Rozdział 20 "Bardzo złe wieści"

Annabeth

– Connor, Travis! Przestańcie stroić sobie te głupie żarty! – krzyknęłam.

Właśnie z kolejnego plecaka po otworzeniu wybuchły mi w twarz serpentyny i konfetti.  Do namiotu weszła Piper.

– Kolejna imprezo-bomba? – zadała pytanie.

– Jesteśmy na ważnej misji, a ich nadal żarty się trzymają!

– Annabeth, dobrze wiesz, że to tylko bracia Hood. – zaśmiała się. – Jak ci idzie?

– Fatalnie. Bogowie naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego.

– Nie martw się. – użyła czaromowy. – Rozmawialiśmy dopiero z Afrodytą, Dionizosem  i Hermesem. Jeszcze na coś wpadniemy.

– Ja wpadnę. – burknęłam.

Dziewczyna wykrzywiła usta.

– Annabeth, wszyscy mamy obowiązek myśleć, nie tylko ty. Nie degraduj nas do sztucznego tłumu. – usiadła obok mnie. – Tęsknisz za Percy'm?

Zmarszczyłam nos. Trafiła w dziesiątkę.

– Ja też nie mogę się doczekać, aż znowu poczuję zapach Jasona. – przyjaciółka objęła mnie ramieniem.

– Z Jasonem co innego. – odparłam. – On bezpiecznie stawia ołtarze w Obozie Jupiter, a Percy jest gdzieś w Ameryce i wręcz woła swoim zapachem potwory. Martwię się.

– To zairyfonuj do niego. – zaproponowała.

– Jest druga w nocy.

– Weź mi nie przypominaj. Mam już wielką ochotę iść spać. To głupie, że Atena kazała nam przyjść do niej o piątej rano.

– Ma napięty grafik. – tłumaczyłam mamę.

Usłyszałyśmy kolejny mały wybuch.

– Pójdę zobaczyć co się dzieje, a ty zadzwoń. – zarządziła.

Wyjęłam z plecaka przedmiot, który niedawno skonstruował Leo razem z Jake'iem. Wystarczy wlać do zbiorniczka wodę i nacisnąć guziczek, a powstanie mgiełka. Wrzuciłam w nią drachmę, wypowiedziałam formułkę i zobaczyłam Percy'ego opowiadającego coś Nico z przejęciem.

– ...i wtedy ta kobieta weszła... Annabeth! – zauważył mnie. – Co u ciebie?

– Cześć, chłopcy. Percy, dlaczego jesteś taki blady? – zmartwiłam się.

– To nic. Posłuchaj Annabeth, Grover mi powiedział...

– Kiedy widziałeś Grovera? – spytałam.

– Przyśnił mi się, gdy byłem nie przytomny...

– Byłeś nie przytomny?

Trzeba ci powiedzieć wszystko od początku. – zadecydował Nico. – Ale musimy się maksymalnie streścić.

– O co chodzi? – przeraziłam się.

– Poszliśmy na rozmowę do Zeusa – zaczął Glonomóżdżek. –  zrzucił nas w gniewie z Olimpu...

– Spadliście z Olimpu!?

– Annabeth, proszę, nie przerywaj. – prosił Nico.

– Znaleźliśmy się w klinice Machaona...

– Syna Asklepiosa, boga internistów?

– On jest bogiem? – zdziwili się.

– Nie wiedzieliście? – przewróciłam oczami. – Kontynuujcie.

– Szczepionka, trucizna, bla, bla, bla...

– Jaka trucizna?

– W Super Zestawie było znieczulenie , szczepionka i trucizna, i każdy z nas dostał jedno z tych. Ja akurat trafiłem truciznę...

– Jak się czujesz?

Czy to zostawiło jakieś skutki? Co będzie z Percy'm? Czy umrze?

– Wszystko jest dobrze, w każdym razie znowu spadliśmy...

– Percy, prawie umarłeś, a ty to zbywasz?! – zezłościłam się.

– Naprawdę nic mi nie jest. Wylądowaliśmy w rowie, straciłem przytomność i wtedy przyśnił mi się Grover. – teraz mówił tak szybko, żebym nie mogła mu przerwać. – Był w Obozie Herosów i powiedział, że niedawno zaatakowały go dziwne potwory, stworzone z fragmentów różnych innych zwierząt. Podobno są bardzo trudne do pokonania. Ale to nie wszystko. Mogą poruszać się lądem, w wodzie i w powietrzu. W dodatku czatują w miastach, ale śmiertelnicy ich nie zauważają. Wyczuwają również połączenia iryfonem, więc dlatego tak się streszczam, rozumiesz? Póki co jest ich po parę w jednym mieście, ale nie wiemy jaką część Ameryki już opanowały. Są bardzo groźne, więc błagam, uważaj na siebie.

– Czy są jakieś straty w obozie? – spytałam

– Parę półbogów zostało rannych, ale wszyscy żyją.

– A co do trucizny...

– Zakończmy ten temat. Dobrze się czuję, ból przeszedł.

– A gdzie teraz jesteście?

– Prawdopodobnie gdzieś w Polsce. – odezwał się Nico.

– Prawdopodobnie?

– Luna poszła się upewnić.

Nie miałam zielonego pomysłu jak oni znaleźli się po drugiej stronie globu.

– Przeprowadziliście już wywiad z bogami?

– Tak, ale nie mamy żadnego pomysłu.

– Dokładnie jak ja.

Usłyszałam jakiś krzyk na zewnątrz. Pewnie kolejny dowcip Connora i Travisa.

– A co u was? – spytał Percy.

Miałam ochotę się do niego przytulić. Poczuć jego piękny zapach, wtulić się w ciepły tors, zwierzyć się ze wszystkiego... Ale obecność Nica trochę mnie krępowała. Zresztą to miała być tylko oficjalna rozmowa w sprawie misji.

– Mnóstwo potworów, staramy się codziennie odwiedzać chociaż jednego boga, nie rozzłościć go, ale nie zawsze to się udaje. – pokiwali głowami ze zrozumieniem. – Ale póki co nie widać dużo postępów. Składanie i rozkładanie obozowiska zajmuje nam prawie godzinę i bardzo się rzucamy w oczy idąc tak wielką grupą. W dodatku nie zdają sobie sprawy jaka poważna to misja. Oni chyba uważają to za prawdziwe wakacje.

– Współczuję ci. – powiedział chłopak. – Na pewno jest ci ciężko.

Te słowa nieco podniosły mnie na duchu. Percy przewodniczy ich misji, więc pewnie ma podobne obowiązki jak ja.

Do namiotu wparowała Clarisse La Rue. Córka Aresa ubrana była w bojówki i obozowy T-shirt. Włosy miała spięte w kitkę, ale była czymś zmartwiona, wręcz przerażona. A to do niej niepodobne.

– Annabeth, brakuje trójki dzieciaków.

Dziewczyna została wyznaczona do liczenia obozowiczów przed snem, po przebudzeniu i kilka razy w dzień. Była dobra z matematyki, więc pomyłka nie wchodziła w grę.

– Gdzie są? Może poszli po chrust?

– Poszli, ale pół godziny temu?! Jeśli nie szukają idealnie prostych gałązek... Cześć Jackson. ...powinni wrócić już dawno temu.

Do środka wszedł Philip (mój przyrodni brat) oraz Harry, podtrzymując czarnowłosą, wysoką dziewczynę. Płakała i była roztrzęsiona.

– Samantha, co się stało? – zadałam pytanie.

– Napad... Potwory... Porwanie... Galaretka... – wydukała.

– Spokojnie, kochanie. – przytulił ją syn Apolla.

Pierwsze trzy słowa miały sens, ale "galaretka"?

– Kogo brakuje? – zwróciłam się do Clarisse.

– Skoro Sam wróciła, to tylko Victorii Williams i Nicka Johnsona.

– Czy oni zostali porwani? – córka Demeter przytaknęła. – Jak wyglądali?

– Końska głowa i szyja, róg jelenia, ciało węża, lewy szpon orła, prawa łapa lwa, nogi smoka i skrzydła nietoperza.

– Annabeth, to one. – wtrącił się Percy. – Nazwali je Diskordami, od rzymskiej wersji Eris.

– Współpracują z Eris. – powiedziałam do siebie. – Zadzwonię później. – włożyłam rękę do mgiełki i przerwałam połączenie.

Bogini chaosu kazała porwać dwójkę herosów. A może te stwory mają własny mózg i same to zrobiły? Ale w takim razie, co się stało z Tori i Nickiem? Zabili go czy... wcielili do ich własnego wojska?

– Annabeth, co robimy? – spytał Philip z strachem w głosie.

Zmarszczyłam nos. Brakuje dwójki młodych i co gorsza nowych herosów.

– Niech nikt nie oddala się od obozu. – zadecydowałam. – Nawet po nim nie poruszajcie się osobno. Na noc na warcie stoją trzy osoby. Harry zajmij się Samanthą, Philip, przygotuj resztę do dalszej podróży, Clarisse, przeprowadź inspekcję broni. Zawołajcie do mnie Leo i Jake'a.

Wszyscy wykonali zadania, a ja zostałam w namiocie sama.

Jestem przerażona. Porwanie. Co jeszcze nas czeka? Co czeka teraz Tori i Nicka?

Przepowiednia powoli się wypełnia. Ale to by oznaczało...

Annabeth, weź się w garść! Jakaś wyrocznia Delficka nie będzie decydować czy ktoś umrze na twojej warcie!

Kogo ja próbuję okłamać...

"Śmierć straszliwa za rogiem czeka..."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top