Rozdział 76 "Córka rzeźnika"

Luna

Kiedy odzyskałam przytomność, trzęsłam się. Leżałam na podłodze w pokoju Nica, w którym temperatura panowała jak w lodówce. Stuart podnosił się z ziemi niedaleko ode mnie, zdziwiony jak zawsze. Gdy spojrzałam w stronę łóżka, zobaczyłam przyjaciela leżącego koło niego. Nie wyglądało to, jakby się sturlał, ale raczej próbował wstać, a jego nogi nie utrzymały jego ciężaru. 

— Nico! 

Podbiegłam do niego. Był nieprzytomny i bledszy niż zwykle. Stuart pomógł mi go podnieść i położyliśmy go z powrotem na łóżko. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z czegoś bardzo nietypowego, wręcz niepasującego do sytuacji. Ciszy. Jeszcze przed chwilą wszędzie słychać było odgłosy walki, a teraz jedynie nasze oddechy. 

— Co się stało? — zapytałam Stuarta, a mój głos poniósł się po sypialni. 

— Nie wiem — szepnął, kręcąc głową. — Hades musiał użyć swojej mocy, przez co uśmiercił wszystkich walczących, ale czemu my żyjemy... Nico. 

— Co Nico? 

— On nas ocalił. Ochronił nas przed mocą Pana Hadesa. Uratował nam życia. 

— To musiało go wykończyć. 

Zaczęłam grzebać w torebce po ambrozję. Kiedy znalazłam kolejną boską krówkę i podałam ją Nico, odzyskał przytomność, chociaż nadal miał zamroczone spojrzenie. 

— Luna...

— Jestem tutaj. Leż. — Powstrzymałam go od siadania. Jego opatrunek zaczął przesiąkać krwią. 

— To taki był plan ojca...

— Nie wstawaj. Jesteś bardzo ranny. 

— Zwabił ich do zamku, bo tu ma największą władzę. I zabił ich falą śmierci. Wybił wszystkich w pień. Was też chciał. — Starałam się o tym nie myśleć. — Dlaczego nic mi nie powiedział? Lepiej bym was ochronił, a ciebie w ogóle tu nie przyprowadzał. 

— Daj sobie w tej chwili z tym spokój. Musisz odpocząć. — Starałam się sprawić, by mój głos brzmiał jak najbardziej kojąco. 

Położyłam mu pod głowę kilka poduszek. Jego bandaż był cały czerwony, ale rana zdawała się już nie krwawić. Ze strachem pomyślałam, że ta fala śmierci mogła polepszyć jego stan. Przeszedł mnie dreszcz. 

— Pójdę sprawdzić, jak ma się sytuacja — oznajmił Stuart. 

— Jesteś pewny? Nie wyglądasz najlepiej. 

Trzymał się jakoś na nogach, ale był biały jak ściana. 

— Dam radę — uparł się. 

Miętuska wróciła do swoich standardowych rozmiarów i odgrodziła mu drzwi. Po odsunięciu regału wyszedł przez nie ostrożnie, trzymając szablę w sprawnej ręce. Szczeniak pobiegł za nim. 

Nico nie zasnął. Leżał spokojnie, ale wpatrywał się zamyślony w sufit. Usiadłam obok niego na brzegu łóżka. Czułam, że to co mówił Stuart było prawdą i zawdzięczałam życie tylko Nico. 

— Dziękuję — powiedziałam. 

Spojrzał na mnie. Wydawał się nieco zamulony jak po silnym znieczuleniu. Jednak skupił na mnie wzrok. 

— Nie powinienem cię tu przyprowadzać. Przypomnij mi, bym następnym razem nie ulegał twoim prośbom. 

Poprawiłam mu poduszkę.

— Dzięki też za to, że stanąłeś w obronie Marka na zebraniu grupowych. — Zaczęłam zeskrobywać już zaschłą krew z dłoni. — To było... miłe. 

 Przez moment przyglądał mi się w milczeniu. 

— To, co mówił Sol, było nieprzyzwoite. Okazał tym tylko brak dobrego wychowania. — Po chwili dodał: — Dzielnie znosisz jego śmierć. 

Bo nie widziałeś połowy moich łez — stwierdziłam w myślach. 

— To chyba twoje najgorsze urodziny, prawda? — zapytał. 

— To nadal ten dzień? Znowu zapomniałam. W każdym razie, miałam gorsze — skłamałam. 

— Za rok urządzę ci fajne przyjęcie. 

— Nie musisz. Nie obchodzę urodzin. To tylko przypominanie mi, dlaczego w ogóle się "urodziłam". 

— Za rok będzie już po wszystkim. 

— No właśnie. Może zamiast urodzin będziecie na stypie. 

— Nie mów tak. — Jak na wykończonego i rannego, uścisnął moją dłoń z taką siłą, że prawie zmiażdżył mi palce. — Sol może jest silny jako jednostka, ale kompletnie nie potrafi współpracować w drużynie, tylko wydaje polecenia, sam popijając drinka z parasolką. A to będzie się liczyło na waszej misji. 

— Skąd możesz to wiedzieć? 

— Po prostu mi zaufaj. Nie możesz się poddawać. Musisz walczyć. 

— Tak, wiem. — Chciałam jak najszybciej zmienić temat, bo ten mnie przerażał. — Nico, mam pytanie...

— Tak? 

Wahałam się z jego zadaniem. Już wcześniej nad nim rozważałam, lecz nawet nie było czasu dokładniej tego przemyśleć. 

— Czy Podziemie prowadzi coś w rodzaju takiego dziennika przybyć albo coś takiego? 

Zmarszczył czoło. 

— Nie rozumiem. 

— Znaczy... No wiesz. Kiedy ktoś przybędzie do Podziemia, po prostu idzie na Łąki, Pola lub Elizjum czy zakładacie mu jakąś kartotekę, a jego imię jest dodawane do jakiegoś systemu? 

— Nie rób tego, Luna. — Spojrzał mi w oczy, a ja spuściłam wzrok. — Nie popełniaj moich błędów. 

— Ale...

— Tęsknisz za Markiem, wiem. Rozumiem. Ale musisz mu dać odejść. Nie zapominaj o nim, lecz... Sama kiedyś powiedziałaś kilka mądrych słów. 

— Aż kilka? 

— Powiedziałaś mi, że po śmierci bliskiej osoby żałujemy nieprzeżytych z nim chwil, ale tego już nie da się zmienić. Za to trzeba myśleć o innych bliskich, a nie zatracać się w smutku. Powinniśmy to z nimi spędzać czas, aby wkrótce nie żałować tych samych błędów. 

— I co? Tobie pomogło?

Nie odpowiedział od razu. 

— Tak. Zacząłem wychodzić do ludzi. Odwiedzałem częściej Hazel, umocniłem więź z tobą. Może nie stałem się duszą towarzystwa, ale starałem się wchodzić w więcej interakcji z innymi osobami. Na pewno ta zasada jest lepsza od drugiej, o której mówiłaś. 

— "Schwytaj ból, uwięź go na dnie swego serca, pilnuj go dobrze, ale zapomnij, co zawiera. Wtedy już nigdy nie wyjdzie na powierzchnie i cię nie zrani" — zacytowałam perfekcyjnie, jak wszystkie inne zasady, którymi posługiwała się pani Jones. — Stosowałam się do tego po śmierci Luke'a. 

— I nie wyszłaś na tym dobrze — stwierdził. — Nie chcę, byś znowu zamknęła się w sobie. To byłoby najgorsze, co mogłabyś zrobić. 

— Uważasz mnie za chorą psychicznie? 

— Nie, nie tak miało to zabrzmieć. Wierzę, że po tylu załamaniach i teraz się podniesiesz. Mimo wszystko boję się, że możesz w siebie zwątpić i...

— I co? Powiesić się? 

Przymknął oczy, jakby z irytacją. Skrzywił się z bólu. 

— Pamiętam, co ja przeżywałem po śmierci Bianci. Początek był okropny, a ja jeszcze na siłę przedłużałem tę żałobę, ale w końcu trzeba wrócić do normalnego życia. 

— Cały czas nosisz czarne ciuchy. 

— Bo to mój styl. Lubię czerń. Nie zmieniaj tematu. Wiem, że każdy jest inny, lecz się o ciebie martwię. 

— Martwisz się o mnie, mając dziurę w brzuchu? 

— Może zaczynam majaczyć. 

Albo po prostu mnie kochasz — dodałam w głowie. 

Pamiętałam, jak Hedwig opowiadała mi o jej dziadkach walczących w Europie podczas wojny. Jej dziadek był żołnierzem, a babcia sanitariuszką. Kiedy podczas Powstania Warszawskiego ukrywali się przed ostrzałem, dziadek osłaniał babcię własnym ciałem. Hedwig podsumowała tę historię słowami, że to właśnie ta miłość pozwoliła im przeżyć wojnę. Jednak ja byłam mała i w jej opowiadaniu nie widziałam żadnej miłości. Kiedy zapytałam ją, czy jej dziadkowie w końcu się kochali, uśmiechnęła się i powiedziała:

— Miłość jest wtedy, kiedy drugi człowiek jest dla ciebie ważniejszy niż ty sam. 

Przez te wszystkie lata te słowa tkwiły w mojej głowie niezrozumiałe i nieco bezsensowne. Nie potrafiłam ich zinterpretować. A teraz trafiły do mnie jedną, wspólną falą. 

Nico najpierw martwił się o mnie, a dopiero o siebie. Mark ryzykował trafienie strzałą, aby uratować mnie w szpitalu w Gatineau. Hedwig zawsze robiła śniadanie dla mnie, a dopiero później sama jadła. Mimo że te gesty były takie różne, z nich aż promieniowała ta sama pobudka motywująca do tych działań: miłość. 

Zaczynałam rozumieć, o co chodziło Nico, choć widziałam to nieco inaczej. Nie mogłam pogrążać się w rozpaczy i smutku. Musiałam pokazać pozostałym żyjącym, kochającym mnie osobom, że one też są dla mnie ważne. Mogłabym zacząć chociaż od takiego prostego gestu jak zrobieniu Hedwig śniadania do łóżka. Nie byłam pewna, czy Mark przed śmiercią wiedział, że go kocham. Nie chciałam popełniać podobnego błędu powtórnie. Teraz musiałam solidnie zadbać o swoich bliskich. 

— Odpocznij. — Przykryłam Nica kocem. — Na razie raczej nie mogę podać ci więcej ambrozji, więc poboli, ale postaraj się zasnąć. Sen to zdrowie. 

— Nie mów do mnie jak do dziecka. 


Kiedy upewniłam się, że Nico usnął, poszłam szybko do łazienki, aby zmyć z rąk krew. Moje ubranie było nią przesiąknięte, miałam ją nawet we włosach. Jednak nie chciałam zostawiać przyjaciela na tak długo samego, bym mogła wziąć prysznic. Stuart nie wracał. Co mogło się stać? 

Mając trochę wolnego czasu, uprzątnęłam trochę pokój. Torby z McDonalda wrzuciłam do śmieci, papiery na stole poustawiałam w równe kupki. Nic nie mogłam zrobić z klejącą się podłogą czy milionem okruszków, co mnie denerwowało. W moim pokoju zawsze było czysto, choć czasami, kiedy przychodziłam zmęczona do domu, rzucałam moje rzeczy gdzie popadnie. Niewątpliwie Hedwig pomagała mi utrzymać porządek w sypialni, co było kolejną rzeczą, za którą powinnam się jej odwdzięczyć. 

Nie byłam pewna, ile czasu minęło. Odwiedziłam Podziemie już kilka razy, ale nigdy nie spotkałam w zamku żadnego zegara. Zwykle zdawało mi się, że spędzam w Hadesie parę godzin, a na powierzchni mijał dzień lub więcej albo wręcz przeciwnie – kilka chwil. Rozumiałam, że mógł być tu problem z zasięgiem, ale z czasem? 

Przechodziłam się po ciemnym pokoju najciszej jak potrafiłam, by nie zbudzić Nica. Po pewnej chwili (dłuższej, krótszej, trudno mi było określić), rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Otworzywszy je, zobaczyłam Stuarta, który do zestawu z zabandażowaną ręką dostał temblak. Na twarzy miał trochę siniaków i zadrapań, a jego ciemne włosy zostały z jednej strony trochę nadpalone. Jednak nie wydawał się już tak blady, chociaż zdziwienie uparcie go nie opuszczało. 

— Jak Nico? — zapytał, wchodząc do pokoju. 

— Śpi. Czy to możliwe, aby to miejsce pomagało mu w rekonwalescencji? 

Przytaknął. 

— Jak wchodzisz do morza, twoje urazy się leczą. Tak samo jest z nim i Podziemiem. 

Porównywanie wody do śmierci zdawało mi się dużą przesadą. 

— Czy wszyscy w zamku nie żyją przez ten wybuch Hadesa?

— Na szczęście nie. Część służby schowała się w... Jakby to nazwać... bunkrze, który jest odporny na tego typu moce. Za to wszyscy wrogowie, którzy przekroczyli kanion, są martwi. Rebelii trochę czasu zajmie przegrupowanie się. Chociaż nawet jeśli będzie trwać to miesiące, stale możemy nie mieć wystarczającej armii, bo teraz zginęli prawie wszyscy nasi. — Kręcił głową ze smutkiem połączonym ze strachem. — Hades będzie musiał ponownie wdrożyć jego program ożywiania. 

— Wykorzystywał do tego ludzi, którzy trafili do Elizjum? 

— Nie tylko. Z nich robił pracowników, ale jeśli brał kogoś z Pól Kary, to ten stawał się jego niewolnikiem. Nie jest to lepsze niż wieczna pokuta. Och, chyba to twoje. — Wyciągnął zza pasa mój sztylet i nóż. 

— Och, tak. Już bym je o mało co nie zgubiła. — Odebrałam od niego moją broń. — Gdzie jest Miętuska? 

— Pomaga w prowizorycznym szpitalu w salonie. Jest tam pełno krwi, więc pewnie będziesz musiała ją po tym wykąpać. A skoro mówimy o kąpieli... Nie chciałabyś wziąć prysznicu? Zastanę z Nico.

Spojrzałam na moje ubranie. Gdyby krew zamienić na błoto, wyglądałoby to tak, jakbym brała udział w sparingu w kałuży piasku i wody. Jednak szkarłatna ciecz nadawała mi wyglądu córki rzeźnika lubującej się w masakrze. 

— Z chęcią przyjmę tę propozycję. 

Prysznic był tym, co potrzebowałam. Pomógł mi oczyścić ciało, ale również umysł. Pozwolił mi się w pewnym sensie uspokoić. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jaka byłam rozedrgana jeszcze od bitwy. Cała się trzęsłam, nawet pod ciepłym strumieniem wody. 

Mokre włosy moczyły mi T-shirt, kiedy patrzyłam w lustro. Było mocno zaparowane, więc widziałam siebie jak przez mgłę. Taka perspektywa podobała mi się bardziej niż przyglądanie się niedoskonałością skóry czy dekoncentrującym oczom. 

Łazienka była przyległa do pokoju Nica, więc słyszałam wszystko, co działo się w sypialni. Na początku były to tylko kroki Stuarta, ale do tego dołączyła cicha rozmowa. Podeszłam bliżej drzwi. 

— ...powinna być na powierzchni — powiedział Nico, który musiał obudzić się podczas mojej kąpieli. — Rozmawiałem już wcześniej z Hadesem i jest w stanie to załatwić. Ale chciałbym, abyś jej towarzyszył. 

— Dlaczego? — zdziwił się Stuart, a mi bardzo łatwo było wyobrazić sobie jego minę. 

— Z dwóch powodów, które wiążą się z tym samym. Po pierwsze, chciałbym, abyś ją przypilnował zanim wróci do Nowego Jorku. Po drugie, pamiętasz naszą wizytę na Bronxie? Historia się powtarza. 

— Mam to sprawdzić? Jesteś pewien, że się do tego nadaje? Nie jestem herosem. Jak mam wejść do obozu?

— Ale tylko tobie ufam wystarczająco, aby powierzyć oba te zadania. A o obóz się nie martw. Oficjalnie już pozwoliłem ci tam wejść. 

— I to wystarczy? Twoje parę słów? Trochę kiepska ta ochrona. 

— Wiem. 

— Zrobię wszystko, aby wypełnić najlepiej te zadania jak umiem. Lecz czy Luna potrzebuję opieki? 

To o mnie mówili cały ten czas. Nico uznał, że wymagam niańki. Z jednej strony wiedziałam, że jego obawy może są słuszne, ale z drugiej byłam na niego wściekła. Przecież dzisiaj skończyłam już czternaście lat. 

— Pamiętasz tego wkurzającego syna Apolla, o którym ci mówiłem? 

— Tego, z którym Luna była na misji? — upewnił się. 

— Tak. Umarł i ona dosyć mocno to przeżywa. 

— Och. Rozumiem. A nie mówiłeś, że nie ma żadnej cechy, za którą można go chociażby lubić? Że jest irytujący i nieokrzesany? 

Nico westchnął. 

— Nie wszyscy myślą tak samo. 

Nie rozpłacz się — powtarzałam sobie. — Nie denerwuj się. Stłum wszystko w sobie. Niech nie odczytują z twojej twarzy żadnych emocji. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top