Rozdział 35 "Hera na co dzień"
Luna
Podniosłam obolałą głowę i zadałam głupie pytanie:
– Tartar? Ten Tartar? Jak to możliwe?
Chłopcy tylko pokiwali głowami. Rozglądali się dookoła, jakby szukając potencjalnych wrogów. Podniosłam się na nogi, krzywiąc z bólu. Gdy próbowałam zrobić krok, stopy grzęzły mi jak w galarecie albo błocie, przez co poruszanie się było bardzo trudne.
– Co to za zielone punkty? – Nico wskazał świecące kropeczki w ciemności po mojej prawej.
– Ślepia jakieś bestii? – spytałam ze strachem.
– Nie ruszają się. – stwierdził Percy. – Ale licho wie. – westchnął. – Jak mamy się stąd wydostać?
Ruszyłam w stronę ściany, rozpatrując wspinaczkę. Niestety brzegi rowu były z gliny, w dodatku strasznie śliskiej, jakby spływały po niej non stop krople wody. Powierzchnia w dodatku była pionowa, więc nasza sytuacja przedstawiała się coraz gorzej. Żeby się wspiąć, musielibyśmy pokonać jakieś sto metrów w górę. Nie byłam pewna czy dałabym radę i sądziłam, że chłopaki podobnie.
– Luna, uważaj! – usłyszałam krzyk i odwróciłam się w stronę jego źródła.
Nagle zostałam powalona i poczułam jak coś siada mi na brzuchu, chociaż nic nie widziałam. Zaczęłam się szarpać, ale dwie niewidzialne ręce chwyciły mnie za gardło. Były zimne jak stal, a na twarzy czułam ohydny oddech, który kojarzył mi się z starymi autobusami pełnymi niezjedzonego jedzenia: odorem kanapkowym.
Dusząca mnie postać zaczęła nagle nabierać widzialnych kształtów. Czarna mgła oplotła człekokształtną figurę siedzącą mi na piersi. W miejscu oczu ukazały się dwa zielone punkciki, który płonęły seledynowym ogniem.
Dłoń nadal miażdżyła mi tchawicę, więc nawet nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Próbowałam zawołać do Nica telepatycznie, ale czułam jakąś barierę.
Usłyszałam śmiech. Śmiech szczery, ale jednocześnie okrutny, pozbawiony wszelkich uczuć, może jedynie zabarwiony satysfakcją. Nagle przed oczami zobaczyłam syna Hadesa, który wręcz zwijał się z radochy. Widział, że się duszę i sama nie daję rady, lecz on tylko patrzył na mnie zadowolony. Po głowie huczało mi jedno słowo: zdrada. Było tak nieznośne, a ja z każdą sekundą przekonywałam się co do jego słuszności. Jak on może coś takiego robić?! Uważałam go za przyjaciela, a on zwabił mnie tylko w pułapkę, którą nie wiadomo od jak dawna szykował. Przecież Tartar to praktycznie jego drugi dom! Nic dziwnego, że ciągnie go do takich miejsc.
Człekokształtna postać zniknęła tak niespodziewanie, jak się pojawiła. Przez moment czułam, że spadam, gdy nagle zawisłam na rękach nad głęboką, czarną dziurą. Ubłocone dłonie ślizgały mi się z mokrawej skały.
– Jak możesz coś takiego mówić!? – dobiegł mnie z boku głos Nica. – Zamknij się i nie odzywaj! Żałuję, że to wszystko ci powiedziałem!
Dlaczego wydziera się na mnie!? To on jest podłym zdrajcą! Broni się, próbując mnie pogrążyć?
Wezbrała we mnie ogromna wściekłość, która dodała mi sił. Mimo słabych rąk, nadal utrzymywałam się nad przepaścią, chociaż wymagało to ode mnie heroicznego wysiłku. Próbowałam znaleźć oparcie na stopy, ale ściana była kompletnie płaska, jakby jeszcze wyrównana walcem.
Ktoś złapał mnie za rękę. To był Percy. Pomógł mi wciągnąć się na półkę skalną. Nic nie mówił, ale twarz miał wykrzywioną z wysiłku. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego, jakby właśnie walczył ze swoją największą słabością.
– Nic ci nie jest? – spytał, kiedy odeszliśmy kawałek od krawędzi.
Wydawał się już nieco spokojniejszy, ale wydawało mi się, że zaczęły go męczyć ogromne wyrzuty sumienia. Podnieśliśmy się na nogi, gdy zauważyłam idącego w naszą stronę Nica, wściekłego jak osa.
– Ty mała, wredna zołzo! – wycedził przez zęby.
Popatrzyłam na niego gniewnie. Co on ma do mnie, sam jest zdrajcą! Jak ja nienawidzę takich perfidnych, dwulicowych ludzi! Jeśli on jest jeszcze człowiekiem...
Walnął mnie pięścią w brzuch, a ja zgięłam się w pół. Nie spodziewałam się takiego ruchu; zawsze była pewna, że, bądź co bądź, ale Nico mnie nie uderzy. Percy od razu odepchnął go do tyłu.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął.
Z trudem się wyprostowałam. Nie chciałam być jego dłużniczką. Zacisnęłam dłoń i z ogromną (jak na mnie) siłą, wspomaganą przez nieopisany gniew, walnęłam go w twarz, aż usłyszałam trzask. Tym razy chłopak się zatoczył, a brat mnie chwycił za ramiona.
– Oszaleliście?! Zachowujecie się jak zwierzęta! Uspokójcie się!
Patrzyłam na Nica z byka. Gdy stanął na pewnych nogach, zobaczyłam jak z złamanego nosa kapie mu krew. Z jednej strony byłam bardzo zadowolona ze swojego celnego uderzenia, ale z drugiej odezwało się coś, czego nie potrafiłam opisać. Wstyd za swój zwykle opanowany gniew.
Z tych sprzecznych uczuć uformowała się frustracja. W jednej chwili wszystkie mięśnie się rozluźniły, a wszystkie emocje wyparowały. Sekundę później okazało się, że przekierowałam je na brzeg rowu. Idealnie płaska ściana zaczęła się osuwać jak śnieżna lawina. Bryłki gliny leciały w dół, a w końcu powstał nasyp, prowadzący do miejsca na górze, do którego zmierzaliśmy.
– Idźmy stąd, bo robi się coraz dziwniej. – powiedział Percy i zaczął kierować się do osuwiska.
Popatrzyłam na syna Hadesa. Już nie widziałam w jego oczach ogników wściekłość, ale zdecydowanie nadal był zły za złamany nos. Poczułam się strasznie głupio i miałam ochotę zniknąć pod rumowiskiem.
Wdrapanie się na górę zajęło nam chwilę. Nie odzywaliśmy się do siebie, bo to co tu się działo wykraczało poza nasze umysły. Co to była za tajemnicza postać? Dlaczego tak "łatwo" wydostaliśmy się z rzekomego Tartaru? Dlaczego złamałam przyjacielowi nos?
Moja wizja z nim jako zdrajcą coraz bardziej się rozmywała, a ja zaczęłam mieć wrażenie, że to był tylko senny koszmar.
Gdy dotarłam na szczyt, mocne światło ogromnych reflektorów paliło mnie w oczy. Osłoniłam je ręką, gdy nagle usłyszałam głosy. Był to warkot silników, klaksony, gwar uliczny i inne dźwięki typowe dla miasta. Z powietrza zniknęła siarka i znowu mogłam wziąć głęboki oddech bez napadu kaszlu. Gdy otworzyłam oczy nie znajdowałam się już w ciemnym pomieszczeniu, na krawędzi otchłani, lecz w mieście. Stałam na chodniku przy ruchliwej drodze, a na przeciwko mnie stał sznur identycznych budynków.
To z pewnością nie było już to miasto-widmo. Wszędzie było mnóstwo ludzi, a psy nie wymiotowały dymem. Po mojej prawej stronie byli również Percy i Nico, którzy, tak jak ja, rozglądali się zdziwieni.
Z domu centralnie przed nami wyszła kobieta. Przystanęła na schodach i zaczęła się w nas wpatrywać. Miała koło czterdziestu lat i brązowe włosy spięte w kok. Ubrana była w jeansy i zwykły T-shirt i wyglądała jak idealna mama z filmów: nie miała ciała modelki, ale jednocześnie nie była gruba, jedynie posiadała krągłości. Na jej twarzy malowała się troska.
– O bogowie, to Hera. – rozpoznał kobietę Percy.
Bogini wskazała nam ręką, byśmy do niej podeszli.
– Sądziłam, że będziecie na obiad, a tymczasem jest już dziewiętnasta. – powiedziała, gdy podeszliśmy bliżej. – A tobie co się stało? – spytała Nico.
– Ktoś mi złamał nos. – popatrzył wyraźnie na mnie, a ja zacisnęłam wargi.
– Masz szczęście, że nauczyłam się je nastawiać. Na Olimpie często się przydaje.
Gdy przekroczyłam próg, moim oczom ukazał się najprzytulniejszy salon na świecie. Dominowały tu ciepłe barwy. Na beżowej kanapie leżało parę poduszek, w kominku palił się ogień, na podłodze znajdowały się panele, ale obok paleniska leżał średniej wielkości, mięciutki dywan. Na ławie stał wazon z świeżymi kwiatkami, a na ścianach wisiały dwa piękne obrazy z podpisem Apolla. Dalej dało się zobaczyć drewniany stół jadalny, a na końcu pomieszczenia była kuchnia urządzona w podobnym stylu. Okna przysłaniały błękitne zasłony. Wszystko wyglądało cudownie. Ten salon różnił się o sto osiemdziesiąt stopni od salonu w moim mieszkaniu. Ta wersja podobała mi się o wiele bardziej.
– Zdejmijcie te brudne buty, Iris dopiero tu sprzątała. – wykonaliśmy polecenie i przeszliśmy do salonu. – Ty, di Angelo, chodź ze mną od razu do kuchni.
Kazała mu usiąść na krześle przy stole i zaczęła zmywać krew z jego twarzy.
– Iris, zrób im coś do picia. – zwróciła się do pokoju przyległego do salonu.
– Hero, wielokrotnie powtarzałam ci, że nie jestem twoją służącą! – doszedł nas głos zza drzwi. – Twój głupi kocur i pies znowu do mnie przyszli!
Ciemnowłosa kobieta wyrzuciła z pokoju dwójkę zwierząt na korytarz i zatrzasnęła za sobą drzwi. Hera przewróciła głowami i zaczęła zrzędzić pod nosem, że bogom już się w głowie przewraca.
– Teraz trochę za boli. – oznajmiła i usłyszałam krzyk Nica. – I po sprawie. I tak nie było źle. Pamiętam, jak raz Apollo pobił się Hefajstosem i przez to, że jedyny olimpijski uzdrowiciel był nie zdolny do uzdrawiania, ta lebioda została starta na proch (dosłownie), ja musiałam nastawiać ten wielki kalafior Hefajstosa. Darł się tak, jak gdy zrzucałam go z Olimpu. Ty za to nigdy nie wyglądałeś na typa do walki. – powiedziała, sprzątając ze stołu pobrudzone chusteczki i podając przyjacielowi czyste, ponieważ nadal leciała mu krew. – Tak z czystej ciekawości: kto cię tak urządził? Nie było mnie wtedy na Olimpie i nie mogłam was obserwować.
– Ja. – przyznałam się, spuszczając głowę.
– Musiałaś się pochwalić? – spytał sarkastycznie.
– Chodź tu, Lunita, potrzymasz okłady. – wyjęła z zamrażarki dwa kwadratowe woreczki z niebieską substancją. Wręczyła mi je. – Pochyl głowę do przodu – poleciła synowi Hadesa. – a ty jeden połóż na kark, drugi na nasadę nosa. Ale delikatnie. Pamiętaj o oddychaniu przez usta. Kawy, herbaty? – diametralnie zmieniła temat. – Wiem Lunita, że ty wolisz czekoladę.
Hera ruszyła do kuchni, zostawiając nas w salonie. Kot podszedł do Percy'ego i zażądał głaskania, za to pies, który był labradorem (co przypomniało mi Miętuskę), ocierał się o nogi przyjaciela.
– Przepraszam, Nico. – powiedziałam niemal szeptem do chłopaka.
Nadal patrzył na mnie zły. Z ciemnych oczu niemal strzelały błyskawice. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie do końca rozumiałam co się stało w "Tartarze", ale nie chciałam wymyślać jakiś głupich usprawiedliwień, ponieważ, bądź co bądź, zadałam cios własną pięścią , która teraz mnie trochę bolała.
Twarz Nica zaczęła się rozmazywać. Głowa stała się strasznie ciężką, a po chwili nie widziałam już nic, za to poczułam, jak upadam.
Widzę przystań, do której przypływa mała, stara łódka. Na kładce stoi wysoka kobieta o rudych włosach. Łypie na mnie groźnie, ale uśmiecha się.
– Ty głupia idiotko, utkniesz tu na zawsze, a mi mamusia pomoże. – mówi.
Nagle przenoszę się do wielkiego salonu, w którym wszędzie walają się zabawki. Dwie małe dziewczynki siedzą na kanapie i oglądają telewizję. Widzę na ekranie Diskorda, który zaczyna mówić rymowankę.
– Gdy elementy znaleźć chcesz...
Przenoszę się do ciasnego korytarza. Siedzę pod ścianą, a siedmiolatka mówi do mnie:
– ...oby szybko kopnęli w kalendarz. – uśmiecha się szyderczo.
Jestem w opuszczonym szpitalu. "Wesołe" malunki na ścianach dodają upiorności temu miejscu. Jakiś wysoki chłopak prowadzi i wchodzimy do korytarza, nad którym wisi tabliczka "Porodówka".
– To chyba tu. – mówi.
Czuję wiatr we włosach i widzę ziemię daleko nade mną. Lecę na kremowym pegazie, przeciskając się między zwężeniami kanionu. Gonię Diskorda, wtem widzę wielki gmach, otoczony murem jak twierdza.
Kruki. Mnóstwo kruków. Ciemność. Smutek. Śmierć.
Otworzyłam oczy przestraszona. Nie znajdowałam się już w jadalni, lecz w małym pokoiku. Leżałam na miękkim, białym łóżku, a przez okna dostawały się promienie poranka.
Co to było? Co to za sceny? Nic nie rozumiałam. Nie znałam nikogo z tej wizji. Czy to przyszłość? Czeka mnie coś takiego?
Wstałam z łóżka i pognałam do drzwi. Wyszłam na korytarz, który prowadził do salonu Hery. Bogini stała przy kuchence i robiła jajecznice.
– Hero, co z Nico? – zapytałam.
– Och, Lunita. – kobieta odwróciła się w moją stronę. – Jest na górze i śpi. Nie jest porannym ptaszkiem.
– Co się wczoraj stało?
– Zemdlałaś. Coś mi mówi, że di Angelo przebaczył ci już tę fangę w nos. Gdybyś widziała jego minę. Dba o ciebie jak najbliższą mu siostrę. – uśmiechnęłam się lekko.
– Hero, ja dzisiaj w nocy...
– Szkoda, że to tak szybko się skończy. – westchnęła.
– Ale co? – zadałam pytanie zdezorientowana.
– Pamiętasz Machaona? – spytała.
– Yyy... Tak, to ten szalony lekarz w chmurach.
– Zgadza się. Nie wytłumaczył wam do końca działania tego specyfiku, który wam podał. W truciźnie chodziło o to, by ktoś przekręcił się z powodu długotrwałego bólu, którego nie da się wytrzymać. Ale ona działa z opóźnieniem, czyli efektów na początku nie widać. Zaprojektował to tak, by podawać truciznę wrogom, a później gdy będą umierać, przyjdą po szczepionkę. On będzie chciał się wymienić na coś cennego i w końcu dobiją targu. Ale szczepionka również powoduje ból, więc tak naprawdę ona nie pomaga. No chyba że masz znieczulenie, to wtedy wyzdrowiejesz, ale i tak będzie to bolesne.
– Do czego zmierzasz? – zapytałam z dziwnym uściskiem na żołądku.
– Gdybyś w Kazimierzu nie rzuciła zaklęć przeciwbólowych na Percy'ego, byłby już w Hadesie.
– Ale od razu go bolało... – prawda próbowała się wydostać z ciemnych zakamarków umysłu, ale nie chciałam ją za wszelką cenę dopuścić.
– Powiem wprost. – oparła się o stół. – Nico di Angelo umrze za dwa dni. Przyczyna zgonu: ból nie do zniesienia.
Miałam niedomknięte usta. Co ona powiedziała? Jaka śmierć? Przecież Nico ma dopiero piętnaście lat. On dostał truciznę? Umrze? Nie będzie go? Ale...jak?
– Pomóż mu. – zażądałam i zaczęła płakać. – Nie może, to nie może się stać. Hero...
Oparłam łokcie o stół, a łzy kapały na drewno. Mam czekać na jego śmierć? Ale dlaczego?
– Przykro mi, Lunita. Nikt nie może nic zrobić. Machaon jest okropnie przebiegłym gościem. Jedyne, co możesz uczynić to uśmierzać doraźnie ból. Zastosuj zaklęcia i umil mu te ostatnie chwile życia. – położyła mi dłoń na ramieniu.
Stracę Nica? Ale... On w ogóle na nic się nie skarżył. Może i zauważyłam jego nieco zmienione zachowanie, ale umiera... Nie narzeka, idzie dalej i dzielnie stawia czoło potworom. Jak mogłam tego nie zauważyć! Jest moim przyjacielem, chyba najważniejszą osobą na tym świecie. Niech mówią, że znamy się zaledwie miesiąc, ale ile stało się przez ten miesiąc! Może gdybym wcześniej coś zrobiła, wcale teraz by nie umierał.
Dwa dni. Wydawało mi się, że wskazówka zegara przyśpieszyła. Dwa dni i wszystko zmieni się nieodwracalnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top