Rozdział 80 "Koniec to nowy początek"

Luna

Cudem udało mi się przekonać Marka, by nie straszył Sola, udając nawiedzonego ducha. Mimo to, kiedy tylko stanął w drzwiach, syn Jupitera krzyknął jak mała dziewczynka, korki strzeliły, a on schował się za kanapą. 

— Nie zabijaj mnie! To nie ja jestem winien twojej śmierci! Uciekaj stąd, zła maro! — wrzeszczał. Mark zanosił się śmiechem, a to, że było w budynku ciemno, nadawało temu demoniczny charakter. — Jesteś martwy, nie strasz żywych! Daj mi spokój! 

Atena, z całą swoją gracją i zimnym opanowaniem, patrzyła na tę komedię z krzywym spojrzeniem. Chejron negocjował z Solem, ale on nie chciał wyjść zza sofy, szczególnie kiedy Mark zaczął wydawać "nawiedzone" dźwięki, mimo że wyraźnie mówiłam mu "Zamknij się". Dopiero kiedy Nyssa, córka Hefajstosa, naprawiła korki, przywracając światło, Sol dał się przekonać i wyjrzał zza mebla. Kiedy uświadomił sobie, że jego bezsensowny i komiczny napad strachu widziało kilka osób, cały czerwony wstał, udając, że nic się nie stało. 

— Fajnie, że jednak żyjesz — rzekł bez entuzjazmu. — Prościej będzie z nią współpracować, gdy nie będzie mieć depresji. 

— Sol, możesz próbować, ale dzisiejszego dnia już mi nie zepsujesz — oznajmiłam mu z pełnym przekonaniem. 

— Wyzwanie przyjęte. 

Przedstawiliśmy Markowi ustalenia bogów oraz te z narady grupowych. Sol podzielił się z nami jego postępami, czyli mapą z miejscami, w których według niego mogła być Harmonia. Atena co jakiś czas wtrącała jakąś swoją uwagę, a Chejron siedział z boku przysłuchując się. 

— Czyli naszym celem jest zniszczenie korzeni Eris w Grecji — podsumował Mark. — Później wrócimy na Olimp, zgarniając po drodze Harmonię. One się pogodzą i będzie po wszystkim. 

— To na pewno takie proste nie będzie — stwierdziłam. — Nie wiemy, gdzie jest Harmonia ani jak i gdzie zniszczyć korzenie. Poza tym, musimy jeszcze przygotować drużyny. 

— Czy do mojej, rzymskiej, muszę zaliczać Marka? — spytał Sol. 

— Tak, musisz — odpowiedziała mu Atena. — Ma wyruszyć ośmioro Greków i ośmioro Rzymian. 

— A Aleksander? 

— On jest Macedończykiem. — Sol przewrócił oczami. — Może jakiś wskazówek dostarczą wam wizje Marka. 

— Miałeś jakieś w ostatnim czasie? — zapytałam. 

— Nie, żadnych. Tylko sny. Ale nie związane z misją. Raczej...

— Z Eris? 

— Też. 

Jego mina wyraźnie mówiła "Nie teraz". 

— To nie fair — stwierdził niespodziewanie Sol. 

— O co ci chodzi? 

— Przez to, że są razem, Mark będzie dzielił się informacjami tylko z Luną. Będzie ją faworyzował. 

— Sol, przestań już. Mam wrażenie, że koniecznie chcesz się do czegoś przyczepić. — Mark kręcił głową ze zniecierpliwieniem. 

— Nieprawda! Znowu robicie ze mnie kozła ofiarnego! Jeszcze rzuć się na mnie i zacznij mnie dusić. 

Sol zachowywał się jak rozkapryszone dziecko. Jego delikatne rysy twarzy jeszcze pogłębiały to wrażenie. Robił minę, jakby mama nie chciała mu kupić samochodziku. Rozchodziło się o poważne rzeczy, a on jakby przeżywał bunt trzylatka. 

— Dzisiaj jesteście już zmęczeni — oznajmił Chejron. — Dochodzi północ. Może pójdziecie spać, a do planowania wrócimy jutro. 

— Ja odwaliłem za was całą robotę — Sol zaczął machać nam przed nosem swoim krzywym palcem — a wy tak mi się odwdzięczacie. Wstyd! Wstyd i hańba! Żeby tak smarkacze się zachowywały! 

— Smarkacze? — Mark zacisnął pięści. — To ja jestem najstarszy z naszej trójki. Ty urodziłeś się w przesilenie letnie, a Luna... Moment, ty masz dzisiaj urodziny. 

— I dostałam dzisiaj najlepszy możliwy prezent. — Położyłam dłoń na jego pięści. Rozluźnił ją i splótł nasze palce. 

— Wszystkiego najlepszego. 

W tym samym momencie stojący w kącie zegar owinięty przez winorośl wybił północ. 

— Dobrze, że zdążyłem. Inaczej wypominałabyś mi to przez następny rok. 

— Tylko się przy mnie nie całujcie! — Sol wstał wściekle z kanapy. — To obrzydliwe. 

Ruszył ku schodom. Tupał na nich mocno, pogłębiając moją hipotezę o złym wychowaniu i rozpieszczeniu. 

— On tu śpi, a nie w domku Jupitera? — zdziwił się Mark. 

— Jako Wybranek ma dość wygórowane ego — stwierdziłam. 

— Słyszałem, kurduplu! — wrzasnął z góry. 

— Szkoda, że go wtedy nie udusiłem — mruknął chłopak. 

— Zaprowadzę cię do domku Apolla — zaproponowałam. 

Pożegnaliśmy się z Ateną oraz Chejronem i wyszliśmy przed Wielki Dom. Stanęliśmy na werandzie, opierając się o barierki.

To była jedna z najpiękniejszych nocy w moim życiu. Nie tylko ze względu na wydarzenia, ale również na jej wygląd. Nieba nie zakrywała ani jedna chmura. Gwiazdy migotały na granatowym aksamicie, a księżyc oświetlał srebrną poświatą zasypiający Obóz Herosów. Wiał lekko wiatr, przynosząc morską bryzę i woń natury. Mark objął mnie od tyłu, więc dołączyło jego ciepło i ciasteczkowy zapach. Te składniki dały cudowną, magiczną chwilę, którą miałam ochotę zatrzymać i zapamiętać cal po calu. 

— Straciłam nadzieję, że mogłeś przeżyć — wyznałam. — Wszyscy mi powtarzali, że nie ma szans, że się w jakiś sposób uratowałeś, a ja im uwierzyłam. Nigdy nie powinnam się poddawać. — Spuściłam głowę. — Przepraszam. 

Mark oparł podbródek o moją głowę. Czułam jego łagodny oddech na włosach. 

— Bałem się, że ty i Frank zginęliście przez tę eksplozję. Że zostawiłem was zbyt blisko szpitala. A kiedy nie mogłem się do ciebie "dodzwonić"...

Pocałował mnie w głowę i przytulił mocniej. 

— Oboje jesteśmy jak karaluchy; trudno nas zabić — stwierdził. — Teraz, z perspektywy czasu widzę, jakie szalone było to, co zrobiłem. Ale nie żałuję. Pomogłem Abelii i Adlerowi. W Ruchu znalazłem nowych sojuszników. Jedyne, czego żałuję, to to, że skazałem wszystkich na takie martwienie się. Że zostawiłem was samych, ciebie z umierającym Frankiem. Że nie dałem żadnego znaku życia. No dobra, może tego trochę jest. Ale dobrze się to skończyło. Zapłaciliśmy za to pewną cenę, jednak znowu jesteśmy razem. I teraz się mnie już tak łatwo nie pozbędziesz.

— Cieszy mnie to. — Uśmiechnęłam się. Jednocześnie wiedziałam, że muszę mu powiedzieć o czymś. — Te dziewczyny z łukami...

— Łowczynie — przypomniał sobie. 

— Tak. One tworzą grupę nieśmiertelnych super dziewic podległych Artemidzie. Dla nich chłopcy są be. Wiesz, wczoraj, kiedy u nich nocowałam... — Zawahałam się. 

Jego uścisk osłabł, a oddech na chwilę zamarł. Czułam, jak jego serce przyśpiesza. Odwróciłam się do niego przodem, aby spojrzeć w jego niebieskie oczy. 

— Przyłączyłaś się do nich? — spytał cicho, jakby bał się odpowiedzi. 

— Gdybym to zrobiła i tak by mnie już wywaliły. 

Odgarnął moje włosy za ucho. Kciukiem delikatnie przejechał po mojej bliźnie na policzku. 

— Co teraz zrobimy? — zapytałam. — Wracasz do Nowego Jorku czy Obozu Jupiter? 

Mark zmarkotniał. Oparł się o barierkę i zaczął wpatrywać się w niebo. 

— Według prawa, powinienem odbyć teraz kilkuletnią służbę w legionie. Ale mama... — Nie był w stanie dokończyć tego zdania. — Chciałbym z nią zostać. Spędzić jak najwięcej czasu. Za pół roku czeka nas jeszcze misja, więc i tak go sporo ubędzie. A rokowania nie są dobre. 

Naprawdę mu współczułam. Nie znałam dobrze pani Waterson, lecz była miłą kobietą. Nie mogłam do końca zrozumieć, co czuje Mark, bo moje kontakty z matką były dalekie od jego. Jednak długotrwałe patrzenie, jak ktoś umiera, musiało być okropne. I jeszcze zlało się w czasie z ratowaniem świata. Na umieranie nigdy nie ma dobrej pory, ale ta była szczególnie parszywa. 

— Abelia radziła mi, abym zgłosił się do Senatu o nadzwyczajne odroczenie służby. Twierdzi, że przyjaźnienie się z konsulem może w tej sytuacji pomóc. Zresztą Frank też coś o tym wspominał. Wtedy to pół roku spędziłbym w Nowym Jorku, później misja, a po śmierci... — głos ugrzązł mu w gardle — ...poszedłbym na służbę. Jak w prawdziwym wojsku. 

Przytuliłam go. Dla mnie zawsze był to najlepszy sposób na pocieszenie. Jakby w ten sposób wyduszało się z drugiej osoby wszelkie smutki. 

— Napisz list do Franka — powiedziałam. — Na pewno ci pomoże. Na razie nie ma innego sposobu na komunikację. 

— Wiem. Napiszę. Ale rano. 

— Zaprowadzić cię do domku Apolla? 

— To tutaj każdy bóg ma własny domek? 


— Wow, ojciec miał wyobraźnię, kiedy to projektował. 

Staliśmy przed domkiem Apolla. Była noc, ale w dzień jego ściany zrobione jak ze złota tak raziły odbijanymi promieniami słońca, że nie dało się patrzeć bezpośrednio na budynek. Okiennice były wyrwane, a z dachu zwisało parę dachówek, lecz w porównaniu do innych domków, Apolla aż tak nie ucierpiał. 

— Wprost nie mogę się doczekać, aż poznam kolejne rodzeństwo — sarknął Mark. — Mili są? 

— Nie wiem. Nie znam ich. 

— Ale to nie twój pierwszy raz w obozie. 

— To trochę bardziej skomplikowane. 

— Gdzie ty będziesz spała? 

— O mnie się nie martw. Dobranoc. — Cmoknęłam go w policzek. 

— Dużo tej nocy to nam nie zostało — mruknął, wchodząc po cichu do budynku. 

"O mnie się nie martw" — przedrzeźniałam się w myślach. 

Domek Posejdona był kupą gruzu. Nie miałam pojęcia, gdzie jest Bunkier Dziewiąty. Wielki Dom już pękał w szwach od bogów i gości. Westchnęłam ciężko. Został mi domek Artemidy. Wiedziałam, że jego mieszkanki nie będą zadowolone moim widokiem, ale na noc pod gwiazdami było za zimno. 

Na szczęście otworzyła Thalia. Miała na sobie piżamę i wyglądała na zaspaną. Wytłumaczyłam jej moją sytuację pobieżnie i wpuściła mnie do środka. Część Łowczyń się przebudziła i obdarowała mnie nieprzyjemnymi spojrzeniami. Starałam się na zwracać na to uwagi i po prostu wzięłam koc oraz poduszkę. Usiadłam w kącie i o dziwo Thalia się do mnie dosiadła. 

— Jesteś pewna, że mogę tu przebywać? — zapytałam cicho. 

— Póki jesteś dziewicą. Przepraszam, że o to pytam...

— Tak, oczywiście, że jestem dziewicą — odpowiedziałam szybko. 

— Nie to miałam na myśli. Pani Artemida chce mieć pewność co do twojej decyzji. 

Popatrzyłam na Łowczynie. To też była monotonia. Ciągłe bieganie za potworami, czasami wizyta w obozie. I to by trwało bogowie wiedzą jak długo. Nie, ja nie tego chciałam. Pragnęłam, aby dni się czymś wyróżniały. Abym każdy zapamiętała inaczej. 

— Bardzo was podziwiam, że dotrzymujecie swoich ślubów przez tysiące lat — zaczęłam. — Już od starożytności Łowczynie Artemidy są symbolem kobiecej siły. Naprawdę to doceniam, że chciałyście mnie przyjąć w swoje szeregi. Ale ja tu nie pasuję. Od początku to czułam. Moją babcią jest Afrodyta, co już jest dosyć dużym przeciwwskazaniem. Mimo wszystko darzę was wielkim szacunkiem. Wybrałyście swoją drogę i wytrwale przy niej trwacie. 

Nie tylko Thalia słuchała mnie w skupieniu, ale również część Łowczyń. 

— Mnie jest przeznaczone coś innego. Moja ścieżka jest inna, zapewne bardziej wyboista i pełna niewiadomych. To ona jest dla mnie. Kocham Marka i jestem z nim szczęśliwa. Wierzę w swoją drogę. Mam nadzieję, że uda mi się ją w całości pokonać. I pomaga mi w tym miłość. Wy nie jesteście jej kompletnie pozbawione. Kochacie się nawzajem jak siostry. Tak jak ja szanuję waszą decyzję w stosunku do wyrzeczenia się towarzystwa mężczyzn, tak mam nadzieję, że wy zaakceptujecie moją. 

Thalia uśmiechała się. Łowczynie patrzyły po sobie, jakby jeszcze się nie zdecydowały, co powinny o tym sądzić. 

— To bardzo dojrzała postawa, Luno — powiedziała Thalia. — Przyjmujemy twój wybór. Lepiej żebyś była szczęśliwa niż żałowała swojej decyzji przez całe nieśmiertelne życie. Będzie dla nas zaszczytem, jeżeli kiedyś zachcesz sobie z nami na coś zapolować w celach rozrywkowych. 

— Dziękuję. 

Przytuliłyśmy się. Poczułam, jak z serca spada mi wielki kamień, z którego istnienia wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Nie wiedziałam, że tak bałam się gniewu Łowczyń. A okazało się, że to całkiem spoko babki. 

— Och, i jeszcze jedno — przypomniała sobie Thalia. — Dlaczego nie powiedziałaś, że dzisiaj, znaczy wczoraj, miałaś urodziny? Dostałabyś większy kawałek tortu. 

Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. 

— Za rok. Obejdziemy te urodziny razem. 

— Będzie co świętować. W końcu będzie to twoja quinceañera.

Zaśmiałam się. "Jeśli tylko dożyję" — dodałam, ale miałam wielką nadzieję na wspólne urodziny z Thalią. Lecz to ja musiałam zdecydowanie zająć się sprawą tortu. 


Noc była dla mnie bardzo krótka. Zasnęłam dopiero gdzieś koło trzeciej nad ranem, nie mogąc wcześniej zmrużyć oczu z emocji. Bałam się, że kiedy się obudzę, to wszystko zniknie. 

Koncha obudziła mnie już o siódmej. Razem z Łowczyniami ruszyłam na śniadanie, ale miejsce zajęłam przy stoliku Wielkiej Trójki. Jason już jadł płatki, kiedy poszłam wrzucić ofiarę do ognia, którą tego dnia poświęciłam Hestii, mojej ulubionej bogini. 

— Czegoś takiego w Obozie Jupiter nie ma — stwierdził głos za mną, należący do Marka. 

— Pewnie składają większe ofiary w świątyniach. 

— To tu nie ma Wzgórza Świątynnego? — zdziwił się. — Jednak te obozy bardziej różnią się niż myślałem. Och, i poznałem już Stuarta. 

Zaskoczył mnie tym. 

— Dobra, tego się nie spodziewałam. O czym rozmawialiście? 

— Przekazał mi wiadomość od Nica. 

— Jaką? 

— Ostrzegawczą. 

— Mam wyciągać z ciebie każdą informacje czy wyrazisz się wreszcie jaśniej? 

— Wiesz co to "matkowanie"? No to on "bratuje". Sądzę, że dałoby się to podciągnąć pod groźby karalne. 

— O bogowie, aż tak? 

— "Jeśli skrzywdzisz Lunę w jakikolwiek sposób, zabiję cię i zadbam o to, abyś został zesłany na najodleglejsze Pola Kary i dostał najsurowszą karę od samego Hadesa. 

— Ja bym się bała. 

— A myślisz, że dlaczego tak się trzęsę? 

— Jest jeszcze Percy, mój przyrodni brat. I Mike. 

— Do jasnej rozgwiazdy, to się w niezłą rodzinę wżeniam. 

Dałam mu kuksańca w żebra, po czym wróciłam do stolika. Miałam wyjątkowy apetyt. Mark, razem ze swoim przyrodnim rodzeństwem, rozprawiał nad czymś żywiołowo. Sol znowu usługiwał bogom. Chejron rozmawiał z Aleksandrem. Ogólnie panowała przyjemna atmosfera, która i mi się udzielała, gdyby nie Artemida świdrująca mnie spojrzeniem srebrnych oczu. Hera i Afrodyta patrzyły na nią z satysfakcją, jakby podobała się im jej złość. 

— Luna, wiesz może gdzie jest Nico? — przerwał ciszę przy naszym stoliku Jason. 

Przez dobry humor na moment zapomniałam o jego obecności, lecz to nie mogło trwać wiecznie. Jego okulary odbijały poranne światło, które raziło mnie w oczy.  

— Yyy... — Nie byłam gotowa na odpowiedź, bo nie przygotowałam sobie żadnego kitu, który będę mogła innym wciskać. — Papierkowa robota. 

Spojrzał na mnie dziwnie. 

— Papierkowa robota? — powtórzył z niemałym zdziwieniem. 

— To jak w banku. Przed końcem roku trzeba zamknąć wszystkie transakcje czy coś tam. Ta samo w Podziemiu. Bilans martwych. Ile dusz uciekło, ile Tanatos złapał, czy zasługuje na podwyżkę. A Hadesowi nie chcę się tego robić, dlatego Nico jest zawalony dokumentacją. 

Nie wierzyłam sama sobie. Jason mi raczej też. Jednak nie pytał dalej, za co byłam mu wdzięczna. Kiedy ja się czerwieniłam po uszy, Thalia nagle wstała od stołu Łowczyń, zwracając na siebie uwagę. 

— Obozowicze, niestety musimy was opuścić. Dziękujemy za gościnę, ale komu w drogę, temu czas. Harmonia czeka. Liczy się każdy dzień, a nawet dla nas te poszukiwania mogę być twardym orzechem do zgryzienia. 

— Nie rozegraliśmy nawet bitwy o sztandar! — krzyknął ktoś. 

— I tak byśmy wygrały — stwierdziła. 

Wszystkie Łowczynie wstały. Ukłoniły się przed Artemidą i resztą bogów, a następnie ruszyły w stronę Wzgórza Herosów. Thalia uściskała Jasona, a mnie pożegnała skinieniem głowy. Wkrótce dołączyły do nich białe wilki i wszystkie zniknęły gdzieś za Ateną Partenos. 


Po śniadaniu Mark czekał na mnie przed pawilonem jadalnym. Pomimo grudnia, musiało mu być na tyle ciepło, że jego skórzana kurtka była odpięta. Chodził w tę i z powrotem, zdradzając swoje ADHD. 

— Napisałeś do Franka? — zapytałam. 

— Tak. Ale wyobraź sobie, że w Obozie Herosów nie ma żadnej sowy. No kto by pomyślał! Wstyd i hańba! — przedrzeźniał Sola. 

— Może Sol pożyczyłby ci Piesiaka?

— Warczy na mnie, kiedy tylko do niego podchodzę. A Piesiak patrzy na niego z politowaniem. 

Zaśmiałam się, patrząc na Sola, który znowu o coś wiercił dziurę w brzuchu Zeusowi. 

— Chyba bardziej opłaca się poczekanie na Miętuskę niż wysyłanie listu pocztą — stwierdziłam. 

— Zdecydowanie. Miałem już tyle przygód z pocztą... Wiesz, nie pogrzeszyłbym jakimś oprowadzeniem. — Objął mnie ramieniem. 

— I to ja mam być oprowadzaczem?

— No ja raczej nie. 

— Jak wolisz. — Uśmiechnęłam się. — To zacznijmy od najbardziej pechowego miejsca. 

Skierowałam nasze kroki ku plaży. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top