Rozdział 16 "Spadaj nabiera nowego znaczenia"

Luna

Od paru godzin leżałam na łóżku, patrzą w sufit i bojąc się usnąć. Nagle coś mnie tknęło i uzgodniłam z samą sobą wykonać postanowienie noworoczne.

Wyjęłam z szafki przepis, spięłam włosy, które dzisiaj miały karmelowy kolor i układały się w duże sprężyny. Sięgnęłam jeszcze po księgę z zaklęciami, bo nawet wiem jak może się przydać.

Poszłam do kuchni. Raczej będę hałasować, więc lepiej by było rzucić jakieś zaklęcie wyciszające, albo coś w tym rodzaju. Na szczęście wczoraj, po ataku Neikea, Nico zagonił mnie do włoskiego, więc znałam coraz więcej tego języka, co bardzo mnie cieszyło. Przyjaciel chwalił mnie, że szybko opanowałam podstawy, ale ja muszę znać go na poziomie mieszkańców tego kraju. Pani Jones na pewno już się dowiedziała o umiejętnościach jakie teraz zdobywam, więc będę mieć z tego Zaliczenia, a muszę dostać najlepsze oceny. Muszę zadowolić mamę i korepetytorkę. Muszę zadowolić samą siebie, co przychodzi mi najgorzej.

Otwarłam książkę i zaczęłam wertować strony. Musiałam oddalić tom, bo literki strasznie mi się rozmazywały. Zmora dalekowidza. Tak właściwie, całą noc będę pracować z przepisem, z którego i tak będę musiała przeczytać informacje, więc może poświecić się dla sprawy i założyć okulary?

Sięgnęłam niechętnie do torebki i wyjęłam z nich błękitne oprawki. Nie czułam się w nich dobrze, ponieważ miałam ograniczone pole widzenia.

Moim postanowieniem noworocznym było nauczenie się piec. Do gotowania w ogóle nie mam ręki; Hedwig gdy szykuje obiad, zawsze wygania mnie z kuchni, bym nie narobiła szkód. Ale pieczenie to co innego. Jeśli kiedyś założę rodzinę, na pewno będzie im miło, gdy ja zrobię ciasto, a nie gosposia.

Przepis mojej mamy, który spisałam na kartkę (robiłam babkę sześć razy i tylko raz trafił się zakalec).

Włączyłam odtwarzacz i włożyłam płytę z moimi ulubionymi piosenkami. Dalej postępowałam według instrukcji. Był to przepis na babkę, autorstwa Hedwig. Dyktowała mi go z pamięci. Kucharka zawsze powtarzała, że gotowanie to nie chemia, więc nie musi być wszystko co do mililitra i sekundy, jednak gdy mieszałam mąkę z proszkiem do pieczenia, włączyłam stoper. Kiedyś, gdy miałam ubić śmietanę do kremówki, zagapiłam się i zrobiłam masło. Tak, tak, masło. Przynajmniej było dobre.

Przelałam masę do formy i włożyłam do rozgrzanego piekarnika. Pierwsza tura, znając życie, na pewno się nie uda, więc od razu wzięłam się za kolejną porcję.

Nie wyszło. Ani pierwsza tura, ani druga, ani piąta, ani ósma. Połowa z nich się spaliły, ćwierć były surowe, jedna była słona (wcale nie dodawałam soli), a inna twarda jak skała.

Gdy wstawiałam do piekarnika już chyba dwudziestą porcję, byłam ubrudzona mąką i innymi rzeczami, i powoli zaczynało brakować naczyń, mimo że zwykle ledwo się mieszczą w szafkach. Zmywarka też nie wyrabiała. Włączałam ją tej nocy już dwa razy, jednak kolejka brudnych talerzy i misek tylko się powiększała.

Świt wstał, gdy wyjęłam kolejną nieudaną babkę Ta z kolei byłam zakalcem. Ja jednak się nie poddałam. To ciasto musi wyjść idealnie! Przecież nie mogę być takim beztalenciem!

Koło szóstej rano, do kuchni weszła Hedwig. Uderzył ją hałas miksera oraz odtwarzacza. Złapała się za głowę i podeszła do mnie.

– Lunito, co tu się dzieje? Jeśli byłaś głodna, trzeba było mnie obudzić. – rozejrzała się po kuchni, która wyglądała, jakby przeszedł przez nią huragan.

– Chcę się nauczyć piec. – powiedziałam.

Mina kucharki zdradzała wszystko.


– Bogowie, co tu się stało?! – do kuchni zawitał Nico.

Pomieszczenie i tak wyglądało o niebo lepiej niż dwie godziny temu.

– Co to? – wskazał na nieudane ciasta.

– Babki. – odparłam.

– To?– upewnił się, wskazując na tę, która przypiekła się najbardziej.

– Błagam, niech ta wyjdzie chociaż jadalna. – powiedziałam do siebie, wyciągając ostatnią turę z piekarnika. Zabrakło składników, dlatego musiałam przerwać pichcenie.

Położyłam blachę na wyspie. Urwałam kawałek mojego "dzieła" i włożyłam do ust. Kolejny źle rozmieszany przypadek.

– To jakaś masakra. – oparłam się o blat rozczarowana. – Wiem, wiem, nie mogę być we wszystkich doskonała, ale chociaż szczypta umiejętności pieczenia by nie zaszkodziła.

– Robiłaś to przez całą noc? – zapytał przyjaciel.

– Tak.

– Miałaś odpocząć po tych zaklęciach, które rzucałaś na namiot.

Po południu, na jednym z kanałów, leciał Harry Potter, dlatego odszukałam odpowiednie czary i zmieniłam namiot, na podobieństwo tego z filmów. Teraz ma jakieś trzydzieści metrów kwadratowych, trzy pojedyncze łóżka, stół i krzesła, nawet łazienkę. Co prawda parę razy byłam bliska omdlenia, a prace musiałam rozdzielić na części, ale udało się mi!

– Spałam chwilę, ale miałam koszmar, a później już bałam się zasypiać. – tłumaczyłam się.

Chłopak westchnął niezadowolony. Doceniałam to, że martwił się o mnie, ale nic nie poradzę na tego gnojka Fobetora, więc, póki co, z tej sytuacji nie ma wyjścia.

Na wzmiankę o bogu koszmarów wydawało mi się, że usłyszałam jego głos. Zbyłam to na zmęczenie i po prostu strach, ale gdy zaczęło mi się kręcić w głowie, przejęłam się nie na żarty. Nico otworzył buzie i coś powiedział, jednak nie dotarło to do moich uszu. Kolana się pode mną ugięły i runęłam na podłogę.

Byłam w bardzo przytulnym salonie. Siedziałam na jasnej kanapie, a wokół mnie było mnóstwo poduszek. Na ławie stała filiżanka gorącej czekolady, a w fotelu siedziała około czterdziestoletnia kobieta z brązowymi włosami, zaplecionymi w warkocze. Na sobie miała białą sukienkę i się uśmiechała.

– Hero, co ja tutaj robię? – zapytałam ją.

Urosłaś. – odparła ni z gruszki, ni z pietruszki. – Gdy byłaś malutka, byłaś lustrzanym odbiciem tej przeklętej Corneli, a teraz bardziej przypominasz  przeklętego ojca. Nawet przeklęte oczy zmieniają kolor. – wykrzywiła się.

Mam za to podziękować? Najwyraźniej nie lubi żadnego z moich rodziców.

– Jestem podobna do Posejdona? – spytałam, bo tak naprawdę nigdy nie widziałam boga morza z bliska.

– Twój brat też i jemu to służy. W końcu znalazł dziewczynę wartą siebie. Zobaczymy co z tobą.

Zawsze uważałam Percy'ego za bardzo przystojnego chłopaka. Gdy szliśmy ulicą, wiele dziewczyn się za nim oglądało, ale on chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Nie lubisz Annabeth? – pytałam dalej.

– Tej przebiegłej krowy? Jasne, że nie. Uważa, że wie wszystko najlepiej, bo jest córką Ateny. Gdy nalazła Atenę Partenon jeszcze bardziej sodówka uderzyła jej do głowy.

W pewnym sensie, cieszyłam się, że jeszcze ktoś, oprócz mnie, nie lubi dziewczyny. Jest z Percy'm, więc te słowa nigdy nie mogą wyjść z moich ust.

– Ta gorąca czekolada jest dla mnie?

– Tak, a niby dla kogo. Wiem, że nie lubisz kawy.

– Ma okropny, gorzki smak, nawet jeśli wsypie się mnóstwo kostek cukru. Ale wracając – otrząsnęłam się z rozmyślań. – to tylko jakiś sen?

– Bardziej nazwałabym to wizją, ale jak wolisz. Miałaś raz już coś takiego.

– Tak, ale wtedy to był koszmar Fobetora.

– Dzisiaj też będzie. – stwierdziła. – Jednak najpierw my musimy chwilę porozmawiać.

– Już rozmawiamy. – zauważyłam.

Bogini spojrzała na mnie z nad filiżanki.

– Chodzi mi o rozmowę na konkretny temat.

To znaczy?

– Wiesz już, czym może być To?

– Coś kiełkuje mi w głowie, ale nie mogę tego oddzielić od chwastów.

– Musisz poczekać, aż to urośnie i dopiero zebrać plony. Ach – westchnęła. – za dużo czasu spędzam z Demeter. – zastanowiła się. – Nawet coś takiego jest chyba napisane w Biblii.

– Tylko to chciałaś mi powiedzieć?

– Nie. Pamiętaj, by nie spóźnić się dzisiaj na spotkanie z Zeusem. Nie polecam taksówki, bo będzie wypadek na Piątej Alei, więc raczej pójdźcie pieszo.

– Wiem, że to głupie pytanie, ale gdzie jest Olimp?

– Należy pojechać windą w Empire State Building na sześćsetne piętro.

– Ale nie ma takiego piętra.

Hera popatrzyła na mnie z dezaprobatą.

– Naprawdę takie rzeczy jeszcze cię dziwią?

Spuściłam głowę, a kobieta kontynuowała.

– W twoim pokoju będzie leżała złota karta, którą masz podać ochroniarzowi w recepcji, a on was wpuści na Olimp. Obok karty znajdziesz również długi patyk, z owiniętymi dookoła niego wężami. Taka podróbka kaduceusza. Będziesz wiedziała kiedy go użyć. Jest prezentem od Hermesa.

– Dostałam już od niego torebkę. – zauważyłam.

– Zgadza się. Pomoc w podróży. Nie zdziw się, jeśli dostaniesz od niego więcej podarków.

– Dlaczego?

– Poczucie winy. Coś zbroił, czym bardzo zamącił ci w życiu, a zamąci jeszcze bardziej, ale to dopiero za parę dni. Pewnie i tak nie będziesz pamiętała prawdy.

– Jak to "nie będę pamiętała"?

– Poznasz ją, ale zapomnisz.

– Można jakoś jaśniej?

– Nie. – odparła bez zawahania.

– Hero, jaki jest dar od ciebie?

– Opieka nad tobą. – uśmiechnęła się lekko. – Wiele razy ochroniłam cię przed Cornelią, między innymi na tej wyspie, ale to przypomnisz sobie innym razem. Ona nie zasługiwała na "idealną rodzinę". Ale przypadkowo pozbawiłam jej również ciebie. – zacisnęła usta w wąską kreskę. – Teraz posłuchaj: miejsce, w którym wylądujecie, potraktuj jako wskazówkę. A co do Eris, jesteś na dobrym tropie. Weź ze sobą na spotkanie z Zeusem wszystkie rzeczy, które mogą wam się przydać podczas całej misji. Inaczej: spakuj się i niech chłopcy zrobią to samo. – uśmiechnęła się jeszcze raz. – Powodzenia, Lunito.

Chciałam tam zostać, łapać chwilę miłej rozmowy, przy genialnej, gorącej czekoladzie. Jednak pokój się rozmazał. Spodziewałam się znaleźć w kuchni, jednak, tak jak zapowiadała Hera, czekał mnie jeszcze koszmar z Fobetorem.

Teraz siedziałam w lesie i chowałam się w jakimś krzaku. Mam stąd dobry na widok Luke'a i Nica.

Blondynek wyglądał na około cztery lata, a jego szelmowski uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Ten drugi miał około ośmiu lat, ubrany był w niebieską bluzkę i brązowe szorty. Miał trochę krótsze włosy niż teraźniejszy Nico i wielki banan na twarzy. Był tak do siebie podobny i jednocześnie nie. To nie był Nico, którego znam. To był Nico z inną przeszłością. Przeszłość nas zmienia. Jeśli urodziliśmy się z natury weseli, przez rzeczy, które pamiętamy, możemy być kompletnie inni.

Skoro Nico ma osiem lat, a Luke cztery, ja mogę mieć około sześciu. Popatrzyłam na swoje dłonie, które były malutkie, tak samo jak różowa sukienka w groszki, którą miałam na sobie.

Między gałęziami ujrzałam skradające się dwie dwunastolatki i jeden o rok młodszy blondyn. Jedna z dziewczyn miała krótkie, czarne włosy, bardzo niebieskie oczy i piegi na twarzy. Ubrana była na czarno. Jej styl można było określić na punkowy i gotycki.

Druga miała ciemne włosy, zaplecione w dobieranego warkocza i czarne oczy.  Ubrana była w białe legginsy i biały T-shirt. Pomimo lata, na nogi ubrała ciężkie, brązowe buty.

Obie dziewczyny nie odznaczały się nieprzeciętną urodą, lecz z całą pewnością, nie można było powiedzieć, że są brzydkie.

Chłopak był inny. Jego blond włosy zostały równo przycięte. Niebieskie oczy rozglądały się dookoła, jakby szukały najmniejszego ruchu, a tak zapewne w rzeczywistości było. Po przyjrzeniu się, zauważyłam bliznę na wardze.

Nico dał znak. Nasza trójka wyskoczyła z krzaków i zaczęliśmy się naparzać piankowymi mieczami. Starsi dawali nam fory. W końcu "polegli". Cała "bitwa" nie obyła się bez masy śmiechu.

– Znowu wygraliśmy podchody! – krzyknął uradowany Luke i zaczął tańczyć taniec szczęścia (czytaj: taniec połamaniec). – Thalia, Bianca i Jason znowu polegli, a Luke, Nico i Luna znowu wygrali.

– Obiad! – usłyszeliśmy męski głos. – Pośpieszcie się!

– Kto pierwszy do stołu! – zawołała krótkowłosa. – Tym razem bez forów!

Porzuciliśmy piankowe bronie i ruszyliśmy w stronę domu. Starsi biegli szybciej, ale młodszym było łatwiej poruszać się po lesie.

Wreszcie wybiegliśmy na bezdrzewne podwórko, które było średnio zadbane. Dalej był duży dom jednorodzinny, zbudowany w greckim stylu. Na tarasie stał duży, drewniany stół. Przy grillu krzątało się trzech mężczyzn: Zeus, Hades i Posejdon. Do jedzenia nakrywały trzy kobiety. Dwie z nich miały blond loki i niebieskie oczy (mama i ciocia Beryl). Ale trzecia była inna. Miała brązowe oczy i czarne włosy (ciocia Maria). Ubrana była w białą sukienkę, za kolana, w drobniutkie kwiatki. Strój wydawał się żywcem wyciągnięty z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Wszystkie kobiety były niezwykłymi pięknościami, chociaż każda na swój sposób.

Pierwszy do stołu dobiegł Luke. Znowu odtańczył taniec radości, podczas gdy ja starałam się wyrównać oddech. Nie biegliśmy daleko, jednak nawet taki krótki odcinek był dla mnie trudnością. Wszyscy śmiali się z wyczynów braciszka. Kobiety kazały nam zając miejsca, a mężczyźni przynieśli upieczone kiełbaski, steki, kromki chleba i różne warzywa.

Powkładaliśmy sobie na talerze najróżniejsze pyszności. Mama pomogła małemu blondaskowi pokroić mięso, a tata ciągle ze mną żartował. Jego ostatni wygłup, to wsadzenie sobie kabanosów do nosa. Nie mogłam jeść, tym bardziej pić, przez niepohamowany śmiech.

Ogólnie rzecz biorąc, posiłek minął w bardzo miłej atmosferze.

– Tato, kiedy będę mogła mieć własny miecz? – zapytała Thalia.

– Według mnie, już byś mogła go mieć, bo herosi w twoim wieku potrafią nimi nawet walczyć, ale twoja mama ma inne zdanie.

– Bo panowanie nad piorunami jej nie wystracza? – spytała ciocia Beryl. – Zresztą już o tym rozmawialiśmy. A teraz ciesz się rodzinnym spotkanie.  

– Prawda. – odezwała się mama. – Rzadko udaję nam się spotkać w komplecie.

– Na szczęście dzisiaj nikogo nie brakuje.  – dodał Posejdon.

– Czyżby?

Zobaczyłam dziesięcioletniego chłopaka, który stał przy bramie na posesje i wpatrywał się w nasz posiłek. Miał czarne, nieuczesane włosy i morskie oczy. W ręce trzymał miecz.

– Czyli według ciebie, ja nie jestem rodziną? – zadał pytanie.

– Percy, to nie tak...

– A jak? – zbliżył się do nas. Jego miecz niebezpiecznie błyskał. – Raczej słabo by było, gdybym pozbawił cię jednego dziecka.

Nim zdążyłam się zorientować, podbiegł do stołu i wymierzył broń w jednego z uczestników biesiady. Nim zdążyłam krzyknąć, Luke został przeszyty ostrzem.

– Luke! – wrzasnęłam, gdy brunet wyjął miecz z już bezwładnego ciała, z którego wypłynęła fontanna krwi. – Luke! – chciałam podbiec do braciszka, ale Nico mnie powstrzymał.

W oczach syna Posejdona nie zobaczyłam wyrzutów sumienia, a raczej determinacje, by odegrać się na ojcu.

Bogowie, widząc czyny nierównoważonego chłopaka, złapali swoje partnerki za ręce i zniknęli w mieszanym zapachu ziemi, deszczu i morskiej soli. Zostawili piątkę dzieci z piankową bronią przeciw półbogowi z żądzą mordu i prawdziwym mieczem.

Małe ciało Luke'a przechyliło się i spadło na ziemię. Nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, podbiegłam do nieżywego blondaska i uklękłam przy nim. Jego krew, zmieszana w moimi łzami, wsiąkała w moją jasną sukienkę. Byłam bardzo blisko mordercy, więc w każdym momencie mógł mnie zabić. Nie mając niczego do zaryzykowania, postanowiłam powiedzieć co o nim myślę.

– Jak mogłeś?! Jesteś takim samym potworem, jak gorgony, czy erynie! Jak mogłeś mu to zrobić! – trzymałam braciszka za głowę. – Co on ci zrobił?

– Będziesz kolejna, siostrzyczko.

Zanim zdążył podnieś broń do góry, ktoś szarpnął mnie za ubranie i pociągnął w stronę lasu. Nie chciałam tam zostawiać mojego Luke'a, bo zdawałam sobie sprawę, że już pewnie nigdy go nie ujrzę.

– Pośpieszcie się! – zawołała Bianca do Jasona, Nica i do mnie, jednak nie biegła z nami, tylko razem z Thalią, zagrodziły drogę Percy'emu.

Gdy tylko wbiegliśmy do lasu, usłyszeliśmy po kolei dwa krzyki. Syn Hadesa złapał się za uszy, a w jego oczach pojawiły się łzy. Nie musiał nic mówić; zrozumiałam, że jego siostra i córka Zeusa zostały zabite. Jego mina mówiła wszystko. Chłopcy zatrzymali się, a następnie zawrócili do sióstr. Również stanęłam, ale nie chciałam oglądać kuzynek, ponieważ już miałam na dzisiaj dosyć krwawych widoków.

Gdy nastała cisza, przerywana tylko moim pociąganiem nosa, odwróciłam głowę. Ujrzałam Nica i Jasona leżących we krwi, obok swoich sióstr. Byłam sama. Straciłam wszystkich.

Percy spojrzał na mnie z szaleńczym błyskiem w oczach. Na jego mieczu było mnóstwo krwi, ale on zdawał się tym nie przejmować. Zaczął powoli iść w moją stronę, a ja cofałam się dalej w głąb lasu. Zmusiłam się do biegu, mimo że wiedziałam, że jestem na straconej pozycji.

Brunet dreptał mi po piętach, aż wreszcie mnie dogonił. Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Chcąc, nie chcąc, patrzyłam mu w oczy.

– Nie zasługujesz na nazywanie cię synem Posejdona.

– Broń go dalej. I tak ci nie pomoże. – uśmiechnął się szyderczo. – Nie zależy mi na tym, kogo jestem synem, bo nie chcę żyć w jego cieniu. Teraz będę najpotężniejszym herosem tego pokolenia. Tylko twoja życie mnie od tego dzieli.

Przyłożył mi ubrudzone szkarłatną cieczą ostrze do szyi. Cała się trzęsłam i szykowałam psychicznie na podróż do Hadesu przez rzekę Styks. Chłopak zamachnął się bronią i zapadła ciemność.

– Luna, co się dzieje? – poczułam klepanie po obolałym, jeszcze po wczorajszych zdarzeniach, policzku.

Podniosłam powieki i zobaczyłam, że leżę na podłodze w kuchni, a moją głowę od uderzenia z podłożem przytrzymuje Nico.

– Miałam wizje. – powiedziałam i oparłam się o wyspę. – Ile byłam nieprzytomna?

– Tak na prawdę, to wyglądało bardziej, jakby zrobiło ci się słabo i ani na chwilę nie straciłaś przytomności.

– Koszmar był naprawdę długi.

Hedwig podała mi wodę w jednej z ostatnich czystych szklanek.

– Lunito, to na pewno przez to, że nie spałaś całą noc. Powinnaś się teraz wyspać i wstać dopiero na obiad.

– Nie mogę, Hedwig. – podniosłam się na nogi i, o dziwo, nie czułam się źle. – O dwunastej musimy się pojawić u Zeusa. Hera powiedziała, że nie możemy się spóźnić.

– Hera? – zdziwił się syn Hadesa.

– Wszystko ci wytłumaczę. – zapewniłam go i zaprowadziłam do salonu, by dotrzymać obietnicy.

O jedenastej wyszliśmy z budynku do Empire State Building. Za radą Hery, spakowałam wszystko i, bez podawania konkretnej przyczyny, poradziłam to też chłopcom. Nie powiedziałam Percy'emu o moim koszmarze, bo wiedziałam, że i tak by to nic nie zmieniło. Jednak trzymałam się od brata na dystans. Co te sny ze mną robią?!

Ruszyliśmy Siedemdziesiątą ulicą, skręciliśmy w West End Avenue, następnie w Pięćdziesiątą Zachodnią, Dwunastą Aleję, a na koniec w Trzydziestą Czwartą Zachodnią. W końcu dotarliśmy do Piątej Aleji, na której faktycznie był zator, ponieważ zderzyły się dwie taksówki. Z tego co widziałam, nie było rannych, ale z powodu dużego ruchu na nowojorskich ulicach, a droga została zatorowana, powstał wielki korek.

Weszliśmy do wielkiego budynku, a Percy skierował się do recepcji, przy której siedział pulchny mężczyzna, a rudych włosach, jednak już pojawiały mu się siwe pasma. Popijał kawę, gryząc pączka z waniliową polewą.

– Dzień dobry. – przywitał się, podając mężczyźnie złotą kartę. – My na sześćsetne piętro.

– Nie ma takiego. – stwierdził ochroniarz.

– Proszę pana. – brat oparł się o recepcję. – Bywam tu dosyć często, w dodatku brałem udział w bitwie o Olimp, zresztą pan na pewno mnie zna. Więc po co za każdym razem wymawia pan tę bezsensowną regułkę?

– Bo mam tak zapisane w umowie. – spojrzał na nas znad styropianowego kubka. – Idźcie już i zejdźcie mi z oczu. – wskazał głową windę.

Chłopcy ruszyli do wskazanego miejsca, a ja za nimi. Takie jest wejście na Olimp? Dziwię się, że jeszcze nikt nie przejął świętej góry.

– Kto czyta pytania? – spytałam, gdy już jechaliśmy na górę.

– Ty? – zaproponował Nico.

– Ja czytałam już u Hadesa. A może Percy?

– Jakby to powiedzieć, Zeus chyba za mną nie przepada.

Oboje popatrzyliśmy na syna Hadesa.

– Ja mam dysleksje i będę dukał.

Teraz ich wzrok skierował się na mnie.

– Musiałabym założyć okulary, a wyglądam w nich głupio.

– Nigdy cię jeszcze w nich nie widziałem. – stwierdził starszy chłopak.

– I lepiej by tak zostało.

Drzwi się otworzyły i zobaczyłam wielką górę z mnóstwem domów. Do głównego pałacu prowadziły niekończące się schody. Mają windę na sześćsetne piętro, ale nie mogli się powstrzymać przed walnięciem schodów?!

Już w połowie musiałam zrobić przerwę. Czułam mocny ucisk w klatce piersiowej i mocno kaszlałam. Chłopcy również dyszeli, ale nie byli aż w takim stanie jak ja. W końcu ruszyłam znowu pod górę, ale musiałam robić coraz częstsze postoje.

Po kwadransie ciężkiej wspinaczki, stanęliśmy przed wielkimi drzwiami marmurowego pałacu. Do złudzenia przypominał wystrojem mój dom.

– Zapukać? – zapytał Percy.

Wzruszyłam ramionami. Skąd mam wiedzieć, pierwszy raz jestem na Olimpie!

Zanim zdążył dotknąć masywnych wrót, same się otworzyły. Weszliśmy do wielkiej sali z dwunastoma tronami, które zostały ustawione w półokręgu. Krzesła były najróżniejsze i trudno było znaleźć jakiekolwiek podobieństwa. W każdym razie, meble wydawały się ogromne, jakby zostały zrobione z myślą o olbrzymach.

Na głównym tronie, siedział siedmiometrowy mężczyzna z czarnymi włosami i brodą, oprószonymi siwizną. Miał niebieskie oczy oraz poważną, surową minę. Ubrany był w grecką, srebrną zbroję, która została wykuta tak, by podkreślała wyrzeźbioną klatę. Jego postać emanowała dumą. Gdzieś z tyłu zamajaczyła postać Hery, ale zaledwie przez ułamek sekundy.

– Minuta spóźnienia. – tak nas powitał. – Przejdźmy od razu do pytań. Mam mało czasu.

Poprawił się na krześle, a ja wyjęłam z torebki kartkę w teczce oraz okulary, które założyłam na nos. Również chciałam, by to spotkanie jak najszybciej się skończyło. Ze stresu zaczęły trząść mi się nogi oraz ręce.

– Kto pana najbardziej denerwuje? – odczytałam bez problemu.

– Wszyscy, którzy krytykują moje decyzje, ale przede wszystkim moi ukochani bracia.

Czy coś ich łączy? Nienawidzą się siebie nawzajem.

– Jakie zachowanie denerwuje pana najbardziej?

– Krytykowanie i podważanie moich decyzji.

– Jaki jest pański ulubiony rodzaj książki?

– Lubię czytać o swojej wielkości.

Diagnoza: przerośnięte ego. Już wiem, po kim ma to Jason.

– Jaka jest pańska ulubiona epoka?

– Zanim ludzie zaczęli latać po moim królestwie.

– To znaczy?

– Nowożytność i dalej w przeszłość. – spojrzał na mnie srogo, jak na niedouczoną.

– Co lubi pan robić w wolnym czasie?

Odwrócił się za siebie i ujrzał ostrzegawczy wzrok swojej żony, mówiący "Uważaj co teraz powiesz".

– Yyy... – zawahał się. – Lubię rządzić.

Zapisałam odpowiedź.

– Wiesz jaki dałem ci dar?

– Panowanie nad wiatrem. – odrzekłam.

Nie był zachwycony, że znam odpowiedź.

– A poznałaś moje dzieci, na przykład Thalię?

Czy dzisiejszy koszmar zaliczyć? Opowiadałam o nim Nico i powiedział, że właśnie tak wygląda córka Gromowładnego. Jednak nigdy nie widziałam jej na żywo.

– Tę od sosny? – upewniłam się, nie wiem po co. Jakoś samo mi się wymknęło, a skutki tego miałam dopiero poczuć. – Znaczy...yyy... Przepraszam, ale jeszcze nie miałyśmy się okazji spotkać.

Za co ja przepraszam? Przecież to nie moja wina! Jednak rozmawianie z potężnym bogiem mnie onieśmielało i starałam się za wszelką cenę nie popełnić gafy.

– A z Jasonem?

Zatkało mnie. Jaka jest poprawna odpowiedź?

– My...yyy... Niezbyt się znamy. – popatrzyłam na Nica, szukając rozpaczliwie pomocy.

– Lepiej nie mów prawdy. – poradził mi telepatycznie.

– Nasze pierwsze spotkanie zakończyło się jakby... – mimo ostrzeżenia, zaczęłam mówić.

– Uważasz, że zrobił to z własnej woli! – Zeus wydarł się na mnie niespodziewanie.

– Nie, nie, wiem, że to ejdolony, jednak nasze relacje są trochę... – próbowałam jakoś się wytłumaczyć. – Wiem, wiem, wina leży po jego stronie... Znaczy, wróć! Znaczy ejdolonów... – język mi się plątał.

– A co uważasz o darach? – starał się uspokoić.

–  Że ich nie chcę. – odpowiedziałam, zanim pomyślałam.

Właśnie dałam pokaz największej bezmyślności w dziejach tej sali.

– Nic tak mnie nie wkurza, jak krytykowanie moich decyzji! – wykrzyknął, wstając z tronu. Teraz byliśmy wielkości jego stopy. Jego oczy świeciły niebezpiecznie, jakby chciał zrobić nam coś bardzo złego. – Mam was dosyć! Może faktycznie byłaś złą decyzją! Spadajcie stąd!

Machnął ręką. Ruch był przepełniony złością, jeśli nie furią. Znikąd zerwał się bardzo potężny wiatr, o sile zbliżonej do huraganu. Popchnął nas w prawo, a nie mając się czego złapać, polecieliśmy z impetem w stronę ściany. Jednak mur zniknął, ukazując niebo oraz strasznie oddaloną ziemię. Usłyszałam krzyk Hery i w tym samym momencie poczułam, że spadam.

Właśnie spadamy z Olimpu!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top