Rozdział 1 "Wszyscy mnie nienawidzą. Tak, jestem pewna"

Luna

Czy ktokolwiek ma tak przerąbane w życiu jak ja?

Urodziłam się by ukarać moją matkę i ojca, mam dary, które są klątwami, dzisiaj w nocy stałam się blondynką, wszyscy mnie nienawidzą, jedziemy na misję, której celem jest znalezienie sami nie wiemy czego dla bogów, mój pies jest uwięziony i badany, zła bogini chaosu coś knuje, ciągle śnią mi się koszmary, pochodzę z rodziny, której bogowie nienawidzą, moje drzewo genealogiczne jest tak pokręcone, że mój kuzyn jest moim przyrodnim bratem, mój jedyny przyjaciel wygląda jak śmierć, noszę imię, które nawet nie istnieje i w dodatku jestem Księżniczką Elsą. No i jakże mogłam zapomnieć o potworach, które mają na mnie chrapkę!

Mogłabym jeszcze ponarzekać na mój wygląd: sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu (według mnie to mało), jedna tęczówka jest zielona, a druga niebieska, na plecach mam piętnaście podłużnych blizn autorstwa Eris, zwykle mam brązowe włosy do ramion, jednak od paru godzin są platynowe i falowane, do łopatek (dlatego nazywają mnie Elsą), i zero siły w rękach (chociaż tego bym nie zaliczyła do wyglądu).

Teraz leżałam na ziemi, rozbrojona (chyba po raz setny) przez jedną z niewielu pokojowo nastawionych do mnie osób (dla większości jestem czarownicą), Tori, którą spotkałam jakiś tydzień temu w Francji, gdy palił jej się namiot. Jest Afroamerykanką o czarnych, kręconych włosach, ciemnobrązowych oczach i szczerym uśmiechu, który nie schodzi jej z twarzy. Jest chuda, może ciut wyższa ode mnie i ma bardzo długie nogi, których jej zazdroszczę. Ma mnóstwo rodzeństwa i jest córką Apolla.

– Tori, błagam, zróbmy przerwę. Nie mogę się doliczyć ile razy już mnie pokonałaś.

– Siedemdziesiąt dziewięć. Jestem słaba z matematyki, ale liczenie tego jest dla mnie przyjemnością! – pomogła mi wstać, na co moje mięśnie ostro się sprzeciwiły.

Dzisiaj była ubrana w swój zwykły strój: materiałowe szorty w pstrokatym kolorze i biały T-shirt na szerokich ramiączkach z nadrukiem. Na nogach miała pomarańczowe trampki, a włosy zawiązała w wysoką kitkę.

Podała mi mój miecz. Chociaż nie do końca bym go tak nazwała. Czasami zamienia się w sztylet. Jest srebrny, wąski i przede wszystkim lekki (wspominałam już, że mam słabe ręce). Rękojeść jest zdobiona klejnotami szlachetnymi, ale jak dla mnie jest wygodna. Broń wykonana jest z niebiańskiego spiżu, ale nie do końca wiem, jakie ma to znaczenie.

Stanęłam na przeciwko Tori. Tak naprawdę obie jesteśmy nowe w tym świecie. Ja wiedziałam o nim od dawna, ale nikt mi go nie tłumaczył. Taki świat istniał i tyle. Ale ona jest ode mnie o wiele lepsza w szermierce. A w łucznictwie jest odwrotnie (tak, wiem, jest córką Apolla, więc to dziwne).

Podszedł do nas mój przyrodni brat, Percy Jackson, który uczy szermierki. Ma około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, jest bardzo przystojny, ma czarne, nieuczesane włosy (chyba specjalnie nie używa szczotki) i oczy w kolorze morza. Posiada całkiem sporo widocznych mięśni i osiemnastkę na karku. A charakter, no cóż... Niezbyt dobrze go znam, ale wydaje się urodzonym przywódcą, zdolnym do poświęceń. Jest inteligentny, ma sarkastyczny humor (który bardzo mnie wkurza, szczególnie gdy nazywa mnie Księżniczką Elsą). Słyszałam jeszcze, że jest bardzo lojalny i odważny, oraz bardzo potężny po ojcu, Posejdonie. Lecz póki co, Percy dał mi się poznać jako gbur, który traktuje mnie jak powietrze. Wiem, wiem, ejdolony, spisek Eris, bla, bla, bla. Przez ostatnie dni zachowywał się jak wypada starszemu bratu, ale nie potrafię mu zaufać. Za dużo rzeczy działo się w przeciągu ostatnich dwóch tygodni.

– Jak sobie radzicie? – spytał.

– Tori genialnie, ja fatalnie. – odparłam. – Pokonała mnie już osiemdziesiąt razy!

– Siedemdziesiąt dziewięć, ale mam nadzieję dobić do setki. – stwierdziła.

Naprawdę ją lubię, ale jest dla mnie po prostu za dobra.

– Wiesz, może spróbuj trochę powalczyć z Brucem, a ja poćwiczę z Luną. – zaproponował.

– Chętnie zmiażdżę tego karła! – odparła i zaatakowała niskiego, czarnowłosego syna Hermesa. Szybko sobie z nim poradzi.

– Może powinnam darować sobie szermierkę? – zaproponowałam. – Łuk mi wystarczy.

– Nie w walce bezpośredniej, Księżniczko Elso.

"Zmroziłam" go wzrokiem.

– Nie nazywaj mnie tak! – starałam się zachować spokój.

– Dobrze sobie radzisz z unikaniem ciosów – zignorował mnie. – ale miecz też musisz do czegoś używać, mianowicie do odparowywania ciosów. Tymczasem, jest dla ciebie dodatkowym ciężarem. I pamiętaj: najlepszą obroną jest atak. Spróbuj mnie zaatakować!

Łatwo powiedzieć. W ręce miał swój miecz, Orkan, czy jak go tam nazywa, i był ubrany w zbroje. Już pomijam różnice wzrostu i to, że jest ode mnie większy i silniejszy.

Podniosłam broń i próbowałam uderzyć go w brzuch. Zrobiłam zaledwie małą ryskę na zbroi. Percy się załamał.

– Chyba sama się domyślasz jakie to było nie mądre. Po pierwsze: chciałaś mnie walnąć w miejsce, które chroni to. – popukał w metalowe "ubranko". – Po drugie: masz za powolne ruchy, wróg zdążył by się dziesięć razy odsunąć. Po trzecie: twoja siła ma wiele do życzenia. Wiec twoim jedynym ratunkiem jest atak z pomysłem, planem. Wspominałaś, że jeździsz na łyżwach i uprawiasz gimnastykę, tak? Użyj tego. Do ataku, Księżniczko Elso!

On wymaga ode mnie cudu!

Czym się skończyła ta "walka"? Miecz "wyleciał" mi z ręki i trafił w drzewo, przyprawiając córkę Afrodyty o zawał.

– Ja stoję tu. – skomentował to brat, a ja miałam ochotę go trzasnąć. – Na dzisiaj już koniec. – zwrócił się do wszystkich. – Widzimy się jutro... Wróć! Znaczy, przynajmniej nie ze mną. Sprawdź czy masz wszystko spakowane. – te słowa skierował do mnie.

– Nie rozpakowywałam się.

Ruszyłam w stronę lasu na łucznictwo. Po drodze spotkałam Carlosa, syna Apolla. To rudowłosy chłopak, około metra dziewięćdziesiąt wzrostu. Opiekował się mną, gdy leżałam w Izbie Chorych. Jego dziewczyną jest chyba Lucy (córka Afrodyty). Co prawda niezbyt znam się na tych sprawach (jeszcze nigdy nie miałam chłopaka).

– Cześć Luna, jak się czujesz? – zapytał.

– Dobrze. Ani śladu po chorobie. Znaczy prawie.

Miałam na myśli blizny. Wczoraj się przeglądałam w lustrze i nie wygląda to za ładnie. Nigdy się ich nie pozbędę.

– Witajcie. Stańcie dziesięć metrów od tarczy. – rzekł Chejron. – Cel: trzy strzały w najmniejszym okręgu. Lunita, podejdź proszę.

Przez moją głowę przebiegło tysiąc myśli. Dowiedział się już o tym "wypadku" na szermierce? Nie zrobiłam tego specjalnie!

Na nogach, które zachowywały się jak galarety, podeszłam do centaura. Wyglądał tak jak zwykle: góra "przedstawia" mężczyznę w średnim wieku, z przerzedzonymi włosami i rzadką brodą. Jego końska część ma białą sierść. Na sobie założył grecką zbroje.

Odeszliśmy jakieś dwadzieścia metrów od ćwiczących.

– Gdy mówiłeś o włosach, wiedziałeś, że zmienią kolor?

– Przewidziałem to, choć nie sądziłem, że to się stanie tak szybko. Ale do tej rozmowy wrócimy po obiedzie. Przyjdź do Wielkiego Domu, dobrze? A teraz jesteś już zwolniona z zajęć. Przygotuj się do misji.

Przytaknęłam i ruszyłam w stronę... Czy ja wiem gdzie? Przed siebie.

– Pamiętaj, Lunita – powiedział jeszcze Chejron. – nie wszystko jest takie czarno-białe jak myślisz.

No oczywiście, są jeszcze odcienie szarości.

Ruszyłam do domku Aresa. Chciałam wygarnąć temu kolesiowi, który zabrał Miętuskę.

Budynek jest pomalowany na jaskrawoczerwony, wokół dachu rozciąga się drut kolczasty, a na drzwiach znajduje się głowa dzika. Czy jego oczy podążają za mną?

Zapukałam. Otworzyła mi wysoka i dobrze zbudowana, brązowowłosa dziewczyna. Miała brązowe oczy i harde spojrzenie. Na początku patrzyła na mnie srogo (cała odwaga mnie opuściła), gdy uśmiechnęła się kpiąco. Zza jej pleców było słychać muzykę rockową.

– Księżniczka Elsa! – zawołała uradowana. – Jeszcze nie przeszłaś swojego rytuału!

Jakiego rytuału?

– Co zrobiliście z Miętuską?

– Ja nic nie zrobiłam twojemu psu.

– Ale jeden z twoich, tak. Taki duży, brązowe włosy, wielki nos.

– Ciekawy opis. – zadrwiła. – Bart, Księżniczka Elsa chce z tobą rozmawiać! – wrzasnęła w stronę domu.

Wyminął ją kasztanowłosy chłopak, o morderczym spojrzeniu, który zdecydowanie przesadził z siłownią. Miał bardzo małą głowę, nieproporcjonalną do reszty ciała, a nos zajmował połowę twarzy.

– Czego chcesz? – odezwał się głębokim głosem.

– Co zrobiłeś z Miętuska? – próbowałam być straszna, ale coś mi nie wyszło.

Pomyślcie sobie, że mrówka chce wygrać z ze słoniem. Tak wyglądała ta sytuacja.

– Zamknąłem ją w klatce, sama widziałaś.

– A co zrobiłeś następnie?

– Zaniosłem w odpowiednie miejsce.

– Czyli gdzie?

– Co ci tak zależy na tym zapchlonym kundlu?

– Polubiłam ją, zresztą to nie twoja sprawa. Gdzie ją zaniosłeś?

– Zaniosłem do lasu, by nie robiła więcej problemów.

– Ona jest bezbronna!

– Zwłaszcza gdy zamienia się w słonia. A teraz zjeżdżaj stąd, Księżniczko Elso!

– Ale...

Popchnął mnie, a ja spadłam na pupę, na ziemie, a moja kość ogonowa zaczęła marudzić "Dlaczego ja!?".

Wstała, otrzepałam się i popędziłam do lasu. Muszę odnaleźć Miętuskę. Może ta nimfa, która mnie przytrzymywała, ją widziała?

Zagłębiałam się coraz bardziej, aż widziałam wokół siebie tylko drzewa. Las to nie jest zbyt bezpieczne miejsce w obozie, a zapuszczanie się tutaj bez poinformowania nikogo, jest głupotą. Biegłam, ale w końcu walnęłam w przeszkodę, której wcześniej nie zauważyłam. Znowu upadłam na tyłek, który już ma dosyć.

– Głupia jesteś – usłyszałam głos, lecz moje włosy przysłoniły mi świat.

Nico di Angelo. Pewnie znowu teleportował się cieniem, czy jak on to nazywa. Ma czarne rozczochrane włosy, bladą skórę, ciemnobrązowe oczy (prawie czarne), trochę szkliste. Na sobie miał zwykły czarny T-shirt, czarne spodnie, i czarne buty. Zdecydowanie powinien więcej jeść i spać. W sumie może to samo powiedzieć o mnie.

A charakter... Jest dosyć zamknięty w sobie, więc nie wiem o nim za dużo. Nie jest nie śmiały, raczej małomówny. Ostatnio, gdy udało mi się wydusić z niego trochę informacji, dowiedziałam się, że urodził się w latach trzydziestych, dwudziestego wieku i o tym, że jego siostra, Bianca, umarła parę lat temu. Też nie miał zbyt fajnego życia.

Dziwię się samej sobie, ale ufam mu, mimo krótkiej znajomości. Wiem, wiem, nie ufam własnemu bratu, za to gościowi, od którego trzymałabym się z daleka, gdybym spotkała go na Manhattanie.

Pomógł mi wstać.

– Miętuskę badają dzieci Apolla, przecież już wiesz.

Ma racje. Ale ja zadziałałam instynktownie, nie myśląc logicznie. Czyli tak jak zwykle.

– To dlaczego ten cały "Bart" nie powiedział mi prawdy?

– Nie znasz potomków Aresa.

Czy wszyscy muszą mi wypominać, że nikogo tu nie znam?

– Gotowy na misję? – zmieniłam temat.

– Tak, a ty?

– Fizycznie tak, psychicznie nie.

Spojrzał na mnie z troską. Nie mam wyboru, muszę mu się wygadać (w sumie do tego zmierzałam). Usiadłam pod najbliższym drzewem, a chłopak usiadł obok mnie.

– Boję się. – powiedziałam szczerze. – Niby mamy jakiś plan, ale gdybym miała zrobić listę rzeczy, które mogą pójść źle, nie miałaby ona końca.

– Uznałbym cię za głupią, gdybyś się nie bała. Od niedawna jesteś herosem z prawdziwego zdarzenia. Potwory, źli bogowie... Szczególnie po tym co Eris ci zrobiła.

– Nie pocieszasz mnie.

– Chodzi mi o to, że przed każdą misją masz prawo się bać, bo to oznacza nieustanną walkę z potworami i niewdzięczność bogów. Ale gdy nadchodzi bitwa, adrenalina nie pozwala ci logicznie myśleć i instynkt bierze górę. To jak odruch bezwarunkowy.

– Ja nic takiego nie czuję. Np. z hydrą, na początku mnie zmroziło, później wymyśliłam plan i na końcu zaczęłam działać.

Zastanowił się chwilę.

– A masz zdiagnozowane ADHD? – zapytał.

– Nie.

– U herosów to odruch, który pomaga walczyć. My jesteśmy do tego stworzeni. Koniec, końców, to pomaga. A skoro nie masz tego...

– To dlatego nie daję sobie rady z potworami.

– Chciałem powiedzieć "to może dlatego nie dajesz sobie rady w szermierce". A co do potworów, sama pokonałaś hydrę, wbiłaś strzałę w gardło chimery, nie poddałaś się Eris... Jesteś odważniejsza i silniejsza niż myślisz.

– Tak, tylko musisz uważać, bo jeszcze cię "zamrożę".

– Daj spokój, lubi cię więcej osób niż myślisz. Na przykład  Tori, chociaż mi działa na nerwy, dla Percy'ego jesteś małą siostrzyczką...

– Odczep się od mojego wzrostu!

– Na przykład Carlos, Lucy, Annabeth i paru innych cię znosi, a na Drew i Bruce'a możesz przymknąć oko. No i jakżebym mógł zapomnieć! Connor robi do ciebie maślane oczy!

– Ej! – walnęłam go pięścią w ramię.

Uśmiechnął się pod nosem.

– Masz zero siły w rękach. – stwierdził.

– A dopiero mówiłeś, że jestem silna.

– Ale nie fizycznie. Pomimo tortur Eris, nie zdradziłaś współrzędnych obozu.

– To okropne, ale teraz coraz częściej się waham, czy dobrze zrobiłam.

– Nadstawiłaś za nich skórę, a tak cię traktują. Wiem, to nie fair.

Zapadła chwila milczenia. Bawiłam się włosami.

– Nadal mnie nienawidzisz? – zapytał.

– Tak. – stwierdziłam, ale się uśmiechnęłam. – Ty mnie też?

– No jasne, że tak. Czasami wydajesz się wolniej myśląca niż twój brat.

– Chociaż w czymś jestem lepsza. – zaśmiałam się. – Wiesz co? To szalone, głupie, a przede wszystkim niedorzeczne, ale te ostatnie dwa tygodnie były najszczęśliwsze w moim życiu. Wreszcie się wyrwałam z tego nudnego schematu.

– Faktycznie jesteś szalona. Powtórzyłaś sobie zasady z włoskiego?

I tak zaczęła się lekcja tego języka, trwająca dwie godziny. Przerwaliśmy gdy usłyszeliśmy konchę. Ruszyliśmy do pawilonu jadalnego, a gdy siadaliśmy przy stole Wielkiej Trójki, Drew spytała:

– Zamroziłaś już kogoś dzisiaj, Księżniczko Elso?

To wysoka brunetka z lokami i ciepłymi, brązowymi oczami. Ma azjatyckie rysy twarzy. Zawsze nosi na sobie mnóstwo biżuterii i misterny makijaż. Jest córką Afrodyty. Jest strasznie sztuczna, niegrzeczna, złośliwa, a przede wszystkim perfidna.

– Nie, ale wszystko przede mną. – odpowiedziałam.

– Słyszysz Nico? Jesteś jej kolejną ofiarą.

– A pierwszą jesteś ty! – krzyknęłam do niej i chciałam się na nią rzucić, ale syn Hadesa mnie powstrzymał.

– Nie dosyć, że czarownica, to jeszcze agresywna. – rzekł Bruce.

Przegiął! Ja agresywna! No dobra...

Nico odciągnął mnie dalej.

– Co ty wyprawiasz?! – zapytał podniesionym głosem.

– Nic jej nie zrobiłam, a ona się na mnie uwzięła!

– Nie poprawiłaś tym swojej sytuacji. Za jej zaatakowanie poniosłabyś wielkie konsekwencje. Nie pomyślałaś o tym?

Był na mnie wściekły. Nagle jakbym zmalała.

– Przepraszam... – naprawdę było mi wstyd.

Chłopak ruszył do pawilonu jadalnego. Mnie już nie chciało się jeść. Postanowiłam przejść się na plaże, by się odstresować.

------------------------------------------

Oto i pierwszy rozdział. Nowych spodziewajcie się we wtorki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top