Rozdział 73 "Kłótnia z Solem nr 2"

Luna

Narada bogów była burzliwa. Jednak dzięki temu, że Olimpijczycy nie byli bogami, nie strzelały pioruny, morze nie zalewało obozu, a jedynie zwiędło trochę kwiatków (to musiała być wina Hadesa). Spotkanie się bardzo przedłużyło, przez co zebranie grupowych przesunęło się z piętnastej na siedemnastą. 

Wszyscy grupowi, łącznie piętnaście osób (w niektórych domkach nie było nawet jednego przedstawiciela), tłoczyli się w salonie Wielkiego Domu. Powiedzieć, że czułam się nieswojo to niedopowiedzenie. Chyba wszyscy w pomieszczeniu mieli ADHD, więc niemiłosiernie kręcili się dookoła, przeglądali gazety, którymi się po chwili nudzili, rozmawiali w najróżniejszych pozycjach, jakby zwykłe siedzenie na kanapie było niewygodne. Nawet Miętuska i Piesiak ganiali się między meblami. Czułam się jak w zoo. Skuliłam się w kącie, próbując nie zwariować przy akompaniamencie krzyków bogów z sali rekreacyjnej. 

Przed zwariowaniem uratowała mnie Priscilla, która przyszła razem z Aleksandrem reprezentować Nowomacedończyków. Na szczęście nie miała aż takiego ADHD (albo potrafiła lepiej nad nim zapanować). Usiadła obok mnie. Dotrzymała obietnicy i dzisiaj pokazała się w ciemnych jeansach, które jednak nadal były eleganckie, szczególnie w połączenie z czarno-białą bluzką w paski. Gdybym ja coś takiego ubrała, wyglądałabym, jakbym ukradła rzeczy z szafy mamy i próbowała udawać dorosłą. 

Lecz Leo Valdez, elfowaty syn Hefajstosa, doprowadzał wszystkich do białej gorączki. Większość herosów w tej chwili zajmowała się odbudowywaniem domków, więc on ciągle siedział przy oknie i krzyczał, co robią źle. Oni oczywiście nie mogli go usłyszeć, za to nam pękały już bębenki. 

Ochrzaniałam się za to, ale dużo myślałam o rozmowie z Thalią. Co jeśli w pewnym sensie miała rację? Może będąc Łowczynią miałam większe szanse na przeżycie. Nawet Nico tak mówił. Ale co by powiedzieli na to inni? Nico w głębi duszy byłby wściekły, Frank oburzony, bo wiedział, co było między mną i Markiem. I czy to nie kłóciłoby się ze mną? W końcu moja mama była córką Afrodyty. 

Wreszcie usłyszeliśmy jakieś kroki na schodach. Z góry zeszli bogowie, większość nadąsana. Rzucili swoim dzieciom tylko krótkie spojrzenia. Nie licząc Posejdona. Jego interesowały bardziej własne paznokcie. Sama odwróciłam wzrok, jeszcze bardziej urażona. Jak miałabym się niby dogadać z takim bucem? 

Wreszcie udaliśmy się do sali rekreacyjnej, która służyła również do narad wojennych. Wokół stołu do ping-ponga ustawiono kilkanaście krzeseł. Paluszki, chipsy i inne przekąski były porozrzucane po całym pomieszczeniu, co tylko uświadczyło nas w tym, że odbyła się tu bardzo gorąca dyskusja. 

Sol, jak rasowy burak, usiadł u szczytu stołu, jakby to on miał przewodniczyć zebraniu. Zakłopotany Chejron stał za nim. Nico i ja klapnęliśmy na krzesła z boku. Reszta zajęła miejsca, patrząc nieco z niedowierzaniem, ale i z pogardą na syna Jupitera. 

— Co bogowie zadecydowali? — zapytał Sol Chejrona, który był również obecny na naradzie bogów. 

Centaur westchnął ciężko. Może za nim nie przepadałam, ale współczułam mu wsłuchiwania się przez parę godzin w krzyki i kłótnie. 

— Głównie mówili o Wybrankach. W pewnej chwili chcieli przegłosować ich śmierć. 

— To bez sensu! — wzburzył się Sol, uderzając pięścią w stół. Jego dziecinna twarz nie pasowała do roli odpowiedzialnego przywódcy, którą chciał grać. — Po to mnie stworzyli, abym pokonał Chaos. A Luna ma zginąć dopiero przez Równowagę. 

— Dlaczego zakładasz, że Luna zginie? — spytał gniewnie Aleksander. 

Chłopak parsknął. 

— No błagam, nie oszukujmy się. Po pierwsze, w każdej dziedzinie rozłożyłbym ją na łopatki. Po drugie, tylko półbogowie zostają bohaterami. Nie dziewczyny. 

— Słyszałeś może o Atalancie? — Thalia wściekła poderwała się z miejsca. Reszta dziewczyn w pomieszczeniu napięła mięśnie, jakby gotowa skoczyć na Sola i wydłubać mu oczy. — Albo Psyche? Lub Kyrene? Otrerze? Ciesz się, że nie ma tu Artemidy, bo już byłbyś martwy. 

— Wyluzuj, siostro. 

— Nie nazywaj mnie tak. Nie chcę mieć z takim seksistą nic wspólnego. 

Jeśli w ogóle było to możliwe, atmosfera stała się jeszcze cięższa. Chejron odchrząknął. 

— Stanęło na tym, że Solis i Lunita nie zostaną zabici i mają wypełnić przepowiednie. 

— Czyli jedno z nich ma świadomie pójść na śmierć — podsumował Leo. 

— Przepowiednia mówi, że "zginie z rąk Równowagi". Może to oznacza, że się zgubi? — zaproponował niezbyt pewnie Jason. 

— Stary, sam w to nie wierzysz. 

— A co z tym Znakiem, który zginął? — spytał chłopak od Aresa, który wcześniej chciał wysadzić Aleksandra, a teraz podawał mu szklankę z paluszkami. — Jak on się nazywał? 

— Mark, głąbie. — Miranda, grupowa domku Demeter, przewróciła oczami. — Tak samo jak ty. 

Chłopak wsadził sobie do buzi dużą porcję orzeszków. 

— Do mnie to imię bardziej pasuje. Pochodzi ono od Marsa, więc jest w sam raz. 

— Kto ci naopowiadał takich bzdur? Pochodzi od greckiego "marlos", co oznacza delikatny, łagodny. 

— Nadal do mnie pasuje. 

— Ty łagodny? Mam ci przypomnieć, jak potraktowałeś moje bratki, kiedy miałeś je tylko przesadzić? 

Miranda i Mark zaczęli dyskutować. Większość ich zignorowała i kontynuowała zebranie. 

Czy zawsze tak wyglądają narady? — zapytałam Nica telepatycznie. 

Żebyś wiedziała. — Przytaknął. 

— Apollo jest zrozpaczony  po stracie syna — dorwał się do głosu Chejron — bo wiązał z nim duże nadzieje. Jednakże będziemy musieli poradzić sobie bez niego. 

— I dobrze. — Otworzył swoją głupią jadaczkę Sol. — Bez niego będzie łatwiej. Był zbyt gwałtowny. — Pogładził się po szyi. — Umarł głupią śmiercią, ale...

Wstałam gwałtownie, uderzając mocno dłońmi o stół. Zapadła cisza. Wpatrywałam się wściekle prosto w oczy Sola. 

— Jakim prawem ty chociażby się odzywasz? — wysyczałam. — Ciebie nigdy nie byłoby stać na żadne poświęcenie, nawet ustąpienie miejsca w autobusie. Liczysz się tylko ty i czubek twojego nosa. Zawsze byłeś, jesteś i będziesz największym samolubem i arogantem jakiego znam. Mark zachował się bohatersko. A co ty byś zrobił w tamtej sytuacji? Uciekł z krzykiem, zostawiając wszystkich na pastwę ognia. 

— Dlaczego mnie oceniasz? — Również się podniósł, zakładając ręce na pierś. — Nie znasz mnie. Mama nie nauczyła cię, że nie należy oceniać książki po okładce? Och, czekaj, twoja matka to ta idiotka z Hollywood. Spotkałaś ją chociaż raz czy nawet nie znasz jej głosu? 

Szklanki z paluszkami popękały, tucząc się na drobne szkło. Wzięłam dwa głębokie wdechy i oblizałam usta. Musiałam się uspokoić, bo to mogło się źle skończyć. Nie chciałam powtórki ze sporu z panną White*. 

— Jedyne, czego od ciebie wymagam, to szacunek. Ty nie okazujesz go Markowi w ogóle. A na to pozwolić nie mogę. 

Mierzyliśmy się spojrzeniami. Czułam przeskakujące w powietrzu iskry. Wszystkich wzrok przenosił się ze mnie na niego i na odwrót. Ale ja nie odpuszczałam. Nie mogłam okazać słabości. 

— Solisie, Luna ma rację — odezwał się Aleksander, przerywając pełną napięcia ciszę. — Nie należy mówić źle o zmarłych. 

— Mark próbował mnie udusić! — sprzeciwił się. 

— Bo sądził, że zabiłeś Lunę — wtrącił się Nico. 

— To go nie usprawiedliwia do... 

— Skończmy tę dyskusję — postanowił Chejron. — Mamy do omówienia wiele ważnych spraw. 

Sol i ja usiedliśmy, ale już do końca zebrania łypaliśmy na siebie groźnie. 

— Zostało ustalone — kontynuował — że wyruszycie na misję pokonania Eris w letnie przesilenie. 

— Idealnie za pół roku — rzekł Sol. — W moje urodziny. 

— Ale gdzie wyruszymy? — zapytałam. 

— Ostatnimi czasy mam dużo wizji — oznajmiła Rachel, której obecności znowu wcześniej nie zauważyłam. Zdecydowanie nie wtapiała się w tłum, więc czemu? — Co prawda są chaotyczne, ponieważ Wyrocznia Delficka nie jest pilnowana już przez naszego Apolla, ale coś da się z nich wyczytać. Najczęściej widzę dwa statki, grecki i rzymski, płynące po oceanie. Na każdym z nich jest po ośmioro herosów. 

— Czyli oboje — Sol wskazał siebie i mnie — mamy sobie wybrać siedmioro towarzyszy? Skompletować sobie drużynę? Brzmi fajnie. 

— Wiesz, gdzie będziemy lecieć? — spytałam Rachel. 

— Niestety nie. Na pewno będziecie przeprawiać się przez ocean, ale który? — Pokręciła głową, wzruszając ramionami. 

— Giganci chcieli pokonać bogów niszcząc ich korzenie w Grecji — zauważył Jason. — Może to samo musicie zrobić Eris? Na przykład znaleźć miejsce, gdzie rzuciła jabłko "Dla najpiękniejszej", wywołując wojnę trojańską? Z tego jest chyba najbardziej znana. 

— Kolejna podróż do Grecji? Już nie mogę się doczekać — ironizował Leo. — I co, rozumiem, że znowu mam zająć się zbudowaniem dwóch statków? 

— Ostatnio budowałeś jeden. 

— Stary, nie pomagasz. 

— Budową rzymskiego zajmie się Obóz Jupiter — oznajmił Sol. 

— A greckim ja. Znaczy Obóz Herosów — poprawił się Leo. — Jak go nazwiemy? Argo III?

— Dajmy już spokój Argonautom — stwierdził Mark. Chociaż nie był ani trochę podobny do mojego Marka, samo imię sprawiało mi ból. — Nazwijmy go "Niszczyciel" albo coś w tym klimacie. 

— Moim zdaniem rzymskie i greckie jednostki powinny posiadać podobną nazwę — stwierdził syn Ateny, jeśli dobrze pamiętałam, Philip, poprawiając okulary na nosie. 

— Dlaczego? — zaprotestował Sol. — Jeszcze będą się mylić. Ja nazwę swój statek "Jupiter", ku chwale mego ojca. 

— Czy naprawdę nazwa okrętów, które jeszcze nawet nie są naszkicowane — włączyła się Priscilla — jest w tej chwili tak ważna?

— Zgadzam się z tobą, moja droga — stwierdził Aleksander. — Przejdźmy do istotniejszych rzeczy. 

Jego wzroku też starałam się unikać. Wiedziałam, że cały czas czekał na moją decyzję, ale ja stale nie byłam gotowa ją podjąć. Od tego miało zależeć całe moje życie. Jedna noc to zdecydowanie za mało czasu. 

— Czyli jak zniszczycie korzenie Eris w Grecji — podsumowała Piper — obalicie ją? 

— Tak. — Pokiwał głową Sol. — Będzie wtedy słabsza, więc pokonanie jej będzie łatwe. 

— A jak przywrócicie bogom nieśmiertelność? 

Chłopak zrobił głupią minę. 

— Bogowie przypomnieli sobie coś o pewnej bogini — wybawił go z tej niezręcznej chwili Chejron. — Nazywa się Harmonia. 

— Niech zgadnę, jest boginią hot-dogów. — Leo skręcał coś z małych elementów. 

— To bogini Równowagi, przeciwieństwa Chaosu. — Philip popatrzył z dezaprobatą na Valdeza. 

— Bo sam to bym się w życiu nie domyślił. — Przewrócił oczami. 

— Jak ona może pomóc? — zapytała Thalia, ignorując chłopaków. 

— Bogowie mają nadzieję, że uda się Harmonii dogadać z Eris i dojdą do jakiegoś kompromisu, przywracając pokój. 

— Super, podoba mi się, biorę dwie. — Leo zaczął bujać się na krześle. — Ale jak miałyby się w ogóle dogadać? Chyba mają nieco inne poglądy? 

— Kiedyś żyły w zgodzie — wyjaśnił centaur. — Na świecie było trochę rozgardiaszu i trochę harmonii. Lecz Eris wkrótce zaczęła przekraczać granicę i porządku było coraz mniej. Harmonia nie miała czym się karmić, więc zniknęła. 

— Ale dosłownie zniknęła? — spytała Thalia. — Jak Pan? Czy może raczej zasnęła? Albo schowała się? 

— Bogowie przypuszczają, że raczej schowała i żyje sobie gdzieś w ukryciu pomiędzy śmiertelnikami. 

— Jeśli Pani Artemida nam pozwoli, Łowczynie mogą ją poszukać — zaproponowała. — Może przez te pół roku uda nam się znaleźć jakiś trop, który wam pomoże. 

— Pół roku to dużo czasu — stwierdził Jason. 

— Dla nieśmiertelnych nie aż tak dużo. 

— Czy Harmonia będzie mogła przywrócić bogom boskość? — zapytała Priscilla. 

— Tak sądzę. — Chejron drapał się po brodzie, wpatrzony w przestrzeń. Myślał. — Jej specjalnością był porządek i ład, a Olimpijczycy rządzili Olimpem od tysiącleci. 

— Szukanie Harmonii to samobójstwo — zauważył Nico. — Przepowiednia wyraźnie mówi "Jednemu z Wybranków nie zabraknie odwagi, zaś drugi zginie z rąk Równowagi". Harmonia to Równowaga. Szukanie jej to jak proszenie się o śmierć. 

— Może źle to interpretujemy — upierał się przy swoim Jason. — Z przepowiedniami nigdy nic nie wiadomo. A ta jest strasznie stara, z czasów wojny trojańskiej. 

— Z czasem będziemy wiedzieć coraz więcej — próbował pocieszyć nas Chejron. 

— Na razie trzeba wziąć się za budowę statku — stwierdził Leo. 

— I odnalezienie Harmonii — dodała Thalia. 

— A co ja mam robić? — zapytał Sol wściekły, że nie dostał żadnego ważnego zadania. 

— Ty musisz wybrać i wyszkolić drużynę — odpowiedział centaur. — Tak samo Lunita. 

Nie podobało mi się to. Decyzje, decyzje i jeszcze więcej decyzji. Przerażała mnie wizja współpracy z Solem. Wcześniej miałam nadzieję, że będzie z nami chociaż Mark i osłodzi te gorzkie chwile, ale teraz sama zostałam z tym ucieleśnieniem gburowatości. 

— Ja mogę zostać ich opiekunem — zaproponował Aleksander. — Wyruszę z nimi na tę misję. Puszczanie bandy samych nastolatków na drugi koniec świata nie jest rozsądne, a ja mogę ich przypilnować. 

— Jak trener Hedge! — wykrzyknął Leo. — Ale ty może chociaż nie będziesz nas budził na śniadanie pałką baseballową. 

Piper i Jason zaśmiali się, jakby wspominali stare czasy, ale reszta chyba nie załapała żartu. 

— To skoro najważniejsze sprawy mamy już omówione — Chejron odetchnął z ulgą — przejdźmy do drobniejszych problemów. 


*Panna White – nauczycielka, którą Luna przypadkowo wysadziła w powietrze w podstawówce, bo nie potrafiła jeszcze panować nad emocjami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top