzeli.
- Nic ci nie jest? - zmartwił się. - Węgiel, wodór, chlor... O bogowie, to chyba chloroform...
- Co to? - spytałam.
- Związek chemiczny, który służy do usypiania. - podniósł naczynie pod światło. - Dlatego nie wtyka się nosa do probówek. Kto to tu zostawił?
- Myślisz, że jeden z herosów... - urwałam, przypominając sobie sen z tajemniczym chemikiem. - Ktoś chciał mnie uśpić tym, a później podać "Sen Śpiącej Królewny".
- Co?
- Miałam sen, w którym jakaś dziewczyna rozmawiała z Eris, o tym jak mnie otruć. Może to właśnie szpieg.
- Kto to był?
- Nie widziałam jej twarzy. Miała maskę i gogle.
- Jesteś pewna, że to ciebie chcę zabić?
- Tak mi się wydaję.
- Lepiej nie oddalaj się ode mnie. - objął mnie ramieniem. - Chyba już wszystko posprzątaliśmy. Gotowa na podróż?
Złapał mnie za rękę i przenieśliśmy się cieniem razem z Miętuską. Znaleźliśmy się w zacienionym miejscu, koło domku Posejdona.
- To ta mała siostrzyczka? - Tuż nad moją głową rozległ się donośny, dosyć dziecięcy głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam wielką, chłopięcą postać, która miała ponad dwa metry. Na środku czoła posiadała brązowe oko, a dziecinna twarz wyrażała radość. Nagle wielkie łapska złapały mnie za talię i uniosły wysoko nad ziemię. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć.
- Puszczaj mnie! - Kiedy popatrzyłam w dół, zobaczyła, że jestem unoszona półtora metra nad ziemią.
- Jaka mała i słodka. Jak laleczka. - mówił chłopak, który mnie podrzucił, przez co zaczęłam drzeć się jeszcze bardziej.
- Tyson, opuść ją. - doszedł mnie głos Percy'ego.
Wreszcie znowu czułam grunt pod nogami. Zrobiłam krok do tyłu, by wyjść z zasięgu ogromnych łapsk cyklopa.
- Ona jest strasznie malutka. - ukucnął, przez co był nieco niższy ode mnie. - A jakie ma maciupkie rączki. Jak patyki.
- Luna, to Tyson, nasz przyrodni brat. - przedstawił chłopaka Percy. - Trochę podrósł odkąd ostatni raz go widziałem.
Musiałam zadzierać głowę, by w ogóle widzieć jego twarz. Był wyższy ode mnie o jakieś pół metra i szerszy o połowę. Faktycznie z jego perspektywy mogłam wyglądać jak niewyrośnięty krasnolud. Z tego co wiedziałam o cyklopach, sądziłam, że są większe, ale i ten był pokaźnych rozmiarów.
- Widziałaś tatusia? - zapytał. - Wygląda jak Percy. Ale z brodą. - zaśmiał się. - Chodź, malutka.
Ponownie chwycił mnie wielkimi dłoniami i przerzucił przez ramię, jakby szedł na kamping, a ja byłam jego poduszką. Złapałam się kurczowo jego flanelowej koszuli, co obawiam się nie uratowałoby mnie od upadku. Nico pomachał mi, wyraźnie ucieszony z mojej nieporadności.
Tyson musiał się schylić, aby zmieścić się przez drzwi do domku Posejdona. Od wejścia poczułam morski zapach typowy dla tego miejsca. Cyklop potknął się o jakieś ubranie leżące na podłodze, zapewne należące do Percy'ego. Pedantką nie jestem, ale jeśli mamy dzielić domek do końca wakacji, czeka go wykład o sprzątaniu swoich rzeczy.
- Tyson, możesz mnie już opuścić. Umiem chodzić.
- Cześć, tatusiu. - chłopak nie przejął się moimi prośbami, tylko usiadł na wielkim łóżku, które zatrzeszczało niebezpiecznie.
Ześlizgnęłam się z jego ramienia, zauważając ciemnowłosego chłopaka, siedzącego na sąsiednim łożu. Tyson miał racje: wyglądał kompletnie jak Percy. Miał rozczochrane włosy, opaloną cerę. Pomimo tego, że zdecydowanie wyglądał jak nastolatek, posiadał coś w boga. Może te szlachetne rysy twarzy, idealna sylwetka. Aż wstyd mi było, że myślę o ojcu jako "przystojnym".
- Witaj, Lunito. - powiedział, a ja poczułam się strasznie niezręcznie. Co mam odpowiedzieć? Powinnam uklęknąć? W jakiś inny sposób okazać szacunek? - Chłopcy, chciałby porozmawiać z Lunitą w cztery oczy.
Percy i Tyson wymienili spojrzenia, ale wykonali polecenie Posejdona.
Moje spojrzenie padło na strzałę, którą wbiłam w ścianę na początku wakacji. Zdawało się, że to tak dawno, a jednak niecały miesiąc. Wtedy wszystko było inaczej. Ale teraz podoba mi się chyba o wiele bardziej.
Z powrotem spojrzałam na Posejdona. Z jednej strony czułam do niego respekt i szacunek, a z drugiej pragnęłam, aby mnie przytulił, posłuchał, żebym mogła poczuć się w jego ramionach bezpieczna. Jednak na żywo widziałam go drugi raz w życiu, a sprawy na pewno nie ułatwiało to, że teraz wyglądał na jedynie parę lat starszego ode mnie.
- A teraz Zeus nie zabrania się ze mną spotykać? - zapytałam, zanim zdążyłam przemyśleć swoje pytanie.
- Teraz i tak nie może mnie ukarać. - odpowiedział.
Będąc szczera, spodziewałam się raczej, że powie "Postanowiłem się zbuntować" albo "Chcę spędzić z tobą resztę lata", jednak się rozczarowałam.
- Dlaczego nigdy nie dałeś chociaż żadnego znaku, że jestem twoją córką? Wiedziałam o bogach greckich, więc nie byłby to dla mnie szok.
- Nie domyślałaś się po tym, jak potrafiłaś wywoływać tornada czy fale?
- Umiałam również przywoływać wiatr i wybuchać różne rzeczy. Czemu nie wysłałeś kartki na urodziny albo święta? Nigdy nie dałeś żadnego znaku życia. Naprawdę sądziłam, że moim ojcem jest jakiś hollywoodzki aktor.
- Zeus zabraniał...
- A tak naprawdę? - przerwałam mu. - Bez kłamstwa.
- Jesteś pewna?
- Lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwo. - odparłam, siadając na łóżko naprzeciwko chłopaka.
- Zawsze kojarzyłaś mi się jedynie z karą, a wiesz, że nawet jeśli coś uwielbiasz robić, ale musisz wykonać to w ramach kary, już nie ma takiego smaku.
Przyznam, zamurowało mnie. Wiedziałam, że pewnie nie był zadowolony z mojego istnienia, ale zdążył się przyzwyczaić albo nawet mnie pokochać. "Nadzieja matką głupców" jak to mówią.
- Och. - tylko tyle dałam radę z siebie wydusić. - No nieźle.
Byłam bardzo zawiedziona. Wiedziałam, że na matkę nigdy nie mogę liczyć, ale zawsze jeszcze liczyłam na ojca. A teraz? Ostatni most został spalony, a ja poczułam się naprawdę samotna.
- Wybacz, Lunito. Starałem się ciebie pokochać, czasami wydaję mi się, że już się udało, jednak...
- Rozumiem. - wstałam. Starałam się panować nad głosem. Skierowałam się w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytał Posejdon.
- O, nagle cię to interesuje? - nie zdołałam zapanować nad gniewem. - Jesteś beznadziejnym ojcem. Poprawka: beznadziejnym ojcem dla mnie, bo dla Percy'ego i Tysona jesteś doskonałym "tatusiem". Jesteś seksistą, wrogiem feminizmu? Czy po prostu mnie nienawidzisz? Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale jesteś taki sam jak matka: zepsuty do szpiku kości.
- Lunito, zaczekaj. - mężczyzna złapał mnie za ramię. - Mój brat nie chciał, bym o tym ci mówił, ale to od ciebie może, a właściwie na pewno będzie zależeć, czy staniemy się na powrót bogami.
Zaśmiałam się w sposób niepodobny do mnie.
- Jeśli ma to zależeć ode mnie, już możesz szukać pracy i małego mieszkanka w Bronx.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie czułabym się jakoś szczególnie źle, gdyby nagle wybuchnął. Jego wnętrzności rozbryzgały się po ścianach domku numer trzy. I tak nie przepadam za tym miejscem. Nie przepadam za obozem. Po raz pierwszy poczułam, że chcę do domu, nawet jeśli oznaczałoby to konfrontację z mamą, która wyskoczyłaby z pytaniem, dlaczego nie byłam na jej przyjęciu.
Automatycznie skierowałam się w stronę domku Hadesa. Tylko Nico mnie tu jeszcze trzyma. Miętuska podreptała za mną, a ja wściekła robiłam coraz szybsze kroki, aż, przez moją słabą formę, zaczęłam dyszeć jak stary parowóz.
Nagle uderzyłam o coś. Była to Samantha, która trzymała pod pachą piłkę plażową.
- Coś się stało, Lunita? - spytała.
- Nic. - pokręciłam głową.
- Mnie możesz powiedzieć. - uśmiechnęłam się. - Jeszcze nie jesteśmy p... bliskimi koleżankami, ale wszystko p... na to jeszcze mamy czas.
Miętuska warknęła na nią, a ja zgromiłam ją spojrzenie. Nie mam ochoty mieć więcej wrogów, szczególnie wśród dzieci Demeter, które potrafią robić doły z ostrymi kolcami.
Ktoś zawołał Sam, która z uśmiechem wróciła na boisko. Ja po minucie byłam już pod domkiem numer trzynaście, ale zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam "Wejdź". Nico rozpakowywał swój plecak, rozkładając swoje rzeczy do szafy i na półki.
- Pierwszy raz czułaś się wysoka, co? - drażnił się ze mną. - Rozmawiałaś z Posejdonem?
- Weź nawet nic nie mów. - położyłam się na łóżku, zagłębiając głowę w poduszkę. Niespodziewanie, tak znikąd, coś mi się przypomniało. - Jakie są konsekwencje złamania przysięgi na Styks? - spytałam.
- Dlaczego pytasz? - zdziwił się.
- Bo komuś obiecałam, że innemu komuś coś powiem, ale nie jestem pewna, ile miałam powiedzieć, a co zachować dla siebie i czy na pewno tylko jednej osobie.
Nico usiadł obok mnie, marszcząc czoło. Miętuska usiadła mu na kolanach, a on zaczął drapać ją za uszami.
- Różne. Zależy co i komu przyrzekałaś. A co obiecałaś?
- Miałam nie mówić, że w ogóle coś przysięgłam... - uświadomiłam sobie. - Czyli już złamałam przysięgę. - załamałam się. - Super, po prostu super. Wiesz, zaczyna mi już wszystko zwisać. Pamiętasz, kiedy wyczułeś w środku nocy czyjąś śmierć? - potaknął. - Kiedy siedziałam na czatach, pojawił się Ktoś. Dał mi breloczek, który miałam przekazać Chejronowi i zabronił wspominać, że w ogóle go spotkałam. Później pojawiły się jakieś dziwne światła, a on coś mi zrobił, że nie mogłam się ruszać. Pobiegł w stronę tych świateł. Najpierw było słychać odgłosy walki, ale nagle wszystko umilkło. Później ty stwierdziłeś, że ktoś umarł.
Syn Hadesa zasępił się.
- Był z Obozu Herosów? Może go znam... znałem?
- Miał blond włosy i był wyższy ode mnie, od ciebie chyba też. Posiadał łuk i kołczan, a na nim wyszyte litery "w" i "s". To pewnie skrót od "wojna jakaś" albo przestawione "Star Wars", albo założył odwrotnie i było to "m" i "s"... Zrobiłeś się strasznie blady. - zwróciłam się do Nica, którego twarz przybrała kredowobiały kolor. - Znałeś go?
- Miał piegi?
- Tak, ale...
Przełknął ślinę.
- Luna, wyjdź. - zrzucił Miętuskę z kolan, podnosząc się.
- Co się stało, Nico? Kto to był?
- Idź stąd. - powiedział bardziej stanowczo.
- Nico...
Poczułam jak oblewa mnie przerażenie. Podobnie czułam się jedynie w towarzystwie Hadesa. Temperatura się obniżyła, a szczeniak zaczął warczeć. Zaczęłam się trzęść ze strachu. Ze strachu przed Nico.
- Wyjdź stąd.
Nie miałam odwagi sprzeciwić się chłopakowi. W pośpiechu opuściłam domek Hadesa, próbując pojąć co tu się właśnie stało.
Stałam jak pokraka przed budynkiem. W jednej chwili narósł we mnie ogromny gniew. Nie dosyć, że byłam zła na Posejdona, to jeszcze Nico. Ktoś jeszcze ma ochotę ze mną się pokłócić?
Ruszyłam w stronę... Tak, tak, plaży. Chciałam zostać sama i wszystko przemyśleć. Niestety szczęście znowu mi nie dopisało.
- Lunita, co się dzieje? Odkąd w... znowu jesteś w obozie, chodzisz wściekła jak osa. - Samantha dogoniła mnie i zatrzymała.
Chciała się zaprzyjaźnić? Tak to się robi? To wkurzające. Początek mojej znajomości z Nico wyglądał kompletnie inaczej i na pewno o wiele dziwaczniej.
- Wygadasz się mi jak p... bliskiej koleżance. Wiem, że Tohi była taka dla ciebie, ale niestety została po... za... uwięziona albo nawet zabita. - przygnębiła mnie jeszcze bardziej. Widząc moją ponurą minę, objęła mnie ramieniem. - Chodź, pogadamy.
Pociągnęła mnie w stronę plaży i razem usiadłyśmy na wydmie, która uformowała się w piaszczyste leżaki, dzięki mocy Sam. Znowu w jej spojrzeniu widziałam to dziwne coś, ale naturalne piękno znowu to przyćmiło.
- Z kim się pokłóciłaś? - spytała.
- Z Posejdonem i Nico. - Miałam nieodpartą chęć ponownego zapytania się o Ktosia, ale skoro za pierwszym razem przyniosło to taki skutek, wolałam nie ryzykować. - W ogóle ich nie znam.
- Jeśli cię to pocieszy, ja też nie znam mojej matki. - zacisnęła szczękę. - Ale ty Nica tak.
- Doprawdy? Nawet nie wiem kiedy ma urodziny.
- W zasadzie, ja wiem o nim więcej, ale ty go znasz lepiej.
- Nie rozumiem. - pokiwałam głową.
- Spędziliście ze sobą mnóstwo czasu, lecz nie znasz suchych faktów.
- A ty znasz?
- Tak jak on, jestem cało... mieszkam tu cały... całe dwanaście miesięcy. - znowu długo dobierała słowa. - Zaobse... Zauważyłam co nieco.
- Na przykład?
- Na lunch zwykle je rybę z f... ziemniakami i popija colą, ale nie lubi winogron i suszonych owoców...
- Stalkujesz go? - zaniepokoiłam się.
- Nie. - zaśmiała się. - Mam chłopaka, tak samo jak on.
- Naprawdę? Nigdy o tym nie wspominał. - zdziwiłam się. - Kto to? Ktoś z obozu?
- Will Solace, syn Apolla. - odpowiedziała. - Całkiem p... ładny, ale chudzina. Ale są gusta i guściki.
Wydałam z siebie okrzyk, a Mietuska spojrzała na mnie z miną "Czemu mnie nie posłuchałaś?!". Samantha spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Chyba go nie pocałowałaś? - zapytała z autentycznym lękiem w głosie.
- Zrobiłam coś gorszego! - poderwałam się z piaskowego leżaka i pobiegłam w stronę domku Hadesa.
Lunita, ty idiotko, "ws" to inicjały!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top