Rozdział 42 "Ojciec nie jest taki zły"
Nico
Chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z szoku. Co tu właśnie się wydarzyło?
Wstałem chwiejnie i ruszyłem prosto na wzgórze, potykając się o słodkości po Diskordach. Luna nie mogła od tak zniknąć. To przeczy zasadom... wszystkiego!
Gdy doszedłem prawie na sam szczyt, niemal ją rozdeptałem. Leżała nieprzytomna. Zmierzyłem jej puls i sprawdziłem czy oddycha. Żyła. Ulżyło mi.
– Luna, obudź się. – potrząsałem nią.
Nie do końca wiedziałem co robię. Może miała coś złamane, a ja pogarszałem jej stan? Najważniejsze było dla mnie, by odzyskała przytomność. Wtedy już wszystko się jakoś ułoży.
– Już się nie obudzi. – usłyszałem głos za sobą.
Odwróciłem obolałą głowę. Zobaczyłem młodą kobietę, niewiele starszą ode mnie, o niemal białych włosach, spiętych w dziwne upięcie, składające się z mnóstwa warkoczy. Jej skóra była lekko srebrna, a jej postać emanowała przyjemnym chłodem. Na sobie miała długą szatę z metalowymi, delikatnymi zdobieniami. Na głowę założyła opaskę z księżycem w kształcie rogala. Stała w granatowoczarnym rydwanie, zaprzężonym w białe konie, nad którymi unosiła się jasna, święcąca poświata.
– O czym ty mówisz? – zapytałem.
Posłała mi zimny uśmiech.
– Jej dusza jest w Podziemiu.
– Co?
– Jako syn Hadesa powinieneś mieć o tym jakieś pojęcie. – westchnęła. Uklękła przy niej i odgarnęła Lunie włosy z twarzy. Nie podobało mi się, że dotykała jej nieznajoma. – Lunita użyła zaklęć, ale nieco je przekręciła, przez co razem z duszą Eris, i jej znalazła się tam, na dole.
– Kim jesteś?
– Nazywam się Luna.
Patrzyłem na nią zdumiony. To jest Luna? Ale jej dusza jest podobno w Podziemiu.
– Nie, ja jestem jedynie "opiekunką". – Nie wiem, czy czytała mi w myślach, ale sama taka możliwość mnie niepokoiła.
– Nie rozumiem. – odpowiedziałem. – Powiedz, co z Luną? Przecież ona żyje.
– Owszem, żyje. Jej organizm nadal podejmuje funkcje życiowe, ale Lunita już nigdy nie otworzy oczu, nie odezwie się. W środku niczego nie ma. To tylko skorupa.
Spojrzałem na przyjaciółkę. Wyglądała jakby co najwyżej spała. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież tak nie dzieje się z duszami. Idą do Hadesu dopiero wtedy, gdy ich ciała umrą. Może nadal byłem otumaniony, ale to wszystko nie mieściło mi się w głowie. Nagle coś sobie uświadomiłem.
– Skoro Luna żyje, to czyją śmierć poczułem?
Kobieta miała minę, jakbym trafił w sedno.
– No, rusz głową, jesteś blisko.
– Sugerujesz, że mam ukraść jej duszę z Podziemia? – zrozumiałem.
– Możesz spróbować, ale obawiam się, że może nie starczyć ci siły.
– Jesteś "opiekunką" Luny, tak? To chyba ci nie wychodzi.
– Uważaj herosie, jestem boginią. – zacisnęła usta i podniosła dumnie podbródek.
– To pomóż mi. Muszę uratować Lunę.
– Życzę powodzenie. – dotknęła mojego ramienia, co wiązało się z przypływem mocy.
Rozpłynąłem się w cieniu kobiety, by pojawić się w przystani, z której właśnie wypływała łódź pełna dusz, z Charonem. Pozostałe niemal przezroczyste zjawy czekały w wielkiej kolejce. Wpychały się, jakby chciały zmieścić się na jak najmniejszej przestrzeni.
Wepchałem się w kolejkę i próbowałem odnaleźć Lunę. Byle jeszcze nie popłynęła łódką. Co mnie nieco zdziwiło, czułem cielesność tych duchów, więc gdy się przepychałem, zebrałem mnóstwo obelg w najróżniejszych językach.
Dostrzegłem małą postać stojącą tuż przy brzegu Styksu. Była dosyć przezroczysta, nawet jak na ducha. Nie miałem dużo czasu.
Złapałem ją za rękę i wyciągnąłem z kolejki.
– Jesteś żywy! – uśmiechnęła się. – Już się bałam, że coś źle zrobiłam i...
– Zrobiłaś źle! Jak mogłaś być tak głupia?!
– Posłuchaj, za chwilę będę musiała się wykąpać Lete i to na dobre, więc mnie słuchaj. Tą osobą, którą "pokonałam", nie była Eris, ale jej córka, Dysnomia. Eris odebrała jej nieśmiertelność i powiedziała, że ją zwróci, dopiero gdy ta jej pomoże. Dysnomia udawała matkę, między innymi dzisiaj. Wiem, że głupio zrobiłam, bo wystarczyło przebić ją sztyletem i już by była martwa... W każdym razie, Eris jest teraz na Olimpie i odbiera bogom nieśmiertelność. Musisz im pomóc.
– Skąd to wszystko wiesz?
– Dysnomia dopiero wsiadła do łódki Charona.
– Ale żadna z was nie ma obola, by zapłacić.
– Charon powiedział, że nie pozwoliłby uciec duszy bogini, która teoretycznie nigdy nie powinna umrzeć. A za mnie zapłacił dziadek Eddie góry. Jaki wspaniałomyślny. – uśmiechnęła się ironicznie.
– Muszę cię jakoś stąd wydostać. – oznajmiłem jej.
– Nico, ja umarłam...
– Żyjesz. – przekonywałem ją.
– I co z tego? Moja dusza jest w Hadesie. Ja jestem w Hadesie. To źle zabrzmiało. – wzdrygnęła się.
– Musisz ze mną wrócić, rozumiesz? Kocham cię. – przytuliłem ją.
W miejscach, w których ją dotykałem, czułem okropne, przejmujące zimno. To było jak wkładanie ręki do zamrażarki. Ale mimo to, nie chciałem wypuścić jej z objęcia. Bałem się, że rozpłynie się, rozpuści jak sól w wodzie i stracę kolejną osobę.
– A wy gdzie?
Szponiasta, długa ręka złapała za ramię Luny. Jej właścicielem był szpetny, brodaty starzec, odziany w strój niewolnika. Jedną ręką podpierał się o wiosło zanurzone w wodzie. Świdrował nas spojrzeniem czarnych gałek ocznych. Klika razy miałem już "przyjemność" go spotkać, ale za każdym razem jego wygląd mnie odrzucał.
– Charonie, zostaw ją. – rozkazałem, zdobywając się na władczy ton.
Próbowałem wytworzyć falę przerażenia, którą powaliłem już wielu, ale na bogu nie zrobiła chyba żadnego wrażenia, za to dusze cofnęły się ode mnie, tworząc coś w rodzaju placu, na którym został Charon, Luna i ja.
– Może i jesteś synem Hadesa, ale nie będziesz mi porywał dusz.
– Ona nadal żyje. Jej dusza znalazła się to przez przypadek.
– Wysłuchaj mnie, bachorze. Żyję od wielu tysiącleci i słyszałem już wiele ckliwych historyjek, w tym muzykę Orfeusza, przy której nawet Erynie się popłakały. Ja jestem odporny na takie telenowele i teatrzyki jednego aktora. – szarpnął mocno dziewczynę, ciągnąc ją ku sobie. – Chyba nie chcesz, bym wezwał twego ojca, co? Łamiesz najważniejsze możliwe zasady. Wiesz co to dla ciebie oznacza?
Zamianę w mlecza?
– Charonie, twoja przerwa na lunch jest za godzinę. – za moimi plecami pojawił się Hades, a ja się spiąłem.
Mężczyzna miał na sobie długą, powłóczystą szatę, na której widać było twarze ludzi z Pół Kary: wykrzywione w bólu, w złości i wszystkich innych negatywnych emocjach. Bladą skórę i czarne włosy odziedziczyłem po nim, tak jak ciemne oczy. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy urosnę chociaż na tyle, by być wzrostu Hadesa (kiedy ukazuje się w postaci człowieka). Jest dosyć potężnie zbudowany, czego już po nim nie odziedziczyłem, ale też gibki, przez co wielokrotnie utożsamiałem go z gimnastykami.
– Panie, twój syn chce porwać duszę. – oznajmił bóg przewoźnik, popychając Lunę bliżej Styksu. Może to było tylko złudzenie, ale wydawało mi się, że robi się coraz bardziej przezroczysta.
Pan Umarłych zmierzył mnie spojrzeniem. Gorzej być nie mogło. Hades opowiadał, że chciał wyciągnąć mamę z Podziemia, ale on szczególnie nie może łamać zasad zmarłych. Rozumiałem jego ból, więc i on powinien wiedzieć co czuję. Czy nie może zrobić wyjątku jak dla Orfeusza?
– Sądzisz, że jeśli złapiesz ją za rękę i przeniesiesz się cieniem na powierzchnie, to coś da? – spytał.
– Tak myślę. – odpowiedziałem, tracąc pewność siebie.
Pokiwał z rozczarowaniem głową. Moje nogi zamieniły się w galarety.
– Wsiadaj do łodzi. – Charon popchnął przyjaciółkę do statku.
– Ojcze, musi być jakiś sposób. – nagle coś przyszło mi do głowy. – A Klucze?
Przewoźnik odwrócił się, marszcząc czoło.
– Czyli to prawda...
– Charonie, zostaw Lunitę i bierz się za przewożenie reszty dusz. – rozkazał mężczyzna.
– Tak, panie. – odpowiedział, wyraźnie niezadowolony.
Hades czekał, aż staruszek odpłynie kawałek od brzegu i dopiero się odezwał.
– Czy musiałeś mówić o tym przy nim? – zganił mnie. – Wystarczy mi plotek w Podziemiu. – patrzył na mnie, przypominając mi o misji, którą mi powierzył. Miałem co do niej tyle pytań, ale w tej chwili było coś ważniejszego. – Owszem, mogę ich użyć, ale za pewną cenę.
– Jaką? – zapytałem, niemal wchodząc mu w słowo.
– Twoją matkę. – zwrócił się do Luny.
Dziewczyna była na wpół przezroczysta. Przygryzła wargi, zastanawiając się.
– Zgódź się. – powiedziałem do niej. – Hades zapewne się w niej zakochał.
Patrzyła na mnie niepewnie.
– Dobrze, zgadzam się. – zdecydowała.
Odetchnąłem z ulgą. Czy to możliwe, że wszystko się uda?
– Doskonale. – na twarzy ojca pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
Hades wyjął z pochwy miecz, o czarnej, szerokiej głowni, na której końcu wymalowano pęk złotych kluczy. Rękojeść zdobiło mnóstwo kamieni szlachetnych i złota. Ostrze było tępe, co nie przystoi dobremu mieczowi.
Wstrzymałem oddech.
– Co prawda, jeszcze nigdy go nie używałem, ba!, nawet ja nie zleciłem jego wykonania. – jego oczy błyszczały z podniecenia. – Nie mam pojęcia, jakie będą skutki uboczne, ale no cóż; ktoś musi być króliczkiem doświadczalnym.
Luna spojrzała na mnie przerażona. Zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, klinga broni powędrowała ku jej ciału. Dusza została "wessana" do miecza z cichym syczeniem.
– Teraz będzie już dobrze? – zapytałem ojca.
– Oj nie, dobrze nie będzie, ale dusza Lunity powróciła na powierzchnie, jeśli o to ci chodziło. – schował broń do pochwy. – A dla waszej wiadomości, zrobiłem to na ostatnią prośbę Zeusa...
– Ostatnią? – dziwiłem się.
– Sam się niedługo dowiesz. – położył mi dłoń na ramieniu, co wprawiło mnie w dyskomfort. – Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o lokalnych problemach. – ściszył głos.
Pokiwałem przecząco głową.
– Dziękuję. – powiedziałem, jednak czując się zobowiązany do powiedzenia tego.
– Lunita jest w pewnym sensie projektem bogów. Jeśli się nie powiedzie, mamy plan B. W każdym razie, jej przeznaczeniem nie jest umrzeć teraz, ale każdy kiedyś umiera. A herosi wcześniej niż reszta.
– A moja śmierć?
– Tu masz szczęście, bo wtrącił się Muszlobrody. Zawsze dziwili mnie śmiertelnicy, którzy tak przywiązywali się do życia. Śmierć nie jest taka zła. Nawet Charon od paru lat jest milszy dla dusz.
– Nie chcę wiedzieć jaki był wcześniej.
– Masz rację, nie chcesz wiedzieć. A teraz już wracaj tam, na górę.
Znowu poczułem przypływ mocy i po paru sekundach znajdowałem się z powrotem na wzgórzu. Luny-bogini nie było, za to Percy klęczał obok Luny, mierząc jej puls.
– Nico! Nic ci nie jest? – spytał. – Gdzie byłeś? Wiesz co z Luną?
Nie zwracając uwagi na pytania syna Posejdona, zacząłem budzić dziewczynę. Otworzyła oczy i ledwo słyszalnym głosem powiedziała:
– Percy, leć na Olimp. Pomóż bogom. Eris odbiera im nieśmiertelność... Miętusko, zmień się w pegaza... – wydusiła, po czym straciła przytomność.
Koło nas stał duży, kremowy pegaz, który wpatrywał się w nas brązowymi oczami.
– O czym ona mówiła? – dopytywał się chłopak.
Streściłem mu to, co sam wiedziałem od Luny.
– Tylko się pośpieszcie.
– Ale...
– Pośpiesz się!
Percy wymienił spojrzenia z Miętuską i oboje zbiegli z wzgórza. Średnio realne wydawało mi się to, by poboczna bogini dała sobie radę z dwunastoma bogami, ale kto to wie, skoro jest boginią chaosu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top