Rozdział 13 "Spotkanie w kawiarni"

Percy

Obudziłem się ok. 8.30. Zaczynam już się przyzwyczajać do wczesnych pobudek. Może to też ze względu na dobiegający z kuchni przepyszny zapach jeszcze lepszego jedzenia.

Gdy zszedłem do jadalni, Nico i Luna już tam byli. Siostra zdawała się mu coś opowiadać, ale raczej przykrego, bo jak zwykle zaciskała usta, gdy omijała wybrane fragmenty prawdy.

Wkurza mnie to, że zwierza się synowi Hadesa. No dobra, jest pomiędzy nimi przyjaźń, albo raczej specyficzna więź, ale to ja jestem jej bratem. Czy nie przestraszyło ich to, o czym dowiedzieli się od boga śmierci? Wczoraj, gdy o tym opowiadali, wydawało mi się inaczej.

– Cześć. – przywitałem się z nimi i usiadłem koło dziewczyny. – Nie musimy się raczej dzisiaj spieszyć. – stwierdziłem.

– Umówiliście się na 12.00, do kawiarni jest jakieś – zastanowiła się, marszcząc czoło. – ponad pół mili. Żwawym krokiem dojdziemy tam w kwadrans. Znaczy dojdziecie, bo ja idę do Marshalls. Długość drogi mniej więcej taka sama, ale ja idę przez West End Eve, a wy przez Hudson River Greenway.

– Zaplanowałaś nam całą trasę?

– Jeśli tyle się jeździ metrem, z zajęć na zajęcia, co ja, wszystkie uliczki w promieniu trzech mil mam w małym palcu.

– Ile ty masz w ogóle tych zajęć? – zadałem pytanie.

Zastanowiła się.

– Od września będę mieć w szkole po osiem lekcji, a od 17.00 do 19.00 tańce. Później jadę na języki u moich korepetytorek. Lekcje trwają od 19.30 do 20.30 i dopiero do domu. W weekendy od 10.00 do 16.30 cały dzień kursuje od jednej sali do drugiej.

– Napięty grafik. – powiedziałem, na co skinęła głową. – A w wakacje?

– Mam tylko Zaliczenia. Ale chyba z któregoś przedmiotu będę musiała zrezygnować na rzecz włoskiego. Zastanawiam się czy skrzypce, czy pływanie.

– Jak ty wyrabiasz?

– Nie wyrabiam. Ze szkoły jestem wywalana ze względu na nieobecności. Najgorzej jest zimą, gdy dużo choruję. Mam wrażenie, jakby wtedy przerabiali cały materiał, szczególnie z przedmiotów ścisłych.


Po drugim śniadaniu, składającym się z mini-kanapeczek, wyszliśmy z mieszkania, kierując się w Riverside Boulevar. Luna poszła w prawo, w Sześćdziesiątą Ósmą Zachodnią, a my w Hudson River Greenway. Szliśmy w ciszy, "podziwiając" krajobraz Nowego Jorku. Wielokrotnie się tędy przechodziłem, najczęściej z Annabeth. Ciekawe czy ona teraz też o mnie myśli.

Po jakimś kwadransie doszliśmy do kawiarni. Ulubione miejsce klientów, czyli patio, miało kształt okręgu. Otoczone zostało półokrągłym murem z łukami. Wszystkie stoliki zostały pozajmowane, ale nawet w tłumie rozpoznałem Posejdona w jego śmiesznej, hawajskiej koszuli. Powinno to się stać jego kolejnym atrybutem.

Usiedliśmy przy stoliku zajmowanym przez ojca. Jego oliwkowa cera lśniła w słońcu, a gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Witajcie, chłopcy. – powiedział rozpromieniony. – Dzisiaj mam dużo czasu, więc nie musimy się śpieszyć.

– Za to my powinniśmy. – odparłem chłodno i wyjąłem teczkę, którą dała mi Luna. – Więc przejdźmy do pierwszego pytania...

– Coś podać? – podeszła kelnerka, łudząco podobna do Annabeth.

– Ja poproszę wodę, zimnego drinka, a dla was? – spytał się mężczyzna. Zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, zwrócił się do kobiety. – Dla nich również woda.

Pracownica zapisała wszystko w notatniku i poszła do budynku.

– Kto najbardziej cię wkurza? – przeczytałem z kartki.

– Sądzę, że mój brat, Zeus.

Niebo przeszyła błyskawica, a sielski poranek przykryła groza burzy. Klienci rozglądali się, obawiając się deszczu. Za to ojciec wydawał się niewzruszony, jakby nie przejmował się tym, że wywołał gniew Gromowładnego.

– Wiele osób musiało przez niego cierpieć. Myśli, że zawsze ma racje. Nawet nie wie jak się myli. – westchnął. – Drugie pytanie. – poprosił.

– Jakie zachowanie denerwuje cię najbardziej?

– Samolubność, porywczość. – zamyślił się. – Sądzę, że to najbardziej.

Samolubność? Porywczość? Przecież sam taki jest! A ja odziedziczyłem to po nim? Bywam porywczy, ale samolubny też?

– Twój ulubiony rodzaj książki?

– Lubię czytać, jak kiedyś śmiertelnicy na mnie patrzyli. To bywa zabawne.

– Twoja ulubiona epoka?

– Średniowiecze. Później, gdy coraz więcej było morskich przepraw, ludzie zanieczyścili morza i oceany.

– Co lubisz robić w wolnym czasie? – rozsiadłem się wygodniej w ogrodowym fotelu.

– Opiekować się moimi dziećmi.

Cały się napiąłem.

– Ale z Luną to już nie chciałeś się spotkać! – wreszcie to z siebie wydusiłem.

– Percy, to nie była moja decyzja...

– A kogo?! To ty wczoraj do nas zairyfonowałeś. Wiesz jaka była rozczarowana?

– Nie miałem wyboru.

– Jesteś bogiem, możesz wszystko!

– Nie, wcale tak nie jest. To byłą decyzja Zeusa. – powoli tracił cierpliwość.

– A co on ma do gadania?! Przecież ty jesteś jej ojcem!

– Tylko biologicznym. Jestem - jak to śmiertelnicy określają - pozbawiony praw rodzicielskich. Nie mogę jej pomagać, bronić, nawet widywać.

– Dlaczego?

– Lunita została stworzona, by mnie ukarać. Kara nie może być dobra.

– Traktujesz ją jak coś złego. Nigdy nie zaakceptujesz tego, że jest twoją córką. Nigdy jej nie pokochasz. – włączył się Nico.

– Być może tak będzie. – spuścił wzrok. – Ponadto, gdy walczy pod wodą, może stracić moce dziedziczone po mnie.

– Dlaczego? – oburzyłem się.

– Bo to mogłoby być wzięte za pomoc.

– To śmieszne. – prychnąłem.

Kelnerka przyniosła zamówione przez boga rzeczy.

– Percy, zrozum, czuję się jej ojcem. Ona uważa, że zniszczyłem jej życie, gdy nawet nie miałem na to wpływu. Romans z Cornelią był głupim czynem, ale nic na to nie poradzę. Boli mnie to, że Lunita też cierpi. Wiecie co jest najgorsze? – spytał nas. – Gdy zda sobie sprawę, co to znaczy być karą.

Widziałem w jego oczach autentyczny ból. Mówił prawdę, albo doskonale grał.

– Nawet nie mogę z nią porozmawiać. – kontynuował, popijając drinka. – Często proszę Zeusa, by zgodził się na rozmowę, chociażby iryfonem, ale zawsze odmawia. Tylko w jednym przypadku się zgodził, gdy była pierwszy dzień w obozie. Mimo to, często ją obserwuję, jak dzielnie walczy i wyrasta na coraz podobniejsza do mnie. – uśmiechnął się pod nosem, patrząc w szklankę z wodą. Machnął ręką nad naczyniem, a jego twarz reprezentowała zdziwienie i strach. Zaklął po starogrecku.

Podsunął nam naczynie pod nosy. Ujrzeliśmy w nim Lunę biegającą między regałami, próbując zgubić dwie gorgony, które znałem aż za dobrze. Siostra byłą przerażona.

– Musimy iść. – porwałem kartkę z stolika i razem z Nico wybiegliśmy z kawiarni.

Zatrzymaliśmy się przy rondzie. Nie miałem aż takiego rozeznania w terenie jak Luna, szczególnie, że mieszkałem w Upper, a nie w Midtown. Rozglądałem się dookoła, nie mając pojęcia gdzie jest dziewczyna i w którą stronę się udać.

Popatrzyłem na syna Hadesa. Podczas gdy ja byłem spanikowany, on wydawał się spokojny, nawet nie do końca przytomny, jakby myślami był daleko stąd. Miał zamknięte oczy i nieobecny wyraz twarzy.

– Wiem gdzie jest. – powiedział podnosząc powieki. – Ojciec miał rację, że te dary się przydadzą.

Ruszył biegiem w Siedemdziesiątą Ósmą Zachodnią, w stronę Broadwayu, a ja za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top