Rozdział 74 "Powrót do Podziemia"

Luna

Na resztę obrad częściowo się wyłączyłam. Problemy nie dotyczyły bezpośrednio mnie, a po co miałam się wypowiadać, skoro nie miałam pojęcia o danej sprawie. Gadali głównie o zmartwieniach obozowych, jak odbudowa domków czy wybuchające maszyny w Bunkrze Dziewiątym. 

Kiedy widziałam Piper i Jasona, którzy naturalnie okazywali sobie czułość, coś mnie skręcało. Wyobrażałam sobie siebie i Marka. Czy też byśmy tak wyglądali? Czy zachowywalibyśmy się wobec siebie tak swobodnie? Może właśnie teraz obejmowałby mnie ramieniem, a ja bym się do niego uśmiechała? Tak bardzo chciałam tego doświadczyć. 

Nagle przed oczami pojawił mi się wielki bankiet przed Wielkim Domem. Stoły zostały ustawione jak w Wielkiej Sali w Hogwarcie. Nakryto je białymi obrusami, a na nie położono tony najróżniejszego jedzenia. Przypominało to trochę wesele, ale na pewno nim nie było. Wzdłuż stołów stały długie ławki, które uginały się od mnóstwa nastolatków ubranych w jasne, greckie lub rzymskie stroje. Śmiali się, ucztowali. Niektórzy tańczyli do skocznej muzyki, którą grał sam Apollo w doskonałym nastroju. 

Dojrzałam siebie. Siedziałam między innymi herosami, ubrana w białą, grecką sukienkę. Moje włosy były lekko spięte i musiałam przyznać, że wyglądałam całkiem ładnie. 

Nagle ja z wizji dojrzałam Marka idącego od strony Wielkiego Domu. Wyglądał cudownie. Jego złote włosy lśniły w promieniach słońca. Szedł pewnym, szybkim krokiem i uśmiechał się od ucha do ucha. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na ramiona. Przytulił mnie mocno, przyciskając do piersi. 

— Dziękuję — powiedziałam bliska łez szczęścia. — Nie musiałeś tego robić, a mimo to... 

— Zrobiłabyś dla mnie to samo — Postawił mnie z powrotem na ziemi. — Kocham cię. 

— Dziękuję. Jesteś cudowny. 

— Najcudowniejszy? 

Pocałowałam go. Uznałam to za wystarczającą odpowiedź. 

— Luna! 

Leżałam na czymś twardym. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą kilkanaście twarzy, wpatrzonych we mnie jak w obrazek. 

— Co się stało? — zapytałam oszołomiona. 

Gdy usiadłam, poczułam straszny ból głowy, który mógł wiązać się z uderzeniem o drewnianą podłogę, na której właśnie się znajdowałam. Podano mi szklankę z wodą, ale wiele zmartwionych par oczu nie przestawało mnie obserwować. 

— Co się stało? — powtórzyłam pytanie, nie dostając na poprzednie odpowiedzi. 

— O to samo chcieliśmy zapytać ciebie — stwierdziła zielonowłosa dziewczyna, jeśli mnie pamięć nie myliła, Kayla. Siedziała najbliżej mnie, trzymając w ręku okład z lodu. — Bardzo boli? Chcesz przyłożyć? 

— Nie, nie, dzięki. Tylko zemdlałam. 

— Czy to była wizja? — spytał Sol, świdrując mnie spojrzeniem. 

— Nie. — Zacisnęłam wargi, kłamiąc. — Po prostu zemdlałam. Zrobiło mi się słabo. 

— Chcesz może wyjść na dwór złapać trochę świeżego powietrza? — zaproponował Nico. W jego oczach zobaczyłam coś, co mówiło "Masz się zgodzić". 

— Chętnie — odparłam. 

— Potowarzyszę ci. 

Pomógł mi wstać. Wyszliśmy razem z pokoju rekreacyjnego, Miętuska za nami, a on ciągle mnie nie puszczał, jakby naprawdę bał się, że się osunę na ziemię. Może chciał zachować pozory, jeśli kogoś spotkamy po drodze albo naprawdę się martwił. 

W salonie Apollo grał w karty z Hermesem. Jeżeli dobrze zrozumiałam, mieli partyjkę pokera, gdzie za pieniądze robiły wycięte z papieru żetony z narysowanymi krowami. Tak, ci faceci zdecydowanie mieli zbyt dużo czasu. 

Stanęliśmy na werandzie Wielkiego Domu. Okna były zamknięte, a w pobliżu nie było nikogo widać, więc mieliśmy nadzieję, że nikt nas nie podsłucha. 

— To była wizja, prawda? — spytał, aby najwyraźniej mieć stuprocentową pewność. — Co w niej widziałaś? 

— Nic ważnego. — Czułam, jak się rumienię. — To było coś z przyszłości. A raczej wymarzonej przyszłości. 

Nico zmarszczył czoło. 

— Mark? 

Przytaknęłam. Westchnął ciężko, jakby to było gorsze niż wizja przegrywanej wojny z Eris. 

— Coś się stało, że wyciągnąłeś mnie na zewnątrz? — zapytałam. 

Stukał palcami o balustradę. Rozglądał się uważnie dookoła, automatycznie sprawdzając ręką, czy jego miecz był na swoim miejscu.

— Właśnie dostałem wiadomość od Stuarta. 

— Tego zmartwychwstałego chłopaka, który jest twoim podwładnym? — upewniłam się. 

— Głośniej, jeszcze cię w Nowym Jorku nie słyszeli — zaczął szeptać. — Sytuacja w Podziemiu się pogorszyła. Asfodelowa Rebelia znalazła jakieś obejście tego rowu, który stworzyłaś dookoła pałacu Hadesa. — Kolejna sytuacja, gdzie nadużyłam swoją moc. Zdecydowanie za często mi się to zdarzało. — Zbliżają się do zamku. 

— I Hades nic z tym nie robi, a zamiast tego przychodzi sobie na niedzielny obiadek do obozu? 

— Gdyby nie pojawił się na zimowej naradzie, bogowie zaczęliby coś podejrzewać. A na to nie możemy sobie pozwolić. — Potarł skronie dłońmi, jakby i jego ta walka z podziemną Rebelią przerastała. — Muszę iść do ojca. Ostatnio coraz częściej mnie nie ma w obozie, więc już zaczynają krążyć plotki. Czy mogłabyś kryć moją nieobecność, chociaż przez jakiś czas? Nie wiem, ile mi to zajmie, ale...

— Nie. — Zrobił zaskoczoną minę. — Chcę iść z tobą. Nie mogę tak tu czekać bezczynnie. Nie mam ADHD, ale chcę coś zrobić, aby nie myśleć o... — Nie musiałam kończyć, bo doskonale wiedział, co mam na myśli. — Pozwól mi się czymś zająć.

— Nie, Luna. Ostatni raz, kiedy cię prosiłem o pomoc, źle to się skończyło. Nie mogę cię narażać. Poza tym, Podziemie źle na ciebie wpływa, a dopiero co wezwałaś ogromne tornado, więc będzie wysysać z ciebie te resztki mocy jak wampir.

— Nico, proszę! Wszyscy naciskają na mnie, bym podjęła decyzje. Jeśli z tobą pójdę, trochę to odwlekę. No i chcę ci pomóc. Obiecuję, że nie będę używać mocy. Przyrzekam. Ale pozwól mi pomóc. Albo chociaż ciebie wspierać.

Nico ciężko westchnął. Ten pomysł raczej mu się nie podobał. Myślał przez chwilę, pozostawiając mnie w niepewności.

— Dobrze. Niech ci będzie. Zero mocy. Zostaniesz w zamku...

— Nico...

— Luna, nie przeginaj. Chodź. 

Poszliśmy do domku Hadesa. Po moim wczorajszym ataku wściekłości nie było już śladu. Może mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że zielony płomień w koksowniku jest jeszcze mniejszy, ledwo co dając jakiekolwiek światło w budynku. Zastanawiałam się, czy jego wielkość nie ma jakiegoś powiązania z nastrojem Nica. 

— Na pewno chcesz tam iść? — zapytał kolejny raz. 

— Tak, Nico. Nie zostawię cię. 

To mu się raczej średnio podobało. Wzięłam Miętuskę na ręce, a on złapał mnie za dłoń i zniknęliśmy w wszechobecnym tutaj cieniu. Wkrótce znaleźliśmy się w pokoju Nica w zamku Hadesa, zawalonym torbami z McDonalda jeszcze bardziej niż przy mojej ostatniej wizycie. Stuart, nastolatek, który zginął w wojnie secesyjnej, niegdyś dusza w Elizjum, a obecnie najbliższy współpracownik Nica, pochylał się nad mapą na stole. 

— Wreszcie — odetchnął z ulgą. Kiedy na nas spojrzał, chwilę przyglądał się mnie z jeszcze większym zdziwieniem niż zwykle. A może po prostu patrzył, ale przez jego wytrzesz oczu zawsze wyglądał na zszokowanego. — Panna Luna. — Podszedł do mnie i tym razem (tak jak ostatnio) złożył pocałunek na mojej dłoni, kiedy chciałam mu ją tylko podać do uścisku. Zrobiłam się czerwona jak burak. — Nic nie wspominałeś o... dodatkowym wsparciu. 

— Spontaniczna decyzja — wyjaśnił. — Albo raczej natrętność pewnego kurdupla. — Dał mi kuksaniec w żebra. 

Mina Stuarta zdawała się mówić "Co to znaczy kurdupel?". Kiedy za to zobaczył Miętuskę, pogłaskał ją za uszami, na co zaczęła mruczeć jak kot. 

— Jaki jest plan? — spytałam, zerkając w stronę map. 

— Wytłumaczę ci już w sali tronowej. — Nico i Stuart zaczęli zbierać jakieś kartki z rysunkami i notatkami. — Nie mamy zbyt dużo czasu. Już formują szyki. 

Dotychczas w zamku dostąpiłam tylko zaszczytu odwiedzić sypialnię Nica i salon Hadesa. Teraz szłam korytarzem, którego wystrój był... interesujący. Ściany zdawały się być zbudowane z milionów ludzkich czaszek. Miałam wrażenie, że coś kryjącego się w ich pustych oczodołach bacznie mnie obserwuje, jakbym była obcym na terenie. 

Minęliśmy wielu zombie-służących, ale i kilkunastu odrodzonych ludzi z krwi i kości takich jak Stuart. Każdy z nich skinął lekko głową do Nica. Widać było, że to on tu rządzi. 

Jak opisać salę tronową Hadesa jednym słowem? Ciemna. Jej ściany zdawały się być cieniem, czarną mgłą. Przypominały mi suchy lód albo oddech śmierci. Było to bardzo klimatyczne, zważając na otoczenie. Pod jedną z takich ścian stały dwa trony; jeden zbudowany z kości piszczelowych pokrytych węglem, a drugi z uschniętych kwiatów. Na środku pomieszczenia z granitowej podłogi wyrastał stół. Na jego blacie stała makieta Podziemia z zamkiem w centrum. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że niektóre elementy poruszają się, jakby to był aktualny obraz stanu krainy. 

Nad makietą pochylało się dwoje ludzi. Jednym z nich był Hades, którego miałam już na nieszczęście poznać. Lecz wcześniej wyglądał na o wiele młodszego i... zadbanego. Jego jasna jak porcelana skóra była wiotka, a na twarzy pojawiło się wiele zmarszczek. Wydawał się jeszcze bledszy i zgarbiony. Już nie przypominał kota gotowego do skoku, ale raczej staruszka z artretyzmem. 

Drugą osobą była kobieta, którą widziałam dotychczas tylko jeden raz i to kiedy wybiegała z zamku Hadesa, ale również mocno się zmieniła. Persefona ostatnio wyglądała jak modelka na sesji w kwiaciarni, ale teraz przypominała ducha. Zdawała się wyblakła. Jej ciemne włosy były przyciągane do ziemi, jakby działała na nie dodatkowa grawitacja. Oczy miała podkrążone, co wskazywało na wiele nieprzespanych nocy. Jej suknia, pełna kolorów latem, wyglądała jak poszarzałe prześcieradło, na którym widać było dawny, kwiatowy nadruk. 

— Co ona tu robi? — Hades wyprostował się i spojrzał wściekle na syna. Bez wątpienia miał na myśli mnie. 

— Ona ma imię, ojcze. Pomoże mam. Potrzebna nam każda para rąk. 

— Dlaczego ją w to jeszcze bardziej mieszasz? Gdy wygada innym bogom...

— Nie wygada. Ufam Lunie. 

— Żeby to nie okazało się złą decyzją. — Zerknął na Miętuskę. — Za tego zwierza nie biorę odpowiedzialności. Czy omówiłeś już z nimi plan? — zapytał. 

— Oni mają imiona. 

— Nie drocz się ze mną. 

Nico przewrócił oczami. 

— Luna go jeszcze nie zna. 

Hades obdarzył mnie niezbyt przyjaznym spojrzeniem. 

— Asfodelowa Rebelia atakuje nas od wszystkich stron. — Wskazał pomarszczonym palcem kwadratowy pałac na makiecie oraz szare tłumy go otaczające. — Każde z nas musi stanąć po jednej ze stron zamku i dowodzić naszym wojskiem. 

— Każde skrzydło składa się z pięciuset żołnierzy — dodała Persefona. 

— A ile liczy wojsko Rebelii? — spytałam. 

Nie otrzymałam odpowiedzi. 

— Nico będzie dowodził wschodnim oddziałem — Hades zaczął na mapie wyznaczać kierunki — Persefona południowym...

— O nie! — sprzeciwiła się kobieta. — Ja chcę zachód. Tam jest mój ogród — ożywiła się nieco i przestała być aż tak wyblakła. — Nie pozwolę im go tknąć. 

— Dobrze, bierzesz zachód. — Hades miał minę, jakby nie miał siły się z nią kłócić. — Waszej dwójce — wskazał Stuarta i mnie — nie ufam zbytnio, więc oboje weźmiecie południe. Może chociaż razem dacie radę. Ja zabiorę się za północ. Kiedy będę dowodził — figurka imitująca boga pojawiła się na makiecie — część mnie przeniesie się do centrum dowodzenia Rebelii. Tam siedzą Antoniusz i Kukliński. Spróbuję negocjować, lecz jeśli się nie uda, zabiję ich. Przyniesie mi to jeszcze gorszą sławę, ale może przestaną wpływać na dusze, które posłusznie wrócą na Łąki. 

— Dlaczego nie mógł ich pan wcześniej zabić? — zapytałam. 

Zaczął świdrować mnie spojrzeniem swoich czarnych oczu. 

— Ledwo cię znoszę, więc uważaj, Lunito. Rozejść się. Zróbcie inspekcję oddziałów. Na mój znak ruszycie do ataku. 

Hades zniknął w ciemnej mgle, a Persefona powlekła się do drzwi, mrucząc pod nosem coś o ogrodzie. Nico rzucił ostatnie spojrzenie na interaktywną makietę. 

— Zrozumieliście plan? — zadał nam pytanie, na co przytaknęliśmy. — Stuart, pamiętasz plan awaryjny od ostatniego razu? 

Chłopak chwilę wydawał się zmieszany, ale w końcu sobie go przypomniał. 

— Tak, pamiętam. 

— W razie czego masz go wdrożyć. — Wymienili się spojrzeniami, a ja nie miałam pojęcia, o czym mówią. 

— Ale ja nie znam żadnego planu awaryjnego. 

— Nie musisz. Po prostu zaufaj Stuartowi. I przyrzeknij mi, że nie będziesz używać mocy. 

— Już obiecywałam. 

Wyciągnął mały palec. 

— Żądam bardziej wiążącej obietnicy. 

Pakt na mały palec został podpisany. 

— Nie potrafię pojąć sensu tego gestu — oznajmił Stuart. 

— Powodzenia — rzekł Nico i zniknął w ścianie z cienia. 


Pięciuset żołnierzy to więcej niż sądziłam. Mimo że się rozdzieliliśmy ze Stuartem, strasznie długo zajęło nam sprawdzanie uzbrojenia oddziału. To samo robili dowódcy Asfodelowej Rebelii, znajdującej się zaledwie półtora kilometra od nas. 

— Czekamy, aż oni zaatakują? — zapytałam. 

— Pan Hades poszedł najpierw do Kuklińskiego i Antoniusza, aby wynegocjować pokój — wyjaśnił chłopak. — Chce powstrzymać przelew krwi. 

— Duchy albo zombie mogą krwawić? 

— Nie, ale zauważ, że po obu stronach są również bardziej cieleśni wojownicy jak ja. 

Stuart, mimo że wydawał się skupiony, nadal miał zdziwioną minę, co strasznie mnie dekoncentrowało. Zauważyłam, że jego ciemne włosy były zaczesane w drugą stronę niż przy naszym ostatnim spotkaniu, co zmieniło mu kształt twarzy na jeszcze bardziej kanciastą i zwężoną na wysokości oczu. To podkreślało jego nietypowy wyraz. 

— Zostaniesz bliżej zamku z Miętuską, dyrygując łucznikami i żołnierzami z ostatniej linii — zarządził. — Jeśli zacznie się robić naprawdę źle, uciekaj do budynku. 

— Ale...

— Żadnych "ale". Obiecałem cię chronić. A gdyby...

Rozległ się huk, a na niebie rozbłysły czarne fajerwerki, układając się w wizerunek czaszki. 

— Znak Pana Hadesa — oznajmił Stuart oczywiste. — Do boju! 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top